- Dziękuję bardzo - powiedział Rav, gdy czarodziej obdarował już wszystkich. Rozumiał z całej sytuacji mniej więcej tyle, co Aglahad. I zapewne pozostali członkowie drużyny. Co prawda można było do tego podejść w całkiem normalny sposób. Tarcza była stara, czyli była przeszłością. Jeśli jej umiejętnie użyje, by zadbać o własną skórę, to dożyje przyszłości. Tylko co oznaczało to, że ma podążać za sokołem? A może chodziło o morze?
Zając. To było pierwsze skojarzenie Degarego. Przynajmniej zanim Fizban wypowiedział sakramentalne „jest Twój”. Świetlik był mały i poruszał się strasznie szybko. I tak dziwnie czmychająco. Młody mag nie mógł oderwać od niego wzroku przez dobrych kilka sekund. A i ta kulka światła zdawała się bacznie mu przypatrywać choć oczu przecież mieć nie mogła. I co to było to dziwne wrażenie? Aaaaaaa!!! Co się stało??? Jakby ktoś przysłuchiwał się jego myślom! Ten świetlik…
Trzymająca pierścionek Amy drżała na całym ciele, stojąc z otwartymi ustami. Była pięknym przykładem tego, jak wygląda człowiek któremu opadła szczęka. Słysząc podziękowania chłopców próbowała również coś wykrztusić, tyle że niesporo jej to szło.
- Ale jak... ale szczu... ale bó... ale ja... my nie... znaczy... - jąkała się, nie śmiąc spojrzeć Fizbanowi w oczy, a serce trzepotało jej w piersiach. Złoty skarb mocno ściskała obu w dłoniach. To zdecydowanie przekraczało jej pojmowanie. W końcu zebrała się w sobie i wrzasnęła: DZIĘKUJEMY BARDZO!!, po czym ukłoniła się tak zamaszyście i nisko, że omal nie wyrżnęła czołem w ziemie. - U... uuuukłońcie się!! - syknęła ponaglająco do towarzyszy, szarpiąc najbliższego za rękę. - Szybko!!
Szarpnięty Rav, bo to na niego przypadła ta przyjemność, oderwał oczy od tarczy. Spojrzał nieco zdumiony na Amy. W końcu podziękował, czego przyjaciółka zdaje się nie słyszała, zajęta oglądanie swego prezentu. Ukłonił się jednak, co prawda nie tak czołobitnie jak dziewczyna.
- Ale jak to? – spytał w końcu Degary, choć chyba pytanie to nie było skierowane do Fizbana. Świetlik uspokoił się i zawisł na chwilę nieruchomo w powietrzu. Najwyżej pół metra przed twarzą Degarego. Młody mag wyciągnął w jego kierunku dłoń, ale po chwili szybko zabrał i spojrzał pytająco na Fizbana – Znaczy, tak. Dziękujemy – Ukłonił się w ślad za Amy i Ravem – Ale nie rozumiem…
- Nie musisz - rzekł starzec uśmiechając się ciepło. - Nie teraz, jeszcze nie. Nastały ciężkie czasy i musimy sobie pomagać, jeśli chcemy przetrwać, prawda? Mój czas tutaj się skończył. Nie traćcie nadziei!
A gdy powiedział te słowa po prostu znikł. Ot tak i po prostu. Został po nim jedynie opadający powoli na ziemię, zielony kapelusz. Nim jednak zdołaliście coś zrobić lub powiedzieć z pustki wyłoniła się dłoń, która schwyciła kapelusz, pomachała wszystkim i zniknęła. Tym razem na dobre.
- A... - Rav z wrażenia zapomniał, o co chciał spytać. Co prawda i tak nie bardzo miał kogo. Rozejrzał się dokoła jakby chciał sprawdzić, czy czarodziej nie chowa się gdzieś w okolicy. Napotkał tylko pełne zaskoczenia twarze swych towarzyszy. - Jak on to zrobił? - zapytał, bardziej siebie, niż Degary'ego.
Zamrugał i potrząsnął głową, ale maga jak nie było, tak nie było. Tylko ciężka tarcza w dłoni świadczyła o tym, że Fizban nie był złudzeniem.
- No, no... - Rav stale był pod wrażeniem. - Idziemy? - spytał, bo rozsądek w końcu zaczął upominać się o swoje prawa. - Jak się spóźnimy...
- To drogę w góry będziemy musieli pokonać na własnych nogach - dokończył Algahad, uśmiechając się przy tym do Rava.
Rav odpowiedział uśmiechem.
- No dalej, ruszać się, ruszać! - zwrócił się do Amy i Degary'ego. - Zasnęliście, czy w kamień was zamieniło? Musimy się zbierać...
- Chyba nie spodziewacie się, że mości Fizban pojawi się ponownie i zaproponuje nam teleportację w Góry? - zaśmiał się Aglahad. Spotkanie starca, jego prezenty oraz to co powiedział sprawiło, że był w wyjątkowo dobrym humorze. - Droga wiedzie w przód i w przód, choć się zaczęła tuż za progiem i w dal przede mną mknie na wschód - zaśpiewał Algahad i ruszył w stronę mostu. Rav klepnął po ramieniu Amy i Degary'ego, a potem ruszył za Aglahadem. |