Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2011, 17:38   #18
Piszący z Bykami
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
Kaesh Olderra, hen, „Bogini Mórz”

Znalazłeś się więc na górnym pokładzie, wyczekując właściwej akcji. Piraci szykowali się do ataku i aż ślinka im po brodach ciekła na myśl o nadchodzącej bitce, jedynie na twarzy Brodd’ego malowało się nieco napięte wyczekiwanie. Z uwagą wpatrywał się we flagę handlowego okrętu, następnie wzrok przeniósł na ciebie. Ale ty tego widzieć nie mogłeś, bo Rumochłon stał za twymi plecami, zresztą ciekawszym zjawiskiem był Ariel uparcie grzebiący sobie pod sukienką. Widocznie wyszukiwał tam broni schowanej na tyle dobrze, że sam nie mógł jej znaleźć. A zaiste niezwykły był to widok; pirat w sukience szykujący się do walki. W ogóle powietrze było dość niezwykłe, wilgotne i słone, zwiastujące nadchodzący pojedynek. Pojedynek? Czy tego można spodziewać się po zwykłych handlarzach? Skoro zapuszczają się samotnie przez tutejsze wody, to zapewne nie są żadną zorganizowaną gildią kupiecką czy czymś w tym rodzaju, ot pewno banda jakichś obszarpańców handlująca akurat tym, co im się pod rękę nawinie. Kto to zresztą wie. Do bitki na pewno nie byli chętni, co poznaliście po tym, że ruszyli do ucieczki, gdy tylko spostrzegli zbliżającą się do nich „Boginię mórz”. Niestety ich powolny statek nie miał szans z waszym szybkim okrętem, a wam nie w głowie były litościwe odwroty. Płynęliście z wiatrem, z – trzeba przyznać – imponującą prędkością, żagle prężyły się radośnie. Statki zrównały się, wyraźnie mogłeś dostrzec stadko ciemno opalonych mężczyzn krzątających się na handlowym okręcie w panice, szykujących się do kontrataku. Wytoczyli działa, obowiązkowe wyposażenie każdego szanującego się okrętu, wyście wytoczyli swoje. Złowroga cisza wisiała krótko pomiędzy okrętami rozbijającymi dumnie szumiące fale, naraz poniosły się krzyki… i poszedł w niebo huk pierwszych salw.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mUnrWo6z9WY&feature=related[/MEDIA]

Grzmotnęło jak grom z jasnego nieba, wszystkie działa niemal jednocześnie, piraci wykrzyknęli radośnie, ty stałeś spokojnie. Nie pierwszy to już raz słyszałeś huk armatnich wystrzałów. Nie wszystkie kule dosięgły jednak celu, tylko nieliczne roztrzaskały drewno, nie czyniąc jednak wielce poważnych szkód. Zbliżaliście się do handlowego okrętu, nadszedł czas abordażu, który wobec wciąż niedoskonałego wynalazku jakim były armaty, stanowił jedyny słuszny sposób walki morskiej. Poza tym, był ulubioną rozrywką piratów, według niektórych bardziej nawet atrakcyjną niż spożywanie rumu.
Zetknęły się okręty, świsnęły w niebie liny z hakami i w jednej chwili zaczęła się jatka. Trzy dziesiątki piratów rzuciły się do abordażu, a ty wraz z nim, w jednej chwili znalazłeś się na obcym okręcie, pośród wrzasków, okrzyków i szczęku krzyżujących się ostrzy, handlarze nie zamierzali bowiem poddać się bez walki. Jakiś trup spadł z nieba, prosto pod twoje nogi, to ichni majtek strącony został z bocianiego gniazda. Przeskoczyłeś nad truchłem, kontynuując walkę z jakimś osiłkiem, z którym akurat skrzyżowało się twe ostrze, następnie odwróciłeś się do kolejnego przeciwnika, ostrzem z lewa na prawo, ciach-ciach, luchnęła czyjaś krew, ale tyle tutaj bałaganu, że trudno powiedzieć czyja. Grunt, że nie twoja. Wpakowałeś jakiemuś gościowi ostrze pod żebro przeskoczyłeś do następnego, omal nie przekroił cię na pół, w ostatniej chwili zdołałeś odparować atak. Przeciwnik naparł na ciebie, musiałeś się więc wycofać, aż zostałeś przyparty do ściany. Szczęśliwie ta okazała się być drzwiami, przez które dostałeś się do jakiejś kabiny, najpewniej kapitańskiej, nie przerywając przy tym odbijania spadających na ciebie ciosów. Po odparciu kolejnego, przeciwnik sprzedał ci solidnego kopniaka w środek klatki piersiowej, od którego aż upadłeś na podłogę. A właściwie to nie na podłogę, tylko na otwartą klapę w podłodze, prowadzącą do ładowni, co było chyba zgodne z zamiarem samego kopiącego. Nieźle się więc poobijałeś spadając po wąskich schodkach, nim gruchnąłeś w końcu o ziemię. Po drodze wypadła ci z ręki broń, co definitywnie było ci nie na rękę, zwłaszcza, że osiłek zbiegał już po stopniach, przygotowując się do kolejnego ataku. Rzuciłeś więc weń nożem, co nie było wcale łatwe w tej pozycji, i trafiłeś nieszczęśnika w nogę. Niezmiernie go to rozsierdziło. Stanął nagle nad tobą i wydzierając się złowieszczo, zapewne z bólu, uniósł miecz, gotów w jednej chwili pozbawić cię życia. I to by mu się pewnie udało, gdyby nie kolejny delikwent zrzucony do ładowni ze schodów, tym razem jeden z tutejszych, a walczący z nikim innym jak z Athym Broddem Rumochłonem. Jeden osiłek wpadł więc na drugiego, ty szybko przetoczyłeś się po ziemi, w ostatniej chwili umknąwszy spod dwóch spadających cielsk. Dorwałeś swój miecz, a Rumochłon tymczasem wpadł na dół i zaatakował swego przeciwnika, który zdążył już jednak wstać na nogi i odparować cios. Ty zająłeś się swoim osiłkiem, który też podniósł się właśnie i ponownie ruszył do ataku, utykając na jedną nogę. Pomieszczenie było dość spore, panował w nim półmrok. Poustawiano tu ze dwa tuziny beczek, pomiędzy którymi musiałeś kluczyć w trakcie walki. Poczułeś wyraźną woń rumu.
- Tyś się chyba pod szczęśliwą gwiazdą urodził, Olderra! – wykrzyknął Rumochłon, któremu wtórował szczęk krzyżujących się zaciekle ostrzy. Nagle dostrzegłeś kątem oka błysk po swojej prawej i w ostatniej chwili zablokowałeś atak osiłka2, z którym walczył Rumochłon, a który postanowił wykorzystać najwyraźniej element zaskoczenia i bardzo niehonorowo zaatakować cię bez uprzedzenia. Rumochłon pchnął więc ostrzem by pozbyć się swego przeciwnika, przeszkodził mu jednak osiłek1, który dotąd walczył z tobą. W ten sposób zamieniliście się przeciwnikami i nauczyliście, że nigdy z nimi nic nie wiadomo. Walczyliście więc ramię w ramię z Rumochłonem, co kilka chwil krzyżując ostrze z tym akurat osiłkiem, który znalazł się bliżej lub w dogodniejszej pozycji, tworząc swoisty, waleczny misz-masz, który stał się jeszcze ciekawszy, gdy w całym tym zamieszaniu skrzyżowały się ostrza twoje i Rumochłona.
- Statek handlowy wyładowany rumem! Abordaż i popijawa w jednym, ale ci się trafiło, co?! – zakrzyknął Rumochłon odpierając atak osiłka1, po czym ostrze jego powędrowało z powrotem ku tobie. Chyba tylko przypadkiem udało ci się tego ataku uniknąć, szczególnie, że akurat zajęty byłeś osiłkiem2.
- Niech cię psia mać, Olderra! Gdybyś wyszedł cało z tego, z takim łupem, chyba faktycznie musiałbym ogłosić cię zwycięzcą naszego zakładu! Sam więc rozumiesz, że nie możesz tej bitki przeżyć…! – poinformował, ponownie krzyżując swoje ostrze z twoim. Tak oto wylądowałeś w tym złożonym pojedynku: ty kontra Rumochłon, a przeciw wam obojgu jeszcze dwóch osiłków. I jak tu wyjść z czegoś takiego cało…?


Nicolas Silverbade, Thedas, szlak

Podjąłeś więc decyzję. Nie była ona szczególnie rycerska, czy honorowa, ale z pewnością rozsądna. Bezpieczna. Wziąwszy pod uwagę całość zaistniałych okoliczności, słuszniejszej podjąć nie mogłeś. No, w zasadzie nie całość, bo o pewnych faktach nie mogłeś mieć pojęcia, a szkoda, bo gdybyś wcześniej wiedział, co się wydarzy, zapewne poddałbyś swoją decyzję ponownej weryfikacji. Ale niespodzianki na później, teraz fakty: miałeś po swojej stronie siedmiu zbójów, waszych przeciwników stanowiła zaś stara baba, jej ślepy syn i stóg siana, który miał w chwili obecnej znaczenie kluczowe. Kiedy bowiem zbójecka banda zbliżyła się do wozu, okrążając go ze wszech stron (jedynie herszt stał w odległości, nadzorując postęp prac), baba-Godryka krzyknęła dziarsko i siano podskoczyło w górę. A ściślej mówiąc, zostało w górę wyrzucone przez kilku młodych mężczyzn, którzy spod niego wyskoczyli. Nim którykolwiek ze zbójów zdołał się w tej sytuacji odnaleźć, dwójka z mężczyzn posłała świszczące strzały w stronę przeciwników, jeden zaś wyskoczył z wozu, wbijając ostrze swego miecza w osłupiałego przeciwnika. Oto padły więc trzy zbójeckie trupy, a nie był to jeszcze koniec niespodzianek. W momencie bowiem, gdy siano wyskoczyło ku niebu, ślepy synalek baby zeskoczył chyżym krokiem z wozu, zdjął opaskę z oczu i z uśmiechem poderżnął najbliżej stojącemu przeciwnikowi gardło, następnie ostrze posyłając w stronę kolejnego lotem błyskawicy. Nie trafił, ale nie zraziło go to. Zaskoczony herszt zbójeckiej bandy wykrzyknął: - Cholera, to pułapka! – po czym rzucił się do ucieczki. Najwyższy więc czas na uaktualnienie przedstawionych wcześniej faktów: miałeś po swojej stronie siedmiu zbójów, z czego czterech martwych, a jednego uciekającego. Pozostała dwójka nie rzucała się do ucieczki tylko dlatego, że została okrążona. Waszych przeciwników stanowiło zaś czterech smukłych młodzieńców, w tym jeden, który przed chwilą odzyskał wzrok, oraz stara, uśmiechająca się perfidnie baba, będąca zapewne ich matką. Sytuacja była więc nieciekawa, szczególnie, że Godryka spojrzał na ciebie i zwróciła się do synów:
- A tego to mi proszę ładnie wypatroszyć. – na co jeden z młodzieńców, ruszył od razu w twoją stronę spokojnym krokiem. Pozostała trójka zacieśniała krąg wokół pozostałych zbójców, szykując się do ataku.
- Tylko szybko, bo musimy jeszcze tamtego skurczybyka dorwać. – dodała baba, spoglądając w stronę herszta, który znikał właśnie w mrokach otwierającego się nieopodal gęstego lasu.
- Dorwę go! – oznajmił syn wyglądający na najmłodszego, ten, który przed chwilą jeszcze nosił czarną opaskę na oczach, i ruszył natychmiast za uciekinierem. Zostało więc was trzech na trzech, zakładając, że baba nie włączy się do walki, a na to wyglądało, bo wciąż siedziała wygodnie na swym wozie. Być może więc przeszło ci przez myśl, że sytuacja nie jest aż tak zupełnie beznadziejna, niemniej nie pozostawała ona taką za długo. Dwóch synów rzuciło się bowiem na dwóch zbójców, natychmiast zabijając jednego z nich. Trzeci syn, długowłosy i barczysty, wyciągnął zaś ostrze w twoją stronę i powiedział:
- Jakieś ostatnie słowo?


Ara’assan; Thedas, wyspa Par Vollen, wioska Sanshibas

Jako żywe zaprzeczenie macierzyńskiego instynktu, pomknęłaś w stronę pogrążonej w walce plaży. Ludzie i qunaryjczycy, znów przeciwko sobie, parę trupów wbitych w piach, krew sącząca się z wolna w stronę morza, zbierająca po drodze piaskowe ziarna, ledwie słyszalny w tym zgiełku szum fal, które muskały delikatnie brzeg, pieniąc się krwisto różowymi bałwanami. Nawet ciekawy pejzaż, dla jakiegoś malarza w sam raz. No ale malarzy tu raczej nie było, miast tego toczyła się miniaturka wojny, będąca wciąż w początkowym stadium. Krzyżowały się mięśnie, rogi, miecze i topory, świszczały naokoło ostre jak śmierć strzały. Qunari byli szybsi, silniejsi, ale najeźdźcy wciąż mieli przewagę liczebną, bo nie wszyscy mieszkańcy wioski już nadbiegli. Huki i grzmoty roziskrzonych zaklęć były wszędzie, kilku qunari padło już, oszołomionych tymi atakami. Ruszyłaś do walki. A konkretnie to przyczaiłaś się za jakimś rosłym krzakiem i sięgnęłaś po swoje strzały, dobrze, że jakieś ich zapasy jeszcze walały się po twojej chatce.
Zauważyłaś nieprzytomnych qunari, ciągnionych przez najeźdźców po piachu w stronę zakotwiczonych okrętów. Dwóch ciągnęło cielsko, czterech osłaniało za pomocą ostrzy i zaklęć. Chcieli więc wyłapać was żywcem, zapewne nie wszystkich, bo to byłoby niemożliwe, ale choćby kilku. Kilkunastu. Kilkudziesięciu. Głównie zainteresowani byli młodszymi okazami, a tych tu nie brakowało, młodociani biegali od wioski do łuczników, przynosząc nowe zapasy strzał, które w całej tej jatce szybko się kończyli. Zauważyłaś młodego qunaryjczyka, biegnącego z pękiem strzał w stronę jednego z łuczników, ukrytego pomiędzy zaroślami. Nie dobiegł, siekło go jakieś zaklęcie i zwalił się z nóg. Nie żeby było to takie proste, zaraz bowiem się chłopczyna podniósł, nagle wyskoczył na niego jednak jakiś dryblas z całkiem niemałym toporem, qunaryjczyk niechybnie zostałby mocno poturbowany gdyby nie twoja strzała, która trafiła właśnie osiłka w ramię, sprawiając, że upuścił swą broń. Młody qunari dokonał reszty. Przez chwilę mogło ci się wydawać nawet, że to istotna przewaga, że oni chcą was żywcem, a wy nie cofniecie się przed zabiciem ich. Co zresztą wyjaśniało przewagę trupów ludzkich nad qunaryjskim, które uściełały plażę. Zrazu dostrzegłaś jednak, jak jeden z najeźdźców ciągnie ciało pozbawionego głowy rogacza, definitywnie nie będącego już żywym. Martwe, qunaryjskie mięso widocznie też ich zadowalało. Na głębsze wnikanie w całą tą sprawę nie miałaś jednak akurat czasu. Zajęta byłaś posyłaniem śmiercionośnych strzał w stronę krzątających się tu ludzi. A było ich co nie miara.

Oto dostrzegłaś ukrytego wśród drzew Traska, który miotał szaleńczo strzałami w przeciwników, ani razu nie chybiając celu. Przy okazji dostrzegłaś też czającego się nań mężczyznę, potężnego i barczystego, szykującego się do przebicia Traska na wylot. Przez chwilę straciłaś ich z oczu, bo mignęła ci przed oczami jakaś grupa walczących, szybko jednak udało ci się znów ukochanego odnaleźć. On nie widział niebezpieczeństwa, pochłonięty wystrzeliwaniem ostatnich strzał. Sięgnęłaś po własne strzały, by odkryć z przerażeniem, że została ci dokładnie jedna. Nałożyłaś ją czym prędzej na cięciwę, skupiłaś się na tyle, na ile mogłaś w tym krótkim ułamku chwili, wycelowałaś prosto w głowę niedoszłego oprawcy Traska i w tej samej chwili wyczułaś, że ciebie też ktoś obserwuje, że czai się za tobą śmiercionośne niebezpieczeństwo…
 
Piszący z Bykami jest offline