Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 17:11   #125
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Giordano

Cztery ciała leżały na pokładzie, przykryte płótnem żaglowym. Zielony na twarzy felczer siedział obok na beczce i lał grog w swe zsiniałe ze zgrozy usta. Statki małej flotylli di Strazzy stały na kotwicach w miejscu, gdzie marynarze z "Milagros" ostatni raz widzieli wenecki statek, pomiędzy nimi uwijały się szalupy. Marynarze co i rusz wyławiali z wody a to beczkę, a to resztki takielunku... zdarzały się też trupy.

- Giordanooooo! Giordanooooo! - Miecznik darł się przewieszony przez burtę. - Co tam masz?
- Cztery trupy! - odwrzasnął Zelota.
- Ja mam dwa, a Czapla jeszcze dwóch! Bez paznokci?
Włoch skinął głową.
- Moi też!
Miecznik zamilkł i podparł policzek pięścią.
- Giordanoooooooo!
- Jestem tu przecież! Nie musisz się drzeć!
- Muszę! - wrzasnął Miecznik. - Zejdźmy pod wodę!
- Co?!
- Pod wodę! Ja pójdę! I Czapla!
- Po co?!

Miecznik wrzasnął coś, ale nie doleciało.
- On chce szukać wraku - chrząknął Fernandez za plecami Giordana. - To wszystko co tu pływa - beczki, takielunek, parę trupów... to wszystko z pokładu. "La voce della Luna" leży w głębi pod nami. On chce zanurkować do wraku.

- Giordanoooo! Włochuuuu! Pod wodęęęę! Czapla mówi! Trzeba obejrzeć wraaaaak!

- Zastanawia mnie tylko, jak zamierza to zrobić - oznajmił lekkim tonem Fernandez. - Tu jest głębia. Nawet Estebanowi zbrakłoby oddechu.

Giordano tylko się uśmiechnął i rzekł. - Oni są deczko lepsi niż Esteban, jeśli chodzi o pływanie i wstrzymywanie oddechu. Lady Moshika umie dobierać swoich kapitanów. Poradzą sobie.

- Skoro tak twierdzisz... - Hugo wzruszył ramionami, ale coś w wyrazie jego niepięknej twarzy mówiło, że wytłumaczenie owszem, przyjął do wiadomości, ale nie uwierzył.

- Idę! Z wami! - Zelota wydarł się do Miecznika i nachylił się, by ściągnąć buty. To były naprawdę dobre buty, Giordano przemierzył w nich pół znanego świata, kryjąc się przed gniewem ojca.

- Jak chcesz! - doleciało zza burty. - Ale! Nie będę! Trzymać! Cię! Za rączkę!

Giordano zmełł w ustach przekleństwo. Doprawdy, nie będzie potrzeby. Jako śmiertelnik lubił pływać i nieźle nurkował... głównie w celu podglądania kąpiących się dziewcząt z ludu. Jako Spokrewniony podchodził do wody nieco jak kot, bo szybko zauważył, że idzie na dno jak kamień, ale nadal potrafił sobie poradzić. Może i był chłystkiem, może i nie przenikał wzrokiem na wskroś wszystkich zależności i tajemnic, ale wielokrotnie już udowodnił swą wartość... Jak wiele razy musi to jeszcze zrobić, by go wreszcie uznali i łaskawie się odpieprzyli?

Rozebrany do samych spodni, stanął bosymi stopami na burcie, odbił się zręcznie i skoczył. Gdy zimna woda zamknęła się nad jego głową, zalała uszy i wytłumiła dźwięki z powierzchni, zdał sobie sprawę, że nieskończenie wiele... Że jako primogen zawsze będzie na cenzurowanym, zawsze będzie obserwowany i sprawdzany. Że dał sobie założyć na szyję łańcuch i nieważne, że jest on złoty - i tak pęta, dusi i krępuje ruchy.

Otworzył oczy. Słona woda szczypała, tak, jak to pamiętał. Od "Klingi" płynął już Miecznik, rozgarniając wodę silnymi uderzeniami ramion. Za nim, z rękami przytulonymi ciasno do ciała, wężowymi ruchami zbliżał się Czapla. Nad sobą widział obrośnięty skorupami muszli i pąkli kadłub "Milagros", a pod nim ziała ciemność.


Miecznik wskazał palcem w dół i popłynął, mrok go połknął i Gangrel zniknął w głębi. Giordano ruszył za nim i się zawahał. Mógł płynąć... ale na cóż się przyda, nie widząc nic w zupełnych ciemnościach głębi, która pochłonęła statek Giovannich? Zagubi się jak ślepiec, i nigdy nie odnajdzie już drogi na powierzchnię. Ciemności pogłębiały się z każdym uderzeniem ramion i Giordano stracił orientację... chciał nawet wracać, ale nie wiedział, gdzie ma płynąć, zatrzymał się i począł się miotać, niezdecydowany...

Nagle poczuł uścisk silnej dłoni na ramieniu. W panice począł siec pięściami, ale żylaste, twarde ręce pochwyciły jego głowę po bokach. Znieruchomiał i pomacał napastnika po twarzy, natrafiając na bujną, kędzierzawą brodę... Czapla... Płynął ostatni, musiał zorientować się, co się dzieje. Oni zapewne widzą dobrze. Giordano poczuł, że nad jego biodrami coś się zaciska, wprawne ręce żeglarza szybko motały węzły.

Lina. Pamiętaj, na każdą akcję należy zabrać linę. Niektóre z nauk Aureliusza, który przed osiedleniem się w klasztorze był złodziejem były mało świątobliwe... ale wszystkie były trafne.

Czapla klepnął go po ramieniu i pociągnął linę w dół, dając do zrozumienia, by Giordano płynął pierwszy. I płynął, w zupełnej czarnej pustce, nie widząc przed sobą nic, aż jego dłonie nie natrafiły na piaszczyste dno. Płynął tuż nad nim, po omacku, obmacując kamienie i muszle. Uwiązany na drugim końcu Czapla raz po raz szarpał liną, chyba nie do końca ustalili kierunki... Coś oślizgłego i długiego przesunęło się po policzku Zeloty i Giordano wzdrygnął się z obrzydzenia.

Ryba, to tylko ryba. Pewnie bardziej wystraszona niż ja.

Odetchnął. Gryzła go myśl, że niepotrzebnie uparł się żeby płynąć... nie widząc nic, był bezużyteczny w poszukiwaniach, a jeśli coś ich zaatakuje, będzie pierwszą ofiarą. A jednak przeczucie, ta nieuświadomiona wiedza kogoś, kto całe życie ryzykował głową, mówiło mu, że nic im nie grozi... są bezpieczni. Z ciemnej głębi, choć przerażającej swym ogromem i naciskiem mas wody, nie wypłynie żadne żądne ich krwi plugastwo. Co najwyżej spod błądzących po piasku palców pryśnie spłoszona ośmiornica.


Czas płynął i dłużył się, aż w końcu przestał istnieć. Giordano zaczynał już mieć wrażenie, że urodził się tutaj, w ciemnej wodzie, tu spędził całe życie i tu zdechnie, gdy lina wokół jego talii napięła się. Czapla uścisnął jego ramię i popchnął go w górę. Na krawędzi światła i ciemności zatrzymał go i wprawnie odmotał linę. Giordano popłynął ku światłu i wyprysnął nad powierzchnię, krztusząc się i parskając teatralnie. Kiedy wśród wrzasków i rejwachu wciągali go na pokład, pomagając bosakiem, poczuł nagłą wdzięczność do brodatego Gangrela. Nawet jeśli miał go za chłystka, odwiązał linę przed wypłynięciem. Nikt prócz niego nie będzie wiedział, że Giordano błądził w ciemnościach jak dziecko.

Fernandez podał mu skrawek płótna do obtarcia twarzy i suche odzienie. Minę miał taką, jakby pochylił się między udami szczególnie powabnej dziwki i znalazł ślady francy...
- Zaiste, umie sobie dobierać ludzi pani Moshika - oznajmił kwaśno. - Nie było was... jakoś tak mniej więcej tyle, co pół szczególnie nudnej mszy. Już myślałem, że wam skrzela porosły...

Miecznik za jego plecami chrząknął znacząco i zasłonił włosami uszy, za którymi rzeczone skrzela odznaczały się krwawą kreską.
-Eee tam. Lata praktyki, bądź naturalny talent. Choć mnie już tam mdlić zaczęło. Nie dla mnie takie nurkowania.- odparł z uśmiechem Giordano i dodał.-Chyba nic ciekawego nie da się wydobyć z dna morza, a potworów i złowrogich okrętów nie ma w okolicy. Wydaj ludziom kolejną porcję grogu, a ja pogadam w tym czasie z kapitanami pozostałych statków.

***

Czapla z zainteresowaniem przeglądał mapy na biurku. Surowa twarz kapitana poza zaciekawieniem pergaminami nie wyrażała niczego. Miecznik się miotał.

- I nic, nic, do kurwy nędzy, nawet nie żeby wrak, ale i deski, beczki żadnej - kapitan "Klingi" zakończył tyradę. - A wy?

Czapla tylko pokręcił głową, zostawił wreszcie mapy i usiadł.
- Nic - oznajmił Giordano za niego.- Czy to możliwe, że, nie wiem, zniosło go gdzieś dalej?
- Nie przy tych prądach - oznajmił zdecydowanie Czapla, głos miał wysoki jak niewiasta i skrzekliwy jak ptak. - Zresztą, przeszukaliśmy spory obszar. Wraku tam nie ma, po prostu.
- Świetnie, cholera. Po prostu cudownie - warknął Miecznik zjadliwie. - Niebiosa się rozwarły i Rzeźnik Giovanni dostąpił wniebowstąpienia.
Czapla pokręcił głową. Zaczął mówić, powoli, ważąc każde słowo.
- Nie. On zatonął, poszedł pod wodę. Znaleźliśmy sporo rzeczy z pokładu. Ale potem... stało się coś... i nie opadł na dno. Jakby... zniknął.
Miecznik rozwarł gębę i spojrzał na Giordana. Obydwaj patrzyli. Czekali na decyzję. I rozkazy.
-Zabrali...Mehmed i Malafrena. Zabrali okręt. Każdą deskę, każdy użyteczny fragment. Każdego potrzebnego im trupa. Zabrali wszystko.-warknął niemal gniewnie Giordano.- Ino po co ? Drugi okręt budują?
Wstał i rzekł stanowczym głosem.- Zawracamy do Oka. Trzeba powiadomić księcia o tym fakcie.
Skinęli głowami i ruszyli ku wyjściu. Przy drzwiach Czapla zatrzymał się, odczekał, aż kroki Miecznika umilkną na wąskim korytarzyku.
- Krzyczeć ze statku na statek nie chciałem - rzekł wspierając dłoń na framudze - by paniki nie siać niepotrzebnie. Ale jeden z tych, com go z wody wyłowił, wyglądał jakby nie żył od dawna. Ale nie leżał w wodzie, wtedy ciała puchną. Albo Rzeźnik wiózł na pokładzie trupa albo...
- Żywym zajął się Kapadocjanin.
Czapla skinął głową, odwrócił się i odszedł, by wrócić na swój okręt.

***

- Pan kapitan prosi szlachetnego di Strazzę.

Cóż za dworskie obyczaje...

- O co chodzi?
- Pan Fernandez mówi, że szlachetny pan musi to zobaczyć, Powiedział, że szlachetny pan z gaci wyskoczy.
- Tym razem dziewkę, żywą i nadobną wyłowiliście? - zakpił Giordano.

Marynarz pokręcił głową i przełknął ślinę.

- Niewiasta szlachetnego pana pali żywcem ludzi.

***

Fernandez stał przy burcie, uderzając lunetą w otwartą dłoń. Oblicze miał ponure, spojrzenie gorejące od gniewu jak rozwarte piekielne bramy. Za "Milagros" sunęły cicho "Klinga", "Skrzydlata" i "Cierń", zaś na lewo od kursu wznosił się z morza w niebo słup dymu , rozwiewany przez wiatr. Raz po raz dobiegały stamtąd przeraźliwe krzyki.

Fernandez niemal przemocą wepchnął lunetę w ręce Giordana.
- Patrz, patrz, mój młody panie. A potem powiedz mi, czy naprawdę chcemy, by nasze imiona łączono z jej.

Kilka statków z Oka, w tym "Srebrnooka", stało w pewnym oddaleniu od wystającej z wody długiej skały, zakończonej ostro niczym szpon. Cykada siedziała przed stosem na kamieniu, opierając dłonie o rękojeść miecza. Żarłoczne płomienie pochłonęły życie jakiegoś nieszczęśnika i krzyki umilkły. Twarz pani Zwierząt była gładka i martwa jak maska.
 
Asenat jest offline