Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 22:57   #98
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
James wyważył drzwi nie wiedząc czego ma się spodziewać za nimi. Najpewniej źródła dźwięków. Krzyku, który usłyszał Solomon lub czegokolwiek, co mogło wskazywać na trop dziwacznego zachowania księdza. I parafian. Był zdezorientowany. Odbezpieczając rewolwer skupiał się tylko na potencjalnym napastniku.

Zakrystia okazała się jednak pusta. Odruchowo skierował się w stronę piwnicy, gdyż tylne wyjście z kościoła było zamknięte. I takim chciał je zostawić. Zerwał płachtę zawieszoną na drzwiach do podziemi, tylko po to by odkryć symbol, który widział już wcześniej w domu Mirandy.

Zgrzytnął zębami na przebierańca Malcolma.

Teraz już nie będzie rozmawiał z nim grzecznie. Dreszcz niepokoju przeszył przemoczone do suchej nitki ciało Walkera kiedy zrobił krok. Aby chwycić za klamkę.

Zakrystia zawirowała zostawiając przed oczami Jamesa brąz surowego drewna jak kręcąca się deska na gwoździu.


***


Ocknął się dyndając bezwładnie. Zawieszony nad ziemią. Otworzył oczy kiedy usłyszał znajomy dzwięk lejącej sięwody. Z pluskiem kapała na deski. Kościół. Szarpnął rękoma linę. Na próżno.

Później obrócił głowę. Zobaczył kłamczuchę. Przewrócił oczyma. Pięknie. Nie dosć, że wpadł z gówno to jeszcze z balastem!

Machając nogami okręcił się w półobrocie chcąc zobaczyć kim są wierni Malcolma. Stali twarzą do ołtarza za plecami wisielców. Było ich około dziesięcioro. Sami meżczyźni. Dwóch widział w "Pirackim Skarbie" a chyba w lesie...

- Niech władca morskich głębin, nasz bóg, Dagon, przyjmie tych niewiernych w swoje ramiona i ochroni nas przed tym, co nadciąga z ciemności! – wykrzyknął ksiądz ujmując sztylet i znów odwracając się w stronę zgromadzonej garstki wiernych.

Kurwa. Dagon. Walker kipiał z wściekłości, która mieszała się ze strachem. Dyndał w doborowym towarzystwie. Razem z oszustką przed katolickim szarlatanem. Jednak czuł się odpowiedzialny za sprowadzenie towarzyszy wprost w łapy kultu. Z deszczu pod rynnę. Z mroku ciemnosci wprost pod blask ofiarnego ostrza pogan. Zamarkował omdlenie a kapłan krzyczał zapowedź krawego losu pojmanych ludzi. Niewiernych! Skurwysyn.

James nie mógł oderwać wzroku od ołtarza, które przyobleczone było czerwonym całunem. Gorączkowo uczepił się myśli o przetrwaniu. Zachowaniu zimnej krwi. Chcieli go zarżnąć złotawym sierpem. A że wszystko wskazywało, że odbędzie się to na kamieniu ofiarnym, dopóty wisiał był paradoksalnie bezpieczny. Okultyści. Sataniści? Nie. Poganie. Czczący bóstwo wodne. Każda ceremonia ma określony rytuał i szczęściem w niedoli kapłan nie spieszył się do climaxu krwawej ofiary podgrzewając atmosferę inkantacją do swojego boga z morderczym wznoszeniem rytualnego sierpa na zapowiedź spełnienia obietnicy.

Walker poruszając barkami ciężarem ciała i siłą mięśni rozluźniał ścięgna i naciągnięte bólem stawy. Nie zamierzał ani targać się, szamotać ani wrzeszczeć. Udawał półprzytomny kawał mięsa, który bezwładnie wisi zrezygnowany na wszystko mentalnie i fizycznie.

Dlaczego mnie opuściłeś? Zdeterminowany wzrok utkwił w otwartym tabernakulum. Dlaczego ja opuściłem ciebie... Serce pękało ze strachu i bólu. Oszukania. Zradzenia. Wykorzystania. Wyłączył się emocjonalnie, tłumiąc natłok myśli. Skupiał się tylko na jednym. Aby nie dać się zabić.

Przymykając powieki lustrował każdy ruch maniakalnego księdza. Stojący w kościele wierni zaprzątali jego umysł tyle o ile. Od prezbiterium do pierwszych ławek dzielił ich krótki dystans z przeszkodą drewnianej barierki.

Obrócił jakby bezwładnie głowę zadzierając wzrok ku sklepieniu, gdzie przez otwartą belkę przewieszona była lina, krępująca nadgarstki. Poruszył drętwiejącymi dłońmi sprawdzając możliwości chwytu rąk, czy oby da radę podciągnąć się wyżej w odpowiednim momencie. Jeślinie. Cóż. To sprzeda siarczystego kopa podchodzącemu Malcolmowi. Z obu nóg. Uderzeniem obliczonym na powalenie kapłana i jednoczesne odbicie się od niego, aby wprawić się w ruch wahadłowy. Przy odrobinie szczęścia, kiedy tylko jego wyciągnięte stopy znajdą następny punkt zaczepienia ambonie lub barierce, to rozhuśta się bardziej od ściany aż po sufit. Byle wylądować na żerdzi belki pod dachem lub choćby z rozmachem kopiąc okultystów bujać się dalej. Może lina się zluzuje. Przedrze. A jak go ogłuszą to woli nie być świadomym zabójstwa na ołtarzu.

Nie zarżną go jak barana prowadzonego na rzeź. Nie bez choćby cienia próby walki.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline