Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 17:12   #126
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


Lekki, ciepły wiatr rozpędził resztki chmur. Gwiazdy na przejrzystym jak niebieski diament niebie były tak wyraźne i zdawały się tak bliskie, iż Gaudimedeus mógłby dotknąć ich tylko wyciągając ku nim ręce. I choć wiedział, że to było jeno złudzenie jego oszukanych światłem księżyca oczu, przystanął u stóp schodów, oparł drzewce kosy o ramię i wspinając się na palce jak dziecko, wyciągnął ręce ku migocącym gwiazdom. Poruszył dłonią, tak że Polaris, przewodniczka wędrowców, znalazła się pomiędzy jego palcem serdecznym a środkowym. Zdawała się zdobić obrączkę na jego prawicy na podobieństwo oczka pierścienia. Z ust Manuela wymknęło się westchnienie. Chociaż w mieście szalała zaraza, choć zborowi groziło zatracenie a umiłowana Graziana zagubiła się w sieci zobowiązań i własnych pragnień, w tej chwili zapomniał o wszystkim. Stał u stóp schodów i pozwalał, by euforia zalewała jego ciało ciepłymi falami. Było mu dobrze.

Stoję na skale obok mego domu, wpatrzony w nocny ocean, w którym wiją się plugawe bestie o wężowych ruchach. Wodami targa sztorm, lecz niebo jest pogodne i gwieździste. Stoję spokojny i niewzruszony, na mym palcu lśni gwiazda.

Ruszył przed siebie, miarowym krokiem, jakim zawsze przemierzał ulice Ferrolu. Pod stajniami trwał zwyczajny tumult i zamieszanie, ktoś wyjeżdżał, ktoś przyjeżdżał. Sługi Bajjaha nie było nigdzie widać, choć jego koń stał spokojnie uwiązany do drążka obok nosferackiego wyleniałego osiołka. Była i ona... nie poznał jej zrazu, bo i zmieniła się niezwykle. Włosy uczesała i spięła gładko na karku, brudne i kuse giezło zastąpił męski strój podróżny i wysokie buty do konnej jazdy. Zgięta wpół oparła pęcinę assamickiego rumaka o kolano i z uwagą czyściła kopyto. Obok zarzucał łbem obciążony jukami jabłkowity wałach.

Hajat. Mewa. Angelita. Jedno imię dla przyjaciół, jedno dla pogrążonych w wiecznych sporach dzieci Kaina, widzących w Gangrelach tylko ich zwierzęcą naturę. I jedno dla ludzi. Może najprawdziwsze, bo wybrane samodzielnie. Obraz tego, jak pragną być widziani.

Karosz Alego obrócił smukły łeb i zaparskał przyjaźnie na powitanie. Mewa uniosła głowę, odgarnęła za ucho kosmyk włosów, jej twarz otoczył poblask z latarni zawieszonej nad bramą stajni. Angelita. Anioł. Co mówił Ali? Każda dusza ma nad sobą stróża?

Z twarzy Gangrelki spłynęło zaszokowanie jego ubiorem, uśmiechnęła się lekko i nieśmiało.
- Do twarzy ci z zimną stalą, Tremere. Przyzwyczajasz ręce do walki czy poczułeś zew do pracy na roli? - zachichotała, zasłaniając usta zniekształconą, ptasią dłonią. Ledwie wyczuwalny unosił się z jej włosów ślad woni spalonych piór.

Ona nade mną. Stoję na skale obok mego domu i jestem szczęśliwy. Mój ptak powrócił... w pazurach niesie mi gwiazdę

- Zabrałam to, co schowałeś pod kamieniem. W wieży sporo ocalało. Pobiłam się z Drozdem, chciał wszystko spalić, liczył, że Rabia gdzieś tam śpi... Moi ludzie pakują wszystko jak leci. Zwiozą to do miasta, do tego warsztatu powroźniczego, w którym jest wyjście za mury. Wydadzą papiery temu, kto pokaże to... - położyła mu na dłoni sparciały, poplątany sznurek, jakim pęta się nogi szkolonych sokołów. - Powinni zjechać jutro.

Mój ptak powrócił. Zatacza krąg nad domem i zniża lot. Składa już skrzydła, więc wyciągam ku niemu ramię. Nie noszę ochraniaczy i wiem, że zaraz rozorze mi skórę szponami.

- Ale kilka ci przywiozłam. Z wieży, z górnego piętra. Te najśliczniejsze - rozplotła sznurek na jednym z juków, ostrożnie wydobyła zawiniątko. - Patrz na te rysunki, ładne strasznie, ten potwór tutaj, jak żywy - wskazała na podobiznę morskiej bestii na krawędzi pergaminu i rozłożyła go w całości, opierając o podniesione kolano. - Pomyślałam, że ci się spodoba... bo wiesz...

Wyciągam rękę i patrzę na krople krwi wykwitające między pazurami. Mój ptak jest niespokojny, ale wiem, że gdy do niego przemówię, będzie słuchał i przerwie taniec na mym przedramieniu. Wiem też, że kiedyś moja skóra stwardnieje, krew pomiędzy nami zaschnie i wykruszy się na ziemię.

- Manuelu, nie słuchasz wcale a wcale! Popatrz, tu są gwiazdy. Dziwne. Ojciec pokazywał mi gwiazdy, uczył jak się nimi kierować. Te są inne, patrz, ten całkiem odwrócony... Rzuć chociaż okiem, niech wiem, czy było warto się bić...

Manuel wbrew pozorom patrzył. I choć wiedział, co ma przed sobą, choć ręce już go świerzbiły, by odebrać Gangrelce mapę innego nieba, tego, które jest po drugiej stronie, milczał i ważył na szali, czy zdobycz naprawdę była tak cenna, by Mewa ryzykowała w walce z silniejszym Drozdem swoje istnienie.

W którymś momencie stanęliśmy naprzeciw siebie, spojrzałem w dzikie oczy ptaka i przeznaczenia się splotły. Można sprawdzić, kiedy i gdzie... lecz ważniejsze jest to, co przed nami.

Niepocieszona złożyła starannie mapę i schowała ją do tobołka.
- Nie mam wiele czasu, Manuelu. Obejrzysz sobie później. Jeśli znajdziesz moją księgę, przechowaj ją dla mnie, dobrze?
Manuel oparł z brzękiem kosę o ścianę. Pomału zaczynał rozumieć... Polecenie, by wydano mu księgi, objuczony koń, podróżny strój... niepokój i pośpiech, z jakim mówiła.
- Muszę uciekać, Tremere. Ona... poharatała ojca. Straszliwie. Pchnęła go do morza, śpiącego, będzie spał przez lata, może się nawet nie obudzić. Zostałam sama. Dziecko bez rodzica to u nas worek krwi, z którego każdy może się pożywić. Nikt mnie nie będzie bronił... a jeszcze po tym, co zrobiłam Drozdowi, w Oku czeka mnie tylko śmierć. Mogę walczyć, ale kiedyś przestanę być czujna. A wtedy - pstryknęła palcami w ostrze kosy, stal odezwała się jękliwie - koniec. Ciach, i po Mewie.

Zamilkła i zagapiła się na czubki butów.
- Zapomnij mi to, co ci zrobiłam w domu Rabii. Jeśli potrafisz. Jeśli chcesz. Ja... naprawdę się cieszę, że mogłam cię poznać.

Głos jej skoczył niebezpiecznie w wysokie tony, wyciągnięta dłoń zamarła w pół drogi do twarzy astrologa. Odwróciła się na pięcie i zaczęła sprawdzać popręg, mamrocząc zduszonym głosem, że już musi, że droga daleka.

Może być tak, że krew zniknie między nami. Ona będzie podróżować, bo nic nie uwiąże jej na stałe do jednego miejsca. Nocami będę nasłuchiwał odgłosu kopyt na kamienistej drodze wiodącej do mego domu. Czasami nie będzie jej zbyt długo, jak zawsze zaniedba wysłać listu, i wtedy zacznę wychodzić na skałę, wypatrywać jej na morzu i lądzie. Gdy w końcu wróci, roześmiana, w odzieniu przesyconym końskim potem, wysypie z tobołów zdobyte księgi, przycupnie na balustradzie tarasu - nigdy nie wyzbędę się obawy, że spadnie - i zacznie opowiadać. Tak, będzie mnie denerwować. Niewiedzą. Wiecznym brakiem pewności siebie. Znoszeniem do domu porzuconych kociąt i gołębi z połamanymi skrzydłami. Kiedyś, gdy oswoi się na tyle, by mówić wprost, usłyszę, że nigdy się nie uśmiecham, księgi zastępują mi przyjaciół, jestem niewdzięczny i sztywny jak kij... I mimo wszystko, choć za każdym razem będzie burzyć mój spokój, będę na nią czekać.



Mewa szarpała się z popręgiem. Koń Alego znosił to ze stoickim spokojem, tylko jego pierś raz po raz rozdymało zrezygnowane westchnienie.

Jest i taka przyszłość, w której spędzam czas w mej pracowni, pogrążony we własnych myślach. Ciszy mego domu nie mąci nikt i nic. Nie chodzę na skałę, bo nie mam na kogo czekać. Wiem, że zginęła, w cudzej wojnie, w cudzej sprawie, w którą dała się zaplątać, bo nie miał jej kto powstrzymać. Nawet mnie to nie boli. Mam swój dom, mam swoje księgi, czegóż mi więcej potrzeba? A jednak gwiazdy przestały śpiewać i zostawiły mnie w ciszy.

Dłonie Mewy miotające się po końskiej uprzęży jak przestraszone ptaki znieruchomiały. Skurczyła ramiona i pochyliła głowę, opierając czoło o siodło i z jej gardła wymknął się głuchy szloch.

Jest i taka przyszłość, w której ruiny mego domu porosły chaszcze. Skała jest pusta i puste niebo nad nią, a kłębiące się w oceanie bestie z furią wyciągają pokryte łuskami łapy ku gwiazdom.
 
Asenat jest offline