Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2011, 08:40   #185
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Krzyknąłem, kiedy Robert uderzył barkiem w drzwi. Głośno, zapewne z przestrachem.
A potem ujrzałem jedną z dziwniejszych rzeczy w tym tajemniczym mieście. Ujrzałem jak mój przyjaciel wywala barkiem drzwi. Co za imponujący pokaz siły!

A potem usłyszałem krzyk. Nie wiedziałem, kto krzyczy – Robert czy ja. Przez chwilę wpatrywałem się w dziurę – poszarpaną i nierówną – a potem otrząsnąłem się z oszołomienia i ruszyłem w jej stronę.

To, co ujrzałem zdumiało mnie do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę byłem tylko w stanie stać i się gapić.

Robert!

Ta myśl otrzeźwiła mnie na dobre. Robert być może potrzebował pomocy tam w dole. Być może już nie żył. Odpędziłem tą myśl i spojrzałem raz jeszcze, tym bardziej próbując stłumić szalone bicie serca i emocje.

Byłem kiedyś w teatrze w Xhysthos. Na początku mojej pracy dla Rady. Negocjowałem sprawę z aktorami. Sprawa zatarła mi się w czasie, ale pamiętałem dekoracje, które służyły jako sceneria do przedstawień.

To wyglądało podobnie. Tylko było bardziej ... monumentalne. Tak. To chyba było dobre słowo. Monumentalne.

Cała ściana hotelu, widziana przez dziurę wybitą przez Roberta, obudowana jest rusztowaniami, coś jak na budowie wysokościowców w Xysthos. Widziałem stalowe szyny idące w dół i czasem na drugą stronę. A tam, po drugiej stronie - jakby po drugiej stronie ulicy – widziałem ustawioną podobną dekorację. Przez chwilę podziwiałem jej kunszt nim zrozumiałem, co widzą moje oczy.. To była ściana ulicy, bo na zwieńczeniach dekoracji widziałem wycięte gzymsy, zarysy dachów, kominów. Spojrzałem w górę i ujrzałem to dziwne niebo. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy też jest dekoracją, czy jest prawdziwe. Moje zmysły nie były już pewne niczego. Z boku, wzdłuż ściany hotelu, zobaczyłem prostopadłościan, który był doklejony, jako pokój Roberta, dalej takie same - nasze pokoje. A poza naszymi pokojami tylko ściana i labirynt rusztowań!

W końcu odważyłem się spojrzeć w dół i mimowolnie silniej chwyciłem krawędź dziury wybitej przez Roberta. W palcach pozostały mi tylko drzewne wióry.

Od czasu wydarzeń na altiplanie czułem lekką obawę przed wysokością. A teraz ....

Na dole...nie widziałem podłoża. Wzdłuż tej "ulicy", pomiędzy dwoma ścianami wielkich dekoracji ciągnęły się jakby stalowe szyny, coś jak kilka leżących obok siebie torów kolejowych - zawieszonych pomiędzy rusztowaniami - zakręcających lekko. Podobnie jak sama "ulica" – tory szły dalej po łuku, więc nie widziałem niczego, co było dalej na prawo czy lewo. Zauważyłem że na tych szynach ustawione są właśnie te ściany udające domy. Na dole, między szynami wieje przestrzeń, którą wypełnia gęsty mrok. Jak zauważyłem, pod nimi też widniała dziura i niewiele było widać. Zdawało mi się, że dostrzegam chyba też jakąś stal, maszynerię i wolne przestrzenie prowadzące nie wiadomo jak głęboko.

Przełknąłem ślinę, by zwilżyć nagle suche gardło.

- Robercie! – zawołałem przyjaciela po imieniu, ale odpowiedziała mi jedynie cisza.

Wahałem się jedynie chwilę.

Korytarz w naszym skrzydle hotelu był pusty. Szybko pobiegłem do swojego pokoju. Na kartce papieru napisałem kilka zdań.

SAMARIS NIE JEST PRAWDZIWE! ŚCIANY TO JEDYNIE DREWNO I PAPIER! DEKORACJA! ZA NIMI NIE MA NIC!

Po czym chwyciłem wszystko, co było na moim łóżku. Niosąc pościel na rękach wróciłem do wybitej dziury. Drąc materiał w pasy, zacząłem wiązać je w węzły. Następnie wychyliłem się i tą prowizoryczną linę dowiązałem do najbliższego rusztowania. Stalowej kratownicy po mojej prawej ręce. Trzy razy sprawdziłem wytrzymałość węzłów nim ująłem linę w dłonie i ostrożnie, trzymając się liny, zacząłem schodzić w dół po bocznej kratownicy.

Bałem się. Bałem się jak diabli o przyjaciela.

Ale musiałem go odnaleźć. Przekonać się, że nic mu nie jest. Poznać prawdę. Nawet tą najgorszą.

Byłem mu to winny.

Powoli, ostrożnie stawiając stopy, schodziłem w dół starając się nie patrzyć na ogrom dekoracji.

A w mojej głowie, poza dominującą troską o przyjaciela, kołatała się myśl:

„Cóż to za dziwactwo! Co to za dekoracje! Gdzie my, u licha ciężkiego, jesteśmy! Co tu się dzieje!”

Schodziłem, licząc na to, że nie jest już za późno.
 
Armiel jest offline