Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2011, 21:06   #492
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bogowie to istoty, które rzadko sprawiają cuda.
Przyczyn tego jest wiele: zakazy Ao, setki proszących o cud wyznawców i tym podobne.
Mimo to elf się modlił prosząc o cud. Modlił się o kontakt z chowańcem i odkrycie co jest kotwicą tego miejsca.
A reszcie pozostało załadować armatę na pojazd, przy głośnym sarkaniu Hralma. Bowiem krasnolud był ciekawy, jak działa owa cudowna broń. A przecież była ku temu okazja.
Informacje jakie zdobyli, nie przybliżyły do rozwiązania problemu. A to że ich los zależał od pijaczki Dru,Sylphii-choleryczki z natury , delikatnego Revaliona i ...wielkiej niewiadomej Missy. Cóż... to też nie poprawiało im nastroju.

Cud się zdarzył. Cichy delikatny. Niezauważalny.
Jak zazwyczaj przypadku cudów: taki jaki był potrzebny, a nie taki jaki był oczekiwany.
Ławica niebieskich żuczków,o pancerzykach naznaczonych wzorkami i mackach zamiast odnóży.


Ławica niezwykłych żuczków, wędrowała pomiędzy wijącymi się szkieletami węży. Zwarta ławica czterdziestu żuczków.
Teu przerwał nieskuteczne poszukiwania kotwicy, by im się przyjrzeć. Niestety dom, a może sam portal wpływał na obszar dookoła siebie, nie pozwalając elfowi wniknąć w glebę, tak jakby mógł to zrobić w innym miejscu planu eterycznego.
Elf przyglądał się tym żuczkom z zaskoczeniem i zdziwieniem. To były eteryczne skarabeusze.
Niezbyt groźne robaczki, potrafiące boleśnie ukąsić. Nie stanowiły one zagrożenia dla grupy, ale miały dwie zalety o których Teu pamiętał. Potrafiły rozrywać barierę między planem eterycznym i materialnym tworząc mały portal, przez który jednak mógł się przedrzeć dorosły człowiek, a nawet ogr. I tworzyły taki portal ginąc.
Zwykle występowały w małych grupkach. Najliczniejsze grupki osiągały piętnaście osobników. Więc ławica niemal trzykrotnie przekraczająca ich nominalną liczbę, była niemal cudownym zbiegiem okoliczności.

A tymczasem reszta grupy przeżywała własne problemy. Revalion zaś najbardziej swoje dojrzewanie do bycia pełnoprawnym wybrykiem natury. Na szczęście udało mu się uciec na górę przed pijanym krasnoludem pogromcą potworów, a reszta zbyt otumaniona alkoholem by na dłużej przykuć uwagę, do macek, które równie dobrze mogły być omamem alkoholowym. Albo czymś więcej. Tutejsze trunki, były... dziwne.

Wyruszenie od razu, bez zwracania na siebie osób postronnych okazało się niemożliwie. Bowiem teraz przy drzwiach na zaplecze zawsze ktoś warował. A goście powoli szli spać na górę.
Trzeba było więc postąpić podobnie, by nie wzbudzić podejrzeń. Wszak na walczenie ze wszystkimi nie mieli dość sił, no i... powodów.
Chwilka na przygotowanie się mentalne i duchowe w wynajętych pokojach. I zejście na dół.
Tym razem już nikt nie pilnował wejścia na zaplecze.

Znowu Missy i Revalion znaleźli się w tym samym korytarzu. Nic się nie zmieniło... poza śladami krwi na podłodze. Nawet nie będąc tropicielem łatwo się było domyśleć, że ciągnięto po podłodze krwawiące ciało.


Miecz zresztą też tu był. Zapomniany leżał w kącie. Był takim jakim go półelf zapamiętał. Kawał topornie i krzywo wykutej blachy z równie prymitywną rękojeścią. Brudny i śmierdzący. Odrażający oręż.
Ślady krwi były dobrą wskazówką dla czwórki bohaterów. Gnomka jeden pistolet trzymając za paskiem, drugi w ręce, ustąpiła pierwszeństwa innym. Bynajmniej nie chcąc iść pierwsza.
Ruszyli więc przygotowani na wszystko długim i słabo oświetlonym korytarzem, którego podłogi zdobiły smugi świeżo zakrzepłej krwi, a ściany malunki. Z początku jedynie niepokojące portrety krasnoludów... ale nie zwykłych. Za plecami niektórych czaił się morderca, na dłoniach innych widać było bąble przypominające oparzenia, wzrok innych przypominał wzrok szaleńców...
Kolejne krasnoludy były coraz bardziej przerażające. Portrety chorych na zgniliznę ciała, nieumarłych, zmutowanych krasnoludów “patrzyły” na czwórkę awanturników z szyderstwem. Niemal miało się wrażenie że obserwują. I rzeczywiście tak było. Gdy Missy za bardzo przybliżyła się do portretu, zielonkawa widmowa ręka wynurzyła się z portretu i próbowała ją dotknąć.
Ledwo udało się jej odskoczyć.
Doszli do klapy, zabezpieczonej zamkiem i glife. Daphne do spółki z Sylphią mogłyby ją bez trudu otworzyć. Ale Dru nie zamierzała czekać. Wyjęła swój kartaczowy pocisk, kazała się schować reszcie za zakrętem korytarza. Następnie podpaliła lont, podrzuciła w kierunku klapy i schowała się wraz z resztą.
Huknęło mocno, klapa została rozsiekana żelaznymi kulkami na strzępy, podobnie jak dwaj strażnicy pod klapą. Małe, nagie i pokryte drobnymi szczecinkami stworzonka chodzące prawdopodobnie na dwóch nogach. Prawdopodobnie, bo kluczyk Drucilli przerobił ich ciała na krwawą miazgę.
Zeszli do tuneli... dziwnych tuneli.


Na pewno nie wykuły ich krasnolud, choć awanturnicy mogli w pełni docenić swe obecne kształty. Tunele bowiem miały ledwie półtora metra wysokości. Nie było by im łatwo je przemierzać w swych normalnych postaciach. Pomijając Drucillę oczywiście.
Nikt nie zareagował na hałaśliwe wtargnięcie do podziemi karczmy. Hałas bębnów bowiem zagłuszał wszelkie odgłosy.
Bowiem... w tunelach słychać było ciągłe i rytmiczne Dum-Dum-Dum.
Co ułatwiało odnalezienie właściwej drogi, wystarczyło iść za odgłosami bębnów.
Tam gdzie było głośniej , tam należało się skierować.
Im bliżej ich byli, tym więcej wyłapywały ich uszy. Wkrótce do bębnów dołączyły wrzaski i okrzyki bólu... torturowanego krasnoluda.

I owe odgłosy był jak najbardziej prawdziwe. Na wielkim ołtarzu ofiarny przywiązany był krasnolud. Cztery ubrane w szare czarne szaty istoty o twarzach zasłoniętych jaszczurczymi maskami dokonywało wiwisekcji na żywym krasnoludzie. Rozcięli mu brzuch i po kolei, z pietyzmem niemal wycinali wyjmowali kolejne organa wewnętrzne. Trzustkę, wątrobę... Każdy organ miał przeznaczony na siebie stoliczek...


i sztylet. Ofiara wyła niemal z bólu, jednakże zapalone kadzidła nie pozwalały mu na utratę przytomności.
Temu wszystkiemu przyglądała się w milczeniu pięćdziesiątka zdeformowanych istot mających ledwo pół metra wzrostu każda.


Chuderlawe, małe i garbate, same przypominały ofiary tortur, albo koszmar szaleńca. Temu wszystkiemu przyglądała się stojąca naprzeciwko wejścia którym weszli awanturnicy, statua Demogogrona.


Teraz nie było wątpliwości, co do natury tego miejsca.
Kolejną wartą uwagi grupką, było sześcioro krasnoludów wyrwanych zapewne z łóżek, którzy sparaliżowani strachem przyglądali się torturom, które zapewne i ich miały spotkać.
Cała salka była okrągła i śmierdziała moczem i krwią, na jej podłodze wykuto w ołowiu olbrzymi symbol, który zawierał w sobie potężną magię... zapewne. Jednak ciężko było stwierdzić, jakiego rodzaju to magia.
Zaś czwórka awanturników stała u jedynego wyjścia z tej sali.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline