O ile po (dosłownym i namacalnym) wyrzuceniu z siebie paru rzeczy poczuła się znacznie lepiej, to wjechanie do miasta zadziałało na nią zdecydowanie niekorzystnie.
Zdążyła odzwyczaić się od smrodu i zaduchu typowych dla tego typu miejsc. Co prawda parę lat temu nie wyobrażała sobie życia innego, niż w centrum gwarnej osady. Teraz jednak zdecydowanie lepiej czuła się w lasach, wioskach i niewielkich przydrożnych karczmach, w których zwykle pomieszkiwała.
Mieszkanie, do którego zaprowadził ich Evazar nie należało może, do najbardziej wyszukanych, ale gdyby nie wszechobecny kurz i specyficzny zapach dawno nie wietrzonych pomieszczeń byłoby tu całkiem przytulnie.
Po tym, jak zasiedli do okrągłego stołu i wysłuchali poleceń zleceniodawcy każdy zajął się swoimi sprawami. Co prawda Ventruil zaczął snuć plany na wieczór, ale Maria nie miała teraz na to ochoty.
- Zajmijmy się tym później, co? – zapytała i nie czekając nawet na odpowiedź mówiła dalej
– ja na przykład mam ochotę zjeść jakieś śniadanie – uśmiechnęła się zarzucając na ramię niewielką skórzaną torbę.
– Do zobaczenie – powiedziała i zniknęła za drzwiami.
Swoje kroki skierowała na gwarny, kolorowy targ, na którym o tej porze dnia było mnóstwo ludzi. Niemal godzinny spacer między stoiskami kupców sprawił, że sakiewka z pieniędzmi stała się nieco lżejsza a torba na jej ramieniu zdecydowanie przybrała na wadze. Mleko, chleb ze słonecznikiem, kilka kruchych, orzechowych ciastek i jabłka wypchało torbę po brzegi. Ponadto w dłoni Marii połyskiwała niewielka, szklana buteleczka wypełniona po brzegi fioletowym płynem, którego przed zakupem zdążyła wypróbować. Delikatny i wyrazisty za razem zapach fiołkowo-miętowego olejku wsmarowanego w szyję i nadgarstki kobiety zdecydowani wprawiał ją w dobry nastrój. Pogoda była piękna, postanowiła więc zjeść śniadanie i odpocząć trochę na świeżym powietrzu. Usiadła na niskim murku na obrzeżach placu targowego, wyciągnęła chleb i jedząc niespiesznie oddała się jednej z tych czynności, które zawsze lubiła i z której wyciągała zwykle jakieś ciekawe i uczące wnioski – obserwacji ludzi i otoczenia.
Po powrocie do kwatery zastała Lisandera. Z rzuconej na stół torby wytoczyło się kilka jabłek.
– Poczęstujesz się? – zapytała siadając przy okrągłym blacie. Z wysokiej cholewki buta wyciągnęła nóż i chwyciwszy czerwony owoc zaczęła kroić go na kawałki. W tej właśnie chwili do pomieszczenia wpadł Bjorn.
***
- Że też ja się na to zgodziłam – mamrotała pod nosem wbijając się w kieckę Bjorna, po raz kolejny zastanawiając się skąd do licha ją wytrzasną i co jeszcze mogą kryć jego bagaże. Złotawo-zielony gorset zapinany na maleńkie haftki nie dość, że nieludzko ciasny, to jeszcze wyuzdany do granic możliwości. Na nic zdawało się podciąganie i szarpanie sztywnego materiału, który natychmiast po wymknięciu się z dłoni Marii uwydatniał jej spory biust w zdecydowanie nieelegancki sposób, charakterystyczny dla przedstawicielek jednej profesji. Długa, zielona spódnica ozdobiona cienkim, złotym paskiem opadającym na biodra i wielkim rozporkiem sięgającym niemal owego paska podkreślała dobitnie jej kobiece kształty. Maria rozpuściła włosy, związane zwykle w luźny warkocz a tuż nad jej uwydatnionymi piersiami zawisł błyszczący wisiorek. Całości dziwkarskiego wizerunku dopełniły ciemna kreska tuż nad linią rzęs i odrobina fiołkowo- miętowej mieszanki, którą skropiła dekolt. Tylko wysokie, jeździeckie buty, w których na wszelki wypadek ukryty był nóż nie pasowały do wizerunku kurtyzany.
Narzucając na siebie długi płaszcz weszła do pomieszczenia, w którym czekali jej towarzysze.
– Wychodzimy? – zapytała spoglądając na mężczyzn. Po jej minie mogli wywnioskować, że nie czuje się najlepiej w stroju - ku ich nieszczęściu - ukrytym pod masywnym płaszczem.