Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2011, 10:43   #62
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marcus von Klatz

Skrzywiony uśmiech Edwina na zarzut zdrady mówił wszystko. Czarodziej miał gdzieś swoich towarzyszy, czy kogo-, lub cokolwiek, poza samym sobą.
- Jesteś durniem, dzieciaku. Może jeszcze zrozumiesz, jakim idiotą się stałeś ufając innym – ruszył dłonią wypowiadając inkantację zaklęcia.

Nagły ból przeszył ciało Marcusa. Jakby coś go paraliżowało, szczypało, coraz mocniej, aż do bólu tysiącami świdrujących dreszczy, bolesnych, nie szalenie może, ale takiej ilości, ze po prostu wydawało mu się, że jego zmysły dziczeją. Nawet wytrenowany umysł mnicha bronił się przeciwko temu z najwyższą trudnością. Pot podrywał ciało, język kołowaciał, zaś jęk wydawany przez zaciśnięte wargi wzmagał się. Drętwiał niemalże, czuł to prawie, prawie … aż nagle kolejny ruch ręką czarodzieja spowodował, że niespodziewany atak skończył się równie zaskakująco, jak zaczął. Czyżby to była nauczka, lekcja dla niepokornego mnicha? Pewnie racja, gdyż sadystycznych skłonności czarodziej musiał lubić takie udowadnianie swojej przewagi. Marcus obolały, jeszcze bardziej zdezorientowany niemal zawisł na ramionach strażników, gdyż ciało przez chwile słuchało go kiepsko. Ręce ledwie poddawały się jakimkolwiek komendom, nie mówiąc już na temat innych części ciała. Och, czuł, ze powoli wraca wszystko do normy, tyle, że słowo powoli oznaczało, iż dużo wody w rzecze Rauvin przepływającej przez Silverymoon musi przepłynąć, zanim nie wróci do poprzedniej formy.
- Rzucić to ścierwo do lochu – zakomenderował obojętnie strażnikom Edwin.

Roztrzęsiony, spocony niczym żniwiarz podczas upalnego dnia, Marcus nawet nie szedł, był prowadzony, ciągniony momentami, niekiedy samemu próbując przebierać obolałymi nogami. Nie poznawał swojego ciała, a właściwie przypominał sobie najgorsze możliwe treningi. Nawet podczas nich nie był tak bardzo obolały oraz przemęczony, jak właśnie po czarach wrednego maga. Jednak obserwować mógł ciągle badając wszelkie możliwe szanse ucieczki. Każda obserwacja mogła się przydać. Strażnicy ciągnęli go tą samą drogą, co poprzednio. Myślał sobie, jak potoczyła się kariera Zareth Blaumond, pani detektyw ze wspaniałego Miasta chwały Waterdeep. Doskonale widział przed chwilą, jak wykańczały ja własne ciosy sztyletu trzymanego dłonią, która odmawiała posłuchu swojej właścicielki. Szaleństwo, okropność oraz zemsta. Również obserwował. Strażników, służących, którzy od czasu do czasu spieszyli wykonywać jakieś polecenia. Wszyscy przechodzący spuszczali spojrzenie udając, że nie dostrzegają Marcusa. Lecz on spoglądał na tyle bystro, na ile mógł do chwili, kiedy ujrzał przechodzącego mężczyznę. Tamten chyba na niego nie zwrócił uwagi. Szedł rozmawiając, śmiejąc się przy jakiejś młodej dziewczynie.


Właściwie nie chciał temu nawet wierzyć. Ale jednak. Niewątpliwie on, Mizzrym, który przecież padł podczas walki. Widział wszak to osobiście. Jak to możliwe? Wtedy padł, tymczasem teraz spokojnie szedł nie przejmując się oraz czarując galanterią jakąś młodą służkę. Dziwne. Niemożliwe. Niezwykle. Nieprawdopodobne. Szalone. Wariackie. Pokopane. Nieprawdziwe. Nierzeczywiste. Idiotyczne. Jednakże doskonale przecież widział swojego dawnego towarzysza. Był. Zniknął. Za zaułkiem. Za skrajem budynku. Czyżby stanowił jedynie przywidzenie wywołane magią? Któż to wie.

Wreszcie znalazł się wewnątrz zamkniętego pomieszczenia, ponownie przy innych członkach swojej grupy. Flamia przysunęła się do niego dziwiąc się, że jest sam. Jednak nie spytała, pewnie licząc, że sam jej to też Marcus wyjaśni. Właściwie racja, jego towarzysz został na miejscu. Jego nie wzięto na powrót. Zadrżał myśląc, co może się właśnie dziać.
- Nieciekawie, ale mamy szansę – wyszeptała. - Strażnik za kupę forsy zgodzi się nas wypuścić podczas balu. Robią uroczystość. Wtedy będzie kupa gości, osłabiona czujność. Uda nam się wymknąć. Pomyślimy na temat zemsty na tym łajdaku – wysyczała raczej, niżeli cicho wyszeptała.

Igan Mardock i Lady Yllatris

Ranek nadszedł, jak zwykle po nocy. Igan był w stanie wyspać się w każdych warunkach oraz w każdym miejscu, zaś Yllatris … właściwie powinna także, ale chyba nie była w stanie. Nie można powiedzieć nawet, że prześladowały ją koszmary, bo to nie były koszmary, wręcz przeciwnie, piękne sny pokazujące ją wewnątrz wspaniałego łoża. Leżała przyodziana wyłącznie w przeźroczyste szaty z muślinu, takie, jak niekiedy zakładają jej dziewczęta, by podniecić co bardziej nieruchawych klientów. Wtedy nadchodził on, nagi, męski, pełen pożądania, które wyzierało z jego oczu oraz podnieconego ciała, pragnący rzucić się na nią, niczym kot na myszkę, zedrzeć tę resztę materiału oraz posiąść. Gwałtownie, mocno, tak, żeby krzyczała najpierw zaskoczona nagłym bolesnym wtargnięciem, potem zaś z szalonej rozkoszy. Wiedziała doskonale, że tak chce ją mieć, zaś jej kobiecość aż się wiła skręcając, ażeby ofiarować mu to, otrzymując nawzajem rozkosz. Ale on dochodził, pochylał się, sięgał twardą, męską dłonią do owych muślinowych szat … wtedy się budziła. Niby nic, ale ten sen powtarzał się wielokrotnie oraz wielokrotnie ulatniał, dokładnie wtedy, gdy już prawie się do kapłanki dobierał. Obudziła się rozkojarzona, niepewna tyleż wnerwiona bólem głowy, który dopadł ja tego ranka, co całym snem. Można się było zastanawiać jedynie, czy owe nerwy to dlatego, że ani razu nie udało się kontynuować akcji po tym, jak ów nieznajomy mężczyzna zbliżał się do niej.

Obydwoje obudzili się o świcie. Igan, jak zwykle, naturalnie czujny, Yllatris, bowiem po prostu nie mogła dalej zasnąć. Cóż więc naturalniejszego, niż wczesne śniadanie? Ellen przygotowała szybko mleko, wodę, zioła miętowe, trochę sera, chleba owoców, ot właśnie to, co najlepsze na wczesny posiłek. Kiedy mieli się zabrać do jedzenia, pokojówka przybiegła kolejny raz.
- Pani Yllatris, jakaś pani do pana Mardocka. Elfka – dodała po cichu.
- Jak wygląda? - zainteresował się Igan. Cóż mogła chcieć od niego? Ponadto podał jej punkty kontaktowe zupełnie inne, niżeli siedlisko rozkoszy Lady Yllatris.
- No, tak jak każda elfka, eee, jasne włosy, smukła, piękne oczy.
Ellen widocznie chciałaby mieć takie ciało, jak owa elfka, bo wypowiadała słowa marzycielskim tonem. Niesłusznie, bo choć nieco bardziej okrągła, niżeli bywają córy elfiego rodu, miała wiele uroku oraz niewieściego wdzięku.
 
Kelly jest offline