Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2011, 22:11   #22
Eyriashka
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Ara’assan; Thedas, wyspa Par Vollen, wioska Sanshibas

Ara’assan biegnąc ile sił w nogach pokonywała pędem odległość dzielącą ją od nabrzeża. Nie rozumiała tego. *Jak Trask mógł być tak samolubny?! Była wściekła na niego. Nie miał prawa decydować czy jej życie jest ważniejsze od jego własnego. A dla niej nie było!* Susami pokonywała kolejne metry, zbliżając się do odległości z której rozpoznawała twarze walczących braci. Gdyby wiedziała, że wkrótce będzie niemal z rozrzewieniem wspominać te chwile grozy, bezsilnej złości na Traska i spokoju o bezpieczeństwo jej protegowanej, nigdy by nie pozwoliła na to by którekolwiek z nich wzięło udział w bitwie.

*****

- Trask! - krzyknęła Ara bez wahania strzelając do osoby zagrażającej życiu jej Kadan. Wystrzelona strzała weszła przez jedno ucho ofiary, a wyszła drugim. Łowca runął na ziemię. Jednak, to rozwiązywało tylko połowę problemu. Zdezorientowany Trask nie zdążyłby w porę się odwdzięczyć, a ona nie wiedziała skąd nadejdzie cios. Rzuciła się więc naprzód wykonując karkołomny przewrót. Przefikołkowała w pięknym stylu unikając morderczego ciosu, lecz jednocześnie wypadła z bezpiecznej kryjówki z zarośli, wprost w centrum uwagi walczących. Łowcy uśmiechnęli się szpetnie widząc ten smakowity kąsek.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BrvvhUewnbI&feature=player_detailpage[/MEDIA]

Ara zamarła w bezruchu zastanawiając się, gdzie uciekać. Mogłaby ruszyć w stronę Traska, jednak jemu na pewno też już zaczynało brakować strzał, plus porywczy łowca mógłby wtedy zrobić coś bardzo ryzykownego, a tego chciała wszelkimi sposobami uniknąć. Mogła uciekać w głąb wioski, znała lepiej topografię niż najeźdźcy co dawało pewną przewagę. I było to znacznie lepszym pomysłem niż rzucenie się w ferwor walki w poszukiwaniu broni. Tuż za plecami Ary świsnęła strzała godząc mężczyznę w udo. *Dzięki, Kadan*. Usta Ary lekko drgnęły podnosząc kąciki i rzuciła się biegiem w boczną uliczkę.

W wiosce tylko garstka osób mogła ją dogonić, dlatego ludzie szybko pozostali daleko w tyle. Ruszyło za nią kilku łowców, którzy nie byli akurat zajęci zabijaniem, bądź umieraniem z rąk qunaryjskich obrońców. Jedyne, co mogło Arze przeszkodzić, to ewentualny wróg czający się za którymś z zakrętów. Wroga jednak nie było. Zza zakrętu wypadł za to jakiś dzieciak ze strzałami, pędzący najpewniej w stronę walczących. Ara rozbiła się o niego z widowiskowym impetem, jednak bez większych obrażeń dla kogokolwiek.
- Ara?! - oczy kobiety otworzyły się szeroko w przerażeniu, serce zamarło. *Nie powinno jej tutaj być!*
Nie było jednak czasu na wyjaśnienia. Złapała jedną z rozsypanych strzał i wystrzeliła w najbliższego z łowców mając głęboką nadzieję, że zdąży ich wszystkich wystrzelać zanim do nich dobiegną.
Jęk bólu poprzedzony melodyjnym świstem strzały rozszedł się po okolicy. Człowiek zraniony w ramię upadł na ziemię, potoczył się po niej i natychmiast złamał drzewiec, by wyciągnąć grot z ciała. Trzech innych łowców zniknęło od razu w bocznych uliczkach - zapewne chcieli je teraz okrążyć, jeden pędził uparcie dalej. Mała Ara zabrała się tymczasem za pośpieszne zbieranie strzał, które upuściła przy zderzeniu. Drugi strzał, o ile można w ogóle nazwać go strzałem, był mniej udany. W nerwach Arze strzała pękła podczas nakładania na cięciwę. Szczęśliwie przeciwnik, chcąc tego niedoszłego ataku uniknąć, rzucił się w bok, potknął i wylądował pod nogami qunaryjek. Mała A. uporała się tymczasem z kołczanem i pozostawiając kilka strzał swojej opiekunce, ruszyła znów pędem w stronę plaży, przeskakując nad głową powalonego nieboraka.

Ara nie była taka subtelna. Trzymając strzały w jednej dłoni, łuk w drugiej ruszyła w pogoń za dziewczynką. Nie tylko nadepnęła na głowę człowieka, ale jeszcze naumyślnie dociążyła, by nie pozostawić losu mężczyzny boskim kaprysom. Nie mogła oczywiście wiedzieć, że jej ofiara jest zagorzałym fetyszystą stóp i takie igraszki to dla niego codzienność. Nie nacieszył się jednak nimi długo, w jednej chwili bowiem czaszka pękła, a mózg wylał się krwawą plamą. Mała Ara biegła tymczasem przed siebie, podczas gdy Ara’assan sukcesywnie ją doganiała. I zapewne dosięgłaby niebawem dziecko, gdyby nie jeden z rzezimieszków, który wypadł gdzieś z boku i cały ciężarem ciała się w nią wpakował. Oboje zwalili się na ziemię, przy czym łowca wylądował cielskiem na qunaryjce i właśnie szykował się do wyrządzenia jej krzywdy. Ara zmieniła chwyt na strzałach i wzięła zamach celując w jego głowę. Chlusnęła krew. Mężczyzna zawył dziko, przy okazji upuścił swą broń. Tymczasem na drodze pojawiło się jeszcze dwóch łowców, jeden popędził za Małą A., drugi zatrzymał się przy leżących i miotnął w nich zaklęciem. Leżącemu na Arze łowcy rozerwało czerep, samą qunaryjkę jedynie mocno huknęło, jakby dostała stertą cegieł w czoło.

Pomimo ogłuszenia, nie miała zamiaru się tak łatwo poddawać. Wyrwała strzały z krwawej miazgi, która przed chwilą była głową i wbiła w okolice kolana maga. Strzały przebiły się przez gruby bucior przeciwnika raniąc mu nogę. Zgodnie z przewidywaniem, łowca schylił się by wyjąć groty. Jednak kątem oka zauważył wyprowadzone kopnięcie i zdążył się uchylić w tył, tracąc równowagę i tym samym cofając się o krok. Adrenalina zaszumiała mu w uszach, gdyż bez ociągania ustawił się do rzucenia kolejnego zakęlęcia. Zatrzymał się jednak w połowie i obrócił do nawołującego go kompana. Ara dopiero teraz zauważyła, że maga faktycznie ktoś woła. Wciąż dzwoniło jej w uszach i nie słyszała niczego, co się wokół działo. Mag popatrzył na nią, podniósł spojrzenie ku niebu jakby kontemplując późną porę i obowiązek kończenia zabawy w piaskownicy. Odwrócił się na pięcie i odszedł.

Nie wiedziała co się dzieje, podniosła nieznacznie głowę i rozejrzała się. Wszyscy łowcy mknęłi w stronę plaży, uznając najwyraźniej, że wystarczy grabienia jak na jeden dzień. To było bardziej niepokojące od myśli, że zaraz ją zabiją. Znaczy - dostali już to po co przybyli lub tyle po ilu przybyli... Zrzuciła z siebie truchło i ruszyła biegiem w poszukiwaniu najbliższych. Bieganie okazało się utrudnione. Co chwila potykała się lub obijała o ściany budynków. Obraz kołysał się, głowa pękała z bólu.

Nabrzeże było usłane ciałami, piasek i woda przybrały jednakowy, karmazynowy odcień. Ostatni łowcy wsiadali do łodzi. Ara'assan spojrzała za nimi gniewnie i przystąpiła do poszukiwań. Musieli gdzieś tu być!



Nie znalazła. Ani Traska, ani Małej Ary. Zatrzymała się rozglądając bezradnie dookoła. Poczuła narastający ucisk w gardle. Ból, który stawał się coraz trudniejszy do zignorowania. W końcu organizm zareagował spazmatycznie nabierając odrobinę powietrza do płuc. Chwilowa ulga i znowu narastający ból. Pozostały dwie opcje - zabrano ich na jeden ze statków, w charakterze przyszłych niewolników, służących, nałożnic, zwykłego mięsa do badań lub też mogli leżeć gdzieś tutaj... Szukała dalej.

Nagle nad wodą poniósł się huk armatnich dział zwracając uwagę większości qunari. Ara podniosła wzrok w stronę ożaglowanych statków. Flota łowców salwowała się ucieczką przed okrętami pod obcą banderą. Sporo było dymu i niewiele było widać jednak jeden z obcych statków zbliżał się do wyspy. Wściekła Ara postanowiła ich przywitać. Zaczęła zbierać strzały nie zważając czy wyrywa je z ciał żywych czy martwych ludzi. Jednakowo przydeptywała jęczących i cichych, zapierała się nogą i wyszarpywała strzały z ran. Nie dobijała. Uzupełnianie amunicji przerwał jej widok znajomej twarzy. Emocje uległy nagłej zmianie. Niepokój zamienił się w żal, złość w chwilową ulgę. Przykucnęła, by zamknąć oczy ukochanego Traska. Nie miał jednej ręki, a połowa twarzy była magicznie poparzona i zdeformowana, z klatki piersiowej sterczały dwie strzały. Chociaż on wyszedł z tego bez skazy na honorze.
- Shok ebasit hissara. Meraad astaarit, meraad itwasit, aban aqun. Maraas shokra. Anaan esaam Qun - wyszeptała kojącym głosem modlitwę, jakby próbując dodać Traskowi odwagi - Ataash varin kata. Panahedan, Kadan.
Jedna niewiadoma mniej. Wstała, a wściekłość wróciła wypełniając serce. Z jeszcze większą zaciętością wyrywała strzały z ofiar. Zabrała trupom też dwa noże. Tymczasem dwa statki właśnie dobijały do mielizny - jeden obcy, drugi łowców, z którego co chwilę kogoś wyrzucano za burtę. Reszta łowieckiej floty rzuciła się do ucieczki, goniona przez obce statki. Qunari, którzy już dawno oderwali się od swych zajęć, przypatrywali się teraz tym zajściom z zaciekawieniem i zagubieniem, wielu, podobnie jak Ara, szykowało się do drugiej odsłony bitwy o Sanshibas.

Ponoć nie ma bardziej przerażającego widoku od smoka lub wściekłej qunari. Złość Ary nie miała granic, chciała zabić wszystkich ludzi, którzy wyjdą na brzeg. Ze statku łowców spuszczono sznurową drabinę, po której zaczęli schodzić qunari. Niektórzy, bardziej niecierliwi, wyskakiwali bez użycia drabiny. Wielu z nich było mocno rannych. W pierwszej chwili, nikt nie wiedział, co się dzieje, szybko jednak dotarło do mieszkańców wyspy, że oto zwracano im pobratymców. Cóż, a przynajmniej ich część - nie dostrzegła wśród nich Małej Ary. Na dziobie obcego statku pojawił się wysoki młodzieniec, z iście szlacheckim rysem twarzy, który zmierzył odległość do plaży niepewnym wzrokiem. Od razu powędrował w jego stronę tuzin strzał, żadna jednak nie dosięgła celu - widocznie strzelcy chcieli tylko ostrzec człowieka, nie zabić. Mężczyzna czmychnął na chwilę z dziobu po czym pojawił się znów. Z pewnym niesmakiem zmierzył qunari, mruknął coś do siebie pod nosem, po czym wydarł się:
- Przybyłem w pokoju!
Ara zmarszczyła nos. Nie miała zamiaru zwracać uwagi na młodzieńca. Nie spoglądając w jego kierunku, ruszyła w stronę łodzi by pomóc rannym wysiadać na ląd. Nadal szukała wzrokiem Małej Ary, jednak bez względu na to czy tutaj będzie czy nie, mieszkańcy Sanshibas byli dłużnikami człowieka ze statku. Zerknęła za siebie, nie dostrzegła nikogo z Triumvirate.
- Basalit-an! Ty i twoi ludzie są bezpieczni! - odkrzyknęła nadając mu honorowy tytuł. Miała nadzieję, że dzięki temu nikt nie będzie straszył już tego człowieka.
Jako jedyna zachowała najwyraźniej zimną krew. Dopiero na dźwięk jej głosu oszołomieni qunari ruszyli by, podobnie jak ona, pomóc nieszczęśnikom schodzić na ląd. Małej Ary’assan nie było wśród nich.
- Nie ma czasu, panienko! - odpowiedział mężczyzna w stronę Ary, która była teraz najbliżej. Po chwili sięgnął pod połę swego płaszcza, wyciągnął zwinięty w rulon pergamin, rozwinął go i począł obwieszczać rykiem:
- Ja, Aristof von Dylean, wysłannik księcia Cristofa var Dalauteilusa dan Galey de Muron du Beitechead Velaearudara , zaprzyziężonego wroga Godryka de Artoisa, przybywam, by zwrócić wam waszych braci, w imię wolności, sprawiedliwości, a przede wszystkim - zemsty, która dokona się na tym morzu! - mężczyzna zwinął pergamin, popatrzył znów na qunari i zakrzyknął już od siebie: - Flota de Artoisa ratuje się ucieczką w pełne morze, my ruszamy za nimi, ośmielam się was nawoływać do walki ramię w ramię! - wykrzyknął.
Jego głos nie sięgał daleko. Ci, co stali najdalej, nie dosłyszeli słów. Przez grupkę przemknął szmer pytań, nie wiedzieli co mężczyzna mówił. Ci, co stali bliżej, zagubieni popatrzyli na Arę, w której widzieli teraz najwyraźniej przedstawicielkę dyplomatyczną.
- Tylko szybko, szybko! Zanim uciekną! - wykrzyknął jeszcze mężczyzna ze statku.
Ara bez słowa ruszyła przez karmazynową wodę w stronę opuszczonej przez rannych łodzi. To było zachowanie zupełnie pozbawione sensu. Lud Qun ją potępi, ale jedyne czego pragnęła teraz to rozlewu krwi ludzi de Artoisa.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline