Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2011, 20:12   #16
Tohma
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Alo; Thedas, Tevinter, Minrathous


Czasami Norh zastanawiał się czy tak naprawdę dobrze zrobił przyłączając się do Cieni.
Ta ruda cipa, Ronald, nie dość, że była ruda to jeszcze cipa! A do kompanii tłusty Batsalel, imię oczywiście zmyślone, no ale który szanujący się złodziej, przyznałby się do imienia Florency. Kąciki ust siedzącego uniosły się delikatnie w górę. Przypomniał sobie tę pamiętną popijawkę, kiedy to tłuścioch zdradził mu swoje prawdziwe miano. Nie miał przez to życia w gildii przez bity miesiąc. Dobre czasy.
Zaraz jednak twarz Norha przybrała zwyczajowy, obojętny wyraz, gdy doszło do niego, że ta dwójka przestała szczekać. Spojrzał to na rudego, to na grubego aż w końcu usłyszał.
- Cisza, cisza, co tu się wyprawia? – Włosy na karku Norha podniosły się w niewidocznym wyrazie zdenerwowania. Rozpozna ten głos wszędzie. Początkujący Edwid. Tak na niego mówiono wśród Cieni. Mimo, że przydomek ten był oczywiście oksymoronem, bo mężczyzna był w gildii wcześniej, niż którykolwiek z mężczyzn znajdujących się teraz w budynku. Jednak zasłynął sobie na niego tym, iż to on zawsze przyjmował nowicjuszy i zajmował się nimi do czasu, aż byli już wyszkolonymi, gotowymi do działań w pojedynkę łotrami. Plotka niosła, że Edwin uwielbiał poczucie dominacji i górowania nad kimś, także w seksie. A jak można okazać większą władzę niż zarządzając bandą laików, których można traktować jak psie szczochy.
Miał na sobie dość dziwaczny, skórzany strój, którego spodnie podkreślały ogromne przyrodzenie. Jakby widząc spojrzenie Norha, podrapał się po kroczu i począł schodzić ze schodów leniwym krokiem, dając jasno do zrozumienia, że właśnie odbył udany stosunek z dziwką, która mieniła się gdzieś za jego plecami. Czarnowłosego aż odrzuciło go tyłu. Spojrzał niemrawo na leżącego obok Krakersa i westchnął cicho.
Gdy podniósł wzrok Edwin nadal wpatrywał się w niego z uśmiechem. Nagle wskazał dłonią gdzieś za swoimi plecami, nie odwracając głowy i rzekł:
– Hej, masz chwilkę czasu jak tu skończymy? Bo mam tam na górze naprawdę smakowity kąsek! – Dosiadł się do drewnianego stołu i złożył umięśnione ręce na piersi, nie oczekując odpowiedzi.
Nie minęło pięć minut, a wątpliwości związane z Cieniami powróciły. Czy ci skończeni kretyni nie potrafią robić nic, tylko się kłócić. Po jaki chuj wysłali całą trójkę. Wystarczył jeden, przynajmniej nie miałby na kim drzeć papy. Pesymistyczne myśli towarzyszyły mu w trakcie rozmowy do czasu gdy Batsalel podsunął mu przed nos kawałek płótna, na którym ktoś umiejętnie naszkicował naszyjnik w kształcie łba smoka.
Wymiana zdań między trójką Cieni trwała w najlepsze. Tym razem zamiast się kłócić każdy wydawał mu polecenia i nagle stali się diabelsko poważni. Krakers spojrzał z zapytaniem na swojego nowego pana, notując zmianę nastroju. Ramiona Norha zaczęły trząść się, okazując zdenerwowanie, które zaraz miało ulecieć. Lecz nagle, ku zdziwieniu siedzącego, wymiana zdań ucichła i trzy pary oczu spoczęły na ciemnowłosej postaci. Więcej mu nie było trzeba:
- No i kurwa nagle sobie przypomnieliście, że umiem mówić! Ja pierdolę z kim ja pracuję. – Wstał szybko od stołu i zagarnął ręką malunek. – Krakers, idziemy. – zarządził do psa, który od razu podniósł się i zaczął machać kudłatym ogonem. W dwóch krokach znalazł się przy drzwiach, lecz nim je uchylił, odwrócił się jeszcze, nadal czując spojrzenia pozostałych.
- Ty jesteś cipa, ty jesteś cipa, a ty wracaj do swojej dziwki. – wysyczał i wymknął się z budynku kątem oka dostrzegając jeszcze szeroki uśmiech wpływający na lico Edwida:
- Czyli nici z trójkąta?! – zawołał tamten, ale Norh już nie słyszał. Podążał krętymi uliczkami w stroną swojego zakładu, raz po raz przeczesując włosy dłonią, by pozbyć się nagromadzonej złości. Drepczący za nim pies szczeknął głośno, zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Cichy śmiech wypełnił opuszczoną aleję, gdy to właściciel oglądał swojego zwierzaka goniącego własny ogon.

***

Humor dopisywał mu przez całą drogę do domu. Krakers, rozpoznając wcześniejsze zdenerwowanie swojego pana, postanowił rozśmieszyć go jakkolwiek się dało. Podskakiwał, ganiał niewidzialne myszy, a nawet czołgał się, zbierając kudłatym ciałkiem cały brud ulicy. Wizja kąpieli psa nie należała do najlepszych, ale to i tak nie popsuło humoru czarnowłosego. Co z tego, że musiał wyruszyć na misję, która zajmie miesiące. Przynajmniej będzie miał szansę uciec od tego wszechobecnego idiotyzmu.
Mina mu zrzedła, gdy zastał przed drzwiami zakładu niskiego chłopca z zalatanymi oczami. Głowa obracała mu się to w tą, to w drugą. Norh dziwił się, że jeszcze nie skręcił sobie nieumyślnie karku. Odgarnął kosmyk włosów z twarzy i zapytał:
- No i co, Zavier, wiadomość do Alo, czy też… - nie dokończył rzucając chłopcu wyraźne spojrzenie. Tamten szybko pokręcił głową i zaskakująco cichym głosem powiedział:
- Wiadomość od Początkującego. – Podał mu zawinięty świstek papieru po czym wyciągnął drugą rękę. Alo pokiwał głową i z uśmiechem wręczył tamtemu parę monet. – No, zmykaj stąd mały.- Zavier przeliczył szybko monety, wrzucił je do sakiewki przewieszonej przez szyję i już go nie było. Ślusarz zagapił się za nim chwilkę aż zniknął mu z oczu, wbiegając do kuźni. Chłopiec był najmłodszym synem miejscowego kowala. Wszyscy go znali i uwielbiali jego wszędobylskość. Czego prawie nikt nie wiedział to to, że chłopiec biegał na posyłki dla Cieni. I mimo swojego wieku był cholernie szybki i dobry w tym, co robił.
Alo ostatni raz rozejrzał się po okolicy, lecz nie zauważył nic wartego wglądu, tak więc skierował się do domu, otwierając skomplikowany zamek kilkoma kluczami.
Od progu rozwiązał włosy i wysunął stopy ze skórzanych butów. Zrobił parę kroków w kierunku stołu i opadł na najbliższe krzesło. Nie wiedział czemu, ale spotkania z gildią zawsze kończyły się dla niego skrajnym zmęczeniem psychicznym. Krakers zaraz znalazł się obok i oparł kudłaty pyszczek o nogę właściciela, domagając się pieszczot. Dłoń Alo mimowolnie znalazła się na głowie psa i rozpoczął leniwe wodzenie dłonią po aksamitnej sierści.
Druga ręką rozwinął liścik, który okazał się dużo dłuższy niż można to było wywnioskować po wielkości karteczki. Wszędzie rozpoznałby te pełne zawijasów, nierozczytywalne pismo:

Norh,
Tak szybko spieprzyłes, że nie zdążyłem przekazać ci szczegółów misji! A więc tak…


List Edwina nie zawierał ani jednej kwestii wartej uwagi. Nie wyjaśnił nic poza to, co sam Norh wywnioskował. Zamiast tego, po jednym, krótkim akapicie „szczegółów misji”, Początkujący zaczął rozpisywać się o swoich seksualnych fantazjach. Ślusarz przedarł szybko list, gdy zobaczył zdanie „przywiązałbym cię do łoża i podczas, gdy tamta dziwka…”. Ugh. Głęboki rumieniec pokrył jego blade policzki i nie zniknął nawet wtedy, gdy spalił resztki listu w małym piecyku. Ten człowiek głęboko go przerażał.
Rozejrzał się po małej izbie i zrelaksował, gdy zobaczył Krakersa zwiniętego w kłębek pod krzesłem, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Alo. Ten to ma dobrze. Cóż, pora zmyć z siebie dzisiejszy okropny dzień – pomyślał i udał się na piętro, uszykować misę z ciepłą wodą do kąpieli.

***

Stuk, stuk, stuk.
Znowu nic mu się nie śniło. Przetarł oczy, by przywrócić wyraźne widzenie. Przyzwyczaił się do tego. Od czasu, kiedy był naocznym świadkiem pamiętnych wydarzeń w Kirkwall, sny przychodziły niepokojąco rzadko. Westchnął i przewrócił się na plecy, wpatrując się w drewniany, niski sufit swojej sypialni.
Stuk, stuk, stuk, stuk.
Nie to, żeby czegoś żałował. Jakoś nie tęsknił specjalnie do koszmarów, ani nawet do tych przyjemnych snów. Jednak budzenie się z poczuciem pustki i zapomnienia nie należało do najbardziej komfortowych.
Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk.
Krakers zaczął nagle głośno ujadać, na dolę, w izbie głównej, tam, gdzie zasnął wczoraj. Alo niechętnie przyznał, że ktoś dobija się do jego zakładu z rana i nie ma zamiaru odpuścić. Takie wczesne odwiedziny nigdy nie były pożądane i zawsze zapowiadały kłopoty. Kto normalny nie spał o tej godzinie? Cóż, on sam. Ale do normalnych przestał należeć już kilka lat temu.
Podniósł się z łóżka i owinął wokół siebie długi koc, pod którym zazwyczaj spał, jak togę. Nie śpiesząc się zszedł na parter, przejrzał się dokładnie w lustrze i doprowadził włosy do jako takiego ładu po czym wyjrzał przez okienko, które wychodziło dokładnie na centrum dzielnicy kupieckiej. Wzdrygnął się mimowolnie, gdy ujrzał kto stoi na wycieraczce i wywarza drzwi.
Szybko otworzył je na oścież i obrzucił szerokim uśmiechem stojącą przed nim Gwen.
- Czym zawdzięczam tę wczesną wizytę, Gwen? – powiedział dając opaść lekko kocu tak, by odkrył kawałek brzucha. Wzrok kobiety od razu powędrował w to miejsce, a na twarz Alo wstąpił kpiący uśmieszek, który zaraz jednak nakrył maską zdziwienia. – Czyżby twej matce coś się stało?
- Och, Alo… - wyjęczała przekraczając nieproszona próg domu i zbliżając się do ślusarza. – Mamusi nic nie jest, to takie słodkie, że tak o nas dbasz! – Nadal pożerała wzrokiem odkryty skrawek ciała. – Ale nie dlatego jestem tutaj – mieliśmy się wczoraj spotkać! O północy, pamiętasz? Obiecałeś, że przyjdziesz! Czekałam tam sama, w nocy, przerażona… i gotowa… - ostatnie słowa starała się wypowiedzieć jak najbardziej kokieteryjnym tonem, wpatrując się w oczy Alo świdrującym spojrzeniem. Ten uśmiechnął się tylko przepraszająco i podrapał się w tył głowy, aby ukryć udawane zażenowanie.
- Gwen, posłuchaj… chciałem do ciebie przyjść, naprawdę, ale… - rozejrzał się szukając wzrokiem puchatego kłębka na nogach, lecz jak na złość, Krakers zniknął. – Widzisz, gdy wychodziłem do ciebie natknąłem się na zbłąkane zwierze, głodne, brudne i wyraźnie bezpańskie. Okazało się, że był to słodki piesek, którego nie mogłem przecież porzucić na ulicy! – Wyraz jego głosy zmieniał się w coraz bardziej dramatyczny, gdy mówił. W końcu złapał dłoń kobiety i przyciągnął ją lekko do siebie. – Gwen! Musisz coś dla mnie zrobić…
- Tak? Tak! Zróbmy to teraz!
- Nie! Stwórco, nie!
– Mimowolnie odszedł dwa kroki od swej dręczycielki i odchrząknął głośno. – Nie mam na to sposobności… bo widzisz… wczoraj wieczorem doszła do mnie wiadomość, iż moja babka – Brunchilda, zmarła w Kirkwall pozostawiając mi jakieś dobra doczesne! Jestem w rozsypce! Lecz muszę przemóc swą rozpacz i ruszyć bez zwłoki, by zdążyć na odczyt testamentu. Wyruszam dziś, kiedy słońce zajdzie. – rzekł i opuścił ręce wzdłuż tułowia, nadając swej postawie wyraz dogłębnej rozpaczy. Chwila ciszy została przerwana, gdy Gwen postanowiła dać ujście swym emocjom:
- Och, Alo! Nigdy nie spotkałam mężczyzny tak prawego i dobrego! Rozumiem, wszystko rozumiem i będę czekała tak długo, jak będzie trzeba! – Znowu zbliżyła się do niego na niebezpieczną odległość tak, że mógł wyczuć na swojej skórze jej obfity biust, który ledwo mieścił się w skromnym gorsecie. – Ale… mówiłeś, że mam dla ciebie coś zrobić?
- Ach, tak. Chciałbym, byś przekazała wszystkim iż wyjechałem i nie wiem kiedy wrócę. Jak widzisz jestem w wielkim pośpiechu i nie mam czasu sam pukać od drzwi do drzwi, by uprzedzić sąsiadów. Zrobisz to dla mnie, Gwen? – Głębokie spojrzenie jakie jej zaserwował zaowocowało cichym jękiem i nie minęła sekunda, a musiał odciągać ją z siebie ramieniem, bo rzuciła się na niego w pożądaniu. – Proszę, uspokój się! To nie odpowiednia pora! – Jego słowa przebiły się widocznie przez lekki obłęd kobiety, gdyż przestała się wiercić w jego uścisku i spłonęła różanym rumieńcem. Wyglądała prawie słodko.
- Wybacz… nie wiem co we mnie wstąpiło… to po prostu… - przerwała i spojrzała w zawstydzeniu na swoje buty. – Oczywiście powiadomię wszystkich znajomych o twojej nieobecności. Postaram się także odbiera każde wiadomości, jakie by przyszły pod zakład!
- Och, to nie będzie konieczne. Naprawdę nie przewiduję żadnych… - nie dane mu było jednak dokończyć do Gwen odwróciła się już i skierowała w stronę wyjścia z zakładu, nadal zaczerwieniona, wyszeptując tylko:
- Do zobaczenia, kochany! – I już jej nie było. Wybrała sobie dobry czas, ponieważ koc, który jak dotąd utrzymywał się na ramieniu ślusarza, odwiązał się i opadł na podłogę, zostawiając go nagiego i wpatrującego się w drzwi. Dreszcz chłodu przeszedł go po plecach, więc szybko skierował się w stronę łóżka. Miał zamiar pospać jeszcze z godzinę, dwie, a potem zacząć pakowanie i ukrywanie swego dobytku. Przecież nie zostawi wszystkiego pod swą nieobecność w tym nędznym zakładzie. Miał swoje skrytki w mieście.
- A więc tu jesteś, maluchu – powiedział, widząc Krakersa rozłożonego na poduszce w swoim łóżku. Pies uchylił jedno oko i widząc, że to tylko właściciel, wrócił do spania.: – No tak, żadnego szacunku. Czego ja się spodziewam. –Z tymi słowami rzucił się w zbieraninę poduszek i pościeli, zapadając szybko w bezsenny sen.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.

Ostatnio edytowane przez Tohma : 04-08-2011 o 22:08.
Tohma jest offline