Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 12:15   #561
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

-A niby czym mam to zrobić? Powinienem jej uciąć łapę, a to coś prawie mnie zagryzło. Nie wiem co to było i na pewno nie chcę tego oglądać ponownie - zaoponował żołnierz, zdecydowanie ciągnąc Francescę za ramię. Dopiero po chwili dotarł do niego pewien fakt - widział. Ludzie są zazwyczaj bardzo przyzwyczajeni do tego, że widzą, ale jeszcze przed chwilą wlókł się krok za krokiem ciemnym tunelem w którym wzrok sięgał nie dalej niż na dwie stopy. Lecz tu gdzie teraz znajdował się z Francescą było jaśniej. Wciąż bardzo ciemno, ale przynajmniej był wstanie wyłowić w ciemności jakieś kształty.
-Musimy być już blisko wyjścia - stwierdził dość oczywisty fakt. -Zabierajmy się stąd zanim to coś wróci.
Wamirzyca była trochę zawiedziona postawą swojego nowego kompana. Po żołnierzu spodziewała się jednak trochę więcej werwy, odwagi. A on zdecydował po prostu dać drapaka. No, ale przynajmniej niósł złoto, a de Riue miała tylko dwie ręce.
Syriusz wybrał odnogę tunelu do której nie uciekł potwór i ruszył zdecydowanym krokiem. Wampirzycy przeszło przez myśl, że tajne wyjście z twierdzy musiało się łączyć z jakąś siatką tuneli, albo grotą w górze na której ją zbudowali.

Schodzili niżej, tego Francesca była pewna. Wilgotne skały, w połączeniu z ciężarem worków ze złotem sprawiały, że ciężko było utrzymać równowagę. Szczególnie mężczyźnie, który dość regularnie musiał podpierać się ścian ratując się przed upadkiem. Dobrze, że nie upuścił niesionego łupu. Aż w końcu oboje poczuli świeże powietrze, niezawodny znak, że wyjście było już blisko.


Porośnięta mchem grota otwierała się na karłowaty lasek. Okoliczne góry ograniczały dopływ słońca, przez co roślinność nie była w stanie rosnąć bujna i silna. Teraz jednak przynajmniej rozłożyste korony drzew nie zasłaniały bladej poświaty gwiazd. Wysoko w górze widać było mury twierdzy nad których jednym fragmentem unosiła się kolumna dymu. Czy stacjonujący żołnierze ugasili już pożar? A może ktoś już zdążył zauważyć zniknięcie złota?
-Nie możemy tracić czasu. Albo zaraz ktoś odkryje nasze zniknięcie, albo ten potwór zacznie nas gonić - stwierdził Syriusz. -Musimy iść wąwozami, inaczej wypatrzą nas bez problemu z murów.
Miał trochę racji, w końcu twierdzę specjalnie wybudowano w takim miejscu, by była dobrym punktem obserwacyjnym. Skarlałe, często pousychane drzewa nie zapewniałyby takiej osłony, jakiej można by się spodziewać. Lisek zapewne zdołałaby się między nimi przekradać, ale jakoś wątpiła by jej towarzysz był równie zwinny.
-Skoro już opuściliśmy jaskinie - podjął żołnierz - to może teraz wyjawisz mi kim jesteś? - zapytał ruszając ku wąwozom.

do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Aldersberg był duży, ale z drugiej strony ilu siwiejących weteranów pęta się po jego ulicach z psem u nogi, zapewne zadając niewygodne pytania ludziom, którzy woleliby na nie nie odpowiadać? Pewnie niewielu. Kłopot w tym, że i Navielle nie mogła ot tak wypytywać na lewo i prawo o takiego osobnika, bo można sobie tym napytać biedy. Może nie ze strony samego zainteresowanego, ale kto wie czy w mieście nie ma ludzi, którzy sprzyjają tym, którzy nawiali z wyłapywanki winnych zamieszek?
Kto byłby zatem bezpiecznym źródłem informacji? Straż miejska na pewno coś o łowcy wiedziała, bo orientowanie się w takich sprawach to w sumie ich zawód, tylko że bez zaufanego informatora Flaumavelle mogła sobie tylko u niej napytać biedy. Dobrze sytuowane mieszczaństwo z pewnością “rewolucjonistów” nie popierało, lecz i pewnie nie znajdowało się na liście podejrzanych łowcy nagród- przez co nie miało z nim kontaktu. Wypytywanie wśród karczmarzy i przekupek było strasznie nieeleganckie, ale z takiego rekonesansu zazwyczaj coś dało się wyciągnąć, a i ryzyko z tym związane było raczej niewielkie. W końcu wystarczy pytać o znajomego ojca z czasów służby w armii o wiadomym rysopisie, zamiast o podejrzanego łowczego.

(...)

Cóż, prawdopodobnie efekty byłyby lepsze, gdyby miejscowi odnosiliby się serdeczniej do nieludzi. Prawdopodobnie jedynie nienaganny wygląd i maniery sprawiły, że półelfka faktycznie czegoś się dowiedziała. Może jak plotki o jej związku z Celine de Lure rozejdą się szerzej mieszczanie nabiorą odrobiny respektu, na razie jednak Ferragamo mogła liczyć na traktowanie jedynie trochę lepsze niż prosty, nic nie znaczący robotnik. Zresztą to i tak lepiej, niż ma większość żyjących w getcie niziołków bądź elfów.
Poszukiwany mężczyzna faktycznie okazał się charakterystyczny. Szczególnie chętne (dla pewnych określonych przedziałów chęci) do plotkowania o nim okazały się targowe przekupki. Podobno łaził czasem po targach, a jego zawszony kundel straszył sprzedawane gęsi i świnie. Czasem ktoś próbował mu zwracać uwagę, ale cham jedynie w niewybrednych słowach kazał zostawić się w spokoju. Pytał o różne sprawy- a to o jakieś konkretne karczmy, a to kogoś szukał. Dziwny i nieprzyjemny typ, taki bandzior z zachowania.
Pomówienia jednak niewiele Allure dawały. Na szczęście udało jej się wydobyć jedną interesującą informację - podobno zatrzymał się gdzieś w dzielnicy klasztornej. Ale to miejsce każdy, jak jeden mąż, odradzał półelfce odwiedzać. Flaumavelle sama faktycznie nie miała wielkiej ochoty odwiedzać kolejny raz północno-wschodnią część miasta, ale widać będzie trzeba. Poza tym, to chyba właśnie gdzieś tam zatrzymywała się Vimka, więc nie mogło być tam aż tak źle.


do Derricka Talbitt

lipiec, gdzieś w Rivii


-Może to i dobrze - zwrócił się Drunin do Talbitta. -Serdeńko nie będzie teraz miało wykrętów i będzie się musiała położyć. A i jak mam wrażenie, że ten temblak to już mi zupełnie po nic. To i jak panie Derrick, do wioski pojedziem?
Ale Derrick wcale nie był wizją odwiedzania wioski zainteresowany. Po prawdzie, to nawet nie był przekonany, że faktycznie zarwał się jakiś most. Może była to jakaś prosta, chłopska sztuczka mająca na celu wyciągnięcie z naiwnych paru denarów. Albo w Derricku budziła się lekka paranoja, chociaż trudno byłoby mu się dziwić biorąc pod uwagę co dzień wcześniej przeżył. Dlatego też na wszelki wypadek posłał Gurda, by na własne oczy przekonał się, czy dalsza droga jest faktycznie nieprzejezdna, sam zaś z Druninem i Liliel zdecydował się zatrzymać pod gołym niebem i poświęcić wolną chwilę na przyjżenie się stanowi swoich pacjentów.
Na pierwszy ogień poszedł Drunin. Nie, żeby Talbittowi brakowało manier przez co kobieta musiała czekać, o nie. Po prostu krasnolud naprawdę sprawał wrażenie, jakby całkowicie doszedł już do siebie i kontrola jego stanu nie powinna zająć wiele czasu. I prawie była to prawda - rana po strzale zaczęła się już zabliźniać, a temblak nie był już potrzebny. Medyk musiał jednak przestrzec zadowolonego z obrotu spraw brodacza, by nie przychodziło mu do głowy nadwyrężać ręki, albo wszystko gotowe się było pootwierać i zacząć paskudzić.
Z półelfką był większy problem. Co prawda nie stawiała oporu przed oględzinami, zdając sobie sprawę, że nie wyszła z nocnych tarapatów jedynie z siniakami, lecz warunki nie były szczególnie sprzyjające do opatrywania ciętych ran brzucha. Ciepło ogniska i koc musiały wystarczyć przy braku czystej salki w lecznicy. Dziewczyna nie skarżyła się na ból, rwanie, czy inne uciążliwości, ale to Derricka nie przekonywało. Liliel była typem kobiety, która podczas tortur jedynie zaciska zęby, wszystko więc musiał sprawdzić sam. I tak jak się spodziewał, rana wcale nie wyglądała lepiej niż w chwilę po tym, jak ją zszył. A półelfka ani myślała, by zatrzymać się w jakimś miasteczku i dochodzić do siebie.
-Szczęście chyba przestało się do nas uśmiechać - stwierdziła, by skierować rozmowę na inne tory, niż jej rekonwalescencja. -Najpierw doppler, teraz most. Myślisz, że może być jeszcze gorzej?
- Oczywiście. - Derrick skinął głową. - Może być gorzej. Jak sobie pewna pannica ubzdura, że jest zdrowa i zacznie szaleć. A na razie przynajmniej sobie poleżysz i odpoczniesz, jak przystało na porządną pacjentkę.
Na skądinąd ładnej twarzy Liliel pojawiła się przelotna, burzowa chmura, która mogłaby skończyć się błyskami piorunów w oczach.
- A jeśli przez to moje wylegiwanie się przegoni nas ta wampirzyca? - zapytała kwaśno.
- Wolę, żebyś była zdrowa - odparł spokojnie Derrick, chociaż myśl, że wampirzyca miałaby ich wyprzedzić w najmniejszym stopniu mu nie odpowiadała. - Drunin i Gurd zbudują dla ciebie ładny szałas - mówił dalej. - Poleżysz sobie, odpoczniesz, podkurujesz. Jak most naprawią, to pojedziemy dalej. Im będziesz zdrowsza, tym szybciej będziemy mogli jechać.
- Czy ty zawsze musisz mieć na wszystko gotową taką mądrą odpowiedź? - spytała zaczepnie. Co w sumie dobrze rokowało, silny charakter sprzyjał leczeniu.
- Jeszcze się o tym nie przekonałaś? - zdumiał się Derrick. - Jako medyk muszę dbać o moich pacjentów, a udzielanie mądrych i trafnych odpowiedzi to jeden z ważnych elementów mego fachu. A zatem staram się jak mogę.
Dziewczę prychnęło jedynie i przestało się odzywać. Przejdzie jej do jutra, jak to zawsze do tej pory bywało, a przynajmniej Talbitt mógł w skupieniu wymienić opatrunek.

Niewiele później powrócił Gurd z nietęgą miną. Zsiadł ze swego kuca i splunął na ziemię.
-A żeby to wszystkie diabły. Nie kłamała staruszka, rzeka wylała i nijak na drugą stronę nie idzie się dostać- oznajmił bez ceregieli.
Talbittowi zaś na dłuższą metę bezczynne siedzenie w jednym miejscu też się nie uśmiechało. Doba, by Liliel nie pogarszała swojego stanu, no dwie. Ale Francesca, jeżeli wierzyć podaniom, potrafiła latać jak każdy wampir. Nie można było dawać jej czasu. Niestety z opisu Gurda wynikało, że budowa choćby nawet prowizorycznej kładki wymagałaby sporej grupy osób. Trzeba było mieć nadzieję, że chłopom zależy na przejezdności i do roboty się szybko wezmą. Noc jednak trzeba było spędzić tutaj i zapewnić półelfce jak najlepsze warunki. W wiosce pewnie patrzonoby na nieludzi jak na potwory.

(...)

Z rana trudno było przegapić ruch na trakcie. I to ruch wszelaki: konni, piesi, oraz wozy drabiniaste ze ściętymi drzewami.


Najwyraźniej miała ruszyć budowa nowego mostu, albo przynajmniej jakiejś kładki. I, jak nietrudno się domyślić, było to bardzo po myśli upartej Liliel, która chciała ruszać w drogę. Derrick nawet nie próbował jej powstrzymywać.

(...)

Widok zniszczeń dokonanych przez żywioł nie był jakoś szczególnie przerażający, ale jednak kazał liczyć się z naturą. Zapewne przelotnie poznani przez Talbitta druidzi wygłosiliby na ten temat jakąś zgrabną, zaangażowaną przemowę. Fakty były jednak takie, że nad rzeką, która rozlała się poza swoje koryto, nie było mostu, w trawie można było znaleźć wyrzuconą na brzeg zdechłą rybę, parę mniejszych drzew było powalonych, ale najsilniejsze i najgrubsze dumnie oparły się naporowi wody.


Miejscowa ludność również miała zamiar zaprezentować swoją chłopską dumę. Nad brudną, brązową wodą przerzucono konopne liny, ludzie po obu stronach (zarówno chłopstwo jak i nieliczni podróżni) przygotowywali kłody drewna. Wszystko wydawało się iść dość sprawnie. Sugestia Derricka, że pomoc krasnoludów pewnie wszystko by przyspieszyła, spotkała się z zaskakującą odmową.
-Widzisz, panie Derrick. Nie lubią nas tutaj. Nie z naszej winy, bo tak jak wykładałem, nie my cła podnieśliśmy. I nie przez nasze czyny nas tutaj polubią na nowo - objaśnił Gurd. -Może i by nawet naszą pomocą nie wzgardzili. Ale z drugiej strony, jak znowu przyjdzie woda i most porwie, to komu może strzelić do łba, że to przez krasnoludzką fuszerkę. Lepiej się trzymać z dala - podzielił się sceptycyzmem, a Drunin wcale nie protestował. A może zwyczajnie chcieli się trzymać z dala od wody? Przecież było to dla nich całkiem typowe.
Ludzie jednak doskonale poradzili sobie sami i po południu pojawiła się prowizoryczna kładka. Niestety strasznie badziewna, tak, że wozem trudno byłoby na nią wjechać, ale piesi i konni mogli już sobie dać radę. Wkrótce pierwszy odważny, z obładowanym wierzchowcem przeszedł suchą stopą na przeciwległy brzeg. Oczywiście Liliel z miejsca stwierdziła, że w takim wypadku nie ma co dłużej zwlekać.

(...)

W dalszej drodze Talbitt z towarzyszami nie był jednak sam, w tym samym kierunku bowiem zmierzało jeszcze dwóch konnych mężczyzn.
-Jakbyście chcieli konia sprzedać - odezwał się jeden z nich, pulchny szatyn, zbyt porządnie ubrany by mógł być jeno chłopem -to tu niedaleko jest targ zwierząt. Zresztą, można też kupić i mięso i warzywa jakie.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 14-08-2011 o 14:20.
Zapatashura jest offline