Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2011, 17:21   #21
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Alexander Sunrise; Thedas, Wolne Marchie, Kirkwall; Potem Nieznana wioska na takcie do Tevinteru

Szczęśliwi, których droga nieskalana, którzy niosą słowa Pana. Wtedy nie doznają wstydu, gdy zważać będą na twe przykazania.

Alexander odnalazł wskazany mu przez Rehila lokal. Była to nie duża karczma, o lepszych warunkach niż Szalony Joe. Duchowny wkroczył do środka schylając się lekko by nie uderzyć czołem o niski próg, wzrost nie zawsze był zaletą. Ukryty pod szatą złoty krzyży obijał się o jego pierś, wybijając rytm jego kroków. Duchowny szybko załatwił sobie pokój jak i strawę, dodatkowy srebrnik zapewnił mu też dużą balię z dość czystą wodą. Mężczyzna zamknął się w swym pokoju i otworzył okno by wpuścić do środka trochę letniego powietrza. Rozdział się z szat, a następnie szybko zmył brud z ciała., szczególną uwagę poświęcając miejscu które niedawno wyleczył zaklęciem. Po ranie na szczęście została tylko malutka blizna, ponadto nie zaogniona, więc nie było o co się martwić. Korzystając z luksusu jakim była balia, wyczyścił on też swą szatę z błota. Spojrzał na dziurę po atakach niemego łucznika, i składając ręce do modlitwy wyszeptał jakąś formułę. Szata rozbłysnęła lekko, a po chwili świecące nici zaczęły zaszywać ubranie Alexandra. Kapłan oddał się wieczornej modlitwie, klęcząc w samej bieliźnie, z twarzą zwróconą w stronę gdzie powinno zachodzić słońce. Gdy oddał cześć Ezalorowi, zabrał się za strawę, którą tu przyniósł. Chleb, woda trochę białego sera mimo, że w zakonie jadał solidnie, nie narzekał, umiał docenić to co miał, zwłaszcza że w swych licznych podróżach dostosował się do karczmianych standardów.

Szata naprawiła się sama, teraz wyglądała, jak gdyby nigdy nie brała udziału w żadnej walce. Mężczyzna złożył ją w równą kostkę i ułożył w nogach łóżka obok swego plecaka. Następnie wyczyścił noże do rzucania jak i miecze z krwi i brudu. Runy głoszące teksty modlitw i pieśni, lśniły już po chwili w blasku świecy którą zapalił Alexander. Broń ułożył na krześle które postawił przy łóżku, tak by w razie potrzeby chwycić za oręż od razu po przebudzeniu.

Brudna woda z bali po chwili wylądowała za oknem, by spłynąć do rynsztoku. Duchowny stanął na chwile w otwartym oknie wpatrując się w miasto. Lekki wietrzyk mierzwił jego krótkie włosy, gdy oglądał dzieci wracające na noc do swych domostw. Roześmiane młodziki zawsze poprawiały mu na trochę humor, przynajmniej oni mogli żyć w beztroskim szczęściu.

Kapłan zatrzasnął okno i zasunął je na sztaby, to samo zresztą uczynił z drzwiami. Skoro ktoś tu czyhał na jego żywot trzeba było się mieć na baczności. Przy blasku dogasające świecy dopisał jeszcze notatkę w swym dzienniku.

Wyprawa po spadającą gwiazdę; Dzień pierwszy

Najemnik Rehil, który okazał się mym wspólnikiem w tym zadaniu, przekazał mi ważne informacje. Mamy udać się do Tevinteru, a tam odnaleźć mężczyznę o imieniu Norh Devielle, który ponoć jest w posiadaniu gwiazdy. Wyruszamy jutrzejszego ranka. Dziwnym wydaje się to, iż jedynie Rehil ma mi towarzyszyć, ponoć miała być tu cała grupa najemników. Jednak to że wie o gwieździe, musi mi wystarczyć.


Alexander odłożył pióro i zakorkował kałamarz. Zdmuchnął świecę i nie zdejmując okularów położył się do łóżka. Sen szybko zmógł zmęczonego kapłana, który odpłynął w jego kojące objęcia.

~*~

Duchownego obudziły wpadające przez szczeliny w okiennicach promienie słońca. Uderzały w jego twarz, swym ciepłem wyrywając go z krainy snów. Te promyki musiały być wyjątkowo wytrwałe by przebić się przez chmury które zaścielały niebo, deszcz zbliżał się wielkimi kokami. Alexander otworzył oczy i spojrzał na swoją dłoń, gdy w głowie dudniły mu ostatnie słowa z jego snu. „ Masz takie wielkie dłonie...


Mężczyzna westchnął tylko smutnym głosem i wstał z łóżka by się ubrać. Już po chwili schodził po schodach w pełni wyekwipowany, z plecakiem na ramionach. Zamówił śniadanie, by potem przysiąść przy jednym ze stolików i oddać się modlitwie.

Niech twój blask napełni te strawę. Niech twa dobroć nie opuści głodnych. Miej w swej opiece słabych i potrzebujących. O potężny Elzaorze, niech twa dobroć spłynie na ten świat, niczym promienie złotego słońca.


Po tej krótkiej modlitwie duchowny spożył posiłek i upewniając się że niczego nie zapomniał ruszył na spotkanie z Rehilem

~*~

Trzask łamanego karku upewnił kapłana w tym iż Rehil miał szybką śmierć. Nie wiedział czemu najemnik został powieszony, ale miał złe przeczucia. Skoro ścigano kapłana, a nagle jedyny z jego sojuszników w tym mieście zawisnął na sznurze, to wydawać się mogło że komuś zależało by gwiazda nie została odnaleziona. Duchowny musiał szybko opuścić miasto i samemu udać się do Tevinteru. Szybko udał się do pobliskiego straganu by nabyć najpotrzebniejsze rzeczy. Pieniędzy duchowny miał sporo, więc o ich brak się nie martwił, po za sporą ilością srebra, nawet kilka złotych monet miało dom w jego sakiewce. Zakupił suche racje, oraz kilka metalowych pojemników, by trzymać w nich zioła jak i maści. Deszcz padał coraz gęściej, gdy [b] Alexander III Sunrise
– wyszedł bramą miejską ruszając w stronę Tevinteru. Zarzucił na siebie płaszcz podróżny z kapturem, i błotnistą drogą ruszył przed siebie.

Po południu deszcz był jednak tak silny, iż Alxander musiał poszukać schronienia. Udzielono mu go na pobliskiej farmie, gdzie gospodyni na widok kapłana z niezwykłym szacunkiem udzieliła mu schronienia i strawy. Jego ubrania zostały wysuszone nad ogniem który rozpalono specjalnie dla niego w kominku, a posiłek był naprawdę syty. Deszcz powoli przestawał spadać z nieba, tak więc Sunrise powoli zbierał się do odejścia. Mimo usilnych protestów gospodyni zostawił na stole kilka miedziaków za gościnę, oraz udzielił domostwu błogosławieństwa. Gdy odchodził traktem w swa stronę słyszał za sobą radosne okrzyki dzieci gospodarzy.

~*~

2 Dni później


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Y1L8uRApYeQ[/MEDIA]

Nakłoń swe ucho, wysłuchaj mnie Panie, bo jestem nędzny i ubogi wobec twego ogromu.
Strzeż mego życia bo jestem pobożny, pilnuj sługi swego który ufa Tobie. Ty jesteś światłem moim, Elazorze zmiłuj się nade mną, bo nie ustanie wołam do Ciebie.


Minęły już dwa dni od kiedy Alexander opuścił miasto. Pogoda poprawiła się od tego czasu, teraz towarzyszyło mu słońce, co uznawał za dobry znak od swego bóstwa. Opuścił już tereny podmiejskich farm i gospodarstw, teraz tylko co jakiś czas mijał prywatne gospody, czy też gospodarstwa chłopów. Przez ostatnie dni sypiał głównie w szopach dobrych gospodarzy, dla których pojawienie się kapłana było dobrym znakiem. Sunrise zaś nie omieszkał błogosławić ich domostw za gościnę, tak samo jak zresztą pół i całych rodzin. Teraz jednak zbliżał się wieczór, a on wchodził właśnie do jakiejś małej wioski na trakcie do Tevinteru. Miał nadzieje, że znajdzie tu karczmę w której będzie mógł uzupełnić zapasy jak i spędzić noc w ciepłym łóżku.

Kroczenia przez te tereny jednak dostarczyło mu kilku korzyści. Zebrał kilka podstawowych odczynników i poprzedniego dnia sporządził dwie maści, bardzo przydatne w takich wędrówkach. Jedna z nich po nałożeniu na ranę zapobiegała zakażeniom, jak i wspomagała proces leczenia. Druga zaś służyła do leczenia oparzeń. Teraz śmierdzące mazidła spoczywały w dwóch metalowych puszkach, które zakupił w mieście, wiele pojemników zaś wciąż czekało na zagospodarowanie.

Wioska, nie była niczym specjalnym, on kilka chat, karczma i prosty lud. Na widok kapłana jednak, każdy z chłopów, ściągał czapkę czy tez kapelusz kiwając głową z uznaniem. Duchowni w tych okolicach cieszyli się szacunkiem, chłopstwo wierzące, toć bało się obrazić powiernika słów bożych. Oczywiście nie każdy wierzył w Elazora, ale chłopi wiedzieli że lepiej żadnemu bóstwu nie podpadać.

Gdy Alexander wkroczył do karczmy, która śmierdziała szczynami i potem, od razu ucichły świńskie pogaduszki, a kilka osób kiwnęło mu pokornie głowami. On uśmiechnął się ciepło i wykonał znak krzyża ręką. Karczmarz od razu przyszykował najmniej brudny talerz i kufel na którym umieścił zamówiony przez Alexandra posiłek. Z pokojem był większy problem, lecz karczmarz zarzekł się, iż jego syn może dziś spać w stodole, a Sunrise otrzyma jego łóżko na tę noc.

Gdy duchowny pogrążony był w modlitwie przed posiłkiem, wyczuł na sobie czyjś wzrok. Uchylił jedno oko i zobaczył mała, na oko ośmioletnia dziewczynkę stojąca obok niego z nieśmiałym rumieńcem na twarzy. Kapłan uśmiechnął się do niej i szybko dokończył modlitwę, po czym odwrócił twarz w stronę dziecka. Już chciał otworzyć usta by coś powiedzieć, kiedy to matka szkraba zdała sobie sprawę, iż jej dziecko „przeszkadza” duchownemu.
- Martel, bachorze ty jeden! Zostaw Pana, nie widzisz, że zajęty! –krzyknęła wychudzona, starsza kobieta, podbiegając do dziewczynki. Ubrana była w brudną spódnicę, i chustę na głowię, zaś w ustach brakowało jej kilku zębów. – Najmocniej przepraszam wielebnego. –powiedziała kłaniając się nisko. – Toć małe jeszcze, ni wi jak zachować się przy dychownym. –powiedziała starając się jak najmniej gwary chłopskiej w swe słowa wmieszać.
- Nic się nie stało. –odparł ciepło Alexander i poczochrał dzieciaka po głowie.- No powiedz, czego ode mnie chciałaś, młoda panno? –zachęcił Martele do mówienia.
Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej, i powiedziała cichutko. – Bo.. bo ja myślałam ,że waćpan pomoże mi Nese znaleźć. – po tych słowach cofnęła się o kilka kroków a przez karczmę przeszedł szmer.
- Głupia ty! –skarciła dziewczynkę matka. – Sami sobie poradzimy, wielebny ma ważniejsze rzeczy do zrubienia! Bachorze jedyn ty!- kobieta już uniosła rękę by zdzielić dziecko jednak surowy wzrok kapłana powstrzymał ją od tego.
- Co to za Nese? –zapytał Sunrise dziewczynki pochylając się nad nią.
- Moja siostra... –odparła cicho dziewczynka, która po krzykach matki bliska była płaczu.
- Może mi to Pani wyjaśnić? –zwrócił się szybko kapłan do matki Martel.
- Nu bo widzi wielebny. –zaczęła kobieta miętosząc spódnicę w palcach. – Córa ma starsza, dzisioj do lasu się wybrała, co by nazbiroć jakiś skarbów natury, by kumpot zrobić czy też zjeść.-wybąkała kobieta, po czym wtrącił się jeden z chłopów.
- Ale Nese ni wróciła do wsi. Poszli my ją szukać, ale ani widu ani słychu, toć tylko jedna mużliwośc została. Za blisko cmentarza się dziewcze zbliżyło! –niemal krzyknął rolnik, a większość osób w karczmie splunęło po czym znak swego bóstwa uczyniło.
-Cemntarza? –zapytał Alexander powoli wstając z miejsca.
- Anu, na cmyntarzu od jakiegoś czasu dziwo że hyj się dziejo. Ludzio znikajo, na groby chodzic ni możno, mówi się... –chłop powiedział to trochę ciszej.- Że wampir subie nasz cmenatorz za leże upatrzył!- po tych słowach znowu chłopstwo splunęło i znaki święte wykonało.

Alexander zaś wstał powoli prostując się, co przy jego wzroście wrażenie robiło nie małe. – Pan powiedział kiedyś swym sługą, że dbanie o najmniejszego, to największa z cnot. Że to młodzi są solą tej ziemi i to na nich zbuduje się nowy świat. –jego ciepłym gruby głos wypełnił karczmę a wzrok omiótł chłopstwo. – Wy zaś, zostawiliście tą najmniejszą by o siebie zadbać, i dopiero, ta której wszyscy powinni bronić. –to mówiąc wskazał Martel. – Miał w sobie tyle odwagi by poprosić kogoś o pomoc. Nie wystarczy uczynić znaku świętego by zostać zbawionym, trzeba czynić dobrze, i zasad boskich się trzymać. –powiedział z surowa miną a wielu chłopów opuściło głowy z zażenowaniem.
- Jednak ja jestem pasterzem i dbam o to byście nie zgubili się w mroku. –powiedział uśmiechając się ciepło.- A teraz ty. –powiedział wskazując na chłopa który opowiedział o cmentarzu, a ten skulił się na krześle.- A ty zaprowadzisz mnie teraz na ten cmentarz. Może Nese da się jeszcze uratować, a tym samym znowu przywrócić światło na wasze dusze. –oznajmił donośnie unosząc swój złoty krzyż do góry. Chłop wstał niechętnie i ruszył do drzwi, jednak w oczach Martel zrodziła się nadzieja, i za tą nadzieje kapłan miał zamiar walczyć.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline