Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2011, 15:02   #111
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Aglahadowi nie trzeba było powtarzać dwa razy takich komend jak "uciekaj" czy "chodu", dlatego gdy niespełna rozumu mag krzyknął by skryli się w najbliższych krzakach, jego nogi ruszyły w stronę najbliższego schronienia jakie mógł znaleźć - niewielkiego rowu znajdującego się tuż obok. Złodziejaszek nie podziwiał jak magiczna kula zmienia kolor i wybuchowa. Za to smród, wyciskający z oczu łzy, nie uszedł jego uwagi.
Po wybuchu chłopak otrzepał się z ziemi i liści, po czym ruszył w stronę krzaków w które rzucił się szalony mag. Był ciekaw czy starzec przeżył i w jakim jest w stanie. A także po to by mu pomóc wstać.
- Aglahad jestem, proszę pana. To jest Ravere - dodał wskazując na podchodzącego chłopaka. - A tamta dwójka - machnął w stronę strumyka - to Amarys, i Degary. A pana godność to...?

W Domu zawsze powtarzano, że starzy ludzie są pełni mądrości, że należy ich słuchać. Rav nieraz wątpił w prawdziwość tych twierdzeń, ale tym razem nie miał najmniejszego zamiaru dyskutować ze staruszkiem. Nie czekając na powtórzenie polecenia skoczył w bok, by skryć się za kępą rozłożystych krzewów.
Odrażający odór, jaki do niego dotarł, dobitnie świadczył o tym, rada była słuszna, tyle tylko, że nie do końca zrozumiana i wysłuchana. Rav podniósł się powoli i, czując, że śniadanie chce się wydostać na wolność, stał przez moment, usiłując przemówić zbuntowanemu żołądkowi do rozumu. Żywiąc cichą nadzieję, że smród nie wżarł się na trwałe w ubrania i włosy ruszył w stronę, gdzie zniknął dziwaczny czarodziej.
- Pomóc panu? - spytał, wyciągając rękę do siedzącego na mchu maga. - A, dzień dobry - dodał nieco po niewczasie.

- Aglahad, Ravere? - Starzec powoli wyłaniał się spomiędzy zarośli, niósł na odzieniu tyle liści, pajęczyn i sosnowych igieł, że niejeden druid by się takiego stroju nie powstydził. - Coś mi to mówi... - Zdjął ze swojej głowy wymiętoszony kapelusz, by drugą dłonią podrapać się w niesforną siwą czuprynę. - Ja jestem... - Czarodziej przez chwilę się zamyślił i podrapał się raz jeszcze. - Jestem... Kim ja właściwie jestem? - Przez chwilę wydawało się, że czegoś nasłuchuje, po czym kiwnął głową i uśmiechnął się szerzej. - A tak! Jestem Fizban. Miło mi Was poznać. Nie widzieliście aby gdzieś mojego kapelusza?
- Tak! Trzymasz go w ręce! - Aglahad prawie krzyknął, bojąc się, że czarodziej gotów ponownie użyć magii bo odszukać nakrycia głowy.
- Mistrzu Fizbanie... - Rav usiłował sobie przypomnieć wpajane w Domu zasady dobrego wychowania. Równocześnie z pewnym niepokojem spoglądał w stronę strumienia, w którym przed chwilą zanurkowali Amy i Degary. - Witamy w naszych skr... w naszej okolicy - poprawił się szybko.

- Mam go gdzie? - Koścista dłoń maga poczęła wędrować po ciele, aż w końcu zatrzymała się na głowie. - A, prawda! Jest!
Mag roześmiał się radośnie i wyściskał swój wymięty kapelusz. Wyglądało to na spotkanie z dawna rozdzielonych przyjaciół.
- Już myślałem, że cię nie zobaczę! - Rzekł uradowany starzec po czym spojrzał na Aglahada i Rava szeroko się przy tym uśmiechając. - Wielkie dzięki! Nigdy bym go nie znalazł gdyby nie Wasza pomoc. Ta podła rzeczka pojawiła się tu z nagła, gdy spałem i chciała mi go ukraść. Co za czasy! Kiedyś rzeki miały więcej przyzwoitości, jak na mój gust...
Mag urwał na chwilę zapatrzony w dal, ale już po chwili spojrzenie jego błękitnych oczu skupiło się na zadziwionych młodzieńcach.
- Dobre z Was dzieciaki. - Rzekł kiwając głową, a jego oczy błysnęły nagle jasno i przebiegle. - Co tylko potwierdza, że mieli rację...
- Mieli? Kto miał rację? - spytał Rav. - Ktoś o nas opowiadał, mistrzu Fizbanie?
Nie bardzo wiedział, czy się cieszyć z tego, że mag o nich słyszał, czy też wprost przeciwnie. Wszystko zależało od tego, kto o nich opowiadał.
- Moi krewni... - Odrzekł czarodziej uśmiechając się tajemniczo. - Krewni i przyjaciele, prosili mnie abym coś Wam przekazał...
Zabrzmiało to nader tajemniczo. Ale i niebezpiecznie. Rav od dawna nic od nikogo nie dostał. Do prezentów przyzwyczajony nie był, a niespodzianki rzadko bywały miłe. Raczej wprost przeciwnie... Przez moment zastanawiał się, co zrobić. Chwycić za miecz, czy poczekać jeszcze moment...
- Jest pan pewien, mistrzu, że to chodzi właśnie o nas? - spytał.
- Ależ oczywiście, że jestem! - Staruszek roześmiał się, jakby usłyszał dobry żart. - W końcu gdyby było inaczej wcale by mnie tu nie było, prawda? Zbierzcie się, proszę wszyscy!
Aglahad zbliżył się nieco do starca by zobaczyć co też dla nich ma.
- Mam nadzieję, że nie zmieni to nas w ropuchy - powiedział pół-żartem, pół-serio.
Rav, który również żywił pewne obawy związane z osobą maga i niespodziewanym podarunkiem, o zamianie w jakiegoś płaza raczej nie pomyślał. Rechotać i łapać dżdżownice czy muchy na obiad? Cholerny Aglahad i jego głupie pomysły...
Czy zdążyłby przeszkodzić magowi, gdyby ten nagle zaczął czarować?
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 03-08-2011, 15:10   #112
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tymczasem Amy prychając i parskając wyłoniła się z płytkich odmętów rzeczki, w które wepchnął ją Degary. Wyłoniła... i zanurkowała z powrotem, przytłoczona powalającym smrodem, który unosił się w powietrzu. Decyzja o ponownym wyłonieniu się na powierzchnie była ciężka ale nieodzowna, bo w końcu zaczęło jej brakować tlenu. Płytko łapiąc powietrze pomogła się podnieść Degaremu i zaczęła rozglądać wokoło.
Trzmiel, któremu nadal huczało w głowie od magicznej eksplozji, a może raczej ekskrementozji nie do końca jeszcze ogarniał rozpływający się po jego płucach fetor. Czuł, że powinno być mu niedobrze, ale jeszcze do końca to do niego nie docierało. Docierało natomiast to, że oczywiście miał rację.
- Ouuaaaa - jęknął i ponownie opadł na kolana w zimną wodę gdy kapłanka go puściła. Czymkolwiek był ten niezamierzony czar, był wystarczająco potężny i niestabilny by zadziałać na nieprzygotowanego adepta jak uderzenie żeliwną patelnią w głowę - Uhhh... gdzie ten... - nie skończył również powiódłszy spojrzeniem po okolicy.
Na szczęście wyglądało na to, że prócz smrodu zaklęcie nie poczyniło nikomu krzywdy, a chłopcy spokojnie gaworzyli sobie z czarodziejem w krzakach. Amarys kichnęła. Pewnie wszyscy naskoczą na nią, że to przez nią śmierdzą jak banda prosiaków... Jedyną pociechą był fakt, że ona i Trzmiel będzie śmierdzieć rybą, a nie gnojówką; no i Aglahad już nie powie, że mydło jest zbędnym wydatkiem... Kichnęła ponownie i chwyciwszy ich własnego maga za rękę pociągnęła go na brzeg. Z jedną ręką pewnie trudno mu było utrzymać równowagę na śliskich kamieniach. Z żalem spojrzała na swoje nowe podróżne ubranie. I gdzie ona teraz się przebierze?
- Patrz - powiedział do niej Trzmiel nadal chwiejąc się lekko na nogach - Nawet nie przyszli zobaczyć co z nami... Dobrze, że torby podróżne zostawiliśmy na... - urwał nagle spoglądając na nią ostro - Po kiego grzyba w ogóle pobiegłaś na to zaklęcie???
- Zaraz tam "na"... Skąd miała wiedzieć, że tego się nie da normalne przerwać? - zaszczękała zębami dziewczyna.
- "Przerwać" - odmruknął wyciskając z rękawów strumienie wody - Czary to nie drapanie się pod pachą!
- Jakoś nie widziałam, żeby twoje zepsute zaklęcia wybuchały ludziom w nos. Chyba że to kwestia wprawy? -
prychnęła Amy i wylazła na brzeg, po czym zaczęła grzebać w plecaku za suchym ubraniem.
- Bardzo śmieszne - odparł spoglądając z rezygnacją na resztę swojego odzienia. Wyciskanie wody nie miało zbyt wysokiej skuteczności - Trzeba będzie to jakoś... - dopiero teraz kątem oka uchwycił zachowanie kapłanki - Ty chyba nie zamierzasz się tutaj...??
Gwałtownie odwrócił się na pięcie z szeroko otwartymi oczami. Z tyłu za nim przy podróżnym plecaku nie buszował co prawda smok, ale jeśli...
- To ja może pójdę zobaczyć co z tym dziadkiem!

Amarys spojrzała za nim, zdumiona nagłą ucieczką. O co mu chodziło? Rozejrzała się po okolicy, po czym z rezygnacją wlazła na mały, suchy fragment pod mostkiem i szybko zaczęła się przebierać. Tam nikt prócz ryb nie powinien jej dostrzec.


Myśl, że Amy mogłaby tak o przebierać się na brzegu zaśmiardłej rzeki, była oczywiście całkiem niedorzeczna. Trzmiel nie mógł jednak powstrzymać występującego na jego policzki rumieńca zawstydzenia. Głupol… Co było robić. Odbiegł czym prędzej do Rava i Aglahada. Tak na wypadek gdyby miała dostrzec jego minę… Ależ głupol…
Przeszło mu gdy tylko dostrzegł radosne usposobienie maga gwarzącego sobie z oboma chłopakami. Sam nie wiedział jeszcze skąd, ale poczuł takie dziwne ukłucie nieufności wobec niefrasobliwego czarodzieja. To nie był typ Anduvala. W żadnym, najmniejszym nawet stopniu. A to z kolei w połączeniu z faktem, że wydawał się Trzmielowi może nie tak potężny jak jego mentor (bo przecież Anduval nigdy by nie dopuścił do takiej sytuacji), ale o niebo bardziej nieprzewidywalny, sprawiało, że młody mag chciał się od niego czym prędzej oddalić.
Dopadł do obu chłopaków i lekko acz trochę niecierpliwie pociągnął ich za ramiona do tyłu.
- Dzień dobry panu – powiedział grzecznie do staruszka. – Skoro pan znalazł już swój kapelusz to chyba czas na nas, nie chłopaki? Znaczy w końcu czeka na nas pan Goldkeeper. No i nam się śpieszy. Więc może skoro – obejrzał się na odgłos nadchodzącej ich własnej kapłanki – O właśnie. Amy już gotowa więc mus nam w drogę. Prawda, chłopaki?

Amarys
nadbiegała od strony rzeki, wyciskając wodę z włosów. Ekspresowe wciągnięcie ubrania na mokre ciało nie było łatwe, ale się udało. Ukłoniła się z szacunkiem staruszkowi i spojrzała po towarzyszach. Mina Trzmiela świadczyła, że coś chyba nie gra bardziej niż pozostałości zniszczonego czaru.
 
Sayane jest offline  
Stary 08-08-2011, 10:35   #113
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nagle zdało się, że stary, przygarbiony czarodziej jakby się wyprostował, jakby urósł i spotężniał. Przez chwilę pognieciona szata maga zdawała się falować i połyskiwać wypełniając wszystko wokół niczym bezkresna kurtyna. Jego oczy błysnęły jak przeszyte błyskawicą, a głos był potężny niczym grom:
- Degary Złotoręki! - Rzekł, a jego słowa sprawiły,że skurczyliście się w sobie i mimowolnie zbliżyliście do siebie. - Nie zamierzam znów Was szukać! Czy musisz być teraz tak zapalczywy i w gorącej wodzie kąpany, jak będziesz? Nic się nie zmienisz! Nic, a nic... - Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad swymi słowami. - Ojej, chyba znów powiedziałem za dużo...
Cała groza i potęga, jaka jeszcze przed chwilą biła z postaci maga znikła. Przed Wami znów stał podstarzały czarodziej o bardzo niepewnej minie, na którego twarzy wykwitł niewinny, przepraszający uśmiech.

- Tooo... możemy już iść? - zaryzykowała Amarys. Biedny dziadek był niespełna rozumu. Niestety wyraźnie również wiedział kim są, co nieco komplikowało sprawę, no bo skąd niby miał znać czwórkę nic nie znaczących sierot? Nie wyglądał na pomocnika Cienia, inaczej by ich od razu złapał a nie zwodził, nie miałby przecież z tym problemów. Nagle coś ją tknęło. Wiek pasował, profesja też, bo i czemu nie?
- Czy jesteś przyjacielem Zimiry? Albo Anduvala? - spytała.

Rav, nic nie mówiąc, przeniósł wzrok z Degarego na Fizbana, potem na Amy i znów na Degarego. Co miał na myśli stary mag mówiąc o Degarym Złotorękim? Co miały znaczyć "będziesz", "nie zmienisz się"? O czym on mówił?

Słysząc słowa starego maga Aglahad przeraził się nie na żarty. "Kim on jest?" pomyślał chłopak, rozglądając się przy tym za możliwymi drogami ucieczki. Tylko czy był sens uciekania przed szalonym magiem, który - najwidoczniej - nie rozróżniał teraźniejszości od przyszłości i przeszłości?
- Właściwie to Degary ma rację... Eee... Pan Goldkeeper na nas czeka! Miło było pana poznać, mistrzu Fizbanie! Eeee... Powodzenia! - dodał szybko i biorąc Degarego pod rękę ruszył w stronę drogi.

- Tak - poparł go w końcu Rav. - Chodźmy już. - Nie bardzo miał zamiar przebywać dłużej z kimś, kto zachowywał jak nawiedzony szaleniec. - Do widzenia - dodał, szarpnął za rękę zdumioną Amy, która zastygła z pytaniem na ustach, i pociągnął za chłopakami. Na szczęście doszli nie dalej niż za następną kępę krzaków, gdy Trzmiel ich zatrzymał.

- Zaczekajcie! - wykrztusił w końcu z siebie Degary oddychając nieco szybciej i głębiej. Przez chwilę zląkł się, skąd dziwny staruszek zna jego imię, ale przecież chłopaki mogli mu przedstawić ich wszystkich. Ale ten pokaz. To… To była magia? Nie… To coś innego. Chyba. Cokolwiek to jednak było, odniósł właśnie jakieś dziwne wrażenie. Że od ich decyzji może zależeć coś bardziej ważnego niż zwykła znajomość z nawiedzonym magiem.
Dał się odciągnąć Aglahadowi, ale sam też przyciągnął do siebie Amy i Rava, by w bezpiecznej odległości móc w może trochę niegrzeczny i głupi sposób, aczkolwiek jedyny skuteczny jaki mu teraz przychodził do głowy, namówić się po cichu we czwórkę.
- Słuchajcie… ja też mu nie ufam, ale… Mam takie wrażenie, że to nie przypadek, że go spotkaliśmy. No i z pewnością gdyby chciał to już by nas miał… - spojrzał na nich pytająco – Wiem co myślicie. Że zmieniam zdanie i w ogóle… Ale coś mi mówi, żeby go wysłuchać.

- Obyś miał rację Degary, bo jeżeli się mylisz to będziemy w poważnych kłopotach - stwierdził Aglahad.

- Mi też nie wydaje się zły. Może jest trochę za stary i mu się klepki poprzestawiały - wsparła Trzmiela Amarys. Irytacja przez sytuację na brzegu już dawno wyparowała. Dla osób w wieku Amy i reszty Fizban był w zasadzie niebotycznie stary, choć jary. - Ale to nie znaczy, że nie może nam powiedzieć czegoś pożytecznego. - Co prawda Zimira mówiła, że jej wszyscy przyjaciele nie żyją... ale tylko prawdopodobnie. No i Amarys czuła od staruszka ten dziwny rodzaj dobra, ciepła i opiekuńczości jaki emanował z wiekowej kapłanki. Chociaż może to było coś innego...? W końcu jakim cudem mogła czuć się bezpiecznie przy staruszku, który potężnym zaklęciem atakował rzekę? A jednak się czuła.

- Skoro tak mówisz... - Rav nie był pewien, jak potraktować, dla odmiany, słowa Degary'ego. - No to wysłuchajmy go. - Mówiący był, co było słychać, pełen wątpliwości. - Proszę szybko powiedzieć, mistrzu Fizbanie, co pan chce nam przekazać, bo naprawdę musimy już iść - powiedział głośniej.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 08-08-2011, 18:45   #114
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Na te słowa starzec w pierwszej chwili szerzej otworzył oczy w wyrazie szczerego i bezbrzeżnego wprost zdumienia. Później groźnie zmarszczył brwi i coś zaczął mamrotać pod nosem, aż w końcu... Wybuchł śmiechem. Śmiał się głośno i donośnie, młodzieńczo.
- Na Światłość i Czas! - rzekł ocierając łzy ciurkiem spływające mu z oczu. - Teraz rozumiem czemu nasi wspólni przyjaciele prosili bym Wam to przekazał. Poprzez czas i przestrzeń, poprzez ciemność i zło... - Przez jego twarz przemknął cień lecz po chwili znikł. - Przybyłem do Was z... - Uśmiechnął się chytrze i mrugnął do Was wesoło. - Z prezentami!
Sięgnął po swój wymięty, zielony kapelusz i wsadził doń rękę. O dziwo kapelusz był niewielkich rozmiarów, lecz starcowi udało się doń wsadzić ramię po łokieć. Gmerał we wnętrzu kapelusza przygryzając język. Aż w końcu krzyknął:
- Mam!
Po czym wyciągnął z małego kapelusza dużą, trójkątną tarczę o poznaczonej licznymi rysami powierzchni. Na tarczy wymalowano pikującego w morską toń sokoła. Wokół wizerunku sokoła widać było jakieś ledwie widoczne znaki, lecz tych żadne z Was odczytać nie potrafiło. Starzec wyciągnął tarczę w kierunku do Ravera i rzekł:
- Ravere uth... - Zachichotał zakrywając sobie usta dłonią. - Fizban ty stary głupcze, znów mówisz zbyt wiele. A co to ja miałem? A tak! Ravere, w przeszłości znajdziesz siłę, potrzebną w teraźniejszości, która da nam przyszłość. Podążaj za tym co na tarczy!
Nim osłupiały Ravere zdołał cokolwiek powiedzieć lub zrobić, stary czarodziej chichocząc podszedł do Trzmiela.
- Dla Ciebie Degary, mam towarzysza, który rozświetli drogę w ciemności. - To mówiąc nadstawił kapelusz jakby oczekując, że coś z niego wyjdzie. Tyle, że minęła dłuższa chwila, ale nic wyjść nie chciało. - No wyłaź! - Krzyknął mag wprost do kapelusza. - Cóż to za zachowanie? Twój ojciec nigdy by tak nie postąpił! Jestem szczerze zawstydzony twoją postawą! Że co? Że jak mnie nazwałeś? Ty niewydarzony płomyku łojowej świecy! - Mag ponownie wsadził dłoń do kapelusza i zaczął nim szarpać. - Już ja ci pokarzę starego sklerotyka! - W końcu wyrwał dłoń z wnętrza nakrycia głowy, a w niej coś bardzo jasno połyskiwało. Po chwili z dłoni Fizbana wyfrunęła niewielka kula światła, która pulsowała w sposób znamionujący irytację.
- Wybaczcie jego zachowanie - rzekł Fizban rozcierając dłoń. - Jest jeszcze bardzo płochy i młody jak na ognika. No i jest twój - rzekł do Trzmiela i było w tych słowach coś niezwykłego, co sprawiło, że Degary począł dziwną więź z tą kulką światła.

Ognik począł w latać wokół młodego czarodzieja, jakby go chciał obejrzeć ze wszystkich stron. Ale Fizban już tego nie widział, podszedł do Amarys i nachylił się lekko nad nią i szepnął:
- Pewien szczur, z którym jestem, na swoje nieszczęście, spokrewniony prosił mnie bym Ci to dał. - W dłoni czarodzieja pojawił się złoty pierścionek. Wokół prostej obrączki jubiler wyjątkowej biegłości umieścił maleńkiego, złotego smoka wykonanego z niezwykłą dbałością o szczegóły. - Nigdy nie potrafiłem odmówić temu podstępnemu szczurowi, zawsze miałem do niego słabość. Ten pierścień jest dla mnie niezwykle wprost cenny. Dbaj o niego proszę i pamiętaj o nim w godzinie największej próby.
Starzec zamknął dłoń Amy na pierścionku i podszedł do stojącego niepewnie Aglahada. Długo i wnikliwie mu się przyglądał, aż w końcu rzekł:
- Jest w Tobie chłopcze coś, czego nie rozumiem. - Kilkakrotnie pogładził swą zmierzwioną brodę. - A niewiele jest rzeczy w świecie, o których mogę to powiedzieć. - Przez chwilę na twarzy starca odmalowało się coś, co można by nazwać niepokojem, lecz po chwili znikło pod kojącym uśmiechem. - Ale i tak w Ciebie wierzę. A tu masz coś co zostawił mi pewien kender. Wiesz, twierdził że już mu to nie potrzebne. - W dłoni starca pojawił się nóż. Wyglądał jak najzwyklejszy wprost kozik o wysłużonej, rogowej rękojeści. - Trochę liche to ostrze. - Fizban dotknął palcem czubka ostrza i jęknąwszy wsunął palec do ust. - Ale wciąż ostre! Powinno się nadać... Przynajmniej na króliki - rzekł i zaśmiał się z cicha jakby z tylko sobie znanego żartu.
- To tyle! - Czarodziej wsadził swój sfatygowany kapelusz na głowę. - Na mnie już pora.
- Ja też nie rozumiem, ale dziękuję za prezent - odpowiedział Aglahad patrząc się na starca. - Nim jednak odejdziesz powiedz nam co kryje się przed nami.
- Przyszłość - rzekł staruszek i mrugnął przy tym znacząco.
- Przyszłość... niech i tak będzie - odpowiedział Aglahad.
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 08-08-2011, 19:10   #115
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dziękuję bardzo - powiedział Rav, gdy czarodziej obdarował już wszystkich. Rozumiał z całej sytuacji mniej więcej tyle, co Aglahad. I zapewne pozostali członkowie drużyny. Co prawda można było do tego podejść w całkiem normalny sposób. Tarcza była stara, czyli była przeszłością. Jeśli jej umiejętnie użyje, by zadbać o własną skórę, to dożyje przyszłości. Tylko co oznaczało to, że ma podążać za sokołem? A może chodziło o morze?

Zając. To było pierwsze skojarzenie Degarego. Przynajmniej zanim Fizban wypowiedział sakramentalne „jest Twój”. Świetlik był mały i poruszał się strasznie szybko. I tak dziwnie czmychająco. Młody mag nie mógł oderwać od niego wzroku przez dobrych kilka sekund. A i ta kulka światła zdawała się bacznie mu przypatrywać choć oczu przecież mieć nie mogła. I co to było to dziwne wrażenie? Aaaaaaa!!! Co się stało??? Jakby ktoś przysłuchiwał się jego myślom! Ten świetlik…

Trzymająca pierścionek Amy drżała na całym ciele, stojąc z otwartymi ustami. Była pięknym przykładem tego, jak wygląda człowiek któremu opadła szczęka. Słysząc podziękowania chłopców próbowała również coś wykrztusić, tyle że niesporo jej to szło.
- Ale jak... ale szczu... ale bó... ale ja... my nie... znaczy... - jąkała się, nie śmiąc spojrzeć Fizbanowi w oczy, a serce trzepotało jej w piersiach. Złoty skarb mocno ściskała obu w dłoniach. To zdecydowanie przekraczało jej pojmowanie. W końcu zebrała się w sobie i wrzasnęła: DZIĘKUJEMY BARDZO!!, po czym ukłoniła się tak zamaszyście i nisko, że omal nie wyrżnęła czołem w ziemie. - U... uuuukłońcie się!! - syknęła ponaglająco do towarzyszy, szarpiąc najbliższego za rękę. - Szybko!!
Szarpnięty Rav, bo to na niego przypadła ta przyjemność, oderwał oczy od tarczy. Spojrzał nieco zdumiony na Amy. W końcu podziękował, czego przyjaciółka zdaje się nie słyszała, zajęta oglądanie swego prezentu. Ukłonił się jednak, co prawda nie tak czołobitnie jak dziewczyna.

- Ale jak to? – spytał w końcu Degary, choć chyba pytanie to nie było skierowane do Fizbana. Świetlik uspokoił się i zawisł na chwilę nieruchomo w powietrzu. Najwyżej pół metra przed twarzą Degarego. Młody mag wyciągnął w jego kierunku dłoń, ale po chwili szybko zabrał i spojrzał pytająco na Fizbana – Znaczy, tak. Dziękujemy – Ukłonił się w ślad za Amy i Ravem – Ale nie rozumiem…
- Nie musisz - rzekł starzec uśmiechając się ciepło. - Nie teraz, jeszcze nie. Nastały ciężkie czasy i musimy sobie pomagać, jeśli chcemy przetrwać, prawda? Mój czas tutaj się skończył. Nie traćcie nadziei!
A gdy powiedział te słowa po prostu znikł. Ot tak i po prostu. Został po nim jedynie opadający powoli na ziemię, zielony kapelusz. Nim jednak zdołaliście coś zrobić lub powiedzieć z pustki wyłoniła się dłoń, która schwyciła kapelusz, pomachała wszystkim i zniknęła. Tym razem na dobre.

- A... - Rav z wrażenia zapomniał, o co chciał spytać. Co prawda i tak nie bardzo miał kogo. Rozejrzał się dokoła jakby chciał sprawdzić, czy czarodziej nie chowa się gdzieś w okolicy. Napotkał tylko pełne zaskoczenia twarze swych towarzyszy. - Jak on to zrobił? - zapytał, bardziej siebie, niż Degary'ego.
Zamrugał i potrząsnął głową, ale maga jak nie było, tak nie było. Tylko ciężka tarcza w dłoni świadczyła o tym, że Fizban nie był złudzeniem.
- No, no... - Rav stale był pod wrażeniem. - Idziemy? - spytał, bo rozsądek w końcu zaczął upominać się o swoje prawa. - Jak się spóźnimy...
- To drogę w góry będziemy musieli pokonać na własnych nogach - dokończył Algahad, uśmiechając się przy tym do Rava.
Rav odpowiedział uśmiechem.
- No dalej, ruszać się, ruszać! - zwrócił się do Amy i Degary'ego. - Zasnęliście, czy w kamień was zamieniło? Musimy się zbierać...
- Chyba nie spodziewacie się, że mości Fizban pojawi się ponownie i zaproponuje nam teleportację w Góry? - zaśmiał się Aglahad. Spotkanie starca, jego prezenty oraz to co powiedział sprawiło, że był w wyjątkowo dobrym humorze. - Droga wiedzie w przód i w przód, choć się zaczęła tuż za progiem i w dal przede mną mknie na wschód - zaśpiewał Algahad i ruszył w stronę mostu.
Rav klepnął po ramieniu Amy i Degary'ego, a potem ruszył za Aglahadem.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-08-2011, 10:37   #116
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Nie do wiary! Amarys po prostu zatkało na bezczelne zachowanie Aglahada. Jak można tak się odnosić do spotkania z bo... bo... z Bogiem!? Zanim jednak zdążyła się ogarnąć i zwymyślać ich na czym świat stoi, Rav i jego "syn" ruszyli już w drogę. A może to i dobrze? I tak by jej nie uwierzyli... Z czułością pogładziła wiszący jej na szyi symbol Habbakuka i z pietyzmem nawlekła na łańcuszek boski podarek. Złoto zadzwoniło o srebro, układając się wokół szyi feniksa jak kosztowna kolia. Cicho zmówiła modlitwę do swego patrona, z wdzięcznością dziękując za przysłaną pomoc. Gdyby tylko mogła przekonać towarzyszy, że roztacza się nad nimi nadludzka opieka i sprawić, by i oni czuli nad sobą tą ciepłą, ochronną dłoń... Wiedziała jednak, że będzie to bardzo trudne, nie tylko z powodu tragicznego zniszczenia Domu. Rav był z natury sceptyczny, a Aglahad... to tylko przekorny dzieciak. Jedynie w Trzmielu nadzieja... Amy uśmiechnęła się ciepło widząc jaką radość sprawił mu ten śmieszny, przerośnięty świetlik. Chłopak chyba w końcu poczuł się wyjątkowy...

...Choć nadal podchodził do tego z typową dla siebie trzmielową niepewnością. Mimo klepnięcia po plecach cały czas zezował z lekkim niedowierzaniem to na świetlika, to znów na kilka rzecznych otoczaków, na których jeszcze przed chwilą stał Fizban.
- Zostawił nam to wszystko i… najzwyczajniej w świecie zniknął! – oznajmił w końcu z niemałym podziwem w głosie. Zwracał się tym samym po części do siebie, a po części do Amy, która jeszcze nie ruszyła za chłopakami. Znów obejrzał się na świetlika. Ten zrobił jeszcze jedno kółko wokół maga i poleciał błyskawicznie za oddalającym się Ravere. Zatrzymał się jednak gdy Trzmiel się nie ruszył. Mimo, że świetlik był tylko kulką bladożółtego świata, młody mag dałby sobie głowę uciąć, że wyglądał jakby chciał powiedzieć. „No co jest? Idziesz? Mieliśmy chyba w jakieś góry iść…” – A ja w dodatku nie umiem ani słowa po… świetlikowemu?
Świetlik pożałował teraz, że nie umie wzdychać z politowaniem.
- No bo niby skąd mam umieć?! – odmruknął mu mag.
Świetlista kulka bez dwóch zdań zamrugała oczami. Trzmiel dopiero po chwili załapał.
- A… – zaczął z coraz większa fascynacją patrząc na swojego nowego przyjaciela. Bezgraniczny uśmiech rozpromienił jego bladą buzię. – Amy… Uszczypnij mnie proszę. Nie wiem, czy śnię, a jeśli nie to czy w to wierzę, ale… MAM CHOWAŃCA!!! To dopiero są czary!
- Mhm! - dziewczyna pokiwała radośnie głową.

Świetlik za to pokręcił "głową" i z lekką irytacją udał, że się odwraca i leci za chłopakami. Oczywiście zaraz się zatrzymał, a barwa jego światła jakby lekko się zaczerwieniła.
- Prawdziwy chowaniec, Amy! – rzekł już spokojniej Degary i spojrzał na kapłankę. – Skąd ten Fizban miał w ogóle taki pomysł. I kim on…?
Potrzebował chwili by rozgryźć co kryje się za jej znaczącym spojrzeniem. Przyjaciel szczura… Amy w piwnicach Domu… Zimira…
Niee… to przecież niemożliwe – w jego oczach jednak słowa te nie znajdywały potwierdzenia – Nie? Powiedz, że to niemożliwe…
- Możliwe! - niebotycznie szczęśliwa Amy chwyciła Trzmiela za rękę i ścisnęła ją mocno. Degary zrozumiał! Nie musiała nic mówić, tłumaczyć! - Nie pamiętasz, nie czytałeś... - poniewczasie zreflektowała się, że w przeciwieństwie do niej chłopak mógł nie mieć tyle czasu na swobodną i bezcelową lekturę w bibliotece. Trudno; ciągnęła dalej. - ...o... - tu rozejrzała się szybko i odruchowo ściszyła głos - Bohaterach Lancy?! Opowieści o nich mówią, że pomagał im sam PALADINE!, ukryty w ciele tajemniczego, roztargnionego starca - szeptała z przejęciem, potrząsając dłonią chłopaka. - I waleczny kender też tam z nimi był; pewnie to jego sztylet dostał Aglahad! - spojrzała za oddalającymi się towarzyszami i posmutniała.
Martwi mnie to, co powiedział o Aglahadzie. Myślisz, że wpływ Cienia jest większy niż sądzimy?
- widać było, że młoda kapłanka bardzo potrzebuje, by Degary zaprzeczył. Na usta cisnęło jej się jeszcze jedno, raczej retoryczne pytanie: kto mógłby zaciemnić oczy boga?!

- Amy! Degary! - głoś Rava, który opierał się o kamienną poręcz mostka i spoglądał w ich stronę przerwał rozmowę. - Siły wam odjęło czy co? Chodźcie wreszcie! Rozmawiać możecie po drodze.
- Żeby mały świetlik był mądrzejszy, niż dwoje dorosłych niby ludzi - mruknął do siebie, widząc, że latające światełko poleciało naprzód, w przeciwieństwie do tamtej dwójki. Amy wywróciła oczami i pociągnęła Trzmiela na trakt.

- Paladine - powtórzył Degary ruszając za kapłanką i raz jeszcze obejrzał się na miejsce gdzie widzieli Fizbana po raz ostatni. Rzeczywiście wstyd przyznać, ale nie czytał tych legend. Później będziesz miał na to czas. Jak widać później to legendy same ich w siebie wciągnęły - to by kurczę właściwie wszystko tłumaczyło. Nooo... Znaczy te prezenty. Wiedział co dla kogo przeznaczone i zdawał się znać nas lepiej niż my sami... poza Aglahadem oczywiście - dodał z uśmiechem. Dopiero szybki rzut oka na strapioną minę Amarys uzmysłowił mu, że dziewczyna oczekiwała czegoś zdecydowanie bardziej... pewnego - Nieee. No co ty? Aglahad po prostu zawsze robi wszystko na odwrót niż każdy inny. I ani ojciec Edrin, ani Cień, ani jak widać nawet... Paladine nic na to nie poradzą. No spójrz. Gdyby coś z nim było nie tak, to by nam przecież nie powiedział o tym co zaszło gdy się rozdzieliliśmy. Chyba... - zawahał się przez chwilę - żadne z nas by nie powiedziało. A on tak. Jeśli go o coś podejrzewam to chyba tylko o to, że potrafi wydać na bazarze więcej niż ma, na rzeczy warte więcej niż wydał i na koniec jeszcze coś mu zostaje.
Paladine - jeszcze raz cicho szepnął. Góry od razu wydały się bliższe, a wyprawa mniej straszna. Nie byli sami.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 09-08-2011 o 14:06.
Sayane jest offline  
Stary 16-08-2011, 00:44   #117
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Kolejne dni ciągnęły się niczym monotonne zwrotki krasnoludzkiej piosenki. Podobne do siebie jak krople wciąż siąpiącego deszczu i na równi paskudne co marne posiłki, którymi z konieczności trzeba było się raczyć. Kraina, którą powoli przemierzał niemiłosiernie skrzypiący wóz, zdawała się być szara i nijaka. Kilka ledwie wystających ponad poziom gruntu pagórków, kilka ponurych zagajników i leniwie toczących wody rzek. A wszystko gęsto upstrzone mgłą, mrzawką i przymrozkami. To wszystko, wraz ze smętnie opadającymi liśćmi, których wielobarwna różnorodność zdawała się być absolutnie nie na miejscu, przypomniało Wam, że nad Ansalonem zapanowała jesień.

Z początku każdy pagórek, na który wspinała się droga, niósł tajemnicę, każdy napotkany podróżny zagadkę, a kolejne wschody słońca przybliżały do czegoś niezwykłego. Ale szybko okazało się, że za kolejnymi pagórkami jest to samo co za tymi mijanymi wcześniej, że podróżni po prostu miną wóz nie odezwawszy się nawet słowem, a oglądanie wschodów słońca przybliża jedynie, do niezbyt mistycznego przeziębienia. Marzenie o wielkiej i wspaniałej wyprawie znikło gdzieś, przykryte zwyczajnością codziennej wędrówki.

Nie pomogło też towarzystwo Goldkeepera. Mogło by się zdawać, że wędrowny krasnoludzki kramarz ma w zanadrzu niejedną ciekawą opowieść, którymi będzie ubarwiał kolejne biwaki. Zdawać by się mogło, ale okazało się, że stary kupiec nie potrafi dłużej opowiadać o niczym innym poza cenami garnków i wysokością ceł. Wszystko inne zwykł zbywać wzruszeniem ramion, lub machnięciem ręki:

- Wojna? - Mówił zagadnięty. - A pewnie, że pamiętam wojnę. Strasznie podskoczyły ceny patelni! Pamiętam jak dziś jak się wtedy obłowiłem w Solace, sprzedałem duży transport porządnych patelni prosto z Thorbardinu!

Za nic nie dawał się też namówić na rozmowy o krasnoludach. Zagadnięty na jakikolwiek temat kręcił jedynie głową, marszczył krzaczaste brwi i mówił:

- To sprawy mego ludu i Wam ludziom nic do tego.

Miał też i inne wady. Wyręczał się Wami gdy tylko mógł. Zdawało się, że wprost uwielbiał wynajdować co raz to nowe zajęcia dla każdego z Was podczas każdego popasu. A to trzeba było przynieść wody ze strumienia, a to znów narąbać drwa, albo nasmarować oś wozu, czy nakarmić muły. Co raz znajdowało się coś pilnego do roboty czego sam Goldkeeper wykonać nie mógł:

- Przecież nie chcesz żeby taki stary krasnolud jak ja, targał taki ciężki sagan z wodą! - Mawiał garbiąc się momentalnie.

Co gorsza stary kupiec lubił śpiewać. Zwykle długie, krasnoludzkie, podróżne przyśpiewki. Miały one jednak pewną zaletę. Jak stwierdził jeden z mijanych po drodze myśliwych - doskonale odstraszały drapieżniki.



Zdawało się już, że podróż będzie ciągnąć się bez końca. Aż któregoś dnia Goldkeeper ostrym szarpnięciem ściągnął lejce wozu, którym szarpnęło mocno. Na głowę śpiącego na jego tyle Aglahada spadł z hukiem jakiś rondel. Pióro Trzmiela przekreśliło świeżo spisaną linijkę słów, co wywołało serię błysków u jego ognika, w których to, młody czarodziej, z niejakim trudem rozpoznał śmiech. Amarys prawie wypadła by z wozu, ale siedzącemu na koźle Ravowi udało się ją złapać. Wszyscy wpatrywali się w starego krasnoluda oczekując wyjaśnień, lecz ten tylko stanął na koźle i wpatrywał się gdzieś w zamgloną dal. W końcu zwróciwszy uwagę na pozostałych rzekł:

- Widać góry Kharolis! - Wskazał grubym paluchem gdzieś przed siebie. - Lada dzień wjedziemy na górskie przełęcze. Ty, duży! Przywdziej lepiej tą swoją, zardzewiałą zbroję, a reszta niech lepiej też ma się na baczności. To niebezpieczne tereny i łatwo tu o złą przygodę.

Jakby w odpowiedzi na słowa krasnoluda, z pobliskiego zagajnika, gdzie znikał trakt dobiegło Was stłumione, choć wyraźne wołanie:

- Poooo...cyyyy! ...aaatuunku!

Goldkeeper zastrzygł uszami, schwycił lejce i zaciął muły. Począł mozolnie zawracać wóz.

- Na brodę Reorxa! - Rzekł, spoglądając nerwowo na zagajnik. - W złą godzinę powiedziałem! Znajdziemy inną drogę! Szybko, pomóżcie mi zawrócić!
 
Avaron jest offline  
Stary 17-08-2011, 16:46   #118
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dni były tak podobne jeden do drugiego, że w końcu Rav nie był do końca pewien, czy wędrują już dekadzień, czy też może ze dwa dni więcej. I gdyby nie to, że na własnych nogach poruszaliby się wolniej, od dawna zacząłby namawiać resztę kompanii na to, by ruszyć dalej na własną rękę.
Dla kogoś, kto chciałby zostać handlarzem, towarzystwo Goldkeepera stanowiłoby przeogromną skarbnicę bardzo przydatnej wiedzy. Dla kogoś, kto chciał poszukiwać przygód, lub choćby tylko przemierzać szlaki w poszukiwaniu ciekawych miejsc lub interesujących ludzi wynurzenia krasnoluda były tyle warte, co informacja o tym, że wczoraj padało.

Oczywiście zdobywali (przy znacznym współudziale szanownego kupca) wiedzę o tym, jak żyć na szlaku. Rozbij namiot, narąb drewna, rozpal ognisko, przynieś wody... Ciekawe, jak sobie biedny staruszek dawał radę, gdy nie miał czwórki pomocników. Gdyby wierzyć jego słowom...
Ale Rav nie narzekał. Jakby nie było, siedział w miarę wygodnie, zamiast maszerować. A niektórzy mogli się nawet zdrzemnąć. W chwilach, gdy krasnolud nie wydawał z siebie przeraźliwych dźwięków zwanych przez niego śpiewem.
Śpiewać każdy może, ale czy musi? Niektórzy wręcz nie powinni, o czym świadczyły spojrzenia, a niekiedy i słowa, spotykanych na szlaku podróżnych.

Podróż urozmaicana była sporadycznymi polowaniami (jeśli oczywiście udało się znaleźć stworzenie, które nie uciekło jak najdalej mogło, spłoszone radosnymi pieniami Goldkeepera). Pieczony na rożnie królik smakował bardziej, niż podawane w Domu mięso z warzywną potrawką. A że nie było deserów... Jakąś cenę za wyruszenie na szlak przygody trzeba było zapłacić. Poza tym - czyż nie byli już dorośli? Czy kto z dorosłych powie, że tęskni za leguminą czy ciastkami z miodem? Żaden przecie... Byli wśród dzikiej, nieujarzmionej przyrody i mogli znosić pewne niewygody. Nawet ciągłe napomnienia Amy, żeby wreszcie umyli ręce.

Czy spokojne, leniwie ciągnące się dni sprzyjały utrzymywaniu nie wiadomo jakiej czujności? Z pewnością nie... Oczywiście Rav miał pod ręką i łuk, i miecz, w każdej chwili mógł po nie sięgnąć, ale dobiegające spośród drzew wołanie o pomoc i tak go zaskoczyło.
- Aglahad, pomóż mi z tym... - powiedział, zeskakując z wozu i sięgając po kolczugę. Nie mającą, wbrew słowom krasnoluda, ani jednej plamki rdzy. Zdążył się już przekonać, ze przy pewnej pomocy zakłada się zbroję znacznie szybciej. - Musimy sprawdzić, co się dzieje - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-08-2011, 13:56   #119
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wesoła dziewka kupiła kwiatek,
Wesoła dziewka kupiła kwiaatek,
Za co dziewka kupiła kwiaatek,
Za złoto dziewka kupiła kwwiaaatek.

Aglahad nie potrafił powiedzieć ile zwrotek „Wesołej dziewki z kwiatkiem” w ciągu ostatnich dni słyszał z ust Goldkeepra – przepuszczał, że dwie setki, ale gdyby ktoś mu powiedział że trzy to niebyły zdziwiony, bowiem stary krasnolud, jeżeli nie spał lub nie wydawał im poleceń, nie robił nic innego. Czasami Aglahad żałował, że zgodzili się podróżować z kupcem. „Może nie podróżowalibyśmy tak wygodnie, ale za to nie musielibyśmy robić wszystkiego zamiast Goldkeepera” pomyślał chłopak niosąc drwa do obozowiska. Z drugiej strony Aglahad był jedynym który uważnie słuchał krasnoluda, gdy ten opowiadał o cenach garnków, Co prawda nie interesowały go ceny garnków, ale nazwy obcych miast i państw które w swoim długim życiu odwiedził Goldkeeper. I niewypowiedzianych przygód które przeżył.

Oczywiście były i przyjemne momenty podróży z Goldkeeperem. Polowanie i trening strzelecki z Ravem, przedrzeźnianie się z Amy, wspólne gotowanie, słuchanie kłótni Trzmiela i jego ognika, który wyraźnie zafascynował młodych poszukiwaczy. I choć nikt poza Degarym nie rozumiał kłótni to nie mieli wątpliwości, że „świetlik” ma czasem zdanie odmienne od maga, podkreślane zmianą koloru z jasnożółtego na pomarańczowy.

Tylko we snach Aglahad tęsknił za Domem. Korytarzami pełnymi ludzi, lekcjami śpiewu, kuchnią pełną smakołyków, swoją samotnią i pożyczonymi skarbami… światem w którym wszystko lub prawie wszystko było proste i poukładane. Oczywiście nikomu się tym nie chwalił, choć i po pozostałej trójce widać było że czasami tęsknią za Domem. Wszyscy byli jednak świadomi, na tyle na ile rozumieli sytuację, zadania im powierzonego.


Droga wybiega zawsze wprzód
Spod progu gdzie początek ma.
Odeszła już daleko tak…
Podążyć za nią, ile sił
Muszą ochoczo stopy me,
Aż dotrze na rozległy trakt,
Gdzie celów wiele splata się,
A stamtąd kądy? Nie wiem, nie.



***


- Aglahad, pomóż mi z tym... – powiedział Ravere, zeskakując z wozu i sięgając po kolczugę. Nie mającą, wbrew słowom krasnoluda, ani jednej plamki rdzy. Wysoki chłopak zdążył już przekonać, ze przy pewnej pomocy zakłada się zbroję znacznie szybciej. - Musimy sprawdzić, co się dzieje - dodał.
- Już ci pomagam – powiedział złodziej. Gdy Ravere założył już zbroję Aglahad chwycił za swój łuk i kołczan – pójdę przodem i rozejrzę się co się dzieje.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 24-08-2011 o 22:18. Powód: zły szyk zdania
woltron jest offline  
Stary 26-08-2011, 01:28   #120
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- No jasne! Odleć! – krzyknął nagle Degary za ulatującym gdzieś daleko przed wóz świetlikiem, przerywając tym samym monotonię ciszy. Zreflektowawszy się jednak, że może nie każdy chce wiedzieć o co poszło tym razem, opadł z powrotem na deski wozu mrucząc cicho pod nosem - Że niby to ja marudzę…

Nie był to oczywiście pierwszy raz gdy Trzmiel wymieniał zdanie ze swoim Chowańcem. Nauka porozumiewania się chłopaka i tej magicznej istoty zaczęła się już pierwszego dnia ich wędrówki na zagraconym krasnoludzkim wozie i bynajmniej nie należała do najłatwiejszych. O świetlikach tak naprawdę mało kto słyszał coś więcej niż pogłoski, a Degary nie był tu żadnym wyjątkiem. Jeśli natomiast ktokolwiek miał przypuszczenie, że świetlikowy sposób myślenia ma coś wspólnego z tym normalnie przyjętym przez ludzi to się bardzo grubo mylił. Na ten przykład świetliki w żaden sposób nie przyjmowały do siebie takich abstrakcji jak własność, czy prywatność. Był więc już w niemal każdym plecaku i torbie podróżnej, a jednej nocy zdołał nawet wcisnąć się jakoś do kuferka pana Goldkeepera. Niezwykle czujny na jego punkcie krasnolud obudził się wtedy bardzo jak na niego żwawo i jął wyzywać zarówno chłopaka jak i jego przyjaciela od nader rzadko stosowanych przez kapłanów w Domu wyzwisk. Nie wiele by brakowało, a kupiec by ich tam wtedy zwyczajnie zostawił, ale na szczęście Amy zdołała zrzucić całą winę na ciekawską i absolutnie niemożliwą do zwalczenia naturę tego stworzenia. W czym zresztą miała absolutną i mimowolnie spraktykowaną rację. Jeszcze bowiem dzień wcześniej gdy zatrzymali się na biwak, z krzaków dobiegł wszystkich wściekły pisk kapłanki, po którym to z wizgiem wyleciał świetlik natychmiast skrywając się za plecami niczego jeszcze nie rozumiejącego maga. Dopiero czerwona jak rabarbar twarz Amy, oraz kamień który chyba tylko o milimetry go chybił dały jako takie wyobrażenie na temat tego czym świetlik podpadł tym razem.

Aglahadowi i Ravowi świetlik dawał się we znaki stosunkowo mało. Jakby w naturze tego pierwszego widział niczym go nie mogącego zaskoczyć innego świetlika, a w przypadku tego drugiego… No cóż. Ile można psuć komuś próby łowieckie i wciąż spotykać się z zawsze tym samym niemal niewzruszonym spokojem.

Problematycznym było znowuż jednak odkrycie faktu, że świetliki nie odpoczywają. Właściwie w ogóle nie śpią. Aktywne, a wręcz nadpobudliwe, są przez okrągłą dobę. I tak jak za dnia świetlista kulka buszowała bez przerwy po okolicy i wszelkich możliwych zaroślach ku utrapieniu całej znajdującej się tam dziczyzny, tak nocą wykazywała bardzo irytującą tendencję do zaczepiania co w szczególności dokuczało Degaremu. Młody mag budził się nawet kilka razy w nocy nie mogąc zdzierżyć skierowanego prosto w oczy jasnego światła. A gdy otwierał powieki, za każdym razem mógł ujrzeć świetlika tuż przed swoim nosem i gdzieś w głowie telepało mu się cos na kształt pytania: „Śpisz??? Aaale nuda...”

Tak. Świetlik bywał strasznie upierdliwy. Gdyby Rankiel wiedział jaka jest natura świetlików, z pewnością poświęciłby im jedną zwrotkę w swojej rozprawie o robakach. Mając właśnie ją nie wiedzieć zresztą czemu na względzie, Trzmiel czasami wołał na świetlika śkódnik. Bo zaiste śkódne i chibitne było to stworzenie. Stanęło jednak na innym imieniu. Poniekąd znowu za sprawą Amy. Bo to właśnie kapłanka stwierdziła, że jaki by świetlik nie był, złem jest nazywanie istot w taki niewdzięczny sposób, i że jeśli on nadal będzie tak wołał na świetlika, to ona Trzmiela przerobi na Żuka, albo jakiego Karalucha. Zaskoczony nieco tą obroną mag już chciał oponować, że przecież to tylko żartem, a magiczny twór jest tak uparty, że trudno o lepsze nazwisko. No i że właściwie to nie sądził, że Amy go lubi. Zamiast tego jednak widać było, że wpadł właśnie na olśniewający zapewne w swoim mniemaniu pomysł. Nowe, ładniejsze i nadal przecież pasujące imię świetlika będzie brzmiało Amil. No i tak już zostało. Amil dołączył do drużyny jako piąty poszukiwacz przygód.
Nie do końca tylko było wiadomo do jakiego stopnia zdaje sobie sprawę z tego co muszą zrobić i co im grozi. A zważywszy na beztroskość jaką tryskał na lewo i prawo, stopień ten mógł być bardzo niewielki.

***

- Na brodę Reorxa! - Rzekł, krasnolud spoglądając nerwowo na zagajnik - W złą godzinę powiedziałem! Znajdziemy inną drogę! Szybko, pomóżcie mi zawrócić!
Degary pośpiesznie dmuchnął w świeży jeszcze tusz zapisanych linijek i zwinął pergaminy do plecaka. Serca zabiło szybciej choć właściwie nie powinno. Ktoś potrzebuje pomocy. Znowuż jednak doświadczenie krasnoluda było tu nie w kij dmuchał… Tak czy inaczej nawet jeśli postanowią pomóc to bez wozu krasnoluda będzie to bardzo głupia pomoc.
- Aglahad i Rav mają rację panie Goldkeeper – powiedział w końcu – Wóz można zawrócić, ale i nie zaszkodzi sprawdzić w międzyczasie…
- Sprawdzić? Ilu zbójców? – krasnolud swoim krasnoludzkim zwyczajem nie wiele sobie robił z uwag wyrostków. Dalej pośpiesznie manewrował lejcami by przekonać niezbyt pojętne muły do nawrócenia wozu – Powiem ci coś chłopcze. Gdy w głuszy dojdzie cię wołanie o pomoc, to zbieraj manatki, bierz dupsko w troki i biegnij w dokładnie przeciwnym kierunku… no daaaalej siwa!
- Ale nam pan pomógł przecież! Może teraz też wyniknie z tego dla pana jaka korzyść?

Tym razem krasnolud zaprzestał na chwilę ciągnięcia lejców i spojrzał na Degarego. W małych, kaprawych oczach wyraźnie było widać niezadowolenie wynikające z szarpania tak bardzo słabych strun woli kupca. Młody mag szybko postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Amil, leć z Aglahadem i jakby co to wracajcie prędko. Zawrócimy wóz i poczekamy na was…
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172