Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2011, 17:51   #13
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Dzień nabierał koloru, z każdą chwilą dojrzewając, a zarazem zbliżając się do południa, momentu kiedy przestanie cieszyć się życiem, a zacznie martwić umieraniem.
Chwile mijały i przechodziły w zapomnienie, co ważniejsze przez moment żyły jeszcze w wyobraźni, jednak i one skazane były na zapomnienie.
Drużyna podążała traktem, z lekka smagana wiatrem, pewna siebie, ale nie mogąca zdawać sobie sprawy z tego, co przyniesie czas. Nad ich głowami chmury przesuwały się z wolna, układając się w coraz to bardziej wymyślne figury i prowokujące niebezpieczne myśli o czasie i jego naturze.
Świat zdawał się sam zadawać pytania, kusić rozwiązaniem wiekowych zagadek, które pozwoliłyby śmiertelnej istocie zgłębić jego najskrytsze tajemnice.


Podróż była doskonałym czasem do rozmyślań, najróżniejsze pomysły przychodziły do głowy właśnie w kubalce, jednak odległe marzenia nijak miały się do aktualnej sytuacji Lisandera. Elf powodowany wmuszoną w siebie tego ranka ostrożnością, wciąż miał przed oczami obraz dumnego rycerza Zakonu. Jego złodziejska przezorność nie pozwalała mu uwierzyć, że historia urażonego honoru wojaka skończyła się tak szybko. Rozwój sytuacji mógł nastąpić dosłownie w każdej chwili.
Zmartwienia frapowały umysł Lisandera, jednak jego ciało pozostało niewzruszone wobec groźby poniesienia odpowiedzialności. Twarz elfa wyrażała jedynie zamyślenie, oczy dumnie utkwione w dal miały w sobie coś tajemniczego i pociągającego zarazem. Lisander grał, tak, jak potrafił to robić najlepiej. Owszem, bał się tego co może nastąpić, jednak wiedział, że w razie jakiejkolwiek potyczki zarówno on, jak i jego towarzysze zdołają uratować swoją skórę.
Jednak elf nie potrafił ani długo się gniewać, ani na dłuższy czas popadać w zadumę. Piękna pogoda wręcz nakazywała zachowanie dobrego nastroju. Uśmiechnięty Lisander poprawił płaszcz i zdjął szeroki kapelusz ozdobiony sokolim piórem, po czym zaśpiewał:

Śniła mi się złota misa
Ciemną nocą spałem sam
Nie patrz na mnie źle żoneczko
Ja to złoto tobie dam

Śniły mi się obce kraje
Szept pustyni ci przyniosę
Byleś tylko nie płakała
Ja dla ciebie wszystko zniosę

Śniły mi się zimne groty
Pełne upiorów i złota
Precz upiory wasza mać
Moje skarby skrywa grota

Śniła mi się pastereczka
Kiedy w karczmie piłem zdrowie
Nie bocz się senna dziewuszko
Moja żonka się nie dowie


Podróż mijała w rytmie jego ulubionej pijackiej pioseneczki, toteż sam elf nawet nie zauważył, kiedy drużyna dotarła do bram miasta.
Okazałe mury wydawały się być w stanie oprzeć się armagedonowi. Mimo to Lisander w ich zbudowaniu dopatrywał się raczej ludzkiej skłonności do łechtania swojego ego monumentalnymi budowlami. Po krótkim namyśle elf doszedł do wniosku, ze miał trochę racji i mur zapewne miał być łączyć w sobie przyjemne z pożytecznym.

Strażnicy przy bramie okazali się być typowymi żołdakami – skłonnymi do pilnowania porządku, jednak bardziej niźli ład miłującymi złoto. Ostrożność nakazywała jednak nie wychylać się, toteż Lisander nie wdawał się w dyskusje z nimi.
Stolica Asparty była okazałym miastem. Elf lubił takie miejsca, tętniące życiem, w pewien sposób piękne, zwłaszcza nocą, kiedy cisza i spokój zupełnie nienaturalnie władają pustymi uliczkami.


Siedziba, jaką Evazar obrał dla nich na czas wykonywania zlecenia była raczej przytulna. Każdy miał swoje miejsce do spania, a i jakaś karczma znalazłaby się w pobliżu. W sumie, to nie było na co narzekać.
Zlecenie było typowe, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Drużyna miała uprowadzić jakiegoś ważniaka, przy czym nie było zaznaczone, w jaki sposób maja tego dokonać.
Klasyczny szturm nie wchodził w grę, nie w takim mieście i nie w momencie, kiedy mieli jeszcze inne rozwiązania.
- Jasna sprawa, sprawę możesz uważać za załatwioną – rzucił LIsander, kiedy Evazar i reszta skończyli mówić o zadaniu. –Powiedz mi tylko, Evazarze, jak do cholibki rozpoznamy klienta?
Burza mózgów okazała się być zbyteczna. Bjorn załatwił całą sprawę sam. Takie sytuacje były dla leniwego LIsandera błogosławieństwem, jednak nowa pragmatyczna część osobowości elfa wyła z rozpaczy, że to nie jego idea zostanie zrealizowana. Gdyby tylko miał taką ideę…
Maria prawie obcięła sobie palec, gdy do pomieszczenie wpadł Bjorn ze swoim genialnym pomysłem. - Co? - zapytała rozbawiona wkładając do ust cząstkę ukrojonego jabłka.
Lisander zerknął na kobietę, po czym powiedział z uśmiechem na ustach:
- Wiecie, to może wypalić, całkiem niezły plan.
- I Ty przeciwko mnie? - zmierzyła go wzrokiem nadal rozbawiona. - Zbijacie się ze mnie, prawda? - zwróciła się do mężczyzn.
- Och, słodka Marie, przecież wiem żeś niewinna jak kwiat róży – rzekł Bjorn, chrząkając przy tym jakby się zakrztusił - i haniebny zaprawdę to pomysł ale... racz spójrz no w lustro moja droga! Ten jak mu tam, Al, na pewno nie przejdzie bezinteresownie obok takiego cukiereczka jak ty. Nie wiem skąd, ale mam specjalnie na tą okazję bardzo chutliwe wdzianko, oraz, ten oto piękny wisiorek – Bjorn wyciągnął z kieszeni złoty łańcuszek, którego kamień mienił się piękną, szafirową poświatą - który będzie sobie dyndał tam, no wiesz... przykuwając jego wzrok tam gdzie trza. Zanim coś powiesz, wiedz iż nie każę ci go choćby dotykać, wyciągnij go tylko gdzieś w odosobnione miejsce a my go z Lisanderem i resztą po łbie! Co ty na to?
Nowomianowana prostytutka zaśmiała się w głos słuchając przemowy Bjorna.
- Całkiem nieźle to wymyśliłeś - zaczęła hamując śmiech. - Ale mam dwa pytania. Po pierwsze czy ja serio wyglądam na dziwkę? I skąd ty do jasnej cholery masz te fatałaszki? - znów wybuchnęła śmiechem.
- Oczywiście, że wyglądasz - odpowiedział Ventruil, zupełnie nie przejmując się tym, że obraża dziewczynę. - A co do jego ubrań, to przebiera się w nie czasem i biega po nocy wokół ogniska. Nie mówcie, że nigdy nie widzieliście.
Maria spojrzała na elfa oczami wściekłego kota, ale nie skomentowała jego słów. - Powiedzmy, że się zgadzam - powiedziała po chwili. - Tylko nie bardzo mam ochotę ubierać się w te szmatki - skrzywiła się lekko. - I coś jeszcze. Musicie mi zagwarantować, że ten typ mnie nie tknie. Część się na niego zaczaja, a ktoś osłania mi tyły. Dosłownie i w przenośnie - uśmiechnęła się lekko.
- Moja droga, wiedz, ze gdybyśmy szukali materiału na żigolaka, to ty nie nadawałabyś się tak dobrze, a ja nie kręciłbym noskiem – zaśmiał się Lisander. – Zresztą ty wcale się nie boczysz, znam cię i pewnie bawi cię to tak samo, jak mnie – dodał całkiem serio. - A o tyły się nie martw, będę miał je na oku, jak zwykle – uśmiechnął się szelmowsko. – Stanę sobie gdzieś z boku i będę obserwował twój osobisty tryumf nad panem Alem, może być?
Wieczór zapowiadał się naprawdę ciekawie. Gdyby chodziło tylko o rozrywkę, to już teraz mogliby znaczyć go jako udany, jednak realne życie wiązało się z realnym niebezpieczeństwem.
Ale kto do cholery powiedział, że takie niebezpieczeństwo nie zwiększa ubawu?
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 04-08-2011 o 18:04.
Minty jest offline