Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2011, 18:47   #23
Tohma
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Alo; Thedas, Tevinter, Minrathous



Opadł bezwiednie na drewniane krzesło i przymknął na chwilę oczy, aby choć na chwilę dać opust swojej desperacji. Poprosił w myślach bogów o pomoc i obiecał w zamian nie dopuszczać się tylu czynów haniebnych. Och, jakąż miał nadzieję, że kiedy podniesie powieki wszystko zniknie: Krakers liżący jego stopę w prośbie o jedzenie, uścisk w podbrzuszu świadczący o tym, że jego przepełniony pęcherz niedługo pęknie oraz ona, ta głupia, głupia dziewczyna.
Lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Nadal czuł szorstki język psa na skórze, naglącą ochotę oddania moczu i rosnącą panikę na widok zmartwionych oczu, wpatrujących się teraz w jego twarz z dużo za bliskiej odległości. Jasnofioletowy makijaż na ciemnej skórze Gwen nadawał jej chorobliwie siną poświatę. Alo jeszcze nigdy nie czuł większego obrzydzenia do tej karykatury kobiety.
- Gwen, posłuchaj… - zaczął, niechętnie wstając z siadu. Musiał nieźle się nagłowić, żeby wymyślić jakąś sensowną wymówkę dla niej. Przecież nie było najmniejszej szansy, żeby wziąć ją ze sobą. – Usiądź. Teraz spójrz mi w oczy… czy naprawdę jesteś gotowa na taką podróż? Czy zdajesz sobie sprawę jaka odległość dzieli te miejsca? Może na mapie wydaje się to paroma dniami podróży, w rzeczywistości jednak nie jest to takie proste. – Zmarszczył czoło i wąskie brwi, dodając swojej twarzy troszkę powagi, po czym kontynuował: - Wiesz co czyha na drodze takie piękne dziewczęta jak ty? Są porywane, gwałcone i w najlepszym wypadku szybko zabijane. – Szok na jej twarzy zaowocował lekkim uśmieszkiem Alo. Zaraz jednak zmył go i nałożył maskę powagi. – Nie będę w stanie zawsze cię bronić. W końcu nie jestem wojownikiem, a jedynie prostym ślusarzem. Mnie nikt nie zaczepi, bo ja nic nie mam. Jednak ty jesteś urodziwa i zawsze zwracasz na siebie uwagę mężczyzn. – Tu zamilkł na moment dając swej mowie zapaść głęboko w jej myślach. Odsunął się od dziewczyny i podszedł do okna. Zaraz popuszczę – pomyślał w zgrozie. Wyjrzał na rynek. Miasto powoli odżywało po całonocnej stagnacji. Kupcy wysypywali się na główny rynek, rozkładając swoje kramy , by jak co dzień rozpocząć handel.
- Nie powiedziałaś Vilinie, prawda? – powiedział cicho, nadal zwrócony w stronę okna. Jego palce zaciśnięte mocno na szerokim parapecie świadczyły o tym, jak blisko jest do rzucenia tego wszystkiego i odlania się o tu, w roślinkę która niewinnie rosła sobie w postrokatoczerwonej doniczce.
- Wyobrażasz sobie co ONA poczuje? Jej córka, zaginiona. Zapewne porwał ją ten miły ślusarz! Ciacha woda brzegi rwie! – Nagle odwrócił się do niej nie potrafiąc już dłużej powstrzymywać zdenerwowania. Zapewne przez nagromadzony mocz, który nieustannie rozrywał jego podbrzusze. Kawałek po kawałku. – Jak możesz być tak samolubna?! – Widział łzy zbierające się w jej oczach, lecz zignorował cichutki głosik sumienia, mówiący, że traktuje tę biedną dziewczynę za ostro.
- Ależ Alo! - wykrzyknęła Gwen z oczami, w których niebezpiecznie gromadziły się łzy. Czy masz dość cierpliwości, drogi ślusarzu, by otulić ją i uspokoić, gdy wybuchnie płaczem i bezradnie rzuci się w twoje ramiona? Czy masz dość odwagi, młodzieńcze? To dobre pytanie, warto sobie na nie odpowiedzieć, nim doprowadzi się rozkochaną w sobie niewiastę do łez.
- Ja?! Samolubna?! Przecież ja to robię dla ciebie! - wykrzyknęła i zadygotała, upuszczając jednocześnie swoją walizkę, której nie miała już siły dłużej trzymać. Walizka otworzyła się, a Krakers wsadził nos w tajemnicze skarby w niej się skrywające.
- Bogowie! – Zwrócił twarz w stronę sufitu, błagając niemo o to, by nie stracił zmysłów przez te kobietę. Żaden cud jednak nie spłynął na niego z niebios, a problem jaki był taki był - zaryczana postać w okropnej, długiej sukni, która nijak nadawała się do podróży. – Bogowie! – powtórzył, po czym podszedł szybko do Gwen chwytając jej dłonie w swoje i ściskając lekko, by skupić jej uwagę na sobie. – Nie mogę tego zrobić, naprawdę, nie mogę. Nawet gdybym chciał, a chcę z całego serca wziąć cię ze sobą, nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwa. Całe miasto huczałoby, gdybyś przeze mnie doznała krzywdy! Wiem, że chcesz dobrze, wiem… jednak pomyśl o innych. Rozumiesz, Gwen? – Ostatnią kwestię prawie wyszeptał, świdrując jej napuchnięte oczy wyczekującym spojrzeniem. Ta zaś, swymi drżącymi palcami chwytając się jego dłoni, szeptem równie cichym odpowiedziała:
- Ja cię kocham, Alo.
Oczy zaszły mu delikatną mgłą. Spojrzał mimowolnie na nóż leżący niewinnie na stole i pomyślał. Co by było gdyby zabił tę idiotkę. Ciała pozbył by się z łatwością. Sprawa komplikowała się, gdy pomyślał o tym, że dziewczyna powiedziała o swoim „planie” ucieczki swojej najlepszej przyjaciółce. Więc musiałby zabić także i ją. Uciszenie Gwen tu i teraz wydawało mu się najlepszym pomysłem. Już sięgał po nóż, pochylając się delikatnie nad jej twarzą, gdy ona, mylnie odbierając jego ruch, podniosła się na palcach stóp i pocałowała go zachłannie w usta.
Krakers zaczął szczekać. Przez myśli Alo przebiegło teraz tysiąc wspomnień na raz. Jego pierwszy brutalny pocałunek w wieku trzynastu lat. Jego pierwszy stosunek, równie brutalny. I w końcu jego pierwsze zabójstwo.
Dlaczego całe jego życie musiało być pełne negatywów. – myślał, trzymając usta zaciśnięte w cienką kreskę, nie pozwalając, by napastliwy język Gwen dostał się tam, gdzie chciał.
I w tym właśnie momencie mocz opuścił jego pęcherz.
Mimo oporu jego ust, zakochana w nim idiotka, przylgnęła własnymi wargami do jego twarzy, ręce zarzuciła mu wokół szyi, nogą zaś objęła z namiętnością jego biodro. Aż musiał cofnąć się o krok do tyłu, o mało się nie przewracając. Może to wtedy stracił kontrolę nad swoim pęcherzem. Okazało się to całkiem zmyślną linią obrony, Gwen bowiem cofnęła się o krok, zdziwiona nagłą wilgocią, którą poczuła na swym ciele. Popatrzyła na Alo, na jego spodnie, znów w jego oczy i z troską w głosie oznajmiła, ponownie podchodząc bliżej, by go pogłaskać w dobrotliwym geście.
- Och, Alo, nic nie szkodzi, to nic nie szkodzi... - chyba nie dotarło do niej jeszcze, że to tylko mocz.
- Gwen! – Ignorując okropne uczucie wilgoci na nogach podszedł do kobiety i złapał jej ramiona w dłonie. – Jeśli naprawdę, naprawdę chcesz wyruszyć ze mną w podróż, bądź tutaj o zmierzchu. Nie wcześniej nie później. Jeśli spóźnisz się chociaż minutę, pójdę sam, rozumiesz?
[i] - D-dobrze... - wymamrotała dziewczyna, niepewnie przyglądając się kroczu swego ukochanego, chyba dotarł właśnie do niej charakterystyczny zapach nie tego, czego się spodziewała. Trochę ją to zdezorientowało. Przeniosła spojrzenie na twarz ukochanego i powiedziała, już pewniejszym głosem: - Będę o zmierzchu, obiecuję! - powiedziała, wykonując gest, jakby chciała rzucić się na szyję Alo, w końcu jednak tego nie zrobiła. Schyliła się do swej walizki, pozbierała rzeczy, które z niej wypadły (pozostawiając parę majtek, którą właśnie bawił się Krakers, a której najwyraźniej wcale nie miał zamiaru oddać), po czym znów się wyprostowała i ponownie zapewniła: - Będę tu! - następnie odwracając się i ruszając w stronę swego domu. Ślusarz pozostał więc sam, jeśli nie liczyć kilku par oczu, które z zaciekawieniem przypatrywały się od dłuższego czasu tym miłosnym scenom z daleka. Cóż, póki Gwen tu była, zasłaniała przynajmniej swą suknią wstydliwą sytuację w jakiej znalazł się młodzieniec, teraz należało jednak szybko zamknąć drzwi!
Alo tak też uczynił po czym zdjął przemokłą odzież i wrzucił ja do bali zimnej wody, która stała na podwórzu. Zmarszczył nos wdychając cuchnące powietrze. No tak, zapach tak szybko nie zniknie. I miał nadzieję, że Gwen nikomu nie powie o jego… wypadku… . Gdy jednak to zrobi, będzie pewny, że nadeszła pora jej śmierci.

Miał czas do zmierzchu, aby zniknąć z tego przeklętego miejsca.

***

Krótka kąpiel w ciepłej wodzie przyniosła oczekiwane skutki. Przechadzał się nago po sypialni w tę i we w tę już dużo spokojniejszy. No i pozbył się odoru moczu, całe szczęście. Jeszcze raz przejrzał się w dużym lustrze i związał długie, czarne włosy w długą, mokrą kitkę.
Odszedł od zwierciadła, plaskając bosymi stopami po drewnianej posadzce. Krakers, już najedzony, bawił się gdzieś w kącie przechwyconymi, białymi majtkami.
Narzucił na siebie lnianą koszulę i spodnie po czym szybko zszedł ze schodów. Nadal boso wyszedł na podwórze i rozejrzał się mimowolnie. Podświadomie wiedział, że nikt tutaj go nie dojrzy, ponieważ tyły zakładu były otoczone z jednej strony wysokim murem, chroniącym dzielnicę kupiecką, z drugiej ścianą zakładu. Mimo to jednak zawsze starał się wypatrywać niebezpieczeństw.
Z trudem przepchnął ciężką beczkę napełnioną wodą, w której nadal pływały spodnie. Nie poświęcił im jednak nawet sekundy. Włożył dwa palce do ust i chwilę wyraźnie się z czymś męczył. Dla postronnego widza wyglądałoby to tak, jakby próbował wymusić na sobie wymioty. Jednak Alo miał swoje powody.
W końcu zahaczył paznokciem o płaski, malutki dysk przyklejony do tylnej ścianki jednego z zębów i wyrwał go z cichym syknięciem. Splunął na ziemię pozbywają się nadmiaru śliny po czym przetarł brzegiem koszulki malutki przedmiot.
Srebrna, malutka i okrągła płytka znajdowała się teraz na czubku jego kciuka.
Uśmiechnął się szeroko i ukucnął, uważając by przedmiot nie upadł na trawę. Bala wody zakrywała drewniane, grube drzwi, które wyglądały, jakby prowadziły do środka ziemi.
Odgarnął piasek z nierównej powierzchni po czym zaczął szukać. Znalazł to miejsce w kilka sekund. Malutkie wgłębienie gdzieś na środku drzwiczek. Ostrożnie umieścił tam okrągły dysk i czekał.
Minuta minęła i usłyszał cichutkie kliknięcie mające zawiadomić o tym, że wszystko jest gotowe.
Wydrapał delikatnie srebrny przedmiot i umieścił go ostrożnie w kieszonce koszuli. Gdy kluczyk był już bezpieczny pewnie chwycił za drewniany uchwyt i pociągnął.
Drzwi otwarły się zadziwiająco łatwo ujawniając ziejącą ciemność oraz końcówkę drabiny, która nieśmiało wyglądała na podwórze.
Nie wahając się ani chwili wspiął się na metalową drabinę i począł schodzić. Skrzywił się nieznacznie, odczuwając zimno drągów, które dotykały jego gołych stóp. No tak, powinien był ubrać buty. W końcu zeskoczył z kilku ostatnich szczebli i ponownie, rozejrzał się dookoła. Małe pomieszczenie było całkowicie zaciemnione. Jedyne źródło światła to dziura znajdująca się gdzieś powyżej, przez którą tutaj wszedł.
Ze stolika stojącego nieopodal drabiny wymacał dość dużą, zapieczętowaną fiolkę. Gdy nią potrząsnął, zaczęła emitować słabe światło, wystarczające jednak, by rozjaśnić pokój.
Pięć metrów na dziesięć. Było tu miejsce tylko na malutki stolik, zagracony wytrychami, zamkami i przeróżnymi fiolkami, krzesło oraz jedną, wielką szafę, przesłaniającą całą ścianę.
Jego największy skarb, kolekcja, duma. Odsunął wielkie drzwi i obrzucił zawartość spojrzeniem.
Stosy ubrań, poupychanych gdzie się da, wypełniały calutką powierzchnię wewnątrz mebla. Kolorowe suknie, czarne peleryny, fikuśne kapelusze, zakonne habity; buty wysokie, niskie, skórzane i z drewniane. Jego oczy rozbłysły.
Godzinę zajęło mu sortowanie. Wyjmował i chował kolejne części ubrań tak, że pod koniec przekopał calutką szafę. Był z siebie bardzo zadowolony. Przerzucił przez plecy stroje, które wybrał, na głowę założył dwa kapelusze a buty schował do małego, lnianego worka. Zamknął za sobą szafę po czym podszedł do stolika. Z trudem zapiął wokół bioder szeroki pas z mnóstwem przegródek. Większość była zajęta przez różnego rodzaju wytrychy i inne narzędzia złodziejskie. Te puste wypełnił zaraz fiolkami z kolorowymi cieczami.
Świetlistą fiolkę złapał w zęby i począł żmudne wspinanie się po drabinie. Było mu dużo trudniej, gdyż obładowany strojami nie miał za dużo pola do manewru. Jakoś jednak wydostał się na podwórze. Wyjął fiolkę z ust, która teraz już nie emitowała żadnego światła, wydawała się pusta, wypełniona przezroczystą mazią. Ostrożnie umieścił ją na trawie obok po czym, delikatnie opuścił drzwi do piwniczki. Odczekał aż usłyszy znajome kliknięcie po czym skierował swoje kroki do domu, zagarniając wcześniej leżącą fiolkę do kieszeni.
Pora się spakować.

***

Gdy Gwen zapukała równo o zmierzchu do drzwi zakładu ślusarskiego nie dostała odpowiedzi przed długą chwilę. Stała tam oniemiała i zaczęła walić mocno pięścią po drewnianej powierzchni.
- Wiem, że tam jesteś Alo! Nie próbuj się… - nie dokończyła, bo zza pleców doszedł ją cichy szmer, obróciła się z krzykiem na ustach, jednak dostrzegając jedynie najmłodszego syna kowala, Zaviera, zamiast wrzasnąć rzekła:
Och, co ty tu robisz?! Jest już zmierzch, dzieci nie powinny kręcić się po ulicach.
- Wiadomość od Alo, proszę. – Podał jej karteczkę po czym ruszył w stronę tylko mu znaną. Kobieta nawet za nim nie spojrzała, wpatrując się otępiona w skrawek papieru. Po co Alo miałby zostawiać jej jakiekolwiek wiadomości, skoro zaraz razem udają się w podróż… - I wtedy ją doszło. Ślusarz uciekł, zostawiając ją za sobą, a ten list to prawdopodobnie próba wytłumaczenia jej zaistniałej sytuacji.
Krew zagotowała się w Gwen i podarła nieprzeczytany list na strzępy. Dysząc ciężko patrzyła na skrawki papieru z starannym pismem ślusarza po czym wybuchła głośnym płaczem starając się przyłączyć kawałeczki do siebie.

Była to najgorsza noc jej życia.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.
Tohma jest offline