Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2011, 19:24   #12
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Obracał w dłoniach ozdobny kawałek papieru, wodząc po jego brzegach kciukiem. Starał się kontrolować swoje podekscytowanie, ale palce drugiej dłoni, co jakiś czas bębniły o oparcie krzesełka. Jak właściwie powinien ugryźć ten problem? Pytanie było dość trafne (i kapkę złośliwe), mając na uwadze to, z kim będzie miał okazję spotkać się jutrzejszej nocy. Istniało na nie wiele określeń. Dzieci ciemności, pijawki, wampiry – niezależnie od stosowanej terminologii, ciężko było odmówić im naprawdę fascynującej aury tajemnicy. Stanowiły stwory niezwykłe i enigmatyczne, z imponującą gamą nadnaturalnych cech i zdolności. Nie mówiąc już o przytłaczającej ilości fikcji, jaka powstała opierając się o pogłoski ich istnienia – Drakula, Nosferatu, cała tona makulatury napisana przez tą autorkę, która pół życia przesiedziała w Nowym Orleanie… tak. Jak na stworzenia starające się nie zwracać na siebie uwagi, wampiry dość sprawnie wyżłobiły sobie własną niszę w popkulturze.

Jakby tego było mało, zapraszał go nikt inny, jak sam Książę. Richard James, wielka szycha trzęsąca wampirzą społecznością na poziomie lokalnym. Ciekawe, czy skłonności do megalomanii i despotyzmu są cechami wymaganymi, aby objąć takie stanowisko? Całkiem możliwe. Z tego, co zdołał wybadać Pan D. podczas swojej ostatniej wizyty, spora część interakcji między nimi opierała się w jakiś sposób na kłamstwach i półprawdach, lub taktycznym umieszczaniu noża między łopatkami rywala. Ciężko było spostrzec pełnego pasji, naiwnego młodzieńca o złotych włosach i fiołkowych oczach pośród morza pragmatycznych manipulatorów. Czyżby postronny obserwator pozwolił, żeby jego oczekiwania zostały zabarwione przez fikcję literacką? A może tego typu jednostki wolały spędzać swój czas jak najdalej od towarzystwa Księcia? Ta zagadka niezmiernie go intrygowała. Będzie musiał dokładnie ją zbadać, kiedy nadarzy się ku temu stosowna okazja.

Z nastroju komediowego wyrwał go charakterystyczny dźwięk. Szmer tkaniny gdzieś za jego plecami. Tarcie jednej części wysuszonej garderoby o drugą. Cały efekt został dopełniony przez bukiet zapachowy, który nawet nieboszczyka zmusiłby do zatkania nosa. Ponure przypomnienie, że świata nie powinno się postrzegać przez różowe okulary. Lou zakaszlał lekko, a następnie spojrzał na otrzymaną korespondencję bardziej sceptycznym wzrokiem. Upomniał samego siebie, że jutro znowu stanie się owcą, która wyrusza między wilki. Co prawda owcą uzbrojoną w M-16 i paczkę granatów, ale jednak. Jeśli zamierzał wyjść z tego obronną ręką, konieczne było mierzenie sił na zamiary, ponowne znalezienie złotego środka między wyuczoną uprzejmością i profesjonalnym dystansem.

Kolejny rzut oka na stół i niewielki woreczek wykonany z zielonej tkaniny. Jeden ruch i topornie ociosane kamyczki ze złotymi symbolami zostały rozsypane po całej powierzchni mebla kuchennego. Można powiedzieć, że prezent wywarł na obdarowanym dość pozytywne wrażenie.
- Zielony awenturyn, specyficzny typ kwarcu, zwany również indiańskim nefrytem. Według nieprzebudzonych mistyków wzmaga kreatywność, pobudza wyobraźnię i przynosi równowagę emocjonalną oraz sukces w karierze zawodowej. Żywioł ziemi, czakra serca. Geologiczny odpowiednik scyzoryka szwajcarskiego, rozwiązującego wszystkie problemy noszącej go osoby.
Młody mag na głos wyrecytował całą formułkę. Strzelał słowami jak kulami z karabinu, niczym uczeń odpowiadający przy tablicy. Podarek wybitnie pasował do malujących się na horyzoncie sytuacji. Ten wampiryczny Księciunio posiadał dar przewidywania, nie ma co. Ale jak mówiło stare porzekadło, liczył się przede wszystkim gest. Jutro Lucas także wysili się na odpowiedni.

Teraz jednak należało przywrócić się do stanu używalności. Sparkes czuł się jak poniemiecki bunkier, a wyglądał niewiele lepiej. Olewczo odłożył papierek z inicjałami wampirycznej szychy. Wstał od stołu, udając się w stronę łazienki. Zielone kamyczki, jak i myśli o nich, zostawił daleko w tyle. Przywitało go niewielkie pomieszczenie, wyłożone do połowy różowymi płytkami ściennymi. Co piąta z nich miała na sobie jakieś wyżłobienie, parodiujące wyglądem bukiet kwiatów. Wymysł poprzedniej lokatorki. Z tego, co zdołał się dowiedzieć Lou, była ona jakąś wschodzącą gwiazdeczką pop, która nie zagrzała zbyt długo miejsca w sercach swoich fanów. Na wprost od wejścia znajdowała się biała kabina prysznicowa, na lewo umywalka, zaś trochę dalej toaleta. Po zrzuceniu z siebie przepoconych i pomiętych ubrań, wybór padł na tą pierwszą. Kolorowe mydło w płynie i ciepła woda zmywająca ze skóry brud, do niedawna stanowiły dla młodego mężczyzny szczyt luksusu. Jego poprzednie lokum mogło poszczycić się szarą kostką, szczotką drucianą i zbutwiałym ręcznikiem. Więc skoro obecna sytuacja na to pozwalała, nie zamierał sobie żałować. Wszystkiego, ale nie podstawowej higieny.

***

Poranny exodus z pościeli nastąpił o godzinie 7:15. Dało się go przyrównać do próby samodzielnego przeniesienia spiżowego pomnika. Lou nie posiadał jednak wystarczająco czasu, aby tracić go na biadolenie i wymówki. Wraz z otwarciem oczu zaczął działać z automatu. Dłonie sprawnie i szybko uporały się z przenośnym materacem, a pościel i prześcieradła zostały złożone w dwie kostki. Całość sypialnianego pakietu mężczyzna umieścił w rogu pomieszczenia, nieopodal szafy z ubraniami. Zamiótł wzrokiem pokój. Drewniane panele, kremowe ściany, trzy taktycznie rozlokowane plafony. Po prawej od wejścia znajdował się czarny fotel biurowy i mahoniowe biurko. Spoczywało na nim kilka różnokolorowych segregatorów, dwie aktówki oraz jakaś skserowana kartka, nosząca ślady napastowania przez kubek z kawą. Tuż obok umieszczono dwa regały z książkami, jednak osoba doszukująca się w nich mistycznych tomów byłaby dość mocno rozczarowana. Nie było nawet pseudo-okultystycznych bzdur, zamiast tego półki wręcz uginały się pod naporem komiksów i rozmaitych powieści fantasy, z których wiele sięgało sobą wczesnych lat 80tych. Gruba warstwa kurzu sugerowała, że już dawno nie poświęcono im jakiejkolwiek formy uwagi. Naprzeciw umiejscowiono wcześniej wspomnianą, trzydrzwiową szafę, której otwarte drzwi ukazywały zatrzęsienie garniturów, butów, skórzanych płaszczy oraz krawatów na każdą porę dnia i nocy. Z pomiędzy gąszczu strojów biznesowych nieśmiało przebijały się flanelowe koszule, polary, tenisówki i spodnie od dresu. Na ścianie po lewej umieszczono lustro, w celu ułatwienia selekcji oraz tworzenia odpowiednich kombinacji kolorystycznych. Podsumowując, pomieszczenie stanowiło surrealny miszmasz sypialni japońskiego biznesmena i lubiącego fikcję młodzieńca, dającego upust tłamszonej wewnątrz, seksualnej frustracji, przez zbyt intensywne podziwienie obrazów, których autorem jest Boris Vallejo.

Strój wieczorowy już sobie upatrzył. Do tego czasu wystarczy jednak bawełna, przyduże spodnie jeansowe i jego wysłużone Pumy. Odłożył wybrane części garderoby na bok, aby czekały na niego, gdy skończy to, co sobie zaplanował. Przed opuszczeniem sypialni, wydobył jeszcze z szuflady biurka telefon komórkowy, parę kulek relaksacyjnych, wesoło chroboczącą skórzaną sakiewkę, paczkę kolorowej kredy, wymiętolony notatnik i coś, co z braku lepszego określenia wyglądało jak wskaźnik biurowy. Tak uzbrojony, wykręcił znany na pamięć numer i ruszył w stronę pokoju gościnnego. Umyć się i zjeść jeszcze zdąży. Teraz liczyła się praca… i tylko praca. Czas na nikogo nie czeka. No, prawie.

***

Otaczały go kieliszki, talerze, sztućce, serwetki i cholera właściwie wie, co jeszcze. Sklepik i znajdująca się w nim zawartość zdecydowanie stanowiły zbyt dużą przeszkodę. Należało, więc szukać pomocy kogoś, kto wie o tych rzeczach więcej niż sam zainteresowany. Znalezienie ekspedientki nie trwało długo, wystarczyło przeszukać na chybił-trafił kilka pobliskich działów.
- Dzień dobry, szukam odpowiedniego prezentu dla znajomego. Czy może mi pani pomóc?
Dwadzieścia-parę lat, niebieskie oczy, blond włosy. Do tego zgrabna figura i ładna, przyjazna twarz. Każdy Niemiec byłby zachwycony taką panną. Szkoda, że nie miał niemieckich korzeni.
- Ach, oczywiście! Służę pomocą. A co to za okazja, jeśli mogę zapytać?
Na złotej plakietce doczepionej do śnieżnobiałej bluzki widniało imię „Annie”, ale zdezorientowany klient jakoś nie czuł się wystarczająco komfortowo, aby zwracać się do dziewczyny per „Ty”. Dlatego, że na dobrą sprawę wcale jej nie znał. Ech, niech szlag trafi wszelkie normy społeczne.

- Nic szczególnego, taka skromna uroczystość. Sam myślałem o jakiejś karafce, mój kolega słynie ze sporego, heh… zamiłowania do różnorakich trunków. To prawdziwy koneser.
- Mmm… w takim razie doskonale pan trafił! Zaraz coś znajdziemy, proszę za mną.

Podczas przemarszu pośród regałów słyszał jedynie stukot jej szpilek. Żadnych innych odgłosów. Cisza, jak makiem zasiał. Najwyraźniej nikogo innego nie było obecnie w sklepie.
- Mamy szeroki wybór naczyń tego typu. Do whiskey, wódki, koniaku…
- Najbardziej przepada chyba za młodym, czerwonym, winem.
- W takim razie polecam Capitaine Magnum, przeznaczona specyficznie do przechowywania czerwonego wina, przy tym smukła i stylowa. Zachwyca oko swoją estetyką.

Dziewczyna podstawiła mu pod nos jedno z wielu, niemal identycznych naczyń. Równie dobrze mogłaby pokazywać mu wazę pochodzącą z jakiejś wschodniej dynastii. Jeśli chodziło o takie rzeczy, jego umysł operował systemem zero-jedynkowym. Rozróżniał pomiędzy przedmiotem będącym „karafką” i „nie-karafką”.
- Dobrze, wezmę ją. Zapłacę kartą, mam nadzieję, że to nie problem?
- W żadnym razie, zapraszam do kasy. Zapakować ją jak prezent?

Delikatna zmiana lokalizacji, charakterystyczny chrobot wyskakującego paragonu.
- Jeśli można, byłbym wdzięczny. Z karmazynową wstążką.
- Czy dodać również jakąś notkę? Obdarowywani zwykle lubią takie rzeczy.

Mała miała rację. Komuś takiemu jak Książę z pewnością by się spodobało.

- Hmm. Dobry pomysł. Bardzo dobry. Niech będzie… „Z wyrazami szacunku, J.S.”. Aha, zanim zapomnę, czy byłaby możliwość odebrania tej paczuszki pod wieczór? Teraz udaję się do pracy i…
- Nie ma żadnego problemu. Pana godność? Zapiszę i przekażę informację koleżance.
- Sparkes. Lucas Sparkes. Ale pani może mi mówić Lou.

Uśmiechnęła się, trochę speszona, ale nie odwróciła wzroku. Zrobił na niej dobre wrażenie? Czy może wydał się aroganckim bucem? Wszystko jedno. Przecież zagaił pod wpływem chwilowego kaprysu, tak naprawdę nie miał warunków ani ochoty, aby uskuteczniać jakikolwiek podryw. O długoterminowym związku nawet nie próbował myśleć. „Kochanie, jak minął Ci dzisiaj dzień w Fundacji?” Coś wewnątrz, jakieś małe ziarenko chaosu, chciało jednak działać przeciw logice i zdrowemu rozsądkowi. Zrobić na złość wszystkim wokół. A przede wszystkim, samemu sobie.
- Zastanawiałem się, czy dałaby się pani zaprosić na kawę?
Przez chwilę poczuł coś starego, acz znajomego, ciężką metalową gulę w żołądku.
- Och… to miło z pana strony, naprawdę, ale spotykam się już z kimś.
- Ach. W takim razie przepraszam… po odbiór zjawię się około godziny 17:40.
- Oczywiście. Dziękuję serdecznie za zakupy w naszym sklepie. Dowidzenia.

Zagryzł wargę. Prawie do krwi. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że jej nie odpowiedział. Obecnie był zbyt zajęty wsłuchiwaniem się w jadowity chichot swojego współlokatora, który jawnie naśmiewał się ze związkowego kaleki opuszczającego sklep. Znajomy swąd zwęglonego mięsa wcale nie pomagał.

***

Światło wlewało się do wielgachnej sali, przez równie przyduże okna. Uważne oko było w stanie wyłapać drobiny kurzu, tańczące wokół promieni złotej kuli. W bibliotece panowała niemal absolutna cisza, jeśli nie liczyć okazjonalnych odgłosów czyichś szeptów. Spokój zdawał się dominować przynajmniej w tej części, w której przebywał Lucas. Chłopak podejrzewał, że pozostali mistycy po prostu dawno już wyrośli z przeglądania „kolorowanek”, jakie oddano mu do dyspozycji. Cóż, taki los świeżynki. W ciągu ostatnich trzech godzin zdołał wykreować istny fort z książek, aczkolwiek ilość rzetelnych informacji, na jakie mógł się powołać, zdawała się odwrotnie proporcjonalna do wielkości owej konstrukcji. Przejechawszy dłonią po twarzy, ujął w palce wysłużoną kartkę.
- Brak odbicia, niemożliwość wyjścia na światło słoneczne, podatność na fazy księżyca, niemożliwość wejścia do domostwa bez zaproszenia, święte ikony, jako element odpędzający… wrażliwość na czosnek i srebro, spoczynek tylko na rodzimej ziemi… ech. Pieprzyć. To nie ma sensu.
Ktoś mógłby pomyśleć, że rozciągająca się na cały świat organizacja cudotwórców, którzy samą wolą zmieniają otaczającą ich rzeczywistość, będzie miała bardziej dokładne dane o tonach inteligentnych nieumarłych, żyjących sobie pośród ludzkiej społeczności. Co było prawdziwe? Co tyczyło się tylko niektórych? Co od razu mógł włożyć między bajki? Najwidoczniej los nie zamierzał mu ułatwić zadania. Nic nie szkodzi. Lubił wyzwania. Całe jego życie takim było, więc czemu spodziewać się zmiany teraz? Zamknął ostatnią z wertowanych ksiąg, uchylając się przed obłoczkiem kurzu.

***

Delikatne zmęczenie, niemożliwe do porównania z tym wczorajszym. Koniec pracy na jeden dzień. Chwilowy kres położony mistycznemu mumbo-jumbo i ezoterycznemu bełkotowi. Wyszedł na zewnątrz, poza mury starego budynku. Zaledwie ułamek sekundy poświęcił pięknemu zachodowi słońca i delikatnemu uczuciu wiatru łechtającego skórę. Powrót do mieszkania poprzez szare i smętne ulice nie polepszał samopoczucia. Lou trzymał ręce w kieszeni, jego łepetyna była lekko spuszczona, a mijający go ludzie kojarzyli mu się z papierowymi wycinkami z gazet. Zdawali się niemal równie interesujący. Wewnętrzna, mentalna membrana zafalowała, ledwie pokonana przez skrzeczący odgłos telefonu, w kółko wygrywający Breakdown. AXL ze swoim skrzekliwym, przepitym głosem nie dawał mu spokoju. Nazwa na wyświetlaczu nie była tą, której się spodziewał.
- Co jest grane? Myślałem, że odezwie się do mnie Hype. To z nim się wcześniej kontaktowałem.
- Nie ma dzisiaj zbyt wiele czasu. Zmarnował go na Ciebie wystarczająco.

Sekunda milczenia, palce zaciskające się mocniej na mieszance plastiku i metalu.
- Wal się Zeke. Wal się i powiedz mi w końcu to, co chcę wiedzieć.
- Ta wasza paranoja jest czasem taka zabawna, wiesz? Jeśli chodzi o kamienie, są czyste. Żadnych śladów mistycznej babraniny, czy chociażby pozostałości krwi. Zwykły kwarc kupiony z przeceny na Ebayu. Jedyne rzeczy, jakie mogą Ci w nim zaszkodzić, to bijące na dziesięć metrów kicz i tandeta.

Pierwsze dobre wieści dzisiejszego dnia. Oby tylko odpowiedzialna za nie była czyjaś niekompetencja.
- Czad i odlot. Powinienem się wrócić do biblioteki?
- Nie ma potrzeby, czekają już na twoim biurku. Przy okazji, pozmiataj czasem kurze, co?

Zgrzyt zębów. Wścibski sukinkot miał tupet, tego nie dało się mu zaprzeczyć.
- A żywiłem nadzieję, że na nowej drodze życia będę miał trochę prywatności.
- Oj koleś, koleś. Jakiś Ty wciąż młody i naiwny.

Na te słowa, czerwona lampka w głowie Sparkes’a rozbłysła radośnie, a usta zaczęły działać samodzielnie, nie przejmując się szczególnie wyznacznikami kultury i dobrego wychowania.
- Słuchaj no, Ty beko sadła, całą swoją naiwność mogę wsadzić głęboko w Twoją tłustą…
Zanim zdążył powiedzieć, co swoje, pożegnał go złośliwy rechot i odgłos utraty połączenia. Kiedyś dorwie tego cwaniaczka sam na sam i porachuje mu kości. A to, co zostanie, odda do masarni i jeszcze sporo zarobi. Wziąwszy kilka głębokich oddechów, ruszył w dalszą drogę.

***

O godzinie 23:40, przy chodniku przed budynkiem Elizjum zatrzymała się taksówka. Stary model mercedesa w czarnym kolorze - z zielonymi winylami i pomarańczowym znakiem, dość jasno określającym przeznaczenie pojazdu. Szczodrze opłaciwszy taksiarza, z auta wysiadł młody mężczyzna o brązowych włosach. Zostały one zaczesane do tyłu i utrwalone w tej pozycji żelem. Dodatkowo, był ubrany w odpowiedni do okazji strój wieczorowy oraz ciemnogranatowy, skórzany płaszcz. W lewej dłoni bez ustanku obracał czymś niewielkim i metalowym, natomiast prawa trzymała przeźroczyste pudełko, owinięte karmazynową wstążką. Zawartość stanowiło szklane naczynie – karafka. Nowoprzybyły łypnął w górę, patrząc jak wyższe kondygnacje staromodnego budynku zlewają się z mrokiem nocy. Kąciki ust Lou zadrżały, kreując uśmiech, jakim zwykle posługiwali się domokrążcy.
- Dobra. Zaczynajmy to przedstawienie. Akt pierwszy, kurtyna w górę.
Skórzane buty zmniejszyły dystans między swoim właścicielem i drzwiami wejściowymi.
 
Highlander jest offline