Już świtało, kiedy von Staden powoli szedł w stronę obozu. Był doskonale świadom, że się spóźnił, ale biorąc pod uwagę to, co przeżył tej nocy, nie powinno to dziwić. Sam szlachcic dziwił się sam sobie, że uszedł z tego z życiem. Teraz jednak spieszył do współtowarzyszy, bo bał się, że jeszcze zaczną go szukać.
Gdy wkroczył w sferę światła rzucanego przez ognisko, w pierwszej chwili trudno go było poznać.
Nic dziwnego- wyglądał jak ten przysłowiowy strach na wróble. Był cały poobijany, całe ciało pokryte było drobnymi ranami. Od stóp do głów był też ubrudzony kurzem zmieszanym z dziwnym futrem i krwią. Sam szlachcic zdawał sobie sprawę z tego jak, wygląda. Ale teraz to było nieważne. Z ulgą przysiadł przy ognisku i powiedział zmęczonym głosem: -Wóz stoi przy ścieżce. Udało mi się go odzyskać. Teraz zaś muszę odpocząć,a także zjeść. Urlike, czy byłabyś tak uprzejma i zrobiłabyś coś do jedzenia dla nas wszystkich?
Po tych słowach zamilkł. Czuł się bardzo zmęczony. |