Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2011, 03:01   #20
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Wyruszamy natychmiast – ogłosił magnatowi, walcząc z narastającym poczuciem, iż musi jak najszybciej się stąd oddalić.

-Nie bądź głupi, Mistrzu. Łukomorze to jedno z niebezpieczniejszych miejsc na Kontynencie. Przynajmniej nocą.

-Daj mi ochronę.

-Mam osłabić linię obrony Rajczewa, w którym jeszcze są delegacje innych państw? Nie ma mocy, Mistrzu? – odmówił stanowczo.

-Jesteś w stanie podpisać oświadczenie o odmowie przydzielenia dodatkowej ochrony?

-Tu jest czysty papier. Pisz, Mistrzu – wyciągnął kałamarz, pióro oraz dwie, czyste kartki.
Tego Calthaniel się nie spodziewał. Odwrócił się szybko w kierunku drzwi z goryczą tańczącą na języku.
Przynajmniej tam, gdzie pamiętał, że były drzwi.

-Każ przygotować wóz – rzucił na odchodne.

-Jak sobie życzysz, Mistrzu.

[center]***[center]

Spotkanie Roibhilina z Relinvenem nie zachwycało długością. Trwało nie dłużej niż dziesięć minut, a urzędnik wyszedł jedynie powarkując coś o wyjeździe.

Wyminął zdecydowanym krokiem wyminął Czarne Słońca, przywołując podwładnych gestem.
Przechodząc, z wyższością popatrzył na kilku strażników w okrągłym pokoju, kończąc na tym zaszczyty, jakie miały ich spotkać.

Najwyraźniej nie miał zamiaru się zatrzymywać, czego niemym potwierdzeniem było szybkie zejście po schodach oraz bezpardonowe wymaszerowanie na zewnątrz.

Zatrzymał się dopiero przed bramą wyjazdową z Rajczewa.

-Teraz czekamy-rozkazał, sam siadając na jednej z kamiennych ławek.

Tak jak poprzedniego wieczora, nieopodal stała straż Relinvena.
Ślepi i głuchoniemi.
Przynajmniej do chwili, w której miało pojawić się zagrożenie. Takie było założenie, lecz praktyka często nijak miała się do teorii.

Niektórzy od czasu do czasu spoglądali zarówno na drużynę Areastiny, jak i na nią samą, acz najczęstszym obiektem obserwacyjnym okazał się sam Roibhilin.

Nie tylko wojsko Rolanda uważnie patrzyło, ponieważ członkowie załogi pani kapral również dyskretnie rzucali okiem na podopiecznego.
Powodem był zmieniający się z upływem czasu, wyraz twarzy.

Początkowo zdawał się być spokojny, natomiast z upływem czasu jakby wchłaniała całą irytację nagromadzoną w otoczeniu.

-Gdzie te imbecyle?! - wrzasnął, podrywając się po kilkunastu minutach oczekiwania.

-Pójdę do tego Dh'oine... - zaczął wymachiwać rękami, gdy usłyszeli stukot końskich kopyt.
Elf przystanął, gdy zza zakrętu wyjechała... furmanka zaprzęgnięta w dwa z ich wierzchowców!
Ładunkiem okazało się dwóch siedzących pasażerów oraz jeden leżący.
Za nimi leniwie podążała reszta koni.

Zdawało się to pogłębić wściekłość urzędnika. Na szczęście ograniczył się do pomstowania.

-Jedzie z nami trzech naszych braci. Jeden jest w szczególnie ciężkim stanie, więc obchodzić mi się z nim ostrożnie. Ty powozisz - warknął do głowy drużyny.

-Jazda!


Galen:

Po wielu owocnych rozmowach... oraz tych mniej owocnych, powoli powrócił do Rajczewa.
Choć dzień jeszcze młody, słońce zdecydowanie ześlizgiwało się w dół, mając za sobą najwyższy punkt na nieboskłonie.

Co zrobić z resztą czasu? Jak go spędzić w oczekiwaniu na spotkanie z nadwornym czarodziejem?

Cóż... Można było pobłądzić. Przykładowo.
Dlatego też na pierwszy cel wziął ogrody, gdzie poprzedniego dnia spali pomniejsi szlachcice, kapitulując na polu alkoholowej bitwy.
Obecnie jeśli jeszcze jakiś się zdarzył, to miał wyjątkowo słabą głowę i był głupi, że o tym nie wiedział lub wypił zbyt dużo i był głupi, że nie przestał albo nie żyje.

Swoją drogą, rzadko kto po wypiciu kilku głębszych okazywał się ostoją racjonalizmu.

Gdy tylko wyszedł z labiryntu krzaczków oraz żywopłotów, zobaczył domki jednorodzinne.
Zapewne stanowiły mieszkanie dla służby bądź gwardzistów. Lub jednych i drugich.

Pośród nich rzucała się w oczy karczma o szyldzie, będącym w istocie nieporadnie wyrytymi trzema kołami.
Co oznaczały? Można było się jedynie domyślać...
Albo nie... Nie można było, ponieważ żaden symbol nie może mieć tylu znaczeń co to logo.

***

Rajczew był zadziwiająco dużym miejscem, którego ponad połowę stanowiły domy.
Pozostała część skupiała w sobie posiadłość oraz ogromne ogrody z fontannami, oczkami wodnymi i małymi wodospadzikami.

Otaczającą rezydencję roślinność można było śmiało nazwać labiryntem. Wysokie, gęste żywopłoty ograniczały widoczność, acz miejsce z tego powodu nie traciło na uroku.
Przeciwnie. Zmuszało do zwiedzania.

Raz Galen trafił na mały, brzozowy zagajniczek, innym razem małe jeziorko.

Paradoksalnie, oglądanie nieco mniej niż ćwierci terenu pokrytego roślinnością, zajęło więcej czasu niż jego więcej niż połowa.

***

Pukanie do drzwi przerwało wypoczynek, jaki postanowił zrobić sobie po rozejrzeniu się.
Może to ostatnia z takich chwil w perspektywie całych miesięcy?

Do środka weszła służka, dzień wcześniej prowadząca ich do pokojów.

-Pan Ariusz Latocki zaprasza. Zaprowadzę.


Lisander:

Do czasu spotkania z rzeczonym czarodziejem, trzeba było sobie jakoś zorganizować czas.
Dowiedzieć się czegoś. Może się napić. Jeśli by się zachciało, naturalnie.

Śmiało wymaszerował z posiadłości, pytając pierwszą z napotkanych służek o karczmę.

-Po drugiej stronie ogrodu. Tam już łatwo znaleźć - oddaliła się tuż po wskazaniu drogi.
Miała rację. Gdy tylko przedarł się przez gęstwinę roślinności, jego oczom ukazał się budynek wciśnięty między inne domki.
Wyróżniał się wielkim napisem "U Harna" wymalowanym na ścianie.

Kiedy tylko Lisander zbliżył się, dostrzegł amatorski szyld. Trzy koła.
Ich znaczenie pozostało nieprzeniknione.

Kiedy już znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym stolikami oraz krzesłami. Pustymi.
Tylko jeden z nich gościł dwóch ludzi, mających za sobą niejeden kufel...

***

Zrobiło się tłoczno. Ni dziwota, późna pora zawsze robiła swoje.
Początkowa nuda, zdominowana przysłuchiwaniem się teorii o końcu świata sprowadzonym przez ryboludy stopniowo zaczęła być urozmaicana wraz ze wzrostem ilości klientów.

Wyłapał coś o cholernie drogim piwie, zdarzył się fragment opowieści o wspaniałości Toussaint, plonach zbóż niszczonych przez vodyanoi.
Dwoma konkurencyjnymi tematami, zdecydowanie przeważającymi był bal odbywający się dzień wcześniej oraz plaga stworów wyłażących z Zatoki.

Złodziej słuchał niemalże naprzemiennie o podłości knujących czarodziejów, nikczemności przedstawicieli władz oraz samych królów i conocnych, narastających kłopotach z odparciem najazdów.

Niemniej nic przydatnego, ani konkretnego.

Tłum gęstniał. Coraz ciężej było cokolwiek wychwycić.
Nagle zorientował się, iż w jego kierunku zmierza ta sama służka, która odprowadzała go do jego pokoju.

-Przychodzę z wiadomością od pana Ariusza Latockiego! Prosi o przybycie! Pan pozwoli, że poprowadzę! - powiedziała, podnosząc głos, by przebić się przez harmider.


Brego, Galen, Lisander, Teddevelien:

-Dziękuję za tłumne przybycie - rozpoczął nieco ironicznie, stojąc nieopodal bramy wyjazdowej z Rajczewa.

Nie tylko miejsce było specyficzne, ale również postać w całej swej konwencjonalności.

Ariusz Latocki okazał się być nadwornym czarodziejem, wyglądającym... jak typowy mag z tandetnych bajeczek dla dzieci. Nieco większych dzieci.

Długa, czarna szata, pokryta wyszywanymi srebrną oraz złotą nicią, bliżej niezidentyfikowanymi znaczkami odkrywała jedynie buty od kostek w dół oraz dłonie.
Z barwą stroju komponowały się włosy oraz broda średniej długości.


Kolwen:

Długo chodził. Nie mógł znaleźć swojej "bardzo dobrej znajomej" po ów nieprzyjemnym incydencie.

Nic dziwnego. Obszar był bardzo duży, ale i tak do większości miejsc nie miał dostępu.
Jako obcy.

W jednym miejscu został na dłużej, z innego go przegonili, przez co nie był tam ani chwili.
Spotkał wiele służek, lecz żadna nie wiedziała gdzie znajduje się poszukiwana przez niego.

Raz zobaczył rozprawiających Podkomorzego i Stolnika. Wiedział co należy robić.
Znikać zanim go zauważą.
Przynajmniej tyle zdążył się nauczyć.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline