Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2011, 03:00   #19
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Teddevelien:

Obserwacja to podstawa eliminacji elementu zaskoczenia. W tym wypadku miało służyć monitorowaniu działań skierowanych w kierunku oswobodzenia trzech elfów.

Te były niezwykle mierne.
Elfka, co prawda, weszła do pomieszczenia strzeżonego zarówno przez gwardzistów Rajczewa oraz dwóch Aen Seidhe w identycznych mundurach, lecz w kilka chwil później opuściła je.
Mrucząc coś do podwładnych wstąpiła do sąsiedniego pomieszczenia.

Nic więcej.
Żadnych działań, reakcji.

Z drugiej jednak strony próby oswobodzenia mogły uchodzić za nad wyraz nierozsądne, mając na względzie środek porę doby oraz ilość ludzi pozostawionych na straży porządku.

Tak więc pozostał przy tej samej balustradzie, czekając na jakikolwiek ruch.
Zarówno odziani w czerń, jak i elfie przedstawicielstwo łypało na niego spode łba, wyraźnie nie znając przyczyny tak długiego, wręcz niekończącego postoju Teda.

Od czasu do czasu któreś z pomieszczeń otwierało się, ukazując ludzi z różnych krajów.
Ambasador Koviru i Poviss, przedstawiciel Temerii czy Redanii.
Raz zobaczył krótko, acz schludnie ostrzyżoną kobietę w barwach Aedirn. Ani śladu barw Nilfgaardu czy Kaedwen.

Gdzieś w oddali przemknęła rudowłosa kobieta w niezwykle wystawnej sukni. Mogła to być nawet Triss Merigold.
Za jakiś czas równie szybko pojawiła się, jak i zniknęła, niska blondynka w bardzo wyzywającym stroju.
Czyżby zasiadająca niegdyś w Radzie Temerskiej Keira Metz?

Czas mijał. Słońce nie ustawało w wędrówce po niebie, zbliżając swą tarczę do linii horyzontu, ostatecznie znikając za nią.
Nikły blask. Ostatnie, co zostało po dogorywającym dniu.

Nagle z korytarza po przeciwnej stronie owalnego pomieszczenia wyszedł otyły, niski mężczyzna w mocno pobrudzonym, białym fartuchu z zalakowanym rulonem w dłoni.

Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi pokoju przełożonego elfki, gdy drogę zagrodziło mu dwóch podwładnych kobiety, z którą ćwierćelf rozmawiał.

-Spierdalaj, bo każę cię powiesić - odepchnął ich własnym ciężarem. Mężczyźni odskoczyli, kładąc dłonie na rękojeściach.
Postawny człowiek natychmiast zaniechał wejścia.

-Tylko spróbuj - warknął, zbliżając się do dwóch celów.

-Wyciągnijcie tylko kawałek, to przysięgam, że wypalę mój stolnikowski sygnet na waszych czołach - dodał, obrazując swoje słowa podniesioną lewą pięścią.
Na środkowym palcu widniał rzeczony skarb.

Natychmiast odwrócił się, po czym wszedł do pomieszczenia, zamykając je za sobą.
Pozostawił po sobie jedynie nieruchomych mężów Relinvena, najwyraźniej znających ową postać oraz dwóch zaskoczonych elfów.

-Nie warto się Stolnikowi stawiać - powiedział cicho jeden ze ludzi w czerni.

-Prędzej z Podkomorzym bym dyskutował - dodał drugi, kiwając głową.

-Ja się, raz jeden, postawiłem - burknął człowiek po przeciwległej części pomieszczenia.

-Takiej chłosty nigdy w życiu żem nie dostał. Do teraz całe plecy to jedna wielka blizna - dodał dużo bardziej ponuro.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, zamykając się z trzaskiem.
Gruby jegomość nie zaszczycił nikogo ani jednym spojrzeniem, odchodząc bez słowa.
I bez zwoju.

Dopiero w godzinę później wysłannik Enid an Gileanna ukazał swe oblicze publicznie.
Jeden z elfów natychmiast doskoczył do sąsiedniego pokoju, z którego wypadła reszta straży z elfką na czele.

Mężczyzna zagwizdał, klepiąc się po nodze. Zupełni tak, jakby przywoływał do siebie psy.
Natychmiast ruszył korytarzem, gdzie jakiś czas temu, jak się zdawało Tedowi, przechodziły dwie czarodziejki.
Szybko zniknął za zakrętem, a wraz z nim jego obstawa.

To by było na tyle, jeśli chodzi o obserwację.
Reakcji, jak do tej pory, brak.

Stał jeszcze przez jakiś czas przy balustradzie, gdy podbiegła do niego służka, która poprzedniego dnia prowadziła ich do wyznaczonych pokojów.

-Przysyła mnie pan Ariusz Latocki jest gotów pana przyjąć. Poprowadzę - rzekła, prowadząc przez owalne pomieszczenie.


Areastina:

Czas mijał powoli. Roibhilin kazał się zbierać zespół do wymarszu. Wszyscy gotowi. Prócz urzędnika.

Ten nijak nie miał zamiaru wstać z łóżka. Dlatego też większość załogi porzuciła stan gotowości.

Jakby tego było mało Vel wystawał przy balustradzie. Czyżby na coś czekał?
Jak donosiły zmiany w warcie, pomimo jawnej obserwacji zarówno z jego, jak i ich strony, nic się nie zmieniało.

Drzwi otworzyły się dopiero po kilku godzinach, a ona natychmiast wyleciała z pomieszczenia przed podwładnymi.

Urzędnik stał, mierząc ich chłodnym wzrokiem, po czym zagwizdał i poklepał się po udzie.
Wołał ich jak zwykłe psy.

Prócz tego nie poświęcił im ani chwili uwagi, podążając wgłąb posiadłości. Chcąc nie chcąc, musieli iść z nim.

Wędrówka nie potrwała długo, ponieważ zdołali pokonać jedynie dwa rozwidlenia korytarzy na tyle szerokich, iż zaczynały pretendować do miana pomieszczenia, gdy zatrzymali ich umundurowani mężczyźni.

Areastina widziała już jednego z nich. W piwnicy. Wieczór temu.
Osobista gwardia gospodarza.

-Tylko pan, Mistrzu - rzekł jeden z nich.

-Wiesz, do kogo mówisz dh'oine?

-Mistrz Calthaniel Roibhilin. Marszałek Relinven zaprasza - odparł, zaś elf uśmiechnął się z wyższością.

Przeszedł obok gwardii, która nagle zastąpiła drogę Areastinie i jej drużynie!

-Nie zrozumieliśmy się. Macie ich wpuścić - warknął, gdy zorientował się, iż nikt za nim nie idzie.

-Mistrzu, rozkazy...

-Ja rozkazuję ich wpuścić - syknął podobnie do jadowitego węża, zaś mężczyzna widziany wcześniej odwrócił się.

-Nie masz tu żadnej władzy, Mistrzu. Czarne Słońca nie słuchają rozkazów królów, bez pozwolenia Marszałka. Feainnedhu - dodał chrapliwym głosem. Ponownie zwrócił się twarzą w kierunku ochrony Roibhilina, ścierając z twarzy resztki emocji.

Kobieta zdołała zobaczyć minę Roibhilina, który wyglądał tak, jakby jakiś żebrak dh'oine ośmielił się na niego nasikać.
Nic jednak nie powiedział.
Odwrócił się jedynie i oddalił.

***

-Proszę, mistrzu Roibhilinie-odezwał się głos gospodarza zza zdobionych drzwi, otwierających się zadziwiająco łatwo, zważając na ich solidny wygląd.

-Zapraszam-powtórzył magnat, będący jedyną osobą oświetloną chłodnym błękitem szklanego lampionu.

-Co to za ważna sprawa?-rzekł oschle elf, nie dając po sobie poznać zdziwienia oraz jego małego towarzysza - niepokoju.

Nie podobała mu się ciemność, której nie potrafił przeszyć wzrokiem. Nie podobało mu się to, że widział jedynie biurko z ciemnego drewna, za którym siedział jego rozmówca oraz krzesło ustawione naprzeciwko, a także fragment zielonego dywanu, który mógł dostrzec jedynie dzięki ciepłemu blaskowi świateł z korytarza.

-Mistrzu, ploty są jak karaluchy. Pojawiają się znikąd i rozprzestrzeniają jak zaraza-rzekł Roland, zaś urzędnik przez chwilę zawahał się.
Przejście zamknęło się z cichym kliknięciem pod wpływem dłoni gościa, starającego się za wszelką cenę odpędzić narastającą podejrzliwość.

-O co chodzi?-zapytał ponownie.

-Proszę usiąść.
Arystokrata kolejny raz zignorował pytanie.

-Postoję. Do rzeczy.

-Jakiś czas temu dostałem list od królowej Findabair – zaczął, zaś Roibhilin poczuł się tak, jakby właśnie dostał w twarz.

-Racz mi wybaczyć mistrzu, ciągle się mylę – powiedział z uśmiechem wychodzącym spod orzechowych wąsów.

-Od księżnej Findabair. Jej łaskawość poprosiła mnie o przysługę. Nie wiem czemu akurat na mnie spojrzało jej wspaniałe oko… – kontynuował, wzmagając irytację w słuchającym, poważnie zaskoczonym mężczyźnie.

To on, Calthaniel Roibhilin, nieoficjalnie zajmował się unieszkodliwianiem siatki wywiadowczej na terenie Dol Blathanna, ale wiedziała o tym jedynie Enid an Gileanna i jego zaufani współpracownicy.
Przez chwilę zastanawiał się czy była to celowa drwina z jego osoby, która nie znalazła członków wywiadu Rajczewa na jego terenie, którzy zasugerowali jego osobę samej Francesce, czy tylko przypadkowy dobór słów.
Szybko jednak otrząsnął się, przypominając sobie z kim rozmawia. Dh’oine. Czyli przypadek.

-…ale byłem cholernie zaszczycony jej kredytem zaufania w stosunku do mojej osoby. Pewnie wiesz, mistrzu, o co mnie prosiła?
To nie był zwykły dh’oine. Wiedział więcej niż powinien. Jego pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie oczywistego faktu.

-O ciche uwolnienie jej przyjaciela, pojmanego i skazanego na publiczne powieszenie za wyimaginowaną przez władze, zbrodnię – odparł elf.

-Nie mów, że to nie był też twój przyjaciel – zachichotał Roland, zaś Roibhilin poczuł, że zaczyna tracić grunt w tej rozmowie.
Skazany na śmierć „przyjaciel” był szpiclem działającym w Redanii. Podwładnym urzędnika.

Skoro Relinven o tym wiedział, to czemu go uwolnił?
Spisek z władczynią Dol Blathanna nie miał sensu. Królestwo było słabe, ledwie dźwigające własny ciężar. Poza tym szef wywiadu nic o tym nie wiedział, a wiedział prawie o wszystkim.
W takim razie czemu obecnie to zasugerował?
Wiele mógł stracić przez takie zagrywki, ale co mógł zyskać?

-W co ty grasz, magnacie? Najpierw twoja ochrona zatrzymuje moją i nakazuje iść samemu, potem to pomieszczenie, a teraz jakieś gierki?

-Mistrzu, nie wiem o co chodzi. Natomiast twoja ochrona nie musi wiedzieć tego, co ty. Ja jedynie chcę powiedzieć, że udało się odbić ów osóbkę wraz z dwójką żołnierzy Scoia’tael – odparł spokojnie Roland.

-Masz zamiar powiedzieć mi coś, czego jeszcze nie wiem? – zapytał.

-On i dwójka współbraci leżą tutaj, w Rajczewie – dodał, próbując odzyskać panowanie nad sytuacją.

-Najwyraźniej twoi ludzie nie próżnowali – roześmiał się cicho, po czym wygodniej rozparł się na krześle.
Przez kilka chwil siedział zamyślony, wpatrując się w twarz rozmówcy, jakby czegoś w niej usilnie szukał. W pewnym momencie oczy mu się zaświeciły, a pod wąsem zagościł szeroki uśmiech, od którego Roibhilina przeszedł dreszcz.

-Zorganizowałem wóz. Co prawda, nie jest to królewska karoca, ale lepszym na obecną chwilę nie dysponuję.

-Do jakiego stopnia…?

-Wóz na towar – gospodarz splótł palce, po raz kolejny dyskretnie szydząc z gościa. Zamierzał przewozić przedstawicieli najstarszej z ras chłopskim wozem!
I to kogo! Reprezentację samej Enid an Gileanna!

-Chyba sobie kpisz – warknął urzędnik, nabierając śmiałości wzmaganej przez gniew.

-Nie będziemy jechali tym, czym wywozisz gnojówkę.

-W takim razie proszę złożyć jeden podpis – wyjął dwie kartki z szuflady, odwracając je tekstem w kierunku rozmówcy.
W jednej chwili pochwycił powątpiewający wzrok elfa.

-Oświadczenie. Jest tam napisane, że wiesz o ich stanie zdrowia, przeciwwskazaniu do zmieniania pozycji oraz rezygnacja z zaoferowanej przeze mnie pomocy. Ostatnie zdanie to tylko przejęcie odpowiedzialności od chwili podpisania tych dwóch dokumentów.
Proszę sprawdzić czy się zgadzają i czy powiedziałem wszystko.


Szach i mat. Roibhilin przegrał, choć nie wiedział czemu miał wrażenie, iż stracił niejedną partię za jednym zamachem.
Przypatrzył się skośnym literom na żółtym papierze, oświetlonym przez błękitne światło. Szukał czegoś, co było w stanie mu pomóc.
Coś, co mógł wykorzystać przeciwko Relinvenowi, lecz wszystko zdawało się być w porządku. Powoli skinął głową na znak zgody.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline