Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2011, 08:39   #237
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gotfryd odruchowo odsunął się od okna, gdy wybuch wstrząsnął całym zajazdem. Natychmiast jednak wrócił na poprzednie miejsce. Uniósł kuszę i posłał bełt w najbliższego orka.
Bełt przeciął ze świstem powietrze. Gotfryd miał już wrażenie, że chybił ale najwyraźniej los mu sprzyjał. Głupi ork nawet nie próbował się odsunąć, dlatego pocisk boleśnie rozciął mu lewą rękę, przy spojeniach jego prymitywnego pancerza.

Varl nie dysponował żadną bronią strzelecką, więc tylko stał nieco z tyłu i przyglądał się efektom masakry wśród orków, którą wywołał wybuch prochu. Zostało ich zaledwie pięciu, osmalonych dymem, ale wciąż szarżujących w stronę karczmy. Pierwszą linię obrony stanowił Gnordi i najemnicy.
- Na nich! Sigmar wspomoże! - krzyknął flisak i przesunął się w stronę drzwi, aby gdyby zaszła taka potrzeba, wspomóc tych na zewnątrz.

Czarodziej zamknął się w swoim świecie rzeczy nie dostrzegalnych dla zwykłych ludzi. Powoli i dokładnie starał się dobrać odpowiednie strugi magicznej mocy szeptem powtarzając zaklęcie. Lewą ręką wyszarpnął strzałkę z rękawa i rzucił nią w jednego z orków.
Splatanie magii i zużycie dodatkowego komponentu, przyniosło oczekiwane skutki. Martin czuł już jak delikatne nitki wiatrów wymykają się mu między palcami, gdy nagle ponownie zawirowały wokół strzałki, która momentalnie zamieniła się w popiół. Pocisk uformował się w powietrzu, ale minął szarżującego przeciwnika.

Gnordi przygotowywał się do walki, czuł jak adrenalina pulsuje w żyłach, rozbudzając zmysły do granic możliwości. Czekał... był gotów, teraz należy obserwować co się dzieje,znaleźć moment w którym znienawidzone kreatury znajdą się w zasięgu. Planował zaatakować wroga gdy ten będzie próbował pokonać barykadę, możliwe byłoby stracenie przez orka równowagi, ułatwiło by to znacznie sprawę. Orkowie prawdopodobnie rzucą się po prostu do ataku licząc na swoją liczebność i siłę poszczególnych osobników, co mądrzejszy zaatakuje w tej samej chwili co kompan, jednak Gnordi chciał wykorzystać przeszkodę w postaci nadbudówki i w odpowiedniej chwili zadać morderczy cios.
Krasnolud rozważył wiele możliwych przypadków rozwoju sytuacji w przeciągu chwili i wiedział co ma robić w każdym z nich. Uniósł oręż i czekał na przyjęcie gości.
Orki nie zlękły się ognia, lecących pocisków czy trójki wojowników czekających na nich na placu, zwłaszcza że jednym z nich była słaba ludzka kobieta. Dlatego ją zaatakował tylko jeden przeciwnik. To był błąd. Najemniczka zgrabnym półpiruetem zeszła z drogi szarżującego potwora i szybkim dziabnięciem zadała bolesną ranę na czole. Szabla wydawała się dla niej idealną bronią, bo nie potrzebowała dużej siły by zadać spore obrażenia a dodatkowo była lekka. Widać to była zwłaszcza w drugim ataku, przeprowadzonym jeszcze zanim ork poczuł krew sączącą się z jego czoła, ale tym razem ostrze ześlizgnęło się po utwardzonej skórze prowizorycznej zbroi. Wściekły stwór zamachnął się poziomo, ale najemniczka odskoczyła zgrabnie, wciągając brzuch.
Pozostała czwórka rzuciła się na krasnoluda i olbrzymiego najemnika. Człowiek bazował głównie na sile. Szerokim zamachem posłał jednego z zielonoskórych w stronę z której przybiegł. Niemal dało się słyszeć dźwięk pękających żeber, a to nie jest wcale łatwo sprawą jeżeli chodzi o te olbrzymie bestie. Ciężar młota sam wskazał kierunek ataku. Nie chcąc siłować się z olbrzymią głownią, najemnik kontynuował zamach, podnosząc go nad głowę i spuszczając na drugiego z przeciwników. Ten zdążył się tylko zasłonić. Cios zsunął się po toporze i uderzył w bark. Gdyby w tym miejscu stał człowiek, to mógłby już pożegnać się ze swoją lewą ręką na kilka miesięcy. Orki były jednak twarde. Zaraz po otrzymaniu ciosu, stwór wyprowadził ukośne cięcie, ze lewego biodra. Olbrzym bez problemu uniknął ataku. Nie zauważył jednak w porę, że drugi z przeciwników zdążył się już podnieść. Pieczenie w nodze po zadanej ranie, będzie z pewnością przeszkodą w tej walce.
W tym samym czasie krasnolud wyprowadzał swoją własną broń na spotkanie ze znienawidzonym przeciwnikiem.

Kusza ponownie została naładowana, jednak tym razem Gotfryd zawahał się przed zadaniem strzału. Najemnicy i zielonoskórzy kotłowali się przed gospodą i strzelanie w takiej sytuacji było dość ryzykowne, wybrał zatem najlepsze, chyba, rozwiązanie - czekał, aż któryś z wrogów stanie się wyraźnym celem- odskoczy do tyłu lub też stanie nieco z boku.
Varl nadal nie robił nic, co mogłoby wspomóc walczących przed budynkiem. Mimo iż dysponował znaczną siłą, zdawał sobie sprawę, że atak zwyczajną pałką na orków, to samobójstwo. Chciał wspomóc kompanów w walce, więc zaczął rozglądać się za jakąś poważniejszą bronią.
- Dajcie jakie żelastwo - powiedział i podszedł do drzwi. Po otrzymaniu broni miał zamiar zaatakować, któregoś z orków. Zmniejszyć ich przewagę, wynikającą z wielkości i siły.
Karczmarz sapnął potężnie, naciągając cięciwę kuszy. Model był stary ale nadal sprawny. Włożył bełt na swoje miejsce. Jako jedyny zareagował na słowa flisaka.
- W piwnicy powinno być trochę mojej starej broni. Nie wszystko zdążyło zardzewieć.
Martin próbował szybko kalkulować. Jeżeli jakimś cudem znów nie trafi to może zranić sojusznika. To było nie pożądane, zresztą samo zaklęcie było dość wymagające. Jednak nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Postanowił powtórzyć całą czynność.
Gnordi chciał doprowadzić do tego by walczył tylko z jednym przeciwnikiem, w obrębie nadbudówki nie było wiele miejsca, zamachnął się na stwora poziomym cięciem na wysokości kolan, liczył na okulawienie przeciwnika.
Krasnolud włożył w cięcie wszystkie swoje siły, ale chyba nawet on nie spodziewał się tak piorunującego efektu. Ostrze gładko przeszło przez nogę, rozcinając miękką tkankę i łamiąc kości. Ork upadł na ziemię, rycząc z bólu i drgając w konwulsjach. Nie trwało to długo. Wkrótce wykrwawił się na śmierć. Drugi z napastników nie przejął się śmiercią towarzysza. Gnordi nie zdążył na czas cofnąć ręki po ataku, ale i tak rana nie była niebezpieczna.
Olbrzym kopnął stojącego jeszcze przeciwnika. Czuł, że zaczyna się robić niebezpiecznie, a jego broń nie nadaje się do tak bliskiego starcia. Uzyskany czas wykorzystał na dobicie tego, który jeszcze nie zdążył wstać. Podniósł broń nad głowę, ale głownia młota wznieciła jedynie kurz. Orka już nie było w tym miejscu. W ostatniej chwili zdążył się odturlać. Momentalnie wyprowadził sztych, chociaż zrobił to bardziej instynktownie niż z powodu zdolności fechtunku, ale ostrze tylko rozdarło ubranie. Atak był zbyt słaby by przebić nogawice. Drugi zaatakował plecy mężczyzny, ale chybił.
Towarzyszka najemnika również nie radziła sobie lepiej, chociaż tam walka była znacznie żywsza. Sama była zbyt szybkim i zwinnym celem dla ogłupiałego potwora, ale jej ciosy nie miały szans w porównaniu z bestialską siłą.
Okna w głównej karczmie wyleciały z łoskotem. Dwie kusze, wycelowane w bramę, posłały pociski w kłębiące się tam stwory. Ogień blokujący im drogę powoli dogasał. Na razie nadal powstrzymywał je przed wpadnięciem na zajazd i urządzeniem masakry, ale nie wiadomo jak długo jeszcze będzie się palił.

Nie było na co czekać i składać całego ciężaru obrony na paru osobach, skoro można było ich wspomóc. Co prawda wiązało się to z pewnym ryzykiem...
Gotfryd strzelił do orka, który znalazł się między nim a jednym z najemników, a potem sięgnął po miecz, by wspomóc tych, co walczyli na podwórzu.
W czasie potyczki ciężko jest dobrze wymierzyć, by nie ryzykować postrzelenia swojego sprzymierzeńca. Tym razem najemnik spudłował. Nie zraził się jednak tym małym niepowodzeniem. Odłożył kuszę, wyszarpnął miecz z pochwy i wyszedł na podwórze, chcąc zwiększyć szansę swoich towarzyszy. Nie zrobił nawet trzech kroków, kiedy strzała świsnęła mu obok ucha. To był Mablung, który strzelił ponad jego ramieniem. Był pewien swojego strzału, a przynajmniej tego, że nie trafi sojusznika. Niestety pocisk minął również orka. Potwór odwrócił się w stronę domostwa, zauważając nowe cele. Mablung powiedział coś pod nosem we własnym języku, ręką sięgając po kolejną strzałę.
Varl, gdy tylko usłyszał słowa gospodarza, skierował się do piwnicy. Po drodze wziął świeczkę, stojącą na stoliku. Zawsze to lepiej z nawet tak marnym źródłem światła, niż w całkowitej ciemności. Przeszedł obok leżącego nieruchomo kapłana i otworzył klapę do piwnicy. Powoli, uważając aby się nie wywrócić zszedł do ciemnej, pachnącej wilgocią piwnicy.
Dogasający ogień martwił Martina. Szybko jeszcze upewnił się, że na podwórzu jakoś sobie radzą i znów spojrzał na bramę. Następnie sięgnął po wiatry magii i wyrywając kolejną strzałkę skoncentrował się na obrazie pocisku uderzającego w stwory kłębiące się za bramą.
Strzelając w taką ciżbę, nie było szans by nie trafić. Ktoś musiałby być chyba przeklęty przez Randala, by pocisk przedarł się pomiędzy bestiami nie raniąc żadnej z nich. Martin miał większego cela. Trafił akurat w silnego ogra, który podbiegał do ogniowej zapory, chcąc ją przeskoczyć. Magiczny pocisk trafił go prosto w pierś, w momencie kiedy wybijał się w powietrze. Potwór i jego towarzysze ryknęli bardziej z przerażenia niż z bólu. Przed bramą znowu zapanował rozgardiasz. Tylko jeden ryk, przebił się przez ten hałas. Nie potrzeba było tłumacza, by domyślić się że dowódca ma gdzieś strach swoich podwładnych i żąda od nich jak najszybszego zdobycia karczmy. Tylko zapewne wyraził to w mocniejszych słowach.

Zabójca wpadł w szał czując piekący ból w okolicach rany, z bitewnym okrzykiem na ustach atakował przeciwnika, tnąc po skosie, próbował trafić potwora w rękę, liczył na to, że w najgorszym wypadku wytrąci orka z równowagi, zaś w najlepszym stwór straci oręż, albo rękę.
Kolejny cios i kolejny napływ sił. Topór spadł na przeciwnika niczym błyskawica, roztrzaskując skórzane wzmocnienia, rozrywając skórę oraz tkankę mięśniową i gruchocząc łokieć. Kolejny potwór padł na ziemię, tryskając dookoła czarną krwią. W ostatnim przypływie świadomości, próbował jeszcze złapać krasnoluda, ale ten wywinął się i zręcznym ruchem połamał nadgarstek przeciwnika. Dwóch przeciwników wyzionęło już ducha, jednak nadal było to za mało, by uspokoić szał krasnoluda. Dookoła nadal toczyły się walki.
Kobieta miała chyba najcięższą sytuację, chociaż sama nigdy by się do tego nie przyznała, Gnordi znał takie jak ona. Za wszelką cenę chcące udowodnić, że są równie dobrymi wojownikami jak mężczyźni. Jednak jej ataki od dłuższego czasu nie przynosiły skutków, a sama miała coraz większe kłopoty z unikaniem potężnych ramion potwora. Przed chwilą chyba tylko cudem, udało się jej odskoczyć przed ostrzem. Końcówka stali była ledwie o kilka cali od jej piersi. Nagły odskok do tyłu zachwiał jej równowagą. Ork zauważył to i zapewne postanowi to wykorzystać.
Olbrzym zwarł się z jednym z przeciwników, drugi był zbyt zaaferowany nowym człowiekiem nadchodzącym od strony domostwa. Olbrzymi najemnik siłował się przez moment z orkiem. Wydawało się, że człowiek nie ma większych szans z taką bestią, ba niewielu krasnoludów by dało. Ten jednak albo wykorzystał jakiś podstęp albo swoje doświadczenie, gdyż potwór został odrzucony do tyłu i zanim zdążył się zorientować, głownia topora strzaskała mu kolano, unieruchamiając go i pozbawiając jakichkolwiek szans na przeżycie. Ork z bólu zacisnął zęby tak mocno, że aż połamał sobie kilka kłów, po czym upadł na ziemię zawodząc żałośnie jak świnia. Najemnik zamachnął się momentalnie na drugiego z przeciwników. Nierozważnym jest odwracać się plecami do kogoś takiego. Młot wbił się w w zielonoskórę ciało pod ramieniem, łamiąc kilka żeber i posyłając stwora na ziemię. Huk uderzenia rozszedł się po dziedzińcu, a olbrzym uśmiechnął się z zadowolenia i założył broń na ramię. Potwór leżał na ziemi, z trudem łapiąc oddech i łypiąc na swoich przeciwników.
Karczmarz przymierzył w ciżbę za bramą, posyłając tam kolejny morderczy pocisk, tymczasem kapitan najemników zauważył, że jego podopieczna znajduje się w kłopotach. Mały bełt wystrzelony z kuszy pistoletowej wbił się w szyję, tuż pod hełmem potwora. Ból nie był dotkliwy ale zatrzymał go na chwilę, umożliwiając najemniczce odzyskanie równowagi i przygotowanie się do dalszej wymiany ciosów.

Najemniczka być może i dałaby sobie radę z przeciwnikiem, ale w takiej sytuacji lepiej było nie pozostawiać nic przypadkowi. Dlatego też Gotfryd błyskawicznie znalazł się niedaleko niej, by zadać cios potworowi, z którym kobieta walczyła. Zaatakowany niespodziewanie zielonoskóry powinien być w miarę łatwym celem. W każdym razie w dwójkę łatwiej go pokonać...
Kobieta znowu znalazła się pod gradem silnych ciosów. Pot spływał bo jej obliczu, a ruchy stały się znacznie mnie żwawe niż przed chwilą. Przedłużająca się potyczka była dla niej uciążliwa. Mimo to nadal udawało jej się unikać uderzeń potwora, w końcu od tego zależało jej życie. Nie miała jednak sił wyprowadzić skutecznej kontry. Z pomocą przyszedł jej Gotfryd. Pojawił się obok walczących, akurat kiedy ork wznosił broń do ataku. Ostrze miecza przebiło bark bestii, unieruchamiając rękę. Broń upadła na ziemię. Najemnik wyszarpnął broń z ciała. Potwór odwrócił się i machnął na odlew lewą ręką, chcąc pochwycić nowego przeciwnika. Ten uchylił się przed ciosem i zakończył wszystko jeszcze jednym sztychem, tym razem wymierzonym w pachę. Żelazo gładko przeszło przez tkankę, trafiając prosto w serce.
Ryk orka ucichł nagle. Młot potężnego najemnika zmiażdżył mu czaszkę, wbijając ją także na kilka cali w ziemię. Na dziedzińcu zapanował chwilowy spokój. Walczący przyjrzeli się swoim ranom. Na szczęście żadna nie była groźna.
Z wozu zostały już tylko zgliszcza. Ciecz paliła się szybko. Bez przeszkody zagradzającej drogę, kilkanaście stworów przedarło się przez bramę. Jeden zwierzoludź z tułowiem konia padł kiedy tylko jego kopyta zastukały o ziemię z dwoma bełtami w szyi i piersi. Wśród atakujących byli zarówno czteronożne jak i dwunożne, kozło podobne bestie. W oddali widać było prawd- opodobnego przywódce. Umazany był cały w czarnej krwi oraz posiadał najokazalsze rogi. U pasa miał przyczepione dwa topory, a trzeci, dużo większy, trzymał uniesiony wysoko do góry. Krzyczał coś w swojej czarnej, plugawej mowie.
- Co tak stoicie!? Uciekajcie! - krzyknął Mablung, przebijając się nad bitewną wrzawę i wystrzeliwując kolejną strzałę.
 
Kerm jest offline