Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2011, 12:15   #561
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

-A niby czym mam to zrobić? Powinienem jej uciąć łapę, a to coś prawie mnie zagryzło. Nie wiem co to było i na pewno nie chcę tego oglądać ponownie - zaoponował żołnierz, zdecydowanie ciągnąc Francescę za ramię. Dopiero po chwili dotarł do niego pewien fakt - widział. Ludzie są zazwyczaj bardzo przyzwyczajeni do tego, że widzą, ale jeszcze przed chwilą wlókł się krok za krokiem ciemnym tunelem w którym wzrok sięgał nie dalej niż na dwie stopy. Lecz tu gdzie teraz znajdował się z Francescą było jaśniej. Wciąż bardzo ciemno, ale przynajmniej był wstanie wyłowić w ciemności jakieś kształty.
-Musimy być już blisko wyjścia - stwierdził dość oczywisty fakt. -Zabierajmy się stąd zanim to coś wróci.
Wamirzyca była trochę zawiedziona postawą swojego nowego kompana. Po żołnierzu spodziewała się jednak trochę więcej werwy, odwagi. A on zdecydował po prostu dać drapaka. No, ale przynajmniej niósł złoto, a de Riue miała tylko dwie ręce.
Syriusz wybrał odnogę tunelu do której nie uciekł potwór i ruszył zdecydowanym krokiem. Wampirzycy przeszło przez myśl, że tajne wyjście z twierdzy musiało się łączyć z jakąś siatką tuneli, albo grotą w górze na której ją zbudowali.

Schodzili niżej, tego Francesca była pewna. Wilgotne skały, w połączeniu z ciężarem worków ze złotem sprawiały, że ciężko było utrzymać równowagę. Szczególnie mężczyźnie, który dość regularnie musiał podpierać się ścian ratując się przed upadkiem. Dobrze, że nie upuścił niesionego łupu. Aż w końcu oboje poczuli świeże powietrze, niezawodny znak, że wyjście było już blisko.


Porośnięta mchem grota otwierała się na karłowaty lasek. Okoliczne góry ograniczały dopływ słońca, przez co roślinność nie była w stanie rosnąć bujna i silna. Teraz jednak przynajmniej rozłożyste korony drzew nie zasłaniały bladej poświaty gwiazd. Wysoko w górze widać było mury twierdzy nad których jednym fragmentem unosiła się kolumna dymu. Czy stacjonujący żołnierze ugasili już pożar? A może ktoś już zdążył zauważyć zniknięcie złota?
-Nie możemy tracić czasu. Albo zaraz ktoś odkryje nasze zniknięcie, albo ten potwór zacznie nas gonić - stwierdził Syriusz. -Musimy iść wąwozami, inaczej wypatrzą nas bez problemu z murów.
Miał trochę racji, w końcu twierdzę specjalnie wybudowano w takim miejscu, by była dobrym punktem obserwacyjnym. Skarlałe, często pousychane drzewa nie zapewniałyby takiej osłony, jakiej można by się spodziewać. Lisek zapewne zdołałaby się między nimi przekradać, ale jakoś wątpiła by jej towarzysz był równie zwinny.
-Skoro już opuściliśmy jaskinie - podjął żołnierz - to może teraz wyjawisz mi kim jesteś? - zapytał ruszając ku wąwozom.

do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Aldersberg był duży, ale z drugiej strony ilu siwiejących weteranów pęta się po jego ulicach z psem u nogi, zapewne zadając niewygodne pytania ludziom, którzy woleliby na nie nie odpowiadać? Pewnie niewielu. Kłopot w tym, że i Navielle nie mogła ot tak wypytywać na lewo i prawo o takiego osobnika, bo można sobie tym napytać biedy. Może nie ze strony samego zainteresowanego, ale kto wie czy w mieście nie ma ludzi, którzy sprzyjają tym, którzy nawiali z wyłapywanki winnych zamieszek?
Kto byłby zatem bezpiecznym źródłem informacji? Straż miejska na pewno coś o łowcy wiedziała, bo orientowanie się w takich sprawach to w sumie ich zawód, tylko że bez zaufanego informatora Flaumavelle mogła sobie tylko u niej napytać biedy. Dobrze sytuowane mieszczaństwo z pewnością “rewolucjonistów” nie popierało, lecz i pewnie nie znajdowało się na liście podejrzanych łowcy nagród- przez co nie miało z nim kontaktu. Wypytywanie wśród karczmarzy i przekupek było strasznie nieeleganckie, ale z takiego rekonesansu zazwyczaj coś dało się wyciągnąć, a i ryzyko z tym związane było raczej niewielkie. W końcu wystarczy pytać o znajomego ojca z czasów służby w armii o wiadomym rysopisie, zamiast o podejrzanego łowczego.

(...)

Cóż, prawdopodobnie efekty byłyby lepsze, gdyby miejscowi odnosiliby się serdeczniej do nieludzi. Prawdopodobnie jedynie nienaganny wygląd i maniery sprawiły, że półelfka faktycznie czegoś się dowiedziała. Może jak plotki o jej związku z Celine de Lure rozejdą się szerzej mieszczanie nabiorą odrobiny respektu, na razie jednak Ferragamo mogła liczyć na traktowanie jedynie trochę lepsze niż prosty, nic nie znaczący robotnik. Zresztą to i tak lepiej, niż ma większość żyjących w getcie niziołków bądź elfów.
Poszukiwany mężczyzna faktycznie okazał się charakterystyczny. Szczególnie chętne (dla pewnych określonych przedziałów chęci) do plotkowania o nim okazały się targowe przekupki. Podobno łaził czasem po targach, a jego zawszony kundel straszył sprzedawane gęsi i świnie. Czasem ktoś próbował mu zwracać uwagę, ale cham jedynie w niewybrednych słowach kazał zostawić się w spokoju. Pytał o różne sprawy- a to o jakieś konkretne karczmy, a to kogoś szukał. Dziwny i nieprzyjemny typ, taki bandzior z zachowania.
Pomówienia jednak niewiele Allure dawały. Na szczęście udało jej się wydobyć jedną interesującą informację - podobno zatrzymał się gdzieś w dzielnicy klasztornej. Ale to miejsce każdy, jak jeden mąż, odradzał półelfce odwiedzać. Flaumavelle sama faktycznie nie miała wielkiej ochoty odwiedzać kolejny raz północno-wschodnią część miasta, ale widać będzie trzeba. Poza tym, to chyba właśnie gdzieś tam zatrzymywała się Vimka, więc nie mogło być tam aż tak źle.


do Derricka Talbitt

lipiec, gdzieś w Rivii


-Może to i dobrze - zwrócił się Drunin do Talbitta. -Serdeńko nie będzie teraz miało wykrętów i będzie się musiała położyć. A i jak mam wrażenie, że ten temblak to już mi zupełnie po nic. To i jak panie Derrick, do wioski pojedziem?
Ale Derrick wcale nie był wizją odwiedzania wioski zainteresowany. Po prawdzie, to nawet nie był przekonany, że faktycznie zarwał się jakiś most. Może była to jakaś prosta, chłopska sztuczka mająca na celu wyciągnięcie z naiwnych paru denarów. Albo w Derricku budziła się lekka paranoja, chociaż trudno byłoby mu się dziwić biorąc pod uwagę co dzień wcześniej przeżył. Dlatego też na wszelki wypadek posłał Gurda, by na własne oczy przekonał się, czy dalsza droga jest faktycznie nieprzejezdna, sam zaś z Druninem i Liliel zdecydował się zatrzymać pod gołym niebem i poświęcić wolną chwilę na przyjżenie się stanowi swoich pacjentów.
Na pierwszy ogień poszedł Drunin. Nie, żeby Talbittowi brakowało manier przez co kobieta musiała czekać, o nie. Po prostu krasnolud naprawdę sprawał wrażenie, jakby całkowicie doszedł już do siebie i kontrola jego stanu nie powinna zająć wiele czasu. I prawie była to prawda - rana po strzale zaczęła się już zabliźniać, a temblak nie był już potrzebny. Medyk musiał jednak przestrzec zadowolonego z obrotu spraw brodacza, by nie przychodziło mu do głowy nadwyrężać ręki, albo wszystko gotowe się było pootwierać i zacząć paskudzić.
Z półelfką był większy problem. Co prawda nie stawiała oporu przed oględzinami, zdając sobie sprawę, że nie wyszła z nocnych tarapatów jedynie z siniakami, lecz warunki nie były szczególnie sprzyjające do opatrywania ciętych ran brzucha. Ciepło ogniska i koc musiały wystarczyć przy braku czystej salki w lecznicy. Dziewczyna nie skarżyła się na ból, rwanie, czy inne uciążliwości, ale to Derricka nie przekonywało. Liliel była typem kobiety, która podczas tortur jedynie zaciska zęby, wszystko więc musiał sprawdzić sam. I tak jak się spodziewał, rana wcale nie wyglądała lepiej niż w chwilę po tym, jak ją zszył. A półelfka ani myślała, by zatrzymać się w jakimś miasteczku i dochodzić do siebie.
-Szczęście chyba przestało się do nas uśmiechać - stwierdziła, by skierować rozmowę na inne tory, niż jej rekonwalescencja. -Najpierw doppler, teraz most. Myślisz, że może być jeszcze gorzej?
- Oczywiście. - Derrick skinął głową. - Może być gorzej. Jak sobie pewna pannica ubzdura, że jest zdrowa i zacznie szaleć. A na razie przynajmniej sobie poleżysz i odpoczniesz, jak przystało na porządną pacjentkę.
Na skądinąd ładnej twarzy Liliel pojawiła się przelotna, burzowa chmura, która mogłaby skończyć się błyskami piorunów w oczach.
- A jeśli przez to moje wylegiwanie się przegoni nas ta wampirzyca? - zapytała kwaśno.
- Wolę, żebyś była zdrowa - odparł spokojnie Derrick, chociaż myśl, że wampirzyca miałaby ich wyprzedzić w najmniejszym stopniu mu nie odpowiadała. - Drunin i Gurd zbudują dla ciebie ładny szałas - mówił dalej. - Poleżysz sobie, odpoczniesz, podkurujesz. Jak most naprawią, to pojedziemy dalej. Im będziesz zdrowsza, tym szybciej będziemy mogli jechać.
- Czy ty zawsze musisz mieć na wszystko gotową taką mądrą odpowiedź? - spytała zaczepnie. Co w sumie dobrze rokowało, silny charakter sprzyjał leczeniu.
- Jeszcze się o tym nie przekonałaś? - zdumiał się Derrick. - Jako medyk muszę dbać o moich pacjentów, a udzielanie mądrych i trafnych odpowiedzi to jeden z ważnych elementów mego fachu. A zatem staram się jak mogę.
Dziewczę prychnęło jedynie i przestało się odzywać. Przejdzie jej do jutra, jak to zawsze do tej pory bywało, a przynajmniej Talbitt mógł w skupieniu wymienić opatrunek.

Niewiele później powrócił Gurd z nietęgą miną. Zsiadł ze swego kuca i splunął na ziemię.
-A żeby to wszystkie diabły. Nie kłamała staruszka, rzeka wylała i nijak na drugą stronę nie idzie się dostać- oznajmił bez ceregieli.
Talbittowi zaś na dłuższą metę bezczynne siedzenie w jednym miejscu też się nie uśmiechało. Doba, by Liliel nie pogarszała swojego stanu, no dwie. Ale Francesca, jeżeli wierzyć podaniom, potrafiła latać jak każdy wampir. Nie można było dawać jej czasu. Niestety z opisu Gurda wynikało, że budowa choćby nawet prowizorycznej kładki wymagałaby sporej grupy osób. Trzeba było mieć nadzieję, że chłopom zależy na przejezdności i do roboty się szybko wezmą. Noc jednak trzeba było spędzić tutaj i zapewnić półelfce jak najlepsze warunki. W wiosce pewnie patrzonoby na nieludzi jak na potwory.

(...)

Z rana trudno było przegapić ruch na trakcie. I to ruch wszelaki: konni, piesi, oraz wozy drabiniaste ze ściętymi drzewami.


Najwyraźniej miała ruszyć budowa nowego mostu, albo przynajmniej jakiejś kładki. I, jak nietrudno się domyślić, było to bardzo po myśli upartej Liliel, która chciała ruszać w drogę. Derrick nawet nie próbował jej powstrzymywać.

(...)

Widok zniszczeń dokonanych przez żywioł nie był jakoś szczególnie przerażający, ale jednak kazał liczyć się z naturą. Zapewne przelotnie poznani przez Talbitta druidzi wygłosiliby na ten temat jakąś zgrabną, zaangażowaną przemowę. Fakty były jednak takie, że nad rzeką, która rozlała się poza swoje koryto, nie było mostu, w trawie można było znaleźć wyrzuconą na brzeg zdechłą rybę, parę mniejszych drzew było powalonych, ale najsilniejsze i najgrubsze dumnie oparły się naporowi wody.


Miejscowa ludność również miała zamiar zaprezentować swoją chłopską dumę. Nad brudną, brązową wodą przerzucono konopne liny, ludzie po obu stronach (zarówno chłopstwo jak i nieliczni podróżni) przygotowywali kłody drewna. Wszystko wydawało się iść dość sprawnie. Sugestia Derricka, że pomoc krasnoludów pewnie wszystko by przyspieszyła, spotkała się z zaskakującą odmową.
-Widzisz, panie Derrick. Nie lubią nas tutaj. Nie z naszej winy, bo tak jak wykładałem, nie my cła podnieśliśmy. I nie przez nasze czyny nas tutaj polubią na nowo - objaśnił Gurd. -Może i by nawet naszą pomocą nie wzgardzili. Ale z drugiej strony, jak znowu przyjdzie woda i most porwie, to komu może strzelić do łba, że to przez krasnoludzką fuszerkę. Lepiej się trzymać z dala - podzielił się sceptycyzmem, a Drunin wcale nie protestował. A może zwyczajnie chcieli się trzymać z dala od wody? Przecież było to dla nich całkiem typowe.
Ludzie jednak doskonale poradzili sobie sami i po południu pojawiła się prowizoryczna kładka. Niestety strasznie badziewna, tak, że wozem trudno byłoby na nią wjechać, ale piesi i konni mogli już sobie dać radę. Wkrótce pierwszy odważny, z obładowanym wierzchowcem przeszedł suchą stopą na przeciwległy brzeg. Oczywiście Liliel z miejsca stwierdziła, że w takim wypadku nie ma co dłużej zwlekać.

(...)

W dalszej drodze Talbitt z towarzyszami nie był jednak sam, w tym samym kierunku bowiem zmierzało jeszcze dwóch konnych mężczyzn.
-Jakbyście chcieli konia sprzedać - odezwał się jeden z nich, pulchny szatyn, zbyt porządnie ubrany by mógł być jeno chłopem -to tu niedaleko jest targ zwierząt. Zresztą, można też kupić i mięso i warzywa jakie.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 14-08-2011 o 14:20.
Zapatashura jest offline  
Stary 18-08-2011, 13:48   #562
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- O potwora już się martwić, nie musisz, chyba, że mnie uznasz za jednego z nich - uśmiechnęła się słodko - to jest ta część tajemnicy, która ma cię skłonić do pośpiechu. Wolę być już daleko stąd nim zorientują się, że zniknęliśmy ze złotem.
- Nie Ty jedna - stwierdził mężczyzna. -po tym numerze czeka mnie tu stryczek. A i to, jeśli będę miał szczęście.
-Teraz będziesz mógł korzystać z życia do woli. Obiecuję. - chwyciła jego ramię, na szczęście człowiek w ferworze walki zapomniał już o jej ranie, która zdążyła się już zagoić. - trzeba uważać na te wąwozy, gdybym była bestią pewnie tam bym się ukryła - zaśmiała się sama ze swoich słów.
-Wątpię. Brak roślinności, to i brak tam roślinożerców. A to z kolei przekłada się na brak drapieżników. Lasy są znacznie groźniejsze niż wąwozy, o ile nie spadnie nam na głowy żaden kamień - Syriusz mówił z pewnością w głosie, ale to jeszcze nie znaczyło, że miał rację.
- Zobaczymy, bądźmy dobrej myśli - kobieta ruszyła, chociaż nie miała pojęcia, czy idzie w dobrą stronę. Fart chciał, że trafiła i jej kompan nie wniósł żadnych sprzeciwów.
- Masz jakieś plany gdzie w przyszłości chciałbyś się osiedlić, czy wolałbyś raczej podróże?
- W takim razie proponuje zupełnie inne miejsce, tam mogą cię szukać, Może komuś już o tym mówiłeś kiedyś, może wygadałeś się pijany, Szczerzę radzę wybrać inne miejsce. W każdym razie ja cię szukać nie będę.
-Przecież żartuję. Nikt normalny nie osiedla się w Beauclair - zaśmiał się Syriusz. Rzucił wzrokiem przez ramię, jakby upewniając się, że wciąż nikt ich nie goni. Na szczęście zaczynali już wchodzić w pierwszy wąwóz, którego ściany skutecznie powinny osłonić ich przed niepożądanym wzrokiem. -Wciąż jednak nie dałaś mi odpowiedzi na moje pytanie.
- To dobrze, już się bałam, że wyciągnęłam cię na marne - uśmiechnęła się po czym powiedziała prosto z mostu,jak gdyby nigdy nic- jestem wampirem.
-Jasne. A czemu nie nimfą? - zaśmiał się mężczyzna.
- Nie wiem, może tak chciała natura. Nie musisz wierzyć. Chciałeś wiedzieć to powiedziałam- wzruszyła ramionami.
-A możesz jakoś udowodnić swoje słowa?
- Oczywiście, zawsze mogę się napić twojej krwi, ale obawiam się, że w tym momencie mogłoby się to dla nas źle skończyć. Poza tym za długo żyję, żeby przechwalać się swoimi umiejętnościami. Musisz uwierzyć na słowo, myślę, że niebawem nadejdzie taki czas, że przekonasz się jaka jest prawda. Póki co pozostanie to słodką niewiadomą - oblizała usta i uśmiechnęła się lekko.
-Jak uważasz, ja się nie narzucam - odparł ugodowo.
-Miło z twojej strony - odparła po czym nie odzywała się chwilę. Znaleźli się już pod bezpieczną osłoną wąwozu. Jak na razie nie wyglądało tak jakby coś się miało na nich zwalić, w każdym razie nie wiedziała co jest dalej. Mieli dość dużo przestrzeni i mogli iść obok siebie. Worki z każdym kwadransem robiły się coraz cięższe, Francesca tego tak jeszcze nie odczuwała.

Mina Syriusza wszystko zdradziła, aby nie urazić jego męskiej dumy, kobieta sama za proponowała chwilkę przerwy, Usiadła na worku i przyglądała się drodze. Mężczyzna nie zwlekał długo żołnierskie trudny dały po sobie poznać jego wytrzymałością.
- W drogę - rzucił tylko, po czym podniósł worek. Francesca trochę leniwie uczyniła to samo.Czuła od niego napięcie. Widać człowiek znacznie się przejął rolą uciekiniera. Wampirka będzie musiała się postarać, aby dzisiejszego wieczoru zdjąć z niego to całe paskudne napięcie. Mała już nawet pewien plan i nadzieje, że Syriusz zachowa choć cząstkę sił do jego wykonania. Mężczyzna dbając o ich bezpieczeństwo ucieczki postanowił, że będą iść różnymi szlakami, zmieniając ciągle trasy. Francesca zgodziła choć nie lubiła tracić czasu na włóczenie się. Zatrzymywali się może trzy czy cztery razy. Słońce tego wieczora zachodziło krwiście. Kobieta nie mogła przestać nadziwić się temu cudownemu zjawisku.


Czas było poszukać postoju, który nadaje się na nocleg. Wcześniej jak na złość takich kryjówek mijali kilka, a teraz jak już oboje byli zmęczeni nie mogli znaleźć nawet jakiejś względnej noclegowni. Uratowała ich dopiero prawdopodobnie niedźwiedzia jama, którą wcześniejszemu mieszkańcowi nie chciało się skończyć. Lepsze to niż nic, nie rzucali się w oczy, ale też nie byli całkowicie ukryci.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 25-08-2011, 19:21   #563
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, pogranicze Rivii i Temerii

Ostatnia wizyta Francesci w niedźwiedziej jamie zakończyła się krótko i cokolwiek dziwną znajomością. Znajomość z Syriuszem też pewnie będzie krótka, ale może on przynajmniej nie będzie przemianiał się po nocach w wilka, a przez całe dnie użalał się nad sobą.
W ciągu naprawdę długiego i forsownego marszu dwójce nowych towarzyszy udało się przebyć przynajmniej z dwadzieścia mil, a może nawet więcej. Gdyby przeszli drugie tyle pewnie trudno byłoby jednoznacznie określić, czy są jeszcze w Rivii, czy już w Temerii. Francesca nie miała niestety żadnej mapy dzięki której mogłaby się dokładniej zorientować w swoim położeniu. Miała jednak wrażenie, że jest gdzieś mniej więcej na wysokości Riedbrune, a to oznaczało, że na południu znajdował się las, którego szukała. Albo zupełnie się myliła, to też wchodziło w grę.
-Jest ciepło, nie ma co palić ogniska - stwierdził żołnierz. -Przyciągnie tylko wzrok, a coś ciepłego będzie sobie można upiec nad ogniem w dzień. Na dziś musi wystarczyć nam solone mięso - mówiąc to wyjął z podróżnej sakwy przy pasie dwa słusznych rozmiarów kawałki suchego mięsa, jeden oferując de Riue. -Królewska uczta to to nie jest, ale przynajmniej będzie co trawić.
Mężczyzna próbował nie dać tego po sobie poznać, ale musiał być bardzo zmęczony. Zaczęli marsz jeszcze w nocy, a kontynuowali go prawie cały dzień. Już samo to wymagało ogromnej kondycji, ale trudno było wymagać po Syriuszu by tryskał teraz energią. Raczej rozkoszował się tym, że może wreszcie w spokoju posiedzieć, nawet jeśli siedziskiem była goła ziemia.
Francesca usiadła bliżej niego. Przyglądała się jak z wielkim apetytem pochłania mięso. Ona również była głodna, ale zupełnie czegoś innego.
-Wiesz jakby był tutaj niedzwiedź zapewne nie różnilibyście się w sposobie jedzenia - uśmiechnęła się i przekrzywiła głowę.
-Gdyby tutaj był niedźwiedź, to my bylibyśmy jedzeniem - pesymistycznie stwierdził żołnierz.
- Ja myślę, że jest. Tylko troche obolały... - przygryzła wargę. Następnie wstała i stanęła za nim. Złapała go za ramiona i zaczęła masować. Na początku delikatnie gładząc skórę potem nieco mocniej.
-No proszę. I nie boisz się takiego niedźwiedzia? - zażartował. Mięśnie miał całe spięte przez forsowny marsz.
- Podobno z niedźwiedziem trzeba postępować jak z człowiekiem, ale mimo wszystko trzeba być ostrożnym. - Ostatnie słowa wyszeptała mu nad głową - i delikatnym - musnęła językiem jego ucho. Ciągle masowała od czasu do czasu gładząc delikatnie jego tors.
-Jak z człowiekiem mówisz? - zapytał odkładając ostatni, niedojedzony kawałek mięsa. -A co byś zrobiła z takim człowiekiem?
-Z człowiekiem? Hmmm zależy w jakich okolicznościach... - powiedziała tejemniczo.
-Na przykład w takich - zaproponował, gładząc swą dłonią ręce Francesci ilekroć te zapuściły się na jego tors.
- W takich? Ciężko powiedzieć... myślę, że zdałabym się na człowieka. Macie czasem dobre pomysły - powiedziała zawadiacko.
Dłoń żołnierza wodziła od nadgarstka do łokcia wampirzycy. - Ale ja mogę mieć bardzo złe pomysły - Syriusz zaakcentował słowo 'złe’.
- Złe? Co masz na myśli? Czasem najgorsze posiadają w sobie cząstkę czegoś naprawdę dobrego...
-Na przykład mam pomysł, w którym to ja ciebie masuję - podzielił się swymi myślami.
- W tym pomysle nie ma zupełnie niczego złego...- Jej dłonie zeszły na brzuch, masowały delikatnie po czym zeszły jeszcze niżej. Chwilę tam pozostały i zeszły na uda, po czym wróciły z powrotem na brzuch.
-Jesteś pewna? Może więc spróbujemy ten pomysł zrealizować? - de Riue nie mogła widzieć twarzy mężczyzny, ale była pewna, że się uśmiecha. -Połóż się na brzuchu.
Francesca potulnie posłuchała.
Syriusz nie marnował czasu i szybko usiadł nad swoją towarzyszką, tuż nad jej udami. Wampirzyca poczuła silne, szorstkie palce na swoich ramionach, przebiegające wzdłuż jej mięśni.
-Powiedz mi, co planujesz zrobić ze swoją częścią łupu?
-Hmmm ciężko powiedzieć. Wymienię ekwipunek... kupię sobie kilka błyskotek, nowe sztylety. A ty masz jakieś plany? - zamruczała.
Dłonie przesunęły się niżej, gładząc łopatki kobiety, tuż nad wiązaniami gorsetu.
-Mamy trudne czasy. Powinienem zrobić coś odpowiedzialnego, na przykład ulokować połowę łupu w krasnoludzkim banku, a za drugą zainwestować w jakąś manufakturę. Ale prawdę mówiąc, nie wiem co zrobię z tym całym złotem.
-Całkiem rozsądnie. Myśle, że sobie poradzisz - zamruczała pownownie, kiedy dłonie mężczyzny przesunęły się lekko pod gorset. -Musisz go zdjąć, tam moje plecy są baaardzo napięte.
-Nie ukrywam, że coś coś takiego chodziło mi po głowie - zgodził się mężczyzna, zabierając się za wiązania gorsetu. -Może zostanę marynarzem - rzucił nieoczekiwanie. -Przynajmniej nauczyłbym się tych wszystkich przeklętych węzłów - mimo swych słów, pozbywanie się odzienia wampirzycy szło mu całkiem sprawnie.
-Myślę, że się wprawisz i specjalnie dla tego celu nie bedziesz musiał zostawać marynarzem - uśmiechnęła się - masz szansę trochę potrenować
-Tylko trochę? Żeby coś dobrze opanować, trzeba trenować długo - Lisek czuła jak jej gorset się poluźniał. Niezawodny znak, że kolejne wiązania ustępowały pod męskimi palcami.
- Nie mam nic przeciwko, abyśmy... - poprawiła - abyś potrenował dłużej.
-Obawiam się jednak, że zabrakło węzłów - stwierdził Syriusz z udawanym smutkiem, odchylając materiał na boki. - Pozostaje mi jedynie masowanie.
- No wiesz, zawsze możesz zawiązać i odwiązać jeszcze raz, aczkolwiek wolałabym masowanie - przeciągnęła się leniwie czując ukojenie po krępującym gorsecie.
-Muszę przyznać, że ja też - zaśmiał się żołnierz, przesuwając dłonie w górę i w dół gładkich pleców. Niewiele jednak czasu minęło, nim jego ręce zaczęły się zapuszczać na boki, w okolice które trudno już by było określić plecami.
Kobieta zamknęła oczy, delektowała się dotykiem. Jej zmysły chłonęły każdy ruch, każdy pogłębiony oddech mężczyzny. Czuła wzburzającą się w nim krew, kiedy jego dłonie coraz bardziej zbliżały się w stronę kształtnych piersi. Ale Syriusz jednak się opanował, co niekoniecznie spodobało się Francesce. Tym razem skupił swoją uwagę na wysokości krzyża wampirzycy, ugniatając mięśnie tuż, tuż nad sukienką.
Kobieta jak na razie wykazywała się cierpliwością i choć szło to jej z nielada trudem, leżała grzecznie i prawie nieruchomo. Masaż mimo, że się jeszcze nie zaczął, już zdążył ją znudzić. Tak się jednak składało, że i cierpliwość mężczyzny zaczęła się wyczerpywać. W końcu jak długo można być grzecznym siedząc okrakiem na półnagiej kobiecie? W przypadku Syriusza kres cierpliwości objawił się tym, że jego dłonie zaczęły masować dwa fragmenty ciała wampirzycy, które były zbyt nisko aby można je było nazwać plecami.
- Może teraz masaż brzucha? - zapytała, ale nie czekała na odpowiedź tylko po prostu się odwróciła. Mężczyzna musiał zamienić masowane krągłości na inne. Sądząc po spojrzeniu i minie bardzo mu się to spodobało.
-Jesteś pewna, że masz na myśli brzuch? - zadając pytanie z pewnym trudem przeniósł wzrok z kształtnego biustu Liska na jej oczy.
- Tak - wzruszyła niewinnie ramionami - a wolałbyś wrócić do pleców? Jeśli tak to się odwrócę - już zaczęła się układać,aby wrócić do poprzedniej pozycji.
-Czy ja wiem. Po obu stronach widzę bardzo napięte partie, które z chęcią bym trochę rozluźnił - Syriusz drażnił się z tym swoim łotrowskim uśmieszkiem na ustach.
- Dobrze to rozluźniaj. Jestem taka spięta - kobieta pogładziła włosy i na złość położyła się na plecach.
-Na pewno uda nam się coś na to poradzić - zapewnił żołnierz i zgodnie z oczekiwaniami objął pełne półkule, z premedytacją wystawione na jego widok. Ściskał je i gładził, trzymał się jednak z dala od ich zwieńczeń, rozkoszując się jędrnością i rozmiarem.
Lisek nie pomagała. Leżała czekając na dalszy ruch swojego żołnierza. Skoro nie chciał, aby mu pomogła to trudno, widocznie był z tych, którzy woleli sami przejąć inicjatywę.
Na pewno podobało mu się, to czego doświadczał w tej chwili. Wampirzyca wyraźnie to czuła - to jak oddychał, jak się poruszał, jak mocno biło mu serce. Silne palce pieszczące z namaszczeniem jej piersi i pełen pożądania wzrok skupiony na jej twarzy: oczach, ustach. Nagle Syriusz ujął sutki i ścisnął je.
-Dziwne, miałaś się odprężać, a wyraźnie czuję jak gdzieniegdzie się napinasz.
- Widocznie słabo się starasz - zaśmiała się - jest pewne takie miejsce, po którym dotknięciu całkowicie się rozluźniam... - powiedziała tajemniczo.
-A masz jakieś wskazówki, gdzie mogę je znaleźć? - żołnierz sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego.
- Wiesz, nie za bardz... to już nie bedzie to samo jak ci powiem.
-To może może chociaż będziesz mi mówić, czy jestem bliżej, czy dalej? - droczenie się z Francescą wyraźnie podobało się mężczyźnie.
- No dobrze, ale to może być trudne.
-Nie, myślę że doskonale dasz sobie radę - mrugnął i zaczął przesuwać dłonie w górę, ku szyi Liska.
-Ciepło - powiedziała szybko.
Jedna z dłoni zatrzymała się na szyi, gładząc ją delikatnie, lecz druga powoli sunęła wyżej, ku twarzy.
- Ciepło - powtórzyła tym samym tonem. Palce zawędrowały na pełne usta.
-Hymm szybki jesteś... - kobieta musnęła wargami jego palce - ale dodam, że aby zadziałało trzeba zrobić to ustami - szepnęła.
-Dobrze, że podpowiedziałaś - powiedział nachylając się nad Francescą. -Mógłbym się nie domyślić - wyjaśnił, po czym pocałował ją: zachłannie, z żądzą.
Ta nie była mu dłużna i tym samym "pomagała" sobie w owej likwidacji namięcia. W pozycji leżącej nie było jej za wygodnie, szczególnie z takimi piersiami, dlatego podniosła się odrobinę.
Żołnierz szybko objął ją ramieniem i przycisnął do siebie. Jak na człowieka był całkiem silny, ale to podobno przychodziło z zawodem. Całowanie musiał chyba jednak trenować hobbystycznie. Wampirzyca mogła odwzajemnić zarówno pocałunki jak i dotyk. Jej palce powędrowały wzdłuż ramiom i szyi Syriusza.
-To nieuczciwe, że w tak gorący wieczór tylko ty jesteś w negliżu - zauważył żołnierz przerywając pocałunek.- Mi też przydałąby się ochłoda.
Od słów do czynów przeszedł dość szybko, ściągając koszulę przez głowę i ciskając ją w bok.


-Na co masz ochotę po tym masażu?
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 25-08-2011 o 19:43.
Zapatashura jest offline  
Stary 27-08-2011, 17:42   #564
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy tylko przeszkoda, jaką był brak mostu, została usunięta, Liliel natychmiast znalazła się w gronie tych, co chcieli się znaleźć na drugim brzegu. Za nic miała ostrzeżenia Drunina, do których i Gurd się dołączył, że most niepewny, że zawalić się może, że lepiej, by najpierw inni sprawdzili.
- Nie pozwolę, by ta wampirzyca nas wyprzedziła - oznajmiła twardo dziewczyna, nie słuchając żadnych rad. - Równie dobrze może runąć za dwie godziny, a wtedy lepiej będzie, jak się już znajdziemy na drugim brzegu.
Wiadomą jest rzeczą, że na niewieści upór lekarstwa nie ma - ni słowem, ni batem go nie zwalczysz. Na Liliel słowa wpływu nie miały, a tej drugiej metody nikt nawet nie myślał stosować.

Wbrew ponurym krasnoludzkim proroctwom i kiepskiej ich opinii o umiejętnościach budowlanych rodzaju ludzkiego (z Rivijczykami na czele) udało się im przedostać na drugi brzeg cało i zdrowo. Może i nie byli pierwsi, ale przed nimi na drugi brzeg przedostały się zaledwie dwie osoby, które, dzięki niecierpliwości Liliel, bez problemu dogonili.
Po wstępnych powitaniach Drunin, jako najbardziej praktyczny z całej czwórki (chyba, że chodziło o wizytę w karczmie) stwierdził:
- Ano sprzedać by można. - Pogładził się po brodzie. - Powiadają, że konia trzeba żywić, a po sprzedaży koń żywi byłego właściciela.
Stwierdzenie to spotkało się z wyrazami aprobaty ze strony obu przygodnych towarzyszy podróży.
- No i prowadzić za sobą niewygodnie troszkę - dorzucił kolejny argument Drunin, który jeszcze nie zhańbił się wzięciem luzaka za uzdę.
- A jak się zwie ta miejscowość z końskim targiem? - spytał Derrick.
- Sokołów.
- A daleko to?
- Całkiem blisko.


“Całkiem blisko” okazało się pojęciem względnym, ale i tak dotarli na miejsce zanim jeszcze zapadł zmrok. Liliel zapewne chciałaby jechać dalej, ale wobec wspólnego zdania swych towarzyszy musiała (mrucząc coś niepochlebnego na temat wszystkich mężczyzn ze wszystkich ras pod słońcem) ustąpić.
Sam Sokołów nie był wielki, nawet jak na rivskie standardy. Ale miał targ i karczmę (miejsce z targami nieodłącznie związane), w której po niezbyt długich targach znalazły się miejsca dla czwórki podróżnych. Ba, nawet i pacjenci się znaleźli, gdy tylko Drunin karczmarzowi obwieścił, jaką to personę u siebie gości.
Prócz noclegu, zakupów na drogę, rozpytania o drogę i zajęcia się chorymi (dzięki którym można było zaoszczędzić nieco na kosztach podróży), Derrick - po krótkiej konsultacji z pozostałymi - postanowił skorzystać z targu i pozbyć się klaczy, jaką dostali w spadku po Mariposie. Klaczka była młoda, zgrabna i bardzo dobrze utrzymana. Cena, jaką chciał dać za nią handlarz, nie stanowiła nawet połowy tego, ile była ona, według Derricka, warta.
- Czterysta pięćdziesiąt? Naprawdę? - zdziwił się uprzejmie Derrick, który (chociaż handlarzem nie był) niejednego już konia kupił. I sprzedał. - Dziewięćset denarów.
Handlarz skrzywił się, jakby zamiast piwa octu się napił.
- Dziewięćset denarów?! - Wzniósł oczy i ręce ku niebu, o cierpliwość prosząc (i zapewne o rozum dla sprzedającego). - A czemu nie tysiąc? - spytał.
- Racja. Niech będzie tysiąc, skoro pan tak łaskawy - zgodził się Derrick.
- Niech będzie moja strata. Pięćset - zaproponował handlarz.
Z tego co Derrik zawsze słyszał, wszyscy kupcy i handlarze musieli dokładać do interesu. Musiałby nie mieć serca, by tego tutaj doprowadzić do ruiny.
- Osiemset pięćdziesiąt - obniżył nieco swoje wymagania.

Stanęło w końcu na siedmiuset denarach, w co i siodło należało wliczyć. Dzięki temu pozbyli się kłopotów z koniem i oddalili od siebie widmo głodu i konieczności sypiania pod gołym niebem.
Po kolacji Derrick mógł się zabrać za pacjentów. Co prawda żadnych ciekawych (jak dla medyka) przypadków nie było, ale zawsze trochę czasu mu to zajęło. W sam raz, żeby zjeść dość późną kolację, zmienić opatrunki Liliel i iść spać.


Skończyli właśnie śniadanie.
Zza okna dobiegały do nich rozmowy, okrzyki, turkot kół wozu.
- Z tego co się dowiedziałem, najbliższą miejscowością na naszej drodze jest Przesieka. Ze trzy dni stąd. Adelsberg jest mniej więcej tu. - Derrick postawił w centrum stołu dzbanek po piwie (którego zawartość znalazła się w brzuchach krasnoludów). - My natomiast znajdujemy się teraz tutaj. - Tym razem ustawił swój kubek.
- Ten śliczny kubeczek to Sokołów? - zapytała ironicznie Liliel.
Derrick nie zwrócił uwagi na ten docinek.
- Niestety między nami jest Mount Carbon. - Na stole w odpowiednim miejscy pojawiły się talerze Liliel i Derricka. - Przez góry jest bliżej, ale nie znamy drogi. Poza tym dookoła będzie dużo szybciej.
- Szybciej, to znaczy ile dni nam to zajmie? - spytała, jak zawsze niecierpliwa, Liliel. - Pięć czy pięćdziesiąt?
- Serdeńko, nie denerwuj się - spróbował ją uspokoić Gurd, co oczywiście nie przyniosło żadnego efektu prócz kosego spojrzenia, jakim obdarzyła go dziewczyna.
- Wszystko zależy od pogody - wtrącił się Drunin - i od tego, jak szybko będziemy jechać - mówił dalej.
- Chyba nie ze względu na mnie? - W tonie dziewczyny można było bez trudu usłyszeć niezadowolenie.
- Jeśli nie będziesz na siebie uważać, to się rana może otworzyć. - Derrick po raz kolejny przestrzegł półelfkę. - A nawet jeśli nie, to zostanie ci blizna.
Z twarzy dziewczyny łatwo było wyczytać, co myśli o ewentualnej bliźnie.
- No więc ile? - wróciła do poprzedniego pytania.
- Od dziesięciu do piętnastu - odparł Derrick.
- To lepiej, żeby to było dziesięć. - Liliel wstała od stołu. - Jedziemy. Nie może tak być, żeby ta wampirzyca nas ubiegła.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-09-2011, 20:21   #565
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
...Ten wieczór nie należał do tych straconych.
Niedźwiedzia nieskończona jama płonęła razem ze słońcem ognistym żarem...



Rude włosy Francescy objęły Syriusza, kiedy ta językiem pieściła jego tors. Chwilę przystała na wysokości sutków, a następnie skierowała się w stronę szyi. Czuła pulsującą krew, który potęgował jej podniecenie. Lekko ugryzła miejsce w okolicy tętnicy. Silne ramię trzymało pewnie szczupłe, kobiece ciało. Wolna ręka żołnierza błądziła wzdłuż boku Liska, od bioder po łopatki.

- Jesteś z tych, co gryzą? - zaśmiał się mężczyzna. -To dlatego nazywają cię wampirzycą?
Lisek uśmiechnęła się lekko słysząc te słowa.
- Tak właśnie dlatego - ugryzła go w policzek, a potem wróciła do pieszczoty szyi. - wiesz najbardziej lubię gryźć w szyję... ale tak do krwi - wyznała dość niewinnie, po czym zrobiła to, o czym powiedziała.
-Auu - syknął Syriusz. - Nie przesadzasz aby? - zapytał, średnio zadowolony jeśliby wnioskować z tonu.
- Przecież mówiłam, że jestem wampirzycą... jeśli to ci przeszkadza to mi będzie bardzo przykro... - na chwilę przerwała zabawę i spojrzała mu w oczy robiąc przy tym smutną minę.
- Przegryzłaś mi skórę - no, niby nie kłamał, ale...
- Jesteś dużym chłopcem, zagoi się...- czule pocałowała go w czoło.
- Pewnie tak, ale jak masz mi zamiar to wynagrodzić? - zaciekawił się Syriusz.
- Hmnn niech się zastanowię - przygryzła wargę - może tak - zaczęła go całować. Najpierw delikatnie smagając usta, potem bardziej głęboko, namiętnie. - czy taka nagroda cię satysfakcjonuje? - zapytała po kilku dłuższych chwilach.
-Całkiem niezła, muszę się zgodzić - przyznał żołnierz w chwilę po tym, jak ich wargi się rozłączyły. Mężczyznami zawsze było łatwo manipulować. Tak to już było, nieważne co uczyniła Francesca, zawsze udawało jej się jakoś przenieść sprawy na inny tor. Ten bardziej przyjemny.
- Dobrze, ale jeszcze miałam w zanadrzu jedną obiekcję, jakby ta pierwsza była zbyt niewielka, ale to już nieważne - rozgadała się niby niespecjalnie.
-Obiekcję? Coś jest nie tak? - zapytał.
- Nie głuptasie, chodziło mi o drugiego asa w rękawie... - pocałowała go w policzek - ale to nie jest istotne - ponownie przystąpiła do jego całowania. Zapach krwi, choć niewielki, wzbudzał w niej coraz to większe pożądanie.
-Jak nieważne, jak mnie zaintrygowałaś? - zaciekawił się Syriusz, a jego dłoń ponownie zawędrowała na kształtne pośladki Liska.
- No dobrze - oderwała się od całowania. Położyła palec na jego usta i przycisnęła na chwilę, gestem wskazując na ciszę. Następnie obniżyła się, a gdy doszła do jego brzucha zatrzymała się tam na chwilę pieszcząc pocałunkami jego pępek. Nie zakończyła na tym, tylko chwyciła za spodnie i delikatnym ruchem zaczęła je rozpinać, po czym ściągać. Ubranie zeszło posłusznie pozostawiając po sobie doskonałe nagie męskie ciało. Żołnierz naprawdę ucieszył się na taką niespodziankę. Dowód na to trudno byłoby ukryć, co Francesca stwierdziła z satysfakcją.

-No, faktycznie jakoś mi teraz luźniej - zgodził się mężczyzna, nie okazując ani trochę skrępowania.
- Ale to jeszcze nie koniec - kiwnęła głową, po czym zabrała się do ukończenia tego co zaczęła. Chwyciła ów dowód delikatnie w dłoń, po czym zaczęła teraz jego pieścić językiem.Syriusz westchnął z uznaniem.
-Ja wiedziałem, że to masowanie się źle skończy. Co by ludzie na coś takiego powiedzieli - żartował sobie, ale nie mógł oderwać oczu od poczynań wampirzycy.
- Źle? Jeśli tak źle to wiesz... możemy to skończyć - wampirzyca wróciła do droczenia przerywając rozkosze.
-Z drugiej strony, chrzanić co by ludzie powiedzieli - żołnierz od razu zmienił ton.
-Ta odpowiedź bardziej mi się podoba. Ciepło... - mrugnęła wracając do poprzedniej zabawy. Francesca poczuła jak w jej włosy wplatają się męskie palce. Jakby chciał upewnić się, że de Riue znowu nie przestanie. Ta ochoczo kontynuowała. Jej usta tak samo jak język, ani na chwilę się nie zatrzymały, maksymalizując rozkosze żołnierza. Dopiero, gdy usłyszała jęk zadowolenia podniosła się i szepnęła.
- Chyba już wystarczająco się odwdzięczyłam teraz twoja kolej...
-Naprawdę? Tylko tyle? No, ale damie się przecież nie odmawia. Obróć się - poprosił, samemu wślizgując się pod Francescę. Teraz wampirzyca miała męskość Syriusza tuż pod sobą, ale i głowa mężczyzny znajdowała się tuż pod jej kobiecością. Do której uwalniania spod jarzma bielizna zabrał się bardzo ochoczo. Lisek miała nadzieje, że zdejmowanie jej nie sprawi mu tylu problemów co gorset. Wygodnie się usadowiła, żeby bez skrępowania sięgnąć po to, co miała przed oczami. Żołnierz zaś z wprawą zapuścił się pod spódniczkę de Riue i zdecydowanym ruchem zsunął w dół jej majtki. Wciąż jednak trochę przeszkadzały, Francesca musiała więc unieść jedną z nóg, by przeszkody można było pozbyć się na dobre. Zaraz potem poczuła silne palce przebiegające po pośladkach i łonie. Na co westchnęła głęboko. Chłonąc dotyk masowała uda mężczyźnie opuszkami palców gładząc najdelikatniejsze miejsca. Tym samym włosami przyjemnie łaskotała go w brzuch.


Nagle dłonie Syriusza zacisnęły się mocno na pośladkach wampirzycy i przyciągnęły jej kobiecość bliżej spragnionych ust żołnierza. Giętki, wilgotny język szybko zagłębił się w najczulsze regiony. O tak, mocny w gębie był nie tylko z powodu swojego wygadania. Francesca rozpłynęła się na kilka chwil. Topiąc się w otchłani najcudowniejszych i najbardziej rozkosznych światów. Dopiero, gdy zdołała złapać kilka wdechów rzeczywistości, postanowiła się odwdzięczyć. Otworzyła usta i pochłonęła nimi najidealniejszy wytwór jakimi obdarzeni są mężczyźni.

...Ta noc nie przyniosła żadnej ze stron należytego odpoczynku.
Krzyki i jęki rozkoszy nie dały też pewnie spokojnie spać nikomu dookoła...
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 09-09-2011, 21:01   #566
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

lipiec, gdzieś w Rivii

Chorzy znajdą się wszędzie, dlatego medyk to taka dobra fucha. Co prawda poskładać do kupy człowieka jest trochę trudniej, niż poskładać do kupy zepsuty wóz, albo pogięty garnek, ale wszystko co jest coś warte, wiąże się z wysiłkiem. W Sokołowie jednak Derrick nie natknął się na żadne medyczne wyzwanie – ktoś miał katar sienny (naprawdę uciążliwa przypadłość na wsi), kogoś innego męczył kaszel. Może Talbitt trochę bardziej by się napracował, jakby znał się na zwierzęcych przypadłościach, bo krowa co mleka nie dawała i kogut co głos stracił czekały na swego weterynarza. Niestety musiały sobie poczekać jeszcze trochę.
Zupełnie inaczej było z Liliel – ta była wybitnie niecierpliwa i goniło ją na szlak jak najbardziej wytrawnego podróżnika. Gurd i Drunin ledwo zdołali przełknąć ostatnie kęsy swojego śniadania, kiedy półelfka poganiała ich na konie. Byle jej z tego wszystkiego szwy nie popuszczały.

-Jakby się tak dobrze zastanowić – Drunin rzucił konwersacyjnie w trakcie podróży – to przecież hrabia chyba nie wypłaciłby nagrody wampirowi, nie uważacie?
-Sam słyszałeś, co Derrick opowiadał. W niczym się ta wampirzyca od człowieka nie różni na pierwszy rzut oka. To i skąd hrabia ma wiedzieć, że to potwór? - słusznie zauważyła Liliel. - Już prędzej ją spróbują złapać z listem gończym, jak pospolitego przestępcę.
-O ile jej hrabia za pomoc łaski nie udzieli – zgłosił wątpliwość Gurd. -Ale faktycznie, jakbyśmy po przybyciu do Aldersbergu rozgłosili, że poszukiwana uciekinierka w rzeczywistości jest kwriożerczym potworem, to kto wie? Czarodzieje przecie w mieście są, pewnie poradziliby coś na taką istotę. Oczywiście, jakby kto dał wiary takim nowinom.
Może i takie próby wyeliminowania konkurencji były trochę brudne, ale z drugiej strony- rudowłosa przecież też nie grała uczciwie. No i nie było wątpliwości, że była bardzo niebezpieczna.

(...)

Pierwszy dzień drogi do Przesieki upłynął bardzo spokojnie. Na trakcie nie było zbyt wielu podróżnych, co jakiś czas najwyżej spotykało się chłopa idącego w tym czy innym kierunku w sobie tylko znanym celu. Czyli ogólnie nuda i monotonia trasy, bo i krajobrazy cały czas te same.
Za to drugiego dnia miało miejsce zdarzenie, które monotonne już nie było. Bowiem na odcinku, który biegł dość blisko małego gaiku dało się nagle usłyszeć harmider – trzaski gałązek, szelest liści. Pierwsza to wszystko wyłapała, jak zwykle zresztą, Liliel i od razu towarzyszy ostrzegła, przez co ci trzymali odpowiedni dystans.
Źródłem, a przynajmniej jego częścią, hałasu okazał się zaś mężczyzna który spomiędzy drzew wypadł na porośnięte wysoką trawą pobocze drogi. Długie, zmierzwione włosy odsłaniały charakterystycznie zaostrzone małżowiny. Ubrany był jak jakiś najemnik, bo rivijska armia pewnie nieludzi nie przyjmowała, tylko że broni przy nim dojrzeć się nie dało. Na szyi wisiał mu dziwny, podłużny medalik.


Rzucał wzrokiem na lewo i prawo, jakby szukając kryjówki. Ale co to za kryjówka, którą zobaczą od razu cztery pary oczu? Ludzkie, półelfie i dwie krasnoludzkie.
Mężczyzna, wyraxnie zdenerwowany podbiegł do wciąż zachowujących dystans kompanów Derricka i wydyszał.
-Musicie mi pomóc. Chcą mnie zabić. Błagam, zmylcie ślad, powiedzcie im, że ukradłem wam luzaka i pognałem wzdłuż szlaku. Błagam - no i co tu zrobić w takiej sytuacji? Szczególnie, że faktycznie z gaiku dobiegały odgłosy pościgu.

do Francesci de Riue

lipiec, pogranicze Rivii i Temerii

Noc spędzona z Syriuszem zdecydowanie przypadła do gustu wampirzycy. Mężczyzna był pełen wigoru- cały dzień marszu, a potem jeszcze spora część nocy spędzona na igraszkach. Żaden wyfiokowany szlachetka by czemuś takiemu nie podołał. Szkoda tylko, że każdy medal ma dwie strony – teraz bowiem towarzysz Francesci chrapał jak najprawdziwszy niedźwiedź. A kiedy w końcu się obudził i wstał, to przy każdym ruchu syczał jak jakiś wąż. No tak, zwierzęcy wigor musiał się wiązać z jakimiś innymi zwierzęcymi cechami.
Zaś gdy poranne przygotowania do dalszej drogi dobiegły końca pojawił się kłopot wybrania kierunku. De Riue powinna bowiem ruszać na południe, a żołnierza ciągnęło na zachód- ku Temerii. I w żaden sposób się tego połączyć nie dało. Bo ani Francesca nie chciała tracić więcej czasu na zbędne podróże, ani Syriusz nie chciał ryzykować złapania przez dawnych kolegów z fortu. Po krótkiej dyskusji stanęło na tym, że trzeba będzie się rozdzielić i każdy ruszy gdzie chce. Tylko, że worki ze złotem swoje ważyły. Trochę za dużo, żeby wampirzyca je ze sobą targała. Wspólnie z żołnierzem Lisek uzgodniła więc, że jej część łupów należałoby gdzieś ukryć.

Jak uzgodnili, tak też zrobili. Drogocenny łup znalazł swoją tymczasową kryjówkę pod samotnym dębem, zakopany pomiędzy rozłożystymi korzeniami.


Naturalnie wampirzyca przestrzegła swego kompana, że jeśli ten pożyczy sobie coś spośród jej części złota, to ona z pewnością go odnajdzie i poprosi o zwrot. Czy Syriusz w to uwierzył, czy nie trudno było określić, ale obiecał, że to co sam niesie w pełni mu wystarczy.
Tym samym pozostało tylko pożegnanie. Szczerze mówiąc, nie było zbyt wylewne, bo i długość znajomości na to nie pozwalała. Wspólne kradzieże nie zbliżają szczególnie ludzi, a i jedna wspólna noc to zazwyczaj za mało. Ale Francesca nie miała powodów do narzekań. Skradziony gwyhyr do tego dwa worki pełne złota i jeszcze wizja nagrody od hrabiego – z takim majątkiem wampirzyca będzie mogła pławić się w luksusach przez dłuższy czas nim znowu pogoni ją na szlak przygód i podstępów. Ale najpierw trzeba było odnaleźć Lionorę, czyli ruszyć na południe. Najlepiej zresztą drogą powietrzną, dość bowiem czasu już Lisek straciła. A złoto i tak leżało grzecznie w ziemi, to i forma nietoperza w pełni wystarczała.

(...)

Nie da się ukryć, że lotem zawsze jest bliżej. Jeden dzień i już Francesca znajdowała się nad wspominanym przez elfa nad Loc Eskalott lasem. Kłopot w tym, że ona nie lubiła lasów. Wizja przedzierania się przez te wszystkie krzaki, doły i wertepy sprawiała, że de Riue zaczynała zastanawiać się nad jakąś inną możliwością. Może gdzieś w okolicy było jakieś ludzkie osiedle. Co prawda mało prawdopodobne, by ludzie żyli z nieludźmi w zgodzie i pokoju, ale kto wie? Może chociaż ze sobą handlowali. Ba, byłoby dobrze gdyby chociaż ktoś wiedział gdzie dokładnie w tym całym lesie może znajdować się elfie schronienie.

Lisek zaczęła już powoli tracić nadzieję, a i machanie skrzydłami zmęczyło ją straszliwie, gdy wraz ze zmrokiem na ziemi pojawiły się łuny świateł. Z jednej strony nieliczne, ale z drugiej dość intensywne, by wampirzyca była w stanie dojrzeć je w nietoperzej postaci. Nie pozostało zatem nic innego jak wylądować, przemienić się w kobiecą postać i spróbować poszukać jakiegoś sposobu na odnalezienie elfiej kapłanki.
Gdy wampirze oczy obejrzały sobie z bliska miasteczko de Riue była całkiem usatysfakcjonowana. Może było to spowodowane odwiedzanymi ostatnio miastami rivijskimi, które nie prezentowały zbyt wysokiego poziomu, ale zbudowane na zakręcie handlowego traktu, temerskie miasto zdawało się wampirzycy doprawdy światowe. Solidna, drewniana palisada broniła domów przed ewentualną napaścią ze strony bandytów, a może i nawet wojsk sąsiedniego królestwa. Od niektórych budynków za palisadą biło światło, znak, że mimo iż zapadł zmrok, miasto nie w całości położyło się spać.
Ładny uśmiech i wymyślone na poczekaniu kłamstewko nakłoniło dwóch pilnujących bramy strażników do wpuszczenia Francesci. Ponadto padła nazwa miejsca w którym się znalazła- Brunna. Miasteczko żyjące handlem i pobliską rzeką Jarugą.

Niestety, to że straże i mury chroniły przed bandytami od zewnątrz, nie znaczy, że tak samo działały od środka. Bowiem gdy Lisek przemierzała ciemne ulice w poszukiwaniu jakiejś karczmy z bocznego zaułka drogę zastąpiło jej dwóch rosłych byczków.


Jeden z nich, z głową skrytą pod kapturem machnął przed twarzą de Riue sztyletem i syknął.
-Dawaj całą forsę dziwko. A jak nie masz, to sobie weźmiemy w naturze.
Powitanie w Brunnie naprawdę uzyskała Francesca fatalne.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 10-09-2011 o 21:38.
Zapatashura jest offline  
Stary 15-09-2011, 10:52   #567
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Pięknie. Nie dość, że jest zmęczona to jeszcze takie powitanie. Nie chciało się jej bawić z amatorami. W jednej chwili zsunęli się śniącym bezwładnym ciałem. Przeszukała sakiewki, chociaż złota miała pod dostaniem, nie pogardziła łupem rabusiów. Niech wiedzą, że nie zadziera się ze zmęczonymi podróżą kobietami. Karczmy nie szukała długo. Spostrzegając grupkę rozmawiających ludzi, za którymi mieściły się drzwi do gospody, udała się w tamtą stronę. Ciasna klitka napęczniała była zapachem spoconych ciał przeplatających się z ostrym zapachem perfum. Już wiedziała dlaczego grupka stała przed lokum po prostu nie było możliwości ich tam ulokowania. Dla samotnej i pięknej kobiety zawsze znajdzie się miejsce.
- Pani... proszę tutaj z nami się napić? Wina? Piwa? Czy może napoju Brun? – zaczepił ją tuż przy wejściu brodaty średniego wieku mężczyzna. Nie było w nim, ani nic odrażającego, ani nic przyciągającego uwagę.
- Napój Brun? – spytała zdziwiona, nigdy wcześniej o takim nie słyszała,
- To nasza specjalność, proszę siadać, zaraz pani przyniosę – kulturalnie odstawił jej krzesło i gestem zaprosił do zajęcia miejsca. Ta nie omieszkała skorzystać, w końcu miejsca było niewiele. Do tego spróbuje tego czego jeszcze nie piła, czymkolwiek to jest. Przy stoliku siedziało już kilka osób, między innymi postawnej budowy mężczyzna, którego ręce przypominały ręce drwala. Obok niego blond słodka lolitka, ubrana niby gustownie uśmiechała się niewinnie. Oprócz tego jeszcze jedna podobnej delikatnej budowy o kruczoczarnych włosach, na widok Francescy zrobiła skwaszoną minę. Nie ukrywała, że nowy gość jej się podoba.
- Już jestem, kolejki mają straszliwe, dzisiaj wyjątkowo dużo tu osób. To dla pięknej pani napój, proszę pić na zdrowie! – postawił przed nią dziwnego koloru trunek.
- A to nie jest przypadkiem jakiś specjał krasnoludów? – spytała sądząc po mało apetycznym zielonkawym kolorze.


- Ależ skąd, już mówiłem że to specjalność tej karczmy. Jakby mieli z tym coś wspólnego krasnoludy, to bym na pewno pani nie polecał.. proszę próbować
Kobieta zamoczyła usta, trunek był bardzo mocny, smakował dość słodko i soczyście. Wzięła łyk. Była pod wrażeniem, dawno nie piła czegoś tak paskudnego, co smakuje tak dobrze.
- Całkiem nieźle przyznała dopiero po chwili.
- Nam tez tutaj on smakuje, to jak może po drugiej kolejce, z tym pytaniem zwrócił się do całego zgromadzenia.
- Jak najbardziej tak, powiedział wysokim barytonem mężczyzna o drwalskich dłoniach
- I ja też – zapiszczała blondynka. – ja dziękuję, wole jednak wino – czarna nie była do końca w sosie.
- Dobrze to idę po następną kolejkę! -powiedział radośnie.
- Pan poczeka , musze iść spytać się o pokój – zatrzymała go wampirzyca.
- Ależ jaki pan! – złapał ja w talii mężczyzna – Jestem Georg, a Pani? Jeszcze nie zdążyliśmy się poznać
- Jestem Francesca
- Obawiam się droga Francesco, że z pokojem będzie trudno, iście doprawdy gości jest tu dużo
- Jednak nic nie szkodzi jak się zapytam
- Ależ proszę ze mną – faktycznie brodaty miał racje, zero, nawet najmniejszego kątka, mimo jej jakże wielkiego wdzięku. Kobieta trochę się zmartwiła, ale nie trwało to długo napój Brun miał nadzwyczaj magiczną moc.
- Czekamy jeszcze na Andre, gdyż mamy przenieść się do innego lokalu, może udałabyś się z nami, Jest nadzieje, że znajdą się tam noclegi.
- Czemu nie, w końcu nie mam tutaj żadnych znajomych – odparła rozbawiona całą sytuacją. Georg zdążył jej powiedzieć o swoich planach, przedstawić całą ekipę oraz opowiedzieć o podróżach. Wszyscy byli artystami: malarzami, wierszokletami i rzeźbiarzami – w przypadku drwalorękiego. Nawet czarno włosa okazała się w miarę miła po kilku lampkach wina.

***

Andre zjawił się późno. Alkohol uderzył mu tak do głowy, że o mały włos nie poznał swojej kompanii. Ci jednak też po dłuższej chwili spostrzegli jego obecność.

- Gdzieś tyyy się podziewał kochany! – czarnowłosa odezwała się pierwsza.
- Idziemy moi drodzy – powiedział dość składnie, mimo, że jego chwiejny krok wcale na coś takiego nie wskazywał.
- Dokąd chcesz iść tutaj jest naprawdę dobrze – powiedział Georg przytulając Francescę – znalazłem sobie doskonałą muzę do malowania do tego wampira! - aż klasną zachwycony.
- Jest pani wampirem? Moje uszanowanie – pocałował jej rękę i ukłonił się nisko omal się nie przewracając.
- Panie i panowie proszę się zbierać zmieniamy lokal – powiedział dumnie rzeźbiarz, który ogólnie rzadko się odzywał.
- Alesss nie ma potsszyyeby nigggdzie wtyychodzic... – wybełkotała blondynka o najsłabszej głowie.
- A co na to nasza malarka ? – czarnowłosa zareagowała dopiero po chwili.
- Też nie chce mi się nigdzie wychodzić... – oparła się o stolik i patrzyła przed siebie. George był bardziej ożywiony, lecz to nie wystarczyło, aby wszystkich zwlec gdzieś indziej. Planowali już po prostu wynieść żeńską część, ale gdy przypomnieli sobie takie próby z przeszłości od razu zmienili zdanie. Nieobliczalne kobiety budziły respekt wśród trzech artystów. Ta sytuacja wydała się jeszcze zabawniejsza dla Francescy. Chociaż jedni się tacy znaleźli.
- Chyba nie ma sensu wynajmować już pokoju – stwierdził George.
- Już zdecydowanie nie – zgodziła się.
- Co cię sprowadza do Brunne?- chciał zagadnąć drwaloręki
- Wiesz sprowadza mnie tu coś istotnego. Szukam informacji
- Jakich jeśli można wiedzieć
- O elfach – mężczyzna zamyślił się chwilę w poszukiwaniu wieści w zalanej alkoholem głowie.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 18-09-2011, 16:40   #568
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ścigających, z tego przynajmniej co Derrick słyszał, było trzech, może czterech. Na jednego elfa było to dość dużo, ale na dwa krasnoludy i półelfkę, tudzież medyka, jakby przymało. Prawdę mówiąc Drunin z Gurdem by starczyli, by tamtych pogonić z powrotem, tam, skąd przyszli.
- Co robimy zatem? - Derrick zwrócił się do swych współtowarzyszy podróży. - Pomagamy?
Gurd, małomówny jak zwykle, nic nie odrzekł, ale Drunin całkowicie zaskoczył Derricka jako że nie zaproponował zmiecenia ścigających z powierzchni ziemi. Ba, nawet topora nie dotknął. Może uznał to za coś oczywistego?
- Ano, nie godzi się biedaka zostawić w potrzebie - stwierdził.
- No bo ukryć to się on nie ukryje - dodała Liliel. - Bo i gdzie? W trawę zanurkuje czy w rowie się położy?
Elf wyglądał na coraz bardziej przestraszonego, bowiem głosy zdecydowanie się zbliżały. I nie brzmiały zbyt przyjaźnie.
- Liliel, weźmiesz go ze sobą? - spytał Derrick. W końcu półelfka była najlżejsza, a i elf nie wyglądał na to, by miał wiele ważyć. - Usiądzie za twoimi plecami...
Liliel spojrzała najpierw na Derricka, potem na elfa.
- Niech będzie - wyraziła cicho zgodę. - Ale jak mnie złapiesz wyżej niż w pasie - uprzedziła nieznajomego - to cię osobiście zabiję i żaden pościg do tego potrzebny nie będzie.
Elf, słysząc coraz bliższe głosy, zapewnił, że on nigdy, nic... że nawet by nie pomyślał...
Usiadł za plecami Liliel, objął ją w pół i ruszyli.

Ich odjazd nie spotkał się z wybuchem radości u tych, co gonili za elfem i wybiegli z lasu parę chwil za późno. Pełne ekspresji okrzyki w stylu "skurwysyn", "chuj jebany miał wspólników", "jeszcze cię suczy synu złapiemy", oraz "list gończy za wami poślą" świadczyły raczej o stresie i niezadowoleniu. Tudzież o tym, że pretensje, jakie ludzie ci żywili do elfa, musiały mieć nieco inne podłoże, niż zwykła nienawiść rasowa.

Okrzyki za plecami działały na Derricka i kompanów jak ostroga na konia. Co niestety już mniej metaforycznie odbiło się na wierzchowcach zmuszonych do galopu. Na ich szczęście były znacznie szybsze od ewentualnych goniących, dzięki czemu dość szybko mogły zwolnić do mniej wyczerpującego kłusu. Zresztą, Talbitt nie chciał ryzykować zabójczego gnania na łeb na szyję ze względu na Liliel. Uratowanie bliźniego w potrzebie może i jest szlachetne, ale nie za cenę zdrowia towarzyszki.
Medyk po jakiejś godzinie zdecydował, że można stanąć i złapać trochę tchu. Półelfka zaś zdecydowała, że można też dowiedzieć się kogo właśnie podwieźli kawał drogi i to wyraźnie wbrew woli jego znajomych z lasu. A ponieważ niewiasta ta słynęła z delikatności i wdzięku, rąbnęła nieznajomego łokciem pod żebra i zrzuciła z konia.
-Miło się mnie obściskiwało? - krzyknęła, wzbudzając zdziwienie krasnoludów. Derricka zresztą też. -To teraz gadaj coś za jeden i za co cię chcieli rzekomo zabić?
Elf wybałuszył oczy. Czy to z bólu, czy to z powodu szoku wywołanego burzowym charakterem kobiety za której plecami jechał przez godzinę? Pewnie po trochu z obu. Zdołał jednak odnaleźć język w swoich ustach i zmusił się do odpowiedzi.
-Napadli mnie w lesie. Pewnie chcieli mnie okraść, albo i bez powodu zarąbać. To w końcu d’hoine.
-Taa. I dlatego grozili na szlaku, że list gończy za tobą poślą co? Żeby straż też sobie mogła poużywać? - Gurd może i nie był jakimś wielkim miłośnikiem ludzi, ale i nie był głupi. -Coś nam kręci nasz wybawiony. Co z nim zrobimy? Może jednak odwieziemy z powrotem? - pytanie skierował do Talbitta.
Derrick ponurym dość spojrzeniem obrzucił elfa.
- Kręci? Łże jak pies. O nie, przepraszam, psy nie są fałszywe - poprawił się. - Proponowałbym przetrząsnąć mu kieszenie. Może tamtych okradł? Bo to raczej nie wyglądało na zwykłą niechęć do elfów. Jak zaraz wszystkiego nie powie, zwiążemy go jak baleronik i osobiście go dostarczę tamtym.
- Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, jak cię zwą, przyjacielu - dodał Drunin.
-A potem - Liliel sięgnęła po sztylet i dość ostentacyjnie zaczęła go ostrzyć - powiesz, co im zrobiłeś. I byłoby bardzo miło z twojej strony, gdyby twe usta nie skalały się już więcej kłamstwem.
Nieznajomy chyba zrozumiał, że jego sytuacja nie była różowa. Zmienił zatem ton i samą gadkę.
-Nazywają mnie Echrade. A tamcie chcieli mnie zabić, bo odebrałem im pamiątkę po mojej matce. I co zrobicie, oddacie mnie w ręce tamtych złodziei? - zapytał i jakby odruchowo położył dłoń na swoim medaliku.
- A jakim cudem owa pamiątka trafiła w ich ręce? - spytał Derrick. - I czemu mamy wierzyć, że to twoja własność?
-D’hoine dawno temu przegonili moich ludzi z okolicznych lasów. Palili, grabili i zabijali. Ten medalik to wszystko, co zostało po mojej matce i wiele czasu zajęło mi odzyskanie go z brudnych łapsk d’hoine - odparł butnie.
- Zmień lepiej ton - powiedział Derrick - bo stale się zastanawiam, czy aby mówisz prawdę i to całą prawdę. A gadki w stylu ‘brudne łapy d’hoine’ sobie daruj. Dla mnie jest to dość obraźliwe...
-A co mnie to obchodzi? Wszyscy jesteście tacy sami - rzucił Echrade.
-A zdziwiłbyś się - rzekł Drunin. - Zdziwiłbyś się. No to mamy tutaj złodzieja, z takich czy innych pobudek. I jak go dorwą, to nas pociągną do współodpowiedzialności - to zdanie krasnolud kierował już do swoich towarzyszy. -I co teraz?
- Powinniśmy go oddać z powrotem - odparł Derrick. - A biorąc pod uwagę jego stosunek do mnie, to nawet okiem bym nie mrugnął. Nie cierpię złodziei, bez względu na motywy. A to nie tylko złodziej, ale i kłamca. Nie wiem, czy powinniśmy się narażać dla kogoś takiego.
-Wszystkim powiem, że jesteśmy wspólnikami, że pożarliśmy się o podział łupów. Was też powieszą - typowo elfia duma brała górę nad rozsądkiem.
- W takim razie najpierw podetnę ci gardło - Derrick sięgnął po miecz - a potem cię tam odwiozę. Zdaje mi się, że się na tyle ucieszą, że nie będą o niczym więcej myśleć czy mówić. Szczególnie jak odzyskają przy okazji tę błyskotkę.
Echrade splunął jedynie Talbittowi pod nogi i uniósł dumnie głowę. Może miał już dość uciekania, a może zwyczajnie nie wierzył, że medyk byłby do czegoś takiego zdolny. Nie po tym, jak pomógł mu uciec.
- Nie pomogę kłamcy, złodziejowi, ani komuś, kto mnie obraża - stwierdził Derrick obojętnie, po czym zdzielił elfa w szczękę rękojeścią miecza. Ten padł jak, rażony gromem.
- No to teraz pora zdecydować, co robić dalej - powiedział medyk. - Czy zostawimy go tutaj tak, jak leży, czy też może przywiążemy go do drzewa? A może jednak go oddać tym, co go ścigali? Skoro mówił o podziale łupów, to znaczy że nie tylko ten medalion ukradł.
-Eee, ja bym go tu zostawił. Jak będzie miał szczęście, to się dojdzie do siebie zanim go znajdą i niech radzi sobie sam - wyraził swoją opinię Drunin.
Lilie uważała podobnie.
-Jeśli go oddamy, to na pewno go powieszą, nawet nie będą się fatygować z procesem. Naprawdę chcesz go mieć na sumieniu?
- Nie, nie chcę - odparł Derrick - ale niestety mam wrażenie, że stanęliśmy po nieodpowiedniej stronie. Ale zobaczymy, czy bogowie mu sprzyjają. Masz rację, Druninie. Zostawmy go tu, na poboczu i niech Przeznaczenie wyda na niego wyrok.
Niekiedy przeznaczeniu warto było pomóc. Co prawda wciśnięcie usypiającej mikstury w gardło nieprzytomnego elfa było dość trudne, ale w końcu się udało i zapewniło Echrade (jeśli faktycznie tak się zwał) twardy sen przez następne kilka godzin.
- Miłych snów - powiedział z przekąsem Derrick.
Dosiadł wierzchowca i poczekał, aż inni zrobią to samo.
- Chyba jednak nie warto niekiedy zabierać się za pomaganie komuś - stwierdził.
Ruszyli, by znaleźć się jak najszybciej i jak najdalej od tego miejsca.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-09-2011, 19:58   #569
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, miasteczko Brunna, Temeria

-No elfy to są takie chuderlawe, takie uszate. W sensie, że te uszy spisa...szpiczaste. No i że w ogóle to po lasach biegają, mordują małe dzieci i jedzą ich mięso – Georg dał krótki wykład. Niestety lud niewykształcony zaraz wszedł mu w słowo.
-To trolle – zaoponowała czarnowłosa.
-Trolle biegają po lasach?
-Trolle jedzą dzieci.
-Myślałam, że trolle naprawiają mosty – wtrąciła się blondynka.
-Naprawiają mosty i jedzą dzieci. Trolle są wielofunkcyjne.
-Jak tak na to patrzeć, to wszystko jest wielofunkcyjne – zaśmiał się Andre.
-Duchy nie są – nie zgodził się Georg. -Przecież taki duch potrafi tylko straszyć. I nie ma ciała, więc nie naprawi mostu.

Francesca zmuszona była trochę nakierować rozmowę na interesujące ją tory, w przeciwnym razie pewnie usłyszałaby ludowe dywagacje na temat skrzatów i diabołów. I choć przygodni towarzysze dziwnie na nią popatrzyli, to jednak w końcu podzielili się przydatną wiedzą. Chociaż trzeba ją było wyławiać z pijackiego bełkotu.
Otóż nie było żadną tajemnicą to, że w lasach na północ od miasta mieszkają elfy. Już dawno miejscowe władze, dla świętego spokoju, wyznaczyły obszary w które lepiej się nie zapuszczać, aby nie zostać ofiarą elfiej strzały. Zakazane tereny sprowadzały się zasadniczo do wszystkiego głębiej niż trzysta łokci od obrzeży lasu. Brunna żyła z handlu, a nie z przetwarzania drewna, więc nikomu nie opłacało się wysyłać najemników do ubicia uciążliwych nieludzi, a wypalanie drzew powszechnie uznawano tu za nadmierne środki. Tym samym obie społeczności niby żyły obok siebie, ale bez wzajemnych kontaktów. Co najwyżej słyszało się od czasu do czasu plotki, że Aen Seidhe wypuszczały się poza swoje siedziska aby kraść ludzkie dobra i jedzenie, ale dowodów na to nie było żadnych, a i szkodliwość społeczna znikoma. Chociaż podobno w mieście był jeden człowiek, który zarzekał się, że taką elfią złodziejską wyprawę widział. Kłopot polegał jednak na tym, że powszechnie uznawano go za pomyleńca, a ci są z natury fatalnymi informatorami. Ponadto mieszkał w najgorszym slumsie, zawinięty w stare, śmierdzące koce przysypane stertą odpadków – mówiąc krótko, w miejscu niedostępnym dla kogokolwiek, kto ma nos.
Alternatywą zaś dla bezdomnego wariata było kolejne przedzieranie się przez drzewa, krzewy i trawy, czego wampirzyca zaczynała mieć serdecznie dosyć. Czy elfy nie mogły wybudować sobie solidnego miasta? Przecież kiedyś to robiły, a dziś to już tylko getta albo gaiki. Żadnych wymyślnych domów z kolumnadami, tarasami, balkonami. Strasznie się Aen Seidhe zdegenerowali.

do Derricka Talbitt

lipiec, gdzieś w Rivii

Mądrość ludowa mówi, że dobre uczynki obiegają świat i powracają po dwakroć. Życie z kolei mówi, że dobre uczynki zazwyczaj gryzą dobrotliwca w dupę. Tak właśnie było tym razem. Teoretyczna ofiara okazała się być pospolitym i w dodatku zbyt butnym złodziejem. Jeszcze tego Derrickowi brakowało, by go w Rivii poszukiwali za wspomaganie rabusiów. Na szczęście reszta dnia upłynęła już bez zbędnych niespodzianek i noc towarzysze mogli spędzić bez niewdzięcznego rzezimieszka przy ognisku.
A to czy Echrade się ocknął i zdążył uciec, czy też capnęli go i obwiesili na jakimś drzewie leżało już w rękach losu i nijak na Talbitta i jego kompanów wpłynąć już nie mogło.

(...)
lipiec, miasteczko Przesieka, Rivia

Do Przesieki udało się dojechać następnego dnia, po południu. Pogoda zaczynała się psuć, toteż bliskość solidnego dachu nad głową była powodem do radości. Może i nie zanosiło się na ulewę sprzed paru dni, która tak pechowo popchnęła towarzyszy w niewłaściwe miejsce i do powodzi się przyczyniła, ale i tak lepiej spać w suchym, niż podmokłym.

Przesieka sprawiała... dziwne wrażenie. Nie wyglądała bowiem jak typowe miasteczko. Po pierwsze otoczona była okręgiem wilczych dołów. Zupełnie normalnym było budowanie wokół miast murów, ostrokołów, a blisko rzek czy dużych akwenów – fosy. Ale wilcze doły? Co najmniej dziwne.


Kiedy już jednak przejechało się nad rowami po jednej z drewnianych kładek, same miasteczko też nie spełniało żadnych światowych standardów urbanistycznych. Na dobrą sprawę nie miało ulic, składało się bowiem ze skupisk domków które oddzielały sporej wielkości, puste place.
No i naturalnie powód, dla którego mieścina miała taką nazwę, a nie inną. Jak nietrudno się domyśleć, leżała przy drodze przecinającej gęsty las. To chyba była jakaś miejscowa moda, wynikająca z faktu posiadania jedynie dwóch dobrze utrzymanych i patrolowanych gościńców.

Niemniej, pomimo tego, że Przesieka nie była żadnym kulturowym czy handlowym centrum królestwa medyka i towarzyszących mu nieludzi czekała nieprzyjemna niespodzianka. Otóż w jedynej miejscowej gospodzie nie było miejsc. Wszystkie wykupili przejeżdżający, podróżni kuglarze. Że też akurat w takim dniu podróżnicy musieli natknąć się na źródło powszechnej rozrywki i uciechy. W dodatku pewnie takiej sobie, skoro zarobku kuglarze szukali w królestwie powszechnie uznawanym za biedne. No i co było robić w takiej sytuacji? Szukać schronienia przed nadciągającym deszczem u jakiegoś dobrego rivijczyka, który za rozsądną cenę udostępnił by własny dach? A może próbować się dogadać z tymi, co wszystkie pokoje powynajmowali w Wesołym Misiu (tak się bowiem gospoda nazywała)?
To ostatnie sugerował Drunin.
-Skoro to objezdni artyści, takiej czy innej tam sztuki, to znaczy, że groszem nie śmierdzą. Pewnie się na denary skuszą. I cholera ich tam wie, czy na dodatkową publiczność by nie liczyli?
Półelfka zaś, swoim sposobem, zdanie miała zupełnie odmienne.
-Wcześnie jeszcze. Uzupełnijmy zapasy i ruszajmy dalej. Żonglerów dość można na aldersberdzkim rynku pooglądać, a śpiwór to nam nie pierwszyzna.
Może i dziewczyna od rzeczy nie mówiła, ale z drugiej strony Derrick wolałby, żeby jak najwięcej czasu spędzała na wypoczynku i to najlepiej w przyzwoitych warunkach. W końcu skoro Liliel nie chciała zadbać o własne zdrowie, to Talbitt jako szanujący się medyk musiał to robić za nią.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 24-09-2011 o 20:03.
Zapatashura jest offline  
Stary 03-10-2011, 18:06   #570
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Wiadomości jakie udało się jej wychwycić nie były pocieszające. Samo udanie się w elfie posiadłości było dość ryzykowne. Elfy w końcu nie były takie naiwne jak ludzie. Obietnica bogactwa i nadanie tytułu szlacheckiego były ostatecznie bardziej kuszące niż niebezpieczeństwo. Szybko pożegnała się z artystami, nie mogąc słuchać dłużej ich iście inteligentnych rozmów na temat elfów, zresztą nie tylko na ten temat. Brunetka nawet pozwoliła sobie na uśmiech na pożegnanie. Strona męska jak zazwyczaj odwrotnie - prosili, przekonywali, aby została dłużej. Wampirzyca tłumacząc się pilnymi sprawami, nie dała się namówić. Wyszła pośpiesznie pozostawiając za sobą lokal. Wciąż jednak była nie wypoczęta i brudna, dlatego przed udaniem się w poszukiwaniu owego szaleńca, z którym nie wiązała zbyt dużych nadziei, udała się w poszukiwaniu miejsca na wypoczynek. Jak się okazało w dzień było o to o wiele łatwiej niż wieczorem. Udała się do pierwszej lepszej karczmy, wyglądającej w miarę zadbanie, co prawda ceny były nieco wygórowane, ale na brak pieniędzy nie narzekała. Najważniejsze, że wcale nie musiała długo czekać na kąpiel. Może dlatego, że wodę przynieśli jej młodzi, krzepcy mężczyźni, zamiast zapracowanych służek? A może, dlatego, że była tutaj lepsza organizacja? W każdym razie postanowiła zapamiętać nazwę karczmy, bo wrócić tutaj bezwzględnie musiała.
- Będę bardzo wdzięczna jak pomożecie mi z gorsetem... jestem zbyt obolała, żeby zdjąć go sobie sama, miałam ciężką podróż – zwróciła się do wychodzących już młodzian z wiadrami.
- Ależ, pani... – już zaczął coś tłumaczyć pierwszy, kiedy dostał od kolegi jawny znak zamknięcia się.
- Taakk, pomożemy – wyrwał się pierwszy i do razu ruszył w jej stronę. Drugi nie wykazał się, aż taką chęcią pomocy i wyszedł po prostu zabierając wiadra.
- Odkąd pani już podróżuje? – spytał, chcąc zapełnić niezręczną cisze.
- Z Lyrii
- To kawał drogi...
- O tak, dlatego proszę o pomoc...
- Skończone... – powiedział dumnie, kiedy to gorset beztrosko spadł na podłogę.
- Dziękuje – powiedziała zdejmując spódniczkę. Po czym weszła do balii.
Młodzieniec stał nieruchomo, nie mogąc oderwać od niej oczu. Zapewne odkąd tu pracuje nie pierwszy raz widział nagą kobietę, jednak jak widać, w dalszym ciągu widok ten wywierał na nim ogromne wrażenie.
- Już jesteś wolny – uśmiechnęła się.
- Tak, tak- opamiętał się i wyszedł.
Kobieta zatopiła się w gorącej jeszcze wodzie. Teraz było jej wszystko jedno, czy znajdzie kogokolwiek, czy też będzie zmuszona przedzierać się przez jakieś konstelacje krzaków. Ciepła woda, spokój i cisza to czego było jej potrzeba. Zamknęła oczy i rozpłynęła się w rozmyślaniach.

***

Obudziła się. Woda była już zimna, a jej ciało skostniałe i obolałe. Twarda drewniana balia jak się okazało nie służyła za dobrze jako łóżko. Powoli wyszła z wody. Wytarła się i położyła w miejscu temu przeznaczonym. Co prawda brakowało jej kogoś obok, chociażby niedawno poznanego młodzieńca o delikatnych dłoniach. Mimo wszystko zasnęła na chwilę, aby obudzić się wypoczętą, czystą i gotową do dalszych działań. Gdy wyszła z karczmy było już grubo po południu. Nie zamierzała o tej porze szukać już pomyleńca, od razu ruszyła w stronę lasu.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172