Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-08-2011, 11:59   #11
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Charles rozpieczętował ostrożnie i bez pośpiechu otrzymany prezent. Jego oczom ukazała się srebrna róża, misternie wykończona z zachowaniem drobnych detali. Bardzo drogi prezent przedmiot. Owszem, dla osób obracających sumami takimi jak on, czy też tak majętnych jak Książę, wart mniej niż czas poświęcony mrugnięciu oka. Charles nie pamiętał jednak, żeby kiedykolwiek obdarowywał kogoś tak drogim przedmiotem zbytku. Owszem, podczas Polowań zdarzało mu się wydawać spore sumy na kobiety i mężczyzn, jednak ciężko było to nazwać sprawianiem prezentów, kiedy było to po prostu przedpłatą za określone usługi. Jeśli ofiara tego nie rozumiała, tym gorzej dla niej. Charlesa nie interesowały ich uczucia. Nie obwiniał się też nigdy, gdyż był świadom że nie robi nic tak bardzo odmiennego od milionów mężczyzn na tej planecie każdego dnia i nocy. Charles delikatnie gładził brzegi listków trzymanej przez siebie róży, zastanawiając się przez chwilę, jaką on cenę będzie zmuszony zapłacić za ten podarunek...

Charles z trudem zmuszał swój operujący instynktami umysł, do przeskoczenia na tory polityki i machiavelistycznej logiki. Dlaczego Książę potrzebuje go osobiście? Zawsze wystarczały kontakty telefoniczne. Pieniądze przecież to rzecz abstrakcyjna i umowna, jak zdążył zauważyć obserwując dzisiejszy świat, więc jeśli potrzebował od jego rodziny więcej środków spoza jego strefy wpływów, wystarczyło zadzwonić, wysłać meila. Niestety, tym razem chyba nie uda mi się wykpić. Od pewnego czasu był już "członkiem Rodziny" i obejmowały go ich złożone konwenanse...

Spojrzał na Seneszala. Uśmiechnął się, szczerze. Nie cieszył się jednak z otrzymanego prezentu, a z faktu że Seneszal patrzył na niego z doskonale ukrywaną pod maską wyniosłości niepewnością. Książę nie zdradził nikomu jego pochodzenia, to pewne. Gdyby było inaczej, znał by je z pewnością jego rozmówca. Wtedy też rozumiałby czemu Książę toleruje takiego Pariasa, otacza go opieką i pozwala na tyle swobody. Seneszal czuł by wtedy strach przed nim, a tego Charles niestety nie wyczuwał. Niestety. Charles zastanawiał się jak będzie smakować kiedyś to uczucie, spijane z tak wiekowego i wpływowego wampira. Spodziewał się że będzie niczym dobre wino i miał nadzieję że się na Seneszalu nie zawiedzie.

Na razie zadowalał się niepewnością. Taki rodzaj cienkusza. Zabawne, że w tej społeczności określano jego takim właśnie mianem. Cienkusz, Słaba Krew, Ostatnie Pokolenie. Na pozór najsłabsza generacja. Najbardziej oddalona od Kaina, oczywiście zakładając że wypowiadał się wierzący, a tych było coraz mniej. Niedawno Charles słyszał, teorię pewnego Tremere, mówiącą że wynik powstania fenomenu cienkiej Krwi to wynik degeneracji całego ludzkiego gatunku. Wampiryzm, stanowiący kolejne stadium ewolucji człowieka dławi się, gdyż postęp technologiczny, zanieczyszczenia i przeludnienie sprawiają że jego natura się zmienia. Ciekawa teoria. Bardzo mu na rękę, bo odciągająca od problemu jakim było pochodzenie Charlesa.

W przeciągu ostatnich kilku miesięcy życia w tej społeczności pod opieką Księcia, był już wedle plotek krążących po Elizjum, dalko oddalonym w pokoleniach od niego potomkiem jego rodu. Ba! Był nawet posądzany o bycie synem Księcia, efektem nieudanego Przeistoczenia! Obecnie najpopularniejsza i chyba zapowiadająca się nadłuzej utrzymać teoria mówiła o Giovannim, co przecież tak wiele by tłumaczyło. Teoria ta posłała w niebyt Pariasa po klanach takich jak Malkavian czy Torreador. Ktoś nawet insynuował Gangrela! Tej o Prawdziwym Brujah nawet nie rozumiał, więc nie wypowiadał się. O takich pociesznych teoriach jak na przykład ta według której był demonem, nawet nie warto wspominać...

Uśmiechał się dalej. Seneszal przestał, kiedy zarówno cisza jak i przerwa, o uśmiechu nie wspominając, stały się ordynarnie sztuczne. Charles nawet nie drgnął. Dalej delikatnie przeciągał palcami po swoim prezencie. Przeszło mu przez myśl, że zapewne teraz uważa go za Malkaviana, o ile nie za zwykłego głupka. Nie przeszkadzało mu to. Znów ta niepewności. Cienkusz.

-Dziękuję za przekazanie tego jakże pięknego podarku. Jutro osobiście będę miał okazję podziękować Księciu. Teraz pan wybaczy, bo skoro nie zna pan celów mojej jutrzejszej.wizyty (...chociaż jesteś Seneszalem? Może po prostu nie możesz się pochwalić, a po mnie spływa to że nie wiem?), zdaje się że czas dzisiejszej dobiegł końca. Czas to pieniądz (a ja przecież jeszcze chwilę temu marnowałem go od kilku godzin...) Jeśli mam odpowiedzieć na jego zaproszenie (..odpowiedzieć na zaproszenie...), muszę dziś udać się juz do swojego schronienia by dopilnować naszych wspólnych interesów... (naszych, moich. Dobrze wiesz pijawko czemu mimo że jestem Pariasem jestem potrzebny Twojemu władcy).

Charles wstał i zaczął wychodzić z pomieszczenia. Czekała go długa droga do biurowca gdzie mieściło się jego schronienie. Kiedy dotarł do swojej limuzyny, cisnął od niechcenia blaszanych chabaziem na przeciwległe siedzenie. Nalał sobie wina z barku i uśmiechnął do siebie. Najpierw, gdyż uświadomił sobie swoją niekwestionowaną przewagę nad Seneszalem - wciąż mógł wybrać, czy ma ochotę na wino, czy też też krew. Potem, kiedy spojrzał jeszcze raz na srebrną różę, przemknęła mu przez myśl jeszcze jedna plotka jaka krążyła na jego temat. Zmiennokształtny. Dobre sobie...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 17-08-2011, 19:24   #12
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Obracał w dłoniach ozdobny kawałek papieru, wodząc po jego brzegach kciukiem. Starał się kontrolować swoje podekscytowanie, ale palce drugiej dłoni, co jakiś czas bębniły o oparcie krzesełka. Jak właściwie powinien ugryźć ten problem? Pytanie było dość trafne (i kapkę złośliwe), mając na uwadze to, z kim będzie miał okazję spotkać się jutrzejszej nocy. Istniało na nie wiele określeń. Dzieci ciemności, pijawki, wampiry – niezależnie od stosowanej terminologii, ciężko było odmówić im naprawdę fascynującej aury tajemnicy. Stanowiły stwory niezwykłe i enigmatyczne, z imponującą gamą nadnaturalnych cech i zdolności. Nie mówiąc już o przytłaczającej ilości fikcji, jaka powstała opierając się o pogłoski ich istnienia – Drakula, Nosferatu, cała tona makulatury napisana przez tą autorkę, która pół życia przesiedziała w Nowym Orleanie… tak. Jak na stworzenia starające się nie zwracać na siebie uwagi, wampiry dość sprawnie wyżłobiły sobie własną niszę w popkulturze.

Jakby tego było mało, zapraszał go nikt inny, jak sam Książę. Richard James, wielka szycha trzęsąca wampirzą społecznością na poziomie lokalnym. Ciekawe, czy skłonności do megalomanii i despotyzmu są cechami wymaganymi, aby objąć takie stanowisko? Całkiem możliwe. Z tego, co zdołał wybadać Pan D. podczas swojej ostatniej wizyty, spora część interakcji między nimi opierała się w jakiś sposób na kłamstwach i półprawdach, lub taktycznym umieszczaniu noża między łopatkami rywala. Ciężko było spostrzec pełnego pasji, naiwnego młodzieńca o złotych włosach i fiołkowych oczach pośród morza pragmatycznych manipulatorów. Czyżby postronny obserwator pozwolił, żeby jego oczekiwania zostały zabarwione przez fikcję literacką? A może tego typu jednostki wolały spędzać swój czas jak najdalej od towarzystwa Księcia? Ta zagadka niezmiernie go intrygowała. Będzie musiał dokładnie ją zbadać, kiedy nadarzy się ku temu stosowna okazja.

Z nastroju komediowego wyrwał go charakterystyczny dźwięk. Szmer tkaniny gdzieś za jego plecami. Tarcie jednej części wysuszonej garderoby o drugą. Cały efekt został dopełniony przez bukiet zapachowy, który nawet nieboszczyka zmusiłby do zatkania nosa. Ponure przypomnienie, że świata nie powinno się postrzegać przez różowe okulary. Lou zakaszlał lekko, a następnie spojrzał na otrzymaną korespondencję bardziej sceptycznym wzrokiem. Upomniał samego siebie, że jutro znowu stanie się owcą, która wyrusza między wilki. Co prawda owcą uzbrojoną w M-16 i paczkę granatów, ale jednak. Jeśli zamierzał wyjść z tego obronną ręką, konieczne było mierzenie sił na zamiary, ponowne znalezienie złotego środka między wyuczoną uprzejmością i profesjonalnym dystansem.

Kolejny rzut oka na stół i niewielki woreczek wykonany z zielonej tkaniny. Jeden ruch i topornie ociosane kamyczki ze złotymi symbolami zostały rozsypane po całej powierzchni mebla kuchennego. Można powiedzieć, że prezent wywarł na obdarowanym dość pozytywne wrażenie.
- Zielony awenturyn, specyficzny typ kwarcu, zwany również indiańskim nefrytem. Według nieprzebudzonych mistyków wzmaga kreatywność, pobudza wyobraźnię i przynosi równowagę emocjonalną oraz sukces w karierze zawodowej. Żywioł ziemi, czakra serca. Geologiczny odpowiednik scyzoryka szwajcarskiego, rozwiązującego wszystkie problemy noszącej go osoby.
Młody mag na głos wyrecytował całą formułkę. Strzelał słowami jak kulami z karabinu, niczym uczeń odpowiadający przy tablicy. Podarek wybitnie pasował do malujących się na horyzoncie sytuacji. Ten wampiryczny Księciunio posiadał dar przewidywania, nie ma co. Ale jak mówiło stare porzekadło, liczył się przede wszystkim gest. Jutro Lucas także wysili się na odpowiedni.

Teraz jednak należało przywrócić się do stanu używalności. Sparkes czuł się jak poniemiecki bunkier, a wyglądał niewiele lepiej. Olewczo odłożył papierek z inicjałami wampirycznej szychy. Wstał od stołu, udając się w stronę łazienki. Zielone kamyczki, jak i myśli o nich, zostawił daleko w tyle. Przywitało go niewielkie pomieszczenie, wyłożone do połowy różowymi płytkami ściennymi. Co piąta z nich miała na sobie jakieś wyżłobienie, parodiujące wyglądem bukiet kwiatów. Wymysł poprzedniej lokatorki. Z tego, co zdołał się dowiedzieć Lou, była ona jakąś wschodzącą gwiazdeczką pop, która nie zagrzała zbyt długo miejsca w sercach swoich fanów. Na wprost od wejścia znajdowała się biała kabina prysznicowa, na lewo umywalka, zaś trochę dalej toaleta. Po zrzuceniu z siebie przepoconych i pomiętych ubrań, wybór padł na tą pierwszą. Kolorowe mydło w płynie i ciepła woda zmywająca ze skóry brud, do niedawna stanowiły dla młodego mężczyzny szczyt luksusu. Jego poprzednie lokum mogło poszczycić się szarą kostką, szczotką drucianą i zbutwiałym ręcznikiem. Więc skoro obecna sytuacja na to pozwalała, nie zamierał sobie żałować. Wszystkiego, ale nie podstawowej higieny.

***

Poranny exodus z pościeli nastąpił o godzinie 7:15. Dało się go przyrównać do próby samodzielnego przeniesienia spiżowego pomnika. Lou nie posiadał jednak wystarczająco czasu, aby tracić go na biadolenie i wymówki. Wraz z otwarciem oczu zaczął działać z automatu. Dłonie sprawnie i szybko uporały się z przenośnym materacem, a pościel i prześcieradła zostały złożone w dwie kostki. Całość sypialnianego pakietu mężczyzna umieścił w rogu pomieszczenia, nieopodal szafy z ubraniami. Zamiótł wzrokiem pokój. Drewniane panele, kremowe ściany, trzy taktycznie rozlokowane plafony. Po prawej od wejścia znajdował się czarny fotel biurowy i mahoniowe biurko. Spoczywało na nim kilka różnokolorowych segregatorów, dwie aktówki oraz jakaś skserowana kartka, nosząca ślady napastowania przez kubek z kawą. Tuż obok umieszczono dwa regały z książkami, jednak osoba doszukująca się w nich mistycznych tomów byłaby dość mocno rozczarowana. Nie było nawet pseudo-okultystycznych bzdur, zamiast tego półki wręcz uginały się pod naporem komiksów i rozmaitych powieści fantasy, z których wiele sięgało sobą wczesnych lat 80tych. Gruba warstwa kurzu sugerowała, że już dawno nie poświęcono im jakiejkolwiek formy uwagi. Naprzeciw umiejscowiono wcześniej wspomnianą, trzydrzwiową szafę, której otwarte drzwi ukazywały zatrzęsienie garniturów, butów, skórzanych płaszczy oraz krawatów na każdą porę dnia i nocy. Z pomiędzy gąszczu strojów biznesowych nieśmiało przebijały się flanelowe koszule, polary, tenisówki i spodnie od dresu. Na ścianie po lewej umieszczono lustro, w celu ułatwienia selekcji oraz tworzenia odpowiednich kombinacji kolorystycznych. Podsumowując, pomieszczenie stanowiło surrealny miszmasz sypialni japońskiego biznesmena i lubiącego fikcję młodzieńca, dającego upust tłamszonej wewnątrz, seksualnej frustracji, przez zbyt intensywne podziwienie obrazów, których autorem jest Boris Vallejo.

Strój wieczorowy już sobie upatrzył. Do tego czasu wystarczy jednak bawełna, przyduże spodnie jeansowe i jego wysłużone Pumy. Odłożył wybrane części garderoby na bok, aby czekały na niego, gdy skończy to, co sobie zaplanował. Przed opuszczeniem sypialni, wydobył jeszcze z szuflady biurka telefon komórkowy, parę kulek relaksacyjnych, wesoło chroboczącą skórzaną sakiewkę, paczkę kolorowej kredy, wymiętolony notatnik i coś, co z braku lepszego określenia wyglądało jak wskaźnik biurowy. Tak uzbrojony, wykręcił znany na pamięć numer i ruszył w stronę pokoju gościnnego. Umyć się i zjeść jeszcze zdąży. Teraz liczyła się praca… i tylko praca. Czas na nikogo nie czeka. No, prawie.

***

Otaczały go kieliszki, talerze, sztućce, serwetki i cholera właściwie wie, co jeszcze. Sklepik i znajdująca się w nim zawartość zdecydowanie stanowiły zbyt dużą przeszkodę. Należało, więc szukać pomocy kogoś, kto wie o tych rzeczach więcej niż sam zainteresowany. Znalezienie ekspedientki nie trwało długo, wystarczyło przeszukać na chybił-trafił kilka pobliskich działów.
- Dzień dobry, szukam odpowiedniego prezentu dla znajomego. Czy może mi pani pomóc?
Dwadzieścia-parę lat, niebieskie oczy, blond włosy. Do tego zgrabna figura i ładna, przyjazna twarz. Każdy Niemiec byłby zachwycony taką panną. Szkoda, że nie miał niemieckich korzeni.
- Ach, oczywiście! Służę pomocą. A co to za okazja, jeśli mogę zapytać?
Na złotej plakietce doczepionej do śnieżnobiałej bluzki widniało imię „Annie”, ale zdezorientowany klient jakoś nie czuł się wystarczająco komfortowo, aby zwracać się do dziewczyny per „Ty”. Dlatego, że na dobrą sprawę wcale jej nie znał. Ech, niech szlag trafi wszelkie normy społeczne.

- Nic szczególnego, taka skromna uroczystość. Sam myślałem o jakiejś karafce, mój kolega słynie ze sporego, heh… zamiłowania do różnorakich trunków. To prawdziwy koneser.
- Mmm… w takim razie doskonale pan trafił! Zaraz coś znajdziemy, proszę za mną.

Podczas przemarszu pośród regałów słyszał jedynie stukot jej szpilek. Żadnych innych odgłosów. Cisza, jak makiem zasiał. Najwyraźniej nikogo innego nie było obecnie w sklepie.
- Mamy szeroki wybór naczyń tego typu. Do whiskey, wódki, koniaku…
- Najbardziej przepada chyba za młodym, czerwonym, winem.
- W takim razie polecam Capitaine Magnum, przeznaczona specyficznie do przechowywania czerwonego wina, przy tym smukła i stylowa. Zachwyca oko swoją estetyką.

Dziewczyna podstawiła mu pod nos jedno z wielu, niemal identycznych naczyń. Równie dobrze mogłaby pokazywać mu wazę pochodzącą z jakiejś wschodniej dynastii. Jeśli chodziło o takie rzeczy, jego umysł operował systemem zero-jedynkowym. Rozróżniał pomiędzy przedmiotem będącym „karafką” i „nie-karafką”.
- Dobrze, wezmę ją. Zapłacę kartą, mam nadzieję, że to nie problem?
- W żadnym razie, zapraszam do kasy. Zapakować ją jak prezent?

Delikatna zmiana lokalizacji, charakterystyczny chrobot wyskakującego paragonu.
- Jeśli można, byłbym wdzięczny. Z karmazynową wstążką.
- Czy dodać również jakąś notkę? Obdarowywani zwykle lubią takie rzeczy.

Mała miała rację. Komuś takiemu jak Książę z pewnością by się spodobało.

- Hmm. Dobry pomysł. Bardzo dobry. Niech będzie… „Z wyrazami szacunku, J.S.”. Aha, zanim zapomnę, czy byłaby możliwość odebrania tej paczuszki pod wieczór? Teraz udaję się do pracy i…
- Nie ma żadnego problemu. Pana godność? Zapiszę i przekażę informację koleżance.
- Sparkes. Lucas Sparkes. Ale pani może mi mówić Lou.

Uśmiechnęła się, trochę speszona, ale nie odwróciła wzroku. Zrobił na niej dobre wrażenie? Czy może wydał się aroganckim bucem? Wszystko jedno. Przecież zagaił pod wpływem chwilowego kaprysu, tak naprawdę nie miał warunków ani ochoty, aby uskuteczniać jakikolwiek podryw. O długoterminowym związku nawet nie próbował myśleć. „Kochanie, jak minął Ci dzisiaj dzień w Fundacji?” Coś wewnątrz, jakieś małe ziarenko chaosu, chciało jednak działać przeciw logice i zdrowemu rozsądkowi. Zrobić na złość wszystkim wokół. A przede wszystkim, samemu sobie.
- Zastanawiałem się, czy dałaby się pani zaprosić na kawę?
Przez chwilę poczuł coś starego, acz znajomego, ciężką metalową gulę w żołądku.
- Och… to miło z pana strony, naprawdę, ale spotykam się już z kimś.
- Ach. W takim razie przepraszam… po odbiór zjawię się około godziny 17:40.
- Oczywiście. Dziękuję serdecznie za zakupy w naszym sklepie. Dowidzenia.

Zagryzł wargę. Prawie do krwi. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że jej nie odpowiedział. Obecnie był zbyt zajęty wsłuchiwaniem się w jadowity chichot swojego współlokatora, który jawnie naśmiewał się ze związkowego kaleki opuszczającego sklep. Znajomy swąd zwęglonego mięsa wcale nie pomagał.

***

Światło wlewało się do wielgachnej sali, przez równie przyduże okna. Uważne oko było w stanie wyłapać drobiny kurzu, tańczące wokół promieni złotej kuli. W bibliotece panowała niemal absolutna cisza, jeśli nie liczyć okazjonalnych odgłosów czyichś szeptów. Spokój zdawał się dominować przynajmniej w tej części, w której przebywał Lucas. Chłopak podejrzewał, że pozostali mistycy po prostu dawno już wyrośli z przeglądania „kolorowanek”, jakie oddano mu do dyspozycji. Cóż, taki los świeżynki. W ciągu ostatnich trzech godzin zdołał wykreować istny fort z książek, aczkolwiek ilość rzetelnych informacji, na jakie mógł się powołać, zdawała się odwrotnie proporcjonalna do wielkości owej konstrukcji. Przejechawszy dłonią po twarzy, ujął w palce wysłużoną kartkę.
- Brak odbicia, niemożliwość wyjścia na światło słoneczne, podatność na fazy księżyca, niemożliwość wejścia do domostwa bez zaproszenia, święte ikony, jako element odpędzający… wrażliwość na czosnek i srebro, spoczynek tylko na rodzimej ziemi… ech. Pieprzyć. To nie ma sensu.
Ktoś mógłby pomyśleć, że rozciągająca się na cały świat organizacja cudotwórców, którzy samą wolą zmieniają otaczającą ich rzeczywistość, będzie miała bardziej dokładne dane o tonach inteligentnych nieumarłych, żyjących sobie pośród ludzkiej społeczności. Co było prawdziwe? Co tyczyło się tylko niektórych? Co od razu mógł włożyć między bajki? Najwidoczniej los nie zamierzał mu ułatwić zadania. Nic nie szkodzi. Lubił wyzwania. Całe jego życie takim było, więc czemu spodziewać się zmiany teraz? Zamknął ostatnią z wertowanych ksiąg, uchylając się przed obłoczkiem kurzu.

***

Delikatne zmęczenie, niemożliwe do porównania z tym wczorajszym. Koniec pracy na jeden dzień. Chwilowy kres położony mistycznemu mumbo-jumbo i ezoterycznemu bełkotowi. Wyszedł na zewnątrz, poza mury starego budynku. Zaledwie ułamek sekundy poświęcił pięknemu zachodowi słońca i delikatnemu uczuciu wiatru łechtającego skórę. Powrót do mieszkania poprzez szare i smętne ulice nie polepszał samopoczucia. Lou trzymał ręce w kieszeni, jego łepetyna była lekko spuszczona, a mijający go ludzie kojarzyli mu się z papierowymi wycinkami z gazet. Zdawali się niemal równie interesujący. Wewnętrzna, mentalna membrana zafalowała, ledwie pokonana przez skrzeczący odgłos telefonu, w kółko wygrywający Breakdown. AXL ze swoim skrzekliwym, przepitym głosem nie dawał mu spokoju. Nazwa na wyświetlaczu nie była tą, której się spodziewał.
- Co jest grane? Myślałem, że odezwie się do mnie Hype. To z nim się wcześniej kontaktowałem.
- Nie ma dzisiaj zbyt wiele czasu. Zmarnował go na Ciebie wystarczająco.

Sekunda milczenia, palce zaciskające się mocniej na mieszance plastiku i metalu.
- Wal się Zeke. Wal się i powiedz mi w końcu to, co chcę wiedzieć.
- Ta wasza paranoja jest czasem taka zabawna, wiesz? Jeśli chodzi o kamienie, są czyste. Żadnych śladów mistycznej babraniny, czy chociażby pozostałości krwi. Zwykły kwarc kupiony z przeceny na Ebayu. Jedyne rzeczy, jakie mogą Ci w nim zaszkodzić, to bijące na dziesięć metrów kicz i tandeta.

Pierwsze dobre wieści dzisiejszego dnia. Oby tylko odpowiedzialna za nie była czyjaś niekompetencja.
- Czad i odlot. Powinienem się wrócić do biblioteki?
- Nie ma potrzeby, czekają już na twoim biurku. Przy okazji, pozmiataj czasem kurze, co?

Zgrzyt zębów. Wścibski sukinkot miał tupet, tego nie dało się mu zaprzeczyć.
- A żywiłem nadzieję, że na nowej drodze życia będę miał trochę prywatności.
- Oj koleś, koleś. Jakiś Ty wciąż młody i naiwny.

Na te słowa, czerwona lampka w głowie Sparkes’a rozbłysła radośnie, a usta zaczęły działać samodzielnie, nie przejmując się szczególnie wyznacznikami kultury i dobrego wychowania.
- Słuchaj no, Ty beko sadła, całą swoją naiwność mogę wsadzić głęboko w Twoją tłustą…
Zanim zdążył powiedzieć, co swoje, pożegnał go złośliwy rechot i odgłos utraty połączenia. Kiedyś dorwie tego cwaniaczka sam na sam i porachuje mu kości. A to, co zostanie, odda do masarni i jeszcze sporo zarobi. Wziąwszy kilka głębokich oddechów, ruszył w dalszą drogę.

***

O godzinie 23:40, przy chodniku przed budynkiem Elizjum zatrzymała się taksówka. Stary model mercedesa w czarnym kolorze - z zielonymi winylami i pomarańczowym znakiem, dość jasno określającym przeznaczenie pojazdu. Szczodrze opłaciwszy taksiarza, z auta wysiadł młody mężczyzna o brązowych włosach. Zostały one zaczesane do tyłu i utrwalone w tej pozycji żelem. Dodatkowo, był ubrany w odpowiedni do okazji strój wieczorowy oraz ciemnogranatowy, skórzany płaszcz. W lewej dłoni bez ustanku obracał czymś niewielkim i metalowym, natomiast prawa trzymała przeźroczyste pudełko, owinięte karmazynową wstążką. Zawartość stanowiło szklane naczynie – karafka. Nowoprzybyły łypnął w górę, patrząc jak wyższe kondygnacje staromodnego budynku zlewają się z mrokiem nocy. Kąciki ust Lou zadrżały, kreując uśmiech, jakim zwykle posługiwali się domokrążcy.
- Dobra. Zaczynajmy to przedstawienie. Akt pierwszy, kurtyna w górę.
Skórzane buty zmniejszyły dystans między swoim właścicielem i drzwiami wejściowymi.
 
Highlander jest offline  
Stary 17-08-2011, 20:07   #13
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Owszem. Dziś prezent, jutro kołek, pojutrze ostateczna śmierć... Strzeż się.

Wyjaśnienie Angeli, było aż nad to wymowne. Książę miał zapewne jakiś problem, stąd propozycja, a raczej nieformalny rozkaz stawienia się w Elizjum. Władca Domeny nie należał do tych, co powtarzają dwa razy. Nie zamierzał sobie więcej zaprzątać głowy powodami zaproszenia. Nie miał na to wpływu a także zwyczaju martwić się czymś, czego nie mógł zmienić.
Noc dopiero się zaczynała, nie mógł jej zmarnować na czcze dywagacje.

Spojrzał jeszcze raz na swoją towarzyszkę. Przyznał z satysfakcją, że Primogen klanu Bruhaj był obiektem o wiele bardziej wartym uwagi, niż zaproszenie i prezent od Księcia. Płonąca intensywną czerwienią, atłasowa sukienka podkreślała figurę Kainitki, a spory dekolt odsłaniał tajemniczo intrygującą krągłość piersi. Wysokie szpilki, idealnie dobrane do reszty ubiory podkreślały długie i smukłe nogi. Kuszące, lśniące czerwienią szminki usta, lekko otwarte zapraszały do pocałunku. Była świadoma swojej urody i potrafiła to doskonale wykorzystać.




Piękno… Adrien zawsze to doceniał, nie zmieniło się to również po przemianie. Zawsze był estetą, harmonia i smak, wrażenia zapachowe i wizualne chłonął całym sobą, jak na prawdziwego Torreadora przystało. Lubił drogie, luksusowe marki i wyjątkowe kobiety. Miał charakter kolekcjonera, nie mógł przepuścić okazji, żeby nie dorzucić do swojej kolekcji tak wyjątkowego okazu.

- Mówiłaś, coś o rozkoszowaniu się tym ciepłym wieczorem w moim towarzystwie? – celowo sparafrazował jej wcześniejszą wypowiedź, dodając do tego tajemniczy uśmiech.
- Masz jakąś propozycję? – czarne oczy, podkreślone ostrzejszym makijażem , zabłysły na chwilkę przy tym pytaniu.
- Znam bardzo przyjemne miejsce, gdzie możemy się rozerwać i zabawić.
Ujęła ponownie jego ramię, a uśmiech i złożone w nim ponętne usta wystarczyły za odpowiedź. Poprowadził ją na parking. Jego czarny Range Rover zamrugał w półmroku światłami, kiedy uruchomił zdalnie centralny zamek. Otwarł jej drzwi i zaprosił do wnętrza. Skórzana tapicerka siedzeń, przyjemnie zaszeleściła, kiedy Angela wsiadała. Uruchomił silnik i ruszyli w nocne ulice Ottawy.

Osiem potężnych cylindrów silnika Supercharged V8 wprawiało w ruch czarnego Range Rovera. Zapewniało odpowiedni zapas mocy i komfort w każdej sytuacji na drodze. Czarna karoseria luksusowej terenówki błyszczała w świetle lamp ulicznych i mijanych przez właściciela klubów dyskotekowych.

Oboje podczas drogi milczeli, od czasu do czasu spoglądając na siebie. Gdzieś na granicy swojej świadomości, Adrien czuł jakieś dziwne sygnały… pojawiły się w momencie spotkania atrakcyjnej Brujah. Miał przedziwne wrażenie, że kobieta próbowała jakichś sztuczek na jego umyśle, ale robiła to bardzo subtelnie i z wyczuciem. Był wystarczająco skoncentrowany, by jej to utrudnić. Zresztą tego wieczoru zamierzał jej dać tyle przyjemności, że nie będzie miała czasu na takie zabawy.

*****

Emanujące czerwienią, neony klubu Pozition, były z daleka widoczne. To było jedno z nielicznych miejsc, które sobie upodobał w nowym miejscu. Klub był sporych rozmiarów, zawsze pękający w szwach, wypełniony muzyką i z parkietem wypełnionym rozgrzanymi ciałami tańczących. Dużym plusem dla niego, była staranna selekcja prowadzona przez postawnych ochroniarzy, którzy jego zdaniem, w kwestii urody kobiecej wykazywali się gustem.

Przed bramką wejściową, była dość dużą kolejka. Ujął Angelę pod ramię i ruszył wprost do wejścia, znał tu ochronę, a banknot o sporym nominale wystarczająco dobrze przemawiał do mężczyzn pilnujących wejścia. Gdzieś za swoimi plecami słyszał gwałtowne protesty, na które nie zwrócił uwagi, a które zostały szybko zagłuszone przez wibrującą w uszach muzykę.

Melodia wibrująca w powietrzu zatłoczonego klubu, wysyłana przez kilkadziesiąt przemyślnie ukrytych głośników, była rytmiczna i prosta. Klub był wypełniony po brzegi, ludzie stali przy barze, parkiet także był solidnie zatłoczony. Wydawać by się mogło, że panuje tu jeden wielki chaos. Dla zwykłego śmiertelnika może tak, ale nie dla Adriena. Jego wyczulone zmysły wyłapywały prawie każdy detal. Ruszył w kierunku baru, skąd miałby lepszy widok na parkiet. W końcu musiał coś sobie dzisiaj wybrać, a czasu miał co raz mniej. Czuł na sobie spojrzenia wielu bawiących się w klubie kobiet. Wywołało to lekki uśmieszek na jego twarzy. Zdawał sobie sprawę, że jest atrakcyjny, wysoki, ciemny brunet, o muskularnych barkach. To działało na kobiety, w życiu śmiertelnym wykorzystywał to wiele razy. Jednak nie zwracał na żadną uwagi. Przynajmniej otwarcie, wiedział, że to zawsze wywołuje w nich zirytowanie i ciekawość. A to już prawie otwarte drzwi… do ciepła ich ciał i smaku słodkiej vitae.

Dzisiaj miał już jednak towarzyszkę do zabawy, nachylił się do niej i zapytał: - Byłaś już tu kiedyś?
- Nie, ale jak widzę, to bardzo przyjemnie miejsce – ostatnie słowa wręcz wymruczała mu do ucha, wspierając się na jego ramieniu. – Może coś upolujemy – zaproponowała.
- Już myślałem, że nie zaproponujesz – zażartował.
- Mam tutaj wynajęty na stałe wynajęty apartament na specjalne okazje – wsunął jej kartę magnetyczną w dłoń - poczekasz tam na mnie… ja się zatroszczę o odrobinę rozrywki dla nas.
Ruszył w stronę baru, zostawiając ją samą w tłumie. Wiedział, że ją zaintrygował i że ciekawość weźmie w niej górę. Musiał teraz znaleźć odpowiedni obiekt, który zadowoliłby ich parę. Bacznym wzrokiem lustrował parkiet i okolicę.

Zamówił drinka – whisky z lodem, wręczając barmance solidny napiwek. Drink był tylko rekwizytem, bo z racji swej natury i tak nie mógł go spożyć, choć bardzo tego żałował. Przed przemianą to był jego ulubiony napój wyskokowy. Ballantine's Gold Seal – dwunastoletni trunek, koloru ciemnego bursztynu, z lekko ziołowo – dębowym posmakiem, dodatkowo wzmacnianym przez chłód kryształowych kostek lodu. Teraz to były tylko wspomnienia.

Wreszcie wypatrzył odpowiedni cel łowów. Około trzydziesto letnią blondynkę, w seksownej podkreślającą figurę czarnej sukience, opiętej z przodu i na zaokrąglonych pośladkach. Sięgała powyżej kolan, na dole byle rozkloszowana, miała całe odsłonięte plecy aż do miejsca w którym zaczyna się pupa. Sukienka trzymała się z tyłu na plecach na dwóch skrzyżowanych, wąziutkich czarnych sznureczkach oraz na cieniutkich ramiączkach które zawiązywane były na karku na kokardkę niczym niektóre modele strojów kąpielowych. Duży dekolt, głęboko wycięty więcej chyba odsłaniał jak zakrywał, zarówno po bokach jak i od wewnętrznej strony dekoltu spora część biustu była widoczna. Złoty łańcuszek, bransoletka na nodze, delikatne szpilki, równa brązowa opalenizna i wyzywający makijaż. Kręciła się zmysłowo na parkiecie w rytm frenetycznej transowej muzyki. Bawiła się już od dłuższego czasu, na jej skórze, lśniły delikatne kropelki potu, nadając jej jeszcze bardziej pociągający blask. Kobieta chyba złowiła w tańcu jego wzrok, od dłuższej chwili bowiem, wpatrywał się w nią prowokująco. To zawsze działało…

*****

Puścił ją przodem, przepuszczając ją do windy. Miał w tym, prócz oczywistej grzeczności swój cel, chciał się dokładnie przyjrzeć jej ciału, czuł w nozdrzach słodki zapach jej rozgrzanej skóry, drażniący Bestię w środku. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, pociągnął ją do siebie, zanurzył dłoń jej włosach, delikatnie pieszcząc jej szyję. Wypite drinki i intensywna zabawa, sprawiły, że upolowanie zdobyczy, było dziś łatwiejsze niż zwykle.

Jego dłonie wędrowały po jej nagich, odsłoniętych plecach, zatrzymując się póki co na krawędzi materiału opinającego jej pośladki. Jego zimy dotyk sprawił, że na chwilę zamarła, ale był to tylko ułamek sekundy niepewności. Wyczuwał jej podniecenie i żałował, że pewnych rzeczy nie potrafi już odczuwać po przemianie jak kiedyś… nieżycie miało też swoje wady.
Poprowadził ją pewnie do drzwi od wynajętego apartamentu. Wnętrze było pogrążone w kameralnym półmroku, tworzonym przez przemyślnie zaprojektowane oświetlenie. Szeroka, obita białą skórą kanapa była zwieńczeniem minimalistycznego wykończenia wnętrza. Szerokie okna, ukazywały panoramę nocnego miasta, iskrzącego się różnokolorowymi światłami samochodów, neonów i reklam.

- Mam dla Ciebie niespodziankę – szepnął swojej ofierze do ucha, delikatnie przygryzając gorący płatek. Zamruczała z zadowoleniem.

Podprowadził ją do sofy, sięgnął po jedwabną, czarną opaskę, wiszącą na poręczy. Stanął tyłem do niej, mówiąc: - Nie bój się… odpręż się – zawiązywał pasek materiału na jej oczach. Czuł, że lekko drży, żądza brała w niej górę całkowicie.

Wtedy dał znak Angeli, z lubieżnym uśmiechem na twarzy, kobieta Brujah wyszła z drugiego pomieszczenia.

*****

Kilka godzin później opuszczali klub, zostawiając za sobą zgiełk muzyki. Światła nocnego miasta przemykały tworząc zawiłe refleksy na lśniącym czarnym lakierze karoserii. Spędzili kilka przyjemnych godzin, kosztując Vitae z chętnego, młodego ciała kobiety. Zostawili ją tam śpiącą, jak się obudzi, będzie ją potwornie boleć głowa. Adrien wątpił, czy w ogóle będzie pamiętać jak się znalazła w tamtym miejscu. Przeczuwał, że Angela próbowała na ich zabawce jakichś swoich sztuczek. Wyczuł coś, lecz nie potrafił dokładnie zidentyfikować umiejętności Kainitki.

Odwiózł ją pod wskazany adres, kiedy otwarł jej drzwi z charakterystycznym dla siebie uśmiechem i spojrzeniem czarnych oczu powiedziała: - Nie pomyliłam się co do ciebie… świetnie się bawiłam – westchnęła.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy? – odparł swobodnie.
- Może – zaśmiała się i odeszła, stukając obcasami wysokich, czerwonych szpilek.


*****

Jego schronieniem był sporego metrażu, obszerny loft, umieszczony na ostatnim piętrze budynków po starej fabryce włókienniczej. Mieszkanie wynajął oczywiście za pośrednictwem Primogenu klanu Toreador. Musiał przyznać, że bardzo przypadło mu do gustu. Dokonał kilku modyfikacji, by dostosować je do swoich potrzeb.

Założył solidne, ciężkie rolety, które raczej nie przed włamaniami miały go chronić. Mieszkanie urządził tak jak lubił, prosto i minimalistycznie. Jedynymi ozdobami były wiszące na kilku ścianach obszernego salonu, rzadkie oazy broni białej. To była jedna z jego słabostek – kolekcjonował kunsztownie wykonane ostrza. Obok japońskich katan, kawaleryjskich szabli, wisiały egzotyczne kukri, jatagany i sztylety. Większością z nich umiał się doskonale posługiwać.

Inną kolekcję, znacznie bardziej funkcjonalną, skrywał w szafie pancernej, przemyślnie ukrytej w ścianie. Zabezpieczeniem był cyfrowy zamek. W środku trzymał swoje narzędzia pracy, kilkanaście sztuk broni palnej, wraz z akcesoriami i amunicją różnego rodzaju. Od pistoletów, przez pistolety maszynowe, karabiny szturmowe, na dwóch karabinach wyborowych kończąc. Tak zarabiał na swoje utrzymanie… zabijał. Zarówno dla Księcia, jak i dla ludzkich zleceniodawców. Parał się tym, już przed przemianą, teraz jego umiejętności tylko wzrosły… nie każdego było na nie stać.

*****

W poczekalni budynku Elizjum, gdzie skierował go jeden z ghuli służący Księciu, było już kilku Kainitów, niektórych znał z widzenia, jednak nikogo szczególnie. Skinął głową na powitanie towarzystwu. Teraz pozostało tylko czekać na władcę Domeny.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 17-08-2011 o 20:30.
merill jest offline  
Stary 20-08-2011, 00:23   #14
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Charles Charpentier-Tisserand wszedł powoli do budynku Elizjum. Kiwnął głową ubranemu w elegancki garnitur portierowi, który siedział za wielką mahoniową ladą w kolonialnym stylu, stukając intensywnie w klawisze komputera. Mężczyzna wstał ze skórzanego fotela i z szacunkiem ukłonił się:
- Witam, panie Charpentier-Tisserand, miło widzieć znajomą twarz wraz z początkiem wieczora.
- Witaj, Mortimerze - odpowiedział Charles, podchodząc do biurka i leniwym gestem przesuwając po gładkiej powierzchni studolarowy banknot - napiwek, jak zwykle za wspaniałą obsługę - twarz portiera rozświetliła się w uśmiechu, gdy w tym samym momencie jego ręka, zwinęła banknot w rulon i wsunęła do kieszeni spodni - Czy ktoś...? - zadał pytanie Charles, urywając je w połowie, wiedząc, że śmiertelnik zrozumie.
- Nie, nie. Jest pan pierwszy - odpowiedział, siadając za komputerem i wstukując kolejne klawisze, dodał - Wszystko jest już dla pana otwarte, obsługa zaraz poda... napoje.
- Dziękuję.

Wsunął się przez otwarte drzwi do windy, wciskając klawisz z numerem siedem. Lepiej od razu być w centrum, aby nie przegapić żadnego "nieśmiertelnego", który również mógł zostać wezwany przez Księcia. Z cichym szmerem rozsuwających się drzwi wszedł do pierwszego z ciągu pomieszczeń. Rozejrzał się powoli po luksusowym wnętrzu, uśmiechając do samego siebie.
Zimna poświata sztucznego oświetlenia dodawała sali surowości. Cała stylizacja tego miejsca zachęcała raczej do szybkiej ucieczki, niż spoczęcia na jednej z czarnych, skórzanych kanap. Stal, skóra, czerń i biel. Tak w skrócie można było opisać to miejsce. Szachownica białych i czarnych płytek pod nogami, nie osłonięta krztyną materiału, tylko dopełniała tej całości. Jednak Charles był w stanie przypomnieć sobie kilka twarzy tych, którzy wręcz przepadali za przebywaniem tutaj.



Wisząca na ścianie afrykańska maska, wyrzeźbiona w jednym kawałku hebanowego drewna, wyglądała tu jak jakaś pomyłka. Mężczyzna podszedł doń i lekkim ruchem zdjął ze starego miejsca.
- Znajdziemy ci bardziej odpowiednią przestrzeń - oznajmił w stronę ozdoby, kierując się ku kolejnym pomieszczeniom.
Minął jeszcze trzy sale, jedną w faerii barw, z rattanowymi, nieco absurdalnymi meblami, które zaskakująco często były wymieniane ze względu na miażdżenia podłokietników lub oparć nadnaturalną siłą Kainitów. Drugą - która przypomniała mu nieco rozspasały styl domu uciech z przewagą tiulowych zasłonek, koronek, czerwieni, różu i wyjątkowo miękkich siedzisk, sof i puf. I trzecią, która miała chyba za zadanie imitować elegancką restaurację połączoną z klubem - znakomicie dobrane dodatki, meble, w modnych brązach i beżach od ciemnego, prawie czarnego naturalnego brązowego po "kawę z mlekiem", z dużą ilością przestrzeni pośrodku.
Potem był wąski i nieco klaustrofobiczny korytarz, gdzie z ledwością mogły przejść obok siebie dwie osoby i ogromna, urządzona już praktycznie sala, gdzie spokojnie można było usiąść i porozmawiać, a także wspiąć się na okalającą pokój antresolę, gdzie wisiały kosztowne obrazy i stały rozmaite wyrazy sztuki najwierniejszych "wyznawców" Torreadorów. Tu na razie postanowił zatrzymać się Charles, bowiem dalej była już tylko urządzona w dziwnym orientalno-kiczowatym stylu poczekalnia oraz prywatne pokoje Księcia.
To tu również mężczyzna postanowił zostawić zabraną ze sobą hebanową maskę. Wspiął się po drewnianych, gładko wypolerowanych i idealnie błyszczących schodach i postawił na pierwszym, wolnym postumencie, jaki spotkał.
Potem odwrócił się i zaczął leniwie przechadzać pomiędzy wytworami sztuki, zgromadzonymi na antresoli.

Po nie więcej niż godzinie, sala zaczęła napełniać się głosami. Charles ignorując natarczywe spojrzenia innych gości Elizjum, przeszedł do książęcej poczekalni i spokojnie usiadłszy na jednym z foteli, począł uważnie obserwować wejście.
Chwilę po jego przybyciu do sali nieco nerwowym krokiem wszedł drugi mężczyzna. Ubrany elegancko, ze zgrabnym, małym pakunkiem przewiązanym karmazynową wstążką. Tisserand z zainteresowaniem zarejestrował, że nowoprzybyłemu biło serce, a jego nozdrza zaatakował typowo ludzki, bardzo "śmiertelny" zapach.
- Dobry wieczór - oznajmiło owo śmiertelne stworzenie i jakby czując się już pewniej, podeszło do drugiego fotela, z którego również idealnie widać było wejście.

Lucas starał się nie biec przez kolejne sale tego wampirzego przybytku. Nie, w zasadzie nie czuł w ogóle strachu. Raczej gnała go ciekawość. Tym bardziej, że przechodząc przez Elizjum, rejestrował nadzwyczajną liczbę wampirów, z których większość bezbłędnie rozpoznawała w nim śmiertelnika. Zastanawiał się, czy ktokolwiek pokusił się o sprawdzenie, czy czasem nie było w nim czegoś więcej... Uśmiechnął się do siebie, pewnie podnosząc wzrok, aby napotkać stalowoszare spojrzenie wyjątkowo urodziwej Kainitki. Powoli zsunął wzrok z jej sylwetki na łuk prowadzący do kolejnego pomieszczenia, mając nadzieję, że jej zainteresowanie nie wynikało z apetytu.
Hermetyk bez wahania przeszedł przez łukowate sklepienie i znalazł się w mocno specyficznej sali.
- Dobry wieczór - powiedział ni to w przestrzeń, ni to do jedynego siędzącego tu wampira i zajął ostatni fotel z tak dobrym widokiem na wejście.
- Dobry wieczór - odpowiedział jego aktualny towarzysz, ale ewidentnie nie zamierzał zagajać. Lou też nie zamierzał. Wolał obserwować. Szczególnie, że pięć minut po nim, do sali weszła lekkim, nieco kołyszącym krokiem smukła, ciemnowłosa i stalowooka Kainitka, ta sama, która przedtem mierzyła go spojrzeniem. A wraz z nią jej zupełne przeciwieństwo, jasna jak mała żarówka, bo z tym mu się skojarzyła, niska i krągła blondynka. Te dwie osobniczki nie zaszczyciły żadnego z nich nawet lekkim skinieniem głowy, zamiast tego, odeszły w najdalszy kraniec sali i pochylone ku sobie, rozmawiały.
Sparkes ustawił na stoliku przed sobą prezent dla Księcia. Wraz z rosnącym zadowoleniem z dokonanego wyboru, poczuł rodzące się gdzieś w podbrzuszu zadowolenie innego rodzaju. Był wśród wampirów. Oddychał tym samym powietrzem, co one... Wróć. Oddychał tym samym powietrzem, które one wciągały w siebie, aby mówić. I wypuszczały wraz z kolejnymi słowami wypływającymi z ich ust. Był satysfakcjonująco świadom, że raczej niewielu Magów mogło gościć wśród tych istot. Szkoda tylko, że żadna nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną jego osobą, ponieważ z przyjemnością wypróbowałby swoją umiejętność konwersacji na jednej z nich.
Jego rozmyślania przerwało wejście kolejnego osobnika

Adrien był ubrany w elegancki, wygodny i nieograniczający jego ruchów garnitur. Najchętniej włożyłby do ukrytej kabury jakąś broń (bądź kilka), jednak wiedział, że w Elizjum noszenie takowej jest absolutnie zakazane. Nie chciał jednak opuszczać swojego loftu bezbronny. Nie chodziło o to, że się bał. Nie miał czego się obawiać, to on był w końcu drapieżnikiem. Broń była jego przedłużeniem, nierozerwalnym elementem wizerunku. Jedni nakładali na siebie tony makijażu, czy nie rozstawali się z Ipadami, on wsuwał chłodny metal do kabury. Swojego dziewięciomilimetrowego waltera zostawił w zamykanej na kluczyk skrzynce, którą podsunął mu zapytany o przechowanie broni portier. Wygodne. Sam misternie zdobiony kluczyk zaś wsunął do kieszeni swoich spodni.
Przechodząc przez kolejne sale Elizjum, widział odwracające się za nim głowy. Głównie damskie, nie brakowało jednak i męskich. Nie zwracał na nie uwagi, miał teraz ważniejsze zadania przed sobą. Czuł podskórnie, że kolejne noce także będą oddane cielesnym uciechom, ale bynajmniej nie będzie w nich chodzić o słodką vitea uroczych kobiet, czy seks. Polowanie na ofiarę i wyduszanie z niej życia, bądź nie-życia, także można było przecież zaliczyć do uciech. Wolno, szybko, boleśnie, czy krwawo. Wszystko zgodnie z tym, jak zażyczył sobie zleceniodawca i o ile poparł swoje zlecenie odpowiednią sumą.
Kiedy przeszedł przez ostatni łuk, który dalej prowadził już tylko do kwater Księcia, skinął lekko głową na powitanie. W pomieszczeniu było już parę osób, jednak poza Vanessą Polaris, mniej lub bardziej oficjalnie - kochanką Księcia nie kojarzył nikogo z imienia i nazwiska. Jedna z twarzy wydała mu się znajoma, a po chwili dopasowała się ona do imienia i nazwiska, które przeczytał ukradkiem w teczce, na którą natknął się w posiadłości Księcia. Lucas Brian Sparkes, mag.

James nie przepadał za towarzystwem innych członków wampirzej społeczności, wyjątkiem byli jedynie członkowie jego własnego klanu, a i to nie wszyscy, jednak mężczyzna czuł, że dziś, choć nie do końca chętnie, będzie musiał zacząć współpracę z innymi. Nie, nie przeszkadzało mu to jakoś szczególnie, w końcu był profesjonalistą, a jego osobista etyka zawodowa jeszcze za życia nie pozwalała mu wyrażać niepochlebnych opinii o swoich współpracownikach, czy tym bardziej wchodzić z nimi w konflikty. Owszem, był uprzejmy, jednak jeśli już wypowiadał swoje zdanie, było ono pewne i wyważone. Żadnych pochopnych opinii. Assamita nie zamierzał uprzedzać się również od razu do propozycji Księcia, ba, w zasadzie chętnie zacząłby stałą współpracę z tym wpływowym Ventrue. Wszystko rzecz jasna ku korzyści i chwale jego własnego klanu.
Nie zatrzymywał się na czcze i puste rozmowy z innymi Kainitami, kiedy przechodził przez sale Elizjum. Czas na nawiązywanie wygodnych kontaktów rzecz jasna się znajdzie, jednak po misji, którą zamierzał wykonać dla Księcia. Wszedł do pomieszczenia, które wiedział, że służyło za poczekalnię przed rozmową z panem tego miasta. Nie dał poznać, że był lekko zaskoczony obecnością innych, którzy widać było, że oczekują również na przyjęcie przez Księcia.
Pochylił głowę, w lekkim geście powitania i zmierzywszy uważnie wzrokiem twarze, podszedł do ściany, opierając się o nią lekko. Tylko jednego oblicza zupełnie nie kojarzył. Mężczyzna z gładko zaczesanymi do tyłu włosami i regularnymi, mocno zaznaczonymi liniami szczęki. Ten musiał przybyć tu wyjątkowo wcześnie. Rozmyślania Jamesa przerwało nagłe wtargnięcie mocno różowowłosej istoty, która swój młody fizyczny wygląd, podkreślała zachowaniem.

Enma wpadła do poczekalni, niemalże biegnąc. Po drodze ignorowała zaskoczone spojrzenia, lekkie grymasy, które tworzyły się na twarzach mijanych przez nią wyniosłych postaci. Tak, oczywiście, nie mogli krzywić się z powodu jej wieku. To nie był zwykły świat, gdzie jej fizyczny wygląd, a przecież wyglądała na swoje niecałe osiemnaście lat, miał znaczenie. Tu wyglądając jak młoda dziewczyna, mogła mieć na karku kilka wieków. Chodziło o jej strój. I włosy. Tak, zdecydowanie o włosy. Wiedziała, że w opini wielu wyglądała niewystarczająco godnie. Roześmiała się. Oczywiście, niech tylko ośmielą się to powiedzieć Richardowi! Nie wyhamowała przed poczekalnią. Wpadła i dopiero na środku kolorowego dywanu przystanęła.
- Doooobry wieczór - przywitała się, z niechęcią zauważając karcące spojrzenie Vanessy, które już podnosiła się, aby podejść do młodej Bruji.
- Co ty tu robisz? - spytała Toreadorka niemalże szeptem, łapiąc ją za ramię i ciągnąc w stronę oddalonego stolika.
- Zostałam zaproszona przez Ricka...
- Księcia! Księcia. Nie mów o nim per Rick w towarzystwie innych! Nie wypada - syczała jej prosto do ucha jasnowłosa kobieta.
- Będę mówiła, jak mi się podoba, dopóki on mi nie zwróci uwagi - oznajmiła normalnym głosem Enma, wyrywając ramię z jej uścisku i rzucając się lekko na stojące pod ścianą sofkę.
Vanessa rozdała przepraszające uśmiechy znajdującym się w sali Kainitom i wróciła do swojej przyjaciółki.

Kolejna dwójka przybyszy weszła do poczekalni prawie równocześnie. Ciemny blondyn w skórzanej, nieco znoszonej kurtce, która na pewno widziała ze swoim właścicielem nie jedno i przejechała wiele kilometrów oraz ubrany jak barman, który ledwo co wyszedł ze swojej pracy, młodo wyglądający wampir z przeciwsłoneczymi okularami na nosie.
Safiri rozejrzał się po pomieszczeniu, które ktoś niewprawną ręką starał się upodobnić do wnętrz japońskich herbaciarni. Bardzo niewprawną ręką i bardzo nieumiejętnie. Japońską herbaciarnię dekorator chyba sobie wyśnił, a dodane tu i ówdzie siedziska w kwiatowe wzory tylko potęgowały to wrażenie. Gangrel kiwnął szybko głową w stronę zebranych, rzucając ciche "dobry wieczór" i postanowił zająć róg sali, bokiem do wejścia, jednak mając znakomity widok na całą salę i znajdujących się w niej gości.
Ciel niechętnie puścił przodem mężczyznę ubranego w skórę. Chłopakowi przemknęło przez myśl, że to może kolejny do kolekcji Brujah, jednak było w nim coś dziwnego. Nie tylko na młodym Brujahu zrobiła wrażenie nienaturalnie jak na wampiry ciemna karnacja nieznajomego. Kiedy Ciel rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył zebrane w poczekalni wampiry, uniósł niemalże mimowolnie brwi. Wizyta u Księcia zapowiadała się na większą imprezę, nim początkowo zakładał. Albo władca Ottawy zamierzał zrobić jakąś publiczną egzekucję, albo prosić o pomoc...

Kiedy wszyscy mniej więcej zajęli wybrane przez siebie miejsca, zegar wiszący na ścianie nad drzwiami do pomieszczeń Księcia wskazywał minutę do północy. Chyba każda osoba, znajdująca się w poczekalni zastanawiała się nie tylko nad pobudkami, które kierowały władcą miasta podczas wybierania tej... trupy, ale także, czy ktoś jeszcze przybędzie na wyznaczone spotkanie.
Po nabrzmiałej ciszy, dźwięk zegara wybijającego po kolei dwanaście uderzeń, zabrzmił nieco złowrogo.
Nagle, równo z ostatnim uderzeniem zegara, do sali wpadł jeszcze jeden mężczyzna. Rozejrzał się, nieco nieprzytomnie, aby nagle przemówić, ale zdecydowanie nie do kogokolwiek ze znajdującego się w pomieszczeniu towarzystwa.
- Dotarliśmy... Nie, nie, myślę, że zaraz będziemy wszystko wiedzieć.
Jakby na te słowa, poruszone jakąś niewidzialną siłą otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi do dalszych pomieszczeń. Mimo, iż spodziewali się ujrzeć zaraz Księcia Ottawy, ten nie pojawił się. Wychyliła się za to drobna, wyglądająca najwyżej na siedemnaście lat niebieskooka blondynka.
- Jego wysokość prosi - przemówiła cicho, cofając się wgłąb.
Po kolei, wszyscy zebrani w poczekali skierowali swoje kroki do kwater Księcia.
Anna przesunęła z ciekawością wzrokiem po zapraszającej do środka istocie. Oddychała, wyraźnie można było usłyszeć nieco trzepoczące się w piersiach serce. Jednak jej puste spojrzenie nie przypominało oczu ghula. Niepozorna dziewczynka gestem ręki zagrodziła drogę idącej obok niej przyjaciółce.
- Pani nie została zaproszona - oznajmiła bezbarwnym tonem Vanessie, zdecydowanie stając jej na drodze.
- Mogłabym cię zmiażdżyć ty mała suko - to stwierdzenie zdecydowanie usłyszeli wszyscy wchodzący, szczególnie, że wszystkie trzy kobiety zostały puszczone przodem. Annie miała ochotę zwyczajnie i po ludzku westchnąć. Vanessa nie potrafiła się zachować, szczególnie jeśli chodził o istoty płci pięknej, wchodzące w interakcje z Księciem. Jakiekolwiek interakcje.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, tuż przy śmiertelniczce pojawił się chudy Tremere.
- Seneszalu - usłyszała zza swoich pleców.
- Witajcie, Książe prosi, zgodnie ze stwierdzeniem naszej młodej przyjaciółki. Bez ciebie, Vanesso - ton głosu Seneszala ociekał słodyczą. Jadowitą słodyczą. Krągła Toreadorka prychając jak kot, obróciła się na pięcie i przepychając ostentacyjnie, wyszła.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 20-08-2011 o 00:29.
Crys jest offline  
Stary 20-08-2011, 00:24   #15
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Cała grupka podążyła za sunącym przodem Seneszalem.
Widać było, że Książę lubił deprymować swoich rozmówców. Żeby dojść do miejsca, w którym siedział, na drewnianym, wyściełanym aksamitem masywnym fotelu, stojącym na niewielkim podwyższeniu, które ciągnęło się w poprzek całej długość sali, należało przejść przez całą bogato urządzoną komnatę. Kiedy delikwent wędrował od drzwi do krzesła Księcia, ten mógł przyjrzeć się dokładnie swojemu gościowi. Nie inaczej było i tym razem. Czy i kto dał się podejść psychologicznym zakrywkom władcy Ottawy, ciężko było orzec, a przynajmniej nikt z przybyłych się nie zdradził. Kiedy jednak podeszli do dumnego Ventrue, ten podniósł się lekko ze swojego siedziska i patrząc na wszystkich z góry, ignorując ich formy przywitania, przemówił:
- Witajcie moi drodzy bracia i siostry. Panie Sparkes - wyróżnił śmiertelnika, raczej z powodu jego braku udziału w nie-życiu, niż ze specjalnych względów - Miło mi jest widzieć wszystkich, których ośmieliłem się zaprosić. Proszę, siadajcie, jeśli macie taką ochotę - oznajmił, roztaczając ręką wokół, na znajdujące się lekko po prawej skromnie wyglądające, acz na pewno wygodne krzesła z niewysokimi oparciami, ale głębokimi i szerokimi siedziskami, ustawione tu, jakby ze względu na zebranie, które zorganizował i sam wrócił na swoje miejsce na podwyższeniu.
W tym momencie, Lucas, zamiast zająć najdogodniejszą pozycję, podszedł lekko do wampirzego władcy miasta:
- Uznałem, że ofiarowanie jednego prezentu wymaga drugiego. Proszę. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu - powiedział, podchodząc do Księcia i wręczajac mu podarunek. Hermetyk poczuł dziwną chęć przyklęknięcia na jedno kolano, tak po rycersku, ale zwalczył w sobie chęć "odwalenia szopki" - jak nazwał to w myślach i wycofał się rakiem do pierwszego lepszego krzesła.
Ventrue z zainteresowaniem rozpakował prezent, który widoczny był i tak przez przezroczyste opakowanie, wydobył karafkę i zważył w dłoni.
- Przyjemna rzecz. Bardzo miły gest, panie Sparkes. Jestem wdzięczny - nie, raczej nie był WDZIĘCZNY zobowiązująco. To raczej była tylko grzecznościowa forma. Jednak Książe z uwagą ustawił kunsztowny przedmiot na stoliku po swojej prawicy - Z pewnością się przyda. Zażartowałbym, że szkoda, że nie dodał pan do środka odrobiny siebie - nie, to, że władca Ottawy mrugnął, musiało być przewidzeniem - ale się powstrzymam z racji pana niewątpliwie pompującego serca.
Kiedy skończył, rozejrzał się po reszcie, jakby sprawdzając, czy ktoś jeszcze nie postanowił mu czegoś ofiarować. Kiedy po krótkiej, jak mgnienie chwili, nikt nie poruszył się, Ventrue skinął ręką. Na gest odpowiedziało skrzypnięcie drzwi i Seneszal wniósł do sali kilka równo ułożonych na sobie paczek oraz teczek.
- Panie Novak, obiecana druga część - oznajmił Tremere, podchodząc do Malkavianina, który niemalże zerwał się na te słowa ze swojego krzesła i z dziwnym, jakby rozmarzonym uśmiechem wziął duży pakunek. Następnie Haye podszedł do Księcia i wręczył mu jedną z teczek.

- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu wezwałem. Widzicie rozbieżności i różnice między sobą, więc na pewno nie jesteście w stanie dostrzec tego, co ja. Jednak kiedy dokładnie złożyć was wszytkich, razem, jak puzzle nagle zaczynacie do siebie pasować - metaforycznie zakończył Książe, rozglądając się po twarzach zgromadzonych. Ta pauza była celowa i mimo początkowej niechęci można było poczuć rosnącą ciekawość.
- My, jako społeczność, a ja, jako wasz władca, z jednym wyjątkiem, rzecz jasna - znów zatrzymał wzrok na Hermetyku, jakby podkreślając jego było, nie było, odrębność - mamy pewien problem. Problem, który nie został przedstawiony mi w ODPOWIEDNIM momencie, przez właściwego człowieka - Książe przesunął teraz swoje nieco spochmurniałe spojrzenie na Seneszala - W związku z tym, nie miałem innego wyjścia, jak zebrać wreszcie właściwą grupę ludzi. Taką, która będzie miała szanse na rozwiązanie tego... problemu.
Ventrue otworzył swoją teczkę, a na ten znak jego Seneszal zaczął podchodzić do wszystkich uczestników spotkania i wręczać im identyczne.
- Pomiędzy tymi kartkami zawarte są informacje oraz dołączone zdjęcia, które będą wam potrzebne. Wszyscy macie identyczne egzemplarze, więc nie potrzeba wam zaglądania do cudzej teczki - dodał, widząc różowowłosą Bruję, zezującą w stronę teczki maga - W ciągu ostatnich kilku miesięcy, a na pewno te kilka zawiera co najmniej trzy ostatnie, w mieście zaczęły znikać... ekhm... zaczęli znikać młodzi przedstawiciele naszego gatunku - można wyczuć było, że Ventrue w ostatnim momencie zmienił sposób wyrażania się o młodych - Sprawca, bądź sprawcy, nie upatrzyli sobie konkretnego klanu, czy żadnej innej cechy, na podstawie której wybierają swoje ofiary. Nieistotnym jest, czy to Brujah, Ventrue, Nosferatu, czy nawet Assamita. Nieważna jest profesja, którą parają się ofiary, czy ich status majątkowy, czy nawet wiek, kiedy przeszli do nie-życia.
Książe westchnął i wyszło to nawet prawie naturalnie i kontynuował:
- Początkowo myślano, że zniknięcia młodych to jakieś wewnętrzne tarcia, ich migracje, parcie do zwiedzania świata i tak dalej. Jednak po wielu, zbyt wielu słuch ginie. Tak samo zaczęło się dziać z tymi, którzy nawet nie zdążyli przybyć przed moje oblicze i poprosić o zgodę, jak wiecie - symboliczną, na przebywanie tutaj. Stąd niepokój klanu dzieci Haquima - Książe kiwnął lekko głową Jamesowi - I ja również niepokoję się o los najmłodszych członków wszystkich klanów. To jest rzecz pierwsza. Druga, to fakt, który odkryłem wcześniej, dzisiejszej nocy. Z Ottawy giną w tajemniczych okolicznościach nie tylko wampiry, ale również ludzie. Zwykli śmiertelnicy z tętniącą w ich żyłach krwią oraz bijącym sercem. Tu rzecz się powtarza - sprawca, bądź sprawcy, co jest bardziej prawdopodobne, nie kierują się żadnym sensownym i logicznym szablonem. Biorą wszystkich. Kobiety, dzieci, biedaków, bogatych... Najwyższy czas zareagować - Ventrue przerwał na moment, lustrując twarze zebranych.
- Rzeczą trzecią zaś jest fakt, iż niektóre z tych ciał, ciała śmiertelników udało nam się znaleźć. Wampirzych nie odnaleziono dotychczas ani w resztkach, którymi możemy się stać. Ciała te noszą na sobie ślady wysoce niepokojące. Tortur, zębów, również kłów wampirzych, jednak nie tylko, pazurów... Rany można odnaleźć chyba wszystkie, od przypaleń, poprzez ukłucia i zadrapania, po kopnięcia i pchnięcia ostrymi przedmiotami. Inne znowu mają na sobie jakieś znaki, które są niemal wyrzeźbione w ciałach, z idealną precyzją.
- Waszym zadaniem... waszym zadaniem jest przyprowadzanie przed moje oblicze winnych. Nie obchodzi mnie, czy to Sabatnicy, niezależni, którzy praktykują jakiś kult, inne nadnaturalne istoty, oszaleli Łowcy. Nieważne. Chce mieć wszystkich, na kolanach błagających o litość, lub ich głowy i wasze zapewnienie, że o ową litość skamleli, a wy nie daliście im szybko umrzeć. Nikt nie będzie zagrażał mojej domenie i nie będzie stwarzał zagrożenia wewnątrz niej - ostatnie zdanie Książe wyrzucił z siebie z narastającymi oznakami furii.

- Zebrałem was w takiej formie i liczbie, ponieważ wierzę, że będziecie najskuteczniejszą grupą, którą mógłbym zawezwać. Dzięki zbiegom okoliczności i moim drobnym zabiegom macie wszystko, co mogłoby wam ułatwić to... dochodzenie. Tak, to dobra nazwa. Dochodzenie.
- Urodę i charyzmę, kontakty z mniej i bardziej wpływowymi ludźmi i nie-ludźmi, pieniądze, umiejętności, świeżość w nie-życiu, mobilność w każdej sytuacji i porze, wiedzę, siłę i moje wsparcie. Wierzcie mi, że wybrałem was starannie, choć na pozór może wydawać się, że jest zupełnie inaczej. Czy macie jakieś pytania? - zakończył swoją długą tyradę Książe Ottawy, kiwając po raz kolejny ręką. Na ten znak ponownie do wszystkich zbliżył się Seneszal, wręczając każdej z osób mały kawałek puzzla.



Tak, rzeczywiście lubił dawać prezenty.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 20-08-2011 o 14:06.
Crys jest offline  
Stary 20-08-2011, 16:15   #16
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Od samego początku, jeszcze zanim zdążyła się przyjrzeć innym zaproszonym, Vanessa rzuciła się na nią niczym jakiś drapieżny ptak. „Śnieżna sowa”- przemknęło jej przez myśl-„ tylko one są wystarczająco okrągłe i białe.” Oczywiście jawna niechęć Torreadorzycy nie miała dobrego wpływu na zachowanie Enmy, aż prychnęła widząc jej przepraszające uśmiechy. „Ależ ona sztywna, gdyby mogła pewnie zamieniłaby to miejsce w mauzoleum.” Dziewczyna chwilę przyglądała się zgromadzonym z sofki na której wpół leżała opierając się na łokciach, jej zdaniem stanowili dość ciekawą zbieraninę. Gdyby to nie było zebranie wampirów mogłaby się założyć że szykowała się jakaś impreza.

Wreszcie przyszła pora i ku wielkiej uciesze Enmy okazało się że Vanessa nie jest mile widziana. Różowo-włosa mijając ją posłała jej promienny uśmiech, a potem pokazała język. „Ha ha ha ja wchodzę, a ty nie.”- miała ochotę rzucić jej w twarz, ale to byłoby zbyt dziecinne nawet jak na nią. I oto znalazła się w pomieszczeniu które z miejsca skojarzyło jej się z „salą tronową”. Podchodząc posłała Richardowi promienny uśmiech i pomachała mu dłonią. Prezentował się naprawdę wspaniale, niczym prawdziwy król przyjmujący poddanych. Zasiadła w pierwszym rzędzie i skupiła się na jego słowach. Pan Sparkes obdarowując Księcia karafką przykuł na długą chwilę jej uwagę. Bardzo ciekawiło ją co robi tutaj śmiertelnik.
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu wezwałem…
Im dłużej Książę mówił tym poważniejsza wydawała się sprawa i te teczki, jak w jakimś policyjnym dochodzeniu. Pobieżnie zerknęła do swojej, a potem postanowiła sprawdzić co dostał żywy.
-… Wszyscy macie identyczne egzemplarze…
Trochę rozczarowana wróciła do kartkowania swojej teczki. Identyczne egzemplarze jakoś nie pasowały jej do idei puzzli. „Jeśli naprawdę jesteśmy jak puzzle to każdy powinien dostać co innego”

Znikające młode wampiry, martwi ludzie, okropne rany, śledztwo… jakoś nie potrafiła zrozumieć na co w tej makabrycznej układance miałaby się przydać „świeżość w nie-życiu” które to określenie z pewnością odnosiło się do niej. Pytań na razie żadnych nie miała, zresztą mieszkała w schronieniu Księcia, więc gdyby jakieś ją naszły zawsze mogła zapytać.

Puzzel! Dostała puzzla! Książę był doprawdy niesamowity niby taki arystokrata, sztywniak, ale jak przychodziło do rozdawania prezentów to wychodziła jego prawdziwa natura. Enma rozejrzała się w koło chłonąc miny obecnych. Zobaczyć wampira, który dostał od swojego władcy puzzla... bezcenne! Szczególną uwagę zwróciła na śmiertelnika, sama pasowała do towarzystwa jak kwiatek do kożucha, ale on, on był tu jeszcze bardziej nie na miejscu. Podeszła do niego, obeszła go w koło oglądając sobie dokładnie.
- Chcesz sprawdzić czy twój puzzel pasuje do mojego?- zagaiła wyciągając w jego stronę kawałek tektury.

Lou zdecydowanie nie był równie zafascynowany elementem tektury, co jego nowo poznana, nieumarła koleżanka. Może powinien, któż właściwie wiedział, jakie właściwości może mieć dopiero otrzymany przedmiot? Bo kto o zdrowych zmysłach dawałby swoim podkomendnym niekompletne zestawy tekturowej układanki? Może posiadały jakieś mistyczne cechy? Albo stanowiły tajne karty magnetyczne otwierające jakiś pokój narad, lub inne ustrojstwo? Z tych rozmyślań wyrwała młodego maga dziewczyna o różowych włosach. Starał się jak mógł, żeby nie roześmiać się na wypowiedziane przez nią słowa. Nie chciał się śmiać *z niej*. Boziu broń. Po prostu w jego mniemaniu stanowiła cudowny kontrast względem towarzystwa pozostałych krwiopijców, którzy wszyscy siedzieli tak, jakby połknęli kije od szczotki.
- Powinienem odebrać to, co powiedziałaś dosłownie, czy też dopatrywać się podtekstów?
Ładna zagrywka panie D. Pierwszorzędna, jeśli rozchodziłoby się o barowy podryw. Tym razem nie powstrzymał już uśmiechu. Dość dziwne, jeśli mieć na uwadze fakt, że jeszcze kilka sekund temu wydawał się największym sztywniakiem w tym pomieszczeniu.

Śmiertelnik zareagował najzabawniej ze wszystkich, przyglądał się papierowemu elementowi jakby ten miał mu eksplodować w rękach. Roześmiała się głośno, zupełnie nie przejmując się reakcją towarzystwa.
-Podteksty? Wy faceci wszędzie widzicie jakieś podteksty, nawet w puzzlach. - powiedziała z nagłą powagą w głosie i cofnęła się o krok patrząc na niego spod oka, niby podejrzliwie.

Natomiast jego twarz wyrażała dziwny miszmasz stoickiej (niezwykle kiepsko udawanej) rozwagi i powściągliwości. Miało się wrażenie, że zaraz rozłamie się na dwoje pod wpływem nagłego parsknięcia, co potwierdzał drgający, co jakiś czas, lewy kącik ust.
- Eghm. No tak, najmocniej przepraszam. Najwidoczniej taka nasza natura.
Odrzekł jej tonem, jakiego można by oczekiwać od profesora akademickiego, który właśnie wnikliwie analizuje swoje notatki i nie może dopatrzeć się w nich większego sensu. Ukradkiem zerkał też na innych zebranych w pomieszczeniu, uważnie analizując ich reakcje. Wchłaniana mimowolnie konwersacja spłynie po nich jak woda po gęsi? Będą nią oburzeni? Zażenowani? Może w nieumarłym społeczeństwie dobrą zabawę i pogadanki o niczym traktowano, jako jakieś faux pas? Tak, na tą chwilę Sparkes stał się osobą badacza, analizującą wszystko i wszystkich wokół. Brakowało mu jedynie lupy i fajki.

-Jesteś jakimś profesorem tak?... Prywatnym detektywem? Patologiem sądowym?- próbowała zgadnąć przestając się na razie interesować puzzlem, który wrzuciła do torebki, miała co do niego pewne plany.
-Hmmm... musisz być kimś w tym stylu inaczej Rick by cię nie zaprosił.- zastanawiała się głośno wpatrując się w swego rozmówce jakby miała zamiar wyczytać jego zawód wprost z jego myśli.

- Wyglądam na profesora? Naprawdę? Wiedziałem, że ten garnitur mnie postarza.
Kapkę posmutniał. Spojrzał na swój strój oskarżycielsko, jakby za chwilę zamierzał wytoczyć mu sprawę w sądzie. Pytanie o jego profesję było nieuniknione i w sumie pan Sparkes sprawiał wrażenie zadowolonego, że zadała je właśnie jego nowa koleżanka.
- Powiedzmy, że jestem miłośnikiem różnorakich zagadek i nowel detektywistycznych. Tych ostatnich mam naprawdę sporą kolekcję. Mogę Ci kiedyś pożyczyć, jeśli chcesz.
Słonia w karafce też miał, naprawdę. Obok miliona dolarów w nieoznakowanych banknotach.

- Czyli detektyw amator! To prawie jakbym zgadła.- ucieszyła się dziewczyna.- Miło mi poznać, ja będę chyba przynętą. Znikają tylko młodzi, więc pewnie dlatego mnie zaprosili...- przerwała na chwilę zamyślona- To pewnie robota Vanessy!- doznała nagłego olśnienia- Bo wiesz ona okropnie mnie nie lubi, ona w ogóle nikogo nie lubi... tylko Księcia. To ta blada, co wygląda jak kulka sera mozarella- zaszeptała konfidencjonalnie.- Nie wpuścili jej, nie dostała puzzla. A bardzo bym chciała zobaczyć jej minę.- dokończyła chichocząc, wizja oburzonej Vanessy obracającej w swoich pulchnych dłoniach kartonik i mówiącej “Richardzie, co to ma być?” była nieodparta.

Lou nachylił się konspiracyjnie do różowo-włosej dziewoi, zakrywając bok ust dłonią.
- Ach, kojarzę… to ta pani, która dymiła jak mały blaszany czajniczek, kiedy wchodziliśmy do pomieszczenia. Przy okazji wyrzuciła z siebie dosyć ładną wiązankę, prawda? Zawsze zachowuje się w ten sposób? Przyznam, to trochę niepokojące. Przy jej imponującej posturze spora ilość stresu wydaje się niebezpieczna dla... Erm. Nieważne.
Urwał swój szepczący przytyk odnośnie pani Vanessy. Konwersacja tej dwójki wznosiła się na coraz to nowsze poziomy odrealnienia, a hermetyk wolał powstrzymać się, nim osiągnie ona fazę krytyczną. Przyszedł tu z określonym zadaniem, a żeby je wykonać powinien grzecznie bawić się z innymi dziećmi w piaskownicy. Nawet, jeśli nie oddychały.

Na wspomnienie o tym, że znikają tylko młodzi, nieznacznie przytaknął głową. Przez chwilę zdawał się nieco poważniejszy, jego wcześniejsza, sprytnie kreowana beztroskość zniknęła, zastąpiona nieco prawdziwszą ponurością. Po prawdzie, był bardziej podobny do tej małej niż można było na początku myśleć. On także należał do świeżaków w swoim własnym gronie i znał trudności z tym związane. Ech. Tyle życia i energii w kimś tak... martwym. Panna o ‘punkowych’ włosach była naprawdę ciekawa, a jej brak poszanowania dla obowiązujących norm imponujący. Szkoda by było, gdyby coś jej się stało.
- Spokojnie. Postaram się mieć na Ciebie oko. Wiesz, prawie jak w jakiejś bajce. Królewna w opałach i obłędny rycerz bez zbroi. Brzmi fajnie, co? Przy okazji, z tego wszystkiego zapomniałem się oficjalnie przedstawić. Jestem Lucas. Lucas B. Sparkes. Ale Książę zareklamował mnie już chyba ze sto razy, więc zapewne zdążyłaś zapamiętać.

- Tak to cała ona, blaszany czajniczek- Enmie wyraźnie spodobało się to porównanie.- Zawsze się wkurza przeważnie o byle co.- wzruszyła ramionami dając do zrozumienia, że tego nie rozumie a także, że mało ją to obchodzi.
-Ej rycerzu nie przesadzaj- tryknęła go piąstką w pierś- nie jestem żadną królewną. Królewny są jak lalki Barbie... nie cierpię lalek Barbie.- dodała jakimś dziwnym głosem, który pozwalał przypuszczać, że różowo-włosa naprawdę ma coś do lalek Barbie. Dziwny nastrój minął jej jednak równie szybko jak się pojawił.
- Jestem Enma, Enma Auger z klanu Brujah, a przynajmniej tak mi powiedział wampir, który mnie wyssał.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 20-08-2011 o 16:27.
Agape jest offline  
Stary 22-08-2011, 14:27   #17
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Cało to zgromadzenie było zdecydowanie inne niż teoretyczne wyobrażenia Brujaha. Na swój sposób było tutaj nieco wdzięku, z drugiej jednak strony, im bardziej Książe podkreślał soją wyższość, tym bardziej wyglądał jak typowy wampir. Choć nie zmienił się od ich ostatniego spotkania.
W pewnym momencie Ciel stwierdził, że powinien zapalić. Wtedy zapewne szybciej dojdą do niego jakieś wnioski.
Sięgnął do kieszeni z paczką i zatrzymał się. Miał dziwne przeczucie że ktoś na niego spogląda. Choć chyba nikt tego nie robił.
No tak, nie powinno się palić w pomieszczeniu, tym bardziej jeśli jest w nim książę.
Aby uniknąć gafy postanowił podnieść spokojnie dłoń niczym dziecko w przedszkolu i zgłosić się z pytaniem. Jak pomyślał tak też zrobił wyrywając gwałtownie zaciśniętą pięść w górę jakby niczym supermen chciał wylecieć w stronę nieba.
- Przepraszam. – Powiedział niepewnie zerkając na teczkę. – czy powinienem osobiście prowadzić tego typu dokumentacje? Możliwe że któraś z ofiar wcale nie zniknęła nadzwyczajnie, ot po prostu sam ją sprzątnąłem i o tym zapomniałem.
Książę spojrzał na niego spokojnie odpowiadając prosto.
- Nie musisz. Sam kontroluję twoją pracę, i wiem że na pewno nigdy nie spotkałeś się z żadnym z tych wampirów.
Ciel opuścił dłoń zastanawiając się nad czymś.
- Czy ta sprawa to koniecznie działalność jakiegoś kultu? Trendy uderzają zazwyczaj dosyć gwałtownie, nagła fala ucieczek od camarilli mogła by wytłumaczyć sytuację równie dobrze co pojawienie się łowców lub wojowniczych band wilkołaków które wiedzą jak się chować...
- Nic z tych rzeczy. – upewnił go Venture. – sytuację pośród młodych już sprawdzono, żadne nieoczekiwane, jak to ująłeś "trendy" nie zaczęły się rozwijać.
Wampir zmrużył delikatnie oczy zastanawiając się nad czymś. Wreszcie powstał.
- Jeśli to wszystko, to dziękuję za zaproszenie i podarunki. – po tych słowach swobodnie opuścił Elizjum.
***

Nie czekało go wiele, i przynajmniej tego był pewien. Włożył papieros w usta, podpalił go i zaciągnął się. Ostatnio palił przy każdej możliwej okazji co było dla niego wręcz niezrozumiałe. Teoretycznie pośmiertnie nie odczuwał głodu nikotynowego.
Sprawa była teoretycznie prosta. Młodzi znikają, ludzie giną. Jedno, drugie, lub oba.
Samymi ludźmi się zbytnio nie przejmował, jednak miał przeczucie że może to być zupełnie inna sprawa od wampirów albo wyłącznie lekko z nią powiązana. Nie czuł potrzeby wrzucania wszystkiego do jednego wora. Ile to już razy ktoś został wampirem i postanowił pożegnać się z dawnymi "znajomymi" którzy dręczyli go w szkole wrzucając głowę do sedesu? Tego typu wydarzenia nie wykraczały poza skalę typowych i o ile ustaną w najbliższym przedziale czasowym nie będą musieli się nimi przejmować.

Dziwiło go jednak że nie miał najmniejszego pojęcia o jakimkolwiek kulcie w okolicy. Ktoś w barze dawno by o tym wspomniał, gdyby takie wydarzenia miały faktycznie miejsce. Łowcy w okolicy? Niemożliwe, oni nigdy nie działali w ukryciu rzucając się na słabych. Wilkołaki? Nawet gdyby się tutaj pojawiły...choć w sumie...to nie było takie niemożliwe.
No i najważniejsze.
Gehenna.
Ciel nigdy nie był fanem tej opowiastki, oczywiście jeśli wampiry pochodzą od caina to i jakiś tam bóg musi istnieć, ale powrót patologicznego tatusia do domu brzmiał dla brujaha mocno naciągnie i staroświecko.
Chłopak nie znał nikogo zbyt ważnego, nie miał specjalnego statusu w mieście i nawet nie był potężnym wampirem. Pasował nawet do strasznie ogólnego stylu dobierania ofiar.
Westchnął głośno spoglądając w niebo. Będzie musiał porozmawiać z Royem. Jeśli mu się poszczęści starzec na coś wpadnie, jeśli nie, może chociaż będzie wiedział jak skontaktować się z nosferatu.
Młody Ciel nigdy nie interesował się tym co ma miejsce pod miastem, ale wiedział że da się tam jakoś żyć. Wobec tego dobrze będzie kogoś o tego typu rzeczy wypytać...
...co jeszcze?
Internet! Jak prostacko by ta myśl nie wyglądała, przecież kulty, organizacje i inne im podobne jakoś muszą poszerzać swoją popularność…Będzie tylko trzeba znaleźć kafejkę otwartą o tej porze.
 
Fiath jest offline  
Stary 22-08-2011, 19:25   #18
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
James rozpoznawał większość wampirów, tak jak on czekających na księcia. Każdy z nich był powiązany z księciem, a szczególnie ta różowo włosa kobieta. Emma Auger, spokrewniona samego księcia. Interesujące, że ona też została tu zaproszona i to w związku z zaginięciami młodych wampirów oraz ludzi. Kolejni to zabójcy wynajmowani przez księcia. Wielu wampirów z różnych klanów trudni się tą profesją. Szczególnie, że nie wszystkich stać na usługi Assamitów. Dzieci Haqima są szkolone do kończenia nie-życia innych. Camrilla i Sabat myślą, że ich głównym celem jest dążenie do zbliżenia się do Haqima, dawniej poprzez diabolizm, teraz poprzez odpowiednie rytuały. Jednakże ich głównym zadaniem, nieznanym większości jest zakończenie plagi sprowadzonej przez Kaina. W tej chwili rozmyślań, w Elizjum zjawiła się istota, której serce nadal biło w piersiach, a w żyłach krążyła życiodajna vitae.

~ O wilku mowa ~
pomyślał uśmiechając się się lekko, prawie drapieżnie. ~Ciekawe co on tu robi i dlaczego jest w tym gronie ?~

Sprawa robiła się coraz bardziej interesująca. W końcu ghul otworzył drzwi do sali i wpuścił wszystkich przybyłych. Oprócz Vannesy, która narobiła wiele szumu, kiedy jej nie wpuszczono. Znał ją jedynie z szczątkowych informacji. Większość z nich się potwierdziła w tym momencie.
W sali, można by powiedzieć tronowej, książę siedział na podwyższeniu i mógł spoglądać na gości jak dawny władca średniowieczny na swoich podwładnych. Rozpoczął przemowę w iście patetycznym stylu.
James otrzymawszy teczkę, zaczął ją szybko przeglądać. Ofiary noszące ślady tortur, pazurów oraz zębów. Potraktowane w bestialski sposób ofiary nie miały żadnych cech wspólnych oprócz tego, że były łatwymi celami.

'- Przepraszam. – Powiedział niepewnie zerkając na teczkę. – czy powinienem osobiście prowadzić tego typu dokumentacje? Możliwe że któraś z ofiar wcale nie zniknęła nadzwyczajnie, ot po prostu sam ją sprzątnąłem i o tym zapomniałem.'

James spojrzał na autora tych słów z pewnym rozbawieniem. Brak koordynacji i profesjonalizmu. Jednakże widząc jego pewność siebie i zachowanie, James wolał go po swojej stronie. Oczywiście kontrakt na jego nie-życie przyjąłby bez wahania. Po odpowiedniej cenie.

***

Po całej rozmowie, przeglądnął jeszcze raz dokumenty. Po chwili odłożył je na stół i wyciągnął z kieszeni pióro oraz małą kartkę papieru. Chwilę postukał piórem o blat, a następnie wyskrobał coś na niej. Zgiął ją i odłożył przed siebie. Cena zawsze musi odpowiadać zleceniu.

Pytania Ciel o kulty i nowe tredny nie było bezpodstawne. Często zdarzało się, że młodzi ginęli z tego powodu. Sabat też mógł odegrać w tym poważną rolę. Jednak ślady pazurów były niepokojące. Czyżby Lupini stali się aktywniejsi na obrzeżach ? Nie pasują jednak do tego typu działań. Tak samo jak i magowie. Przy tej ilości zaginięć i trupów nie jest możliwe, by dokonała tego jedna osoba. To jest na pewno jakaś grupa. A grupę o tyle łatwiej znaleźć, że jest w niej słabsze ogniwo, które na pewno się wyłamie.

Wyszedł jako drugi z Elizjum i napotkał Ciela palącego, co jak na wampira było dość dziwne i zarazem fascynujące.
- Masz jeszcze jednego papierosa. Nałogi z dawnego życia - zapytał go tak jak kiedyś, za życia pytało się zwykłych przechodniów na ulic, kiedy paczki na kartki się kończyły.
 

Ostatnio edytowane przez Gothomog : 22-08-2011 o 22:12.
Gothomog jest offline  
Stary 23-08-2011, 13:35   #19
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Delikatne mrowienie skóry na karku. Tak to kiedyś odczuwała, kiedy podniecenie podnosiło ciśnienie krwi w jej ciele.. Wciąż jeszcze pamiętała to przyjemne uczucie. O tak! Anna uwielbiała kiedy coś działo się wokół niej.
Nawet gdy w pełni pochłaniała ją pasja, kiedy barwy tańczące w jej głowie nagle układały się w obrazy, które musiała przelać na płótno, cieszyła się jak dziecko z każdej intrygi.
W nie-życiu miały one ten szczególny smaczek…
A teraz już od kilku dni wyczuwała instynktownie, że coś się dzieje w Ottawie. Od kiedy zaprzyjaźniła się z Vanessą, wampirzyca nigdy nie zachowywała się tak zachowawczo wobec niej. Przez chwilę nawet Anna zastanawiała się czy aby nie wypadła „z łask”, jednak nie znalazła żadnej podstawy dla takich podejrzeń. Dopiero przyparta do muru Vanessa obiecała półsłówkiem, wyjaśnić powody swojego postępowania w bardziej kameralnych okolicznościach.

A teraz prezent i list od samego Księcia. Czuła wyraźnie złość Vanessy, kiedy przyjęła list i nie mogła podzielić się jego treścią z przyjaciółką. Ją samą również skręcałoby z ciekawości i zazdrości zarazem, co mogła zawierać notka od szefa, a tym bardziej kochanka, wręczona innej kobiecie.
Sięgnęła więc niecierpliwie po kopertę i jak tylko pozostawiono ją samą, zajrzała do opakowania, jednocześnie czytając liścik. Uśmiechnęła się z satysfakcją widząc klamrę do włosów. Delikatna, ręczna robota, do tego same naturalne materiały. Cmoknęła z uznaniem.
Książę nadal potrafił zaskakiwać. Nie tylko wyborem prezentów, ale i tym, że dokładnie wiedział co robiła i planowała w związku z obrazami…
Zaśmiała się cichutko i spakowała kopertę i klamrę do torebki. Vanessa mogła uchylić rąbka tajemnicy jaka okrywała zaproszenie Księcia. Musiała ja odszukać i dyskretnie podpytać.

Anna znała Elizjum jak własną kieszeń. Bywała w nim często szukając inspiracji i towarzystwa innych Kainitów. Nie było więc specjalną trudnością odnalezienie przyjaciółki.
Vanessa ukryła się w pokoju "artystycznym", jak Anna nazywała centralny salon, w którym można się było odprężyć każdej nocy i posłuchać dobrej muzyki, obejrzeć happeningi czy po prostu poplotkować. Wampirzyca rozejrzała sie dokładnie. Było to jedyne pomieszczenie w budynku, które zbudowano w formie koła. Ściany pokryto modnymi, wzorzystymi tapetami, a na podłodze rozłożono puszysty dywan w kolorze złotego brązu. Samo pomieszczenie podzielone było na kilka wygodnie umeblowanych loży, zapewniających przybyłym odrobinę dyskrecji, a w samym centrum umieszczono niewielką scenę. Tego wieczora grała na niej kapela jazzowa, serwująca gościom kawałki smooth-jazz. Delikatny, spokojny rytm sprzyjał intymnym rozmowom.
Vanessa leżała na skórzanym szezlongu, pogrążona w cichej rozmowie z inną Kainitką, której Anna jeszcze nie znała. Kobieta czuła, że Vanessa aż kipi z emocji. Czuła jej złość, przemieszaną z nutą zazdrości i ...strachu?

Zbliżyła się, mimo tego, swobodnie do rozmawiających, skłoniła lekko głowę w kierunku nieznajomej i zagadnęła:
- Vanesso, kochana, gdzie zniknęłaś?
Toreadorka spojrzała na nią chłodno, z kamienną twarzą i jedynie w oczach wyczytać można było targające nią uczucia. Zaciskając lekko zęby odpowiedziała po dłuższej chwili:
- Nie rozumiem? Czyżbyś tęskniła najdroższa przyjaciółko? - ostatnie słowa wampirzyca wycedziła niemalże zgrzytając zębami - Wydawałaś się tak zajęta rozpakowywaniem prezentów od Richarda i czytaniem tajemnych liścików, że prawie bałam się przeszkadzać.
Anna spojrzała udając zdziwienie:
- Daj spokój moja droga, jakie tajemne liściki? To jedynie zaproszenie na audiencję, jutrzejszej nocy.
Vanessa prychnęła i odprawiła ruchem ręki obcą Annie wampirzycę. Ta opuściła lożę bez słowa. Toreadorka spojrzała na Annę i fuknęła:

- Proszę, proszę…. - wampirzyca podniosła się z szezlonga. – Nasz romans również w ten sposób się zaczynał. Niewinne spotkania, uprzejmości i podarunki. Wspaniale odpłacasz mi za przyjaźń Anno. Nie rozumiem też - kontynuowała - jak w obliczu TAKICH problemów Książę znajduje czas na jakieś bezsensowne spotkania?
- Vanesso, o jakich problemach mówisz? Może to właśnie z tego powodu mnie zaprosił, może chciałby coś skonsultować?
- Pffffffftttt… - Vanessa fuknęła wzburzona. - Jeśli twoja sztuka to nadal te bohomazy, a nie krwawe rytuały z innych wampirów, to na pewno nie pomożesz.
Rytuały?? Radar w głowie Anny rozdźwięczał alarmowo. Anna domyślała się, że starsza Toreadorka będzie próbowała ja obrazić, ale nie przewidziała, że wampirzycy wymsknie się coś tak ciekawego.
- Kochana, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji, przecież nie mogę odmówić Księciu...
Ale Vanessa nie słuchała już więcej. Syknęła ze złością i obróciwszy się na pięcie zostawiła Annę samą.
Anna westchnęła tylko i wzruszyła ramionami. Odsłoniono jej rąbek tajemnicy kosztem napadu wściekłości przyjaciółki. Jednak opłaciło się. Jutro o północy nadstawi uszu, może dowie się czegoś o tych tajemniczych morderstwach. Tylko czego może chcieć od NIEJ sam Książę? Nic nie wiedziała o zniknięciach jakichś wampirów, a tym bardziej o rytualnych mordach.
Na dalsze informacje nie miała jednak co czekać. Vanessa obraziła się na nią i tej nocy na pewno już z nią nie porozmawia.
Dlatego nie zastanawiała się dłużej. Postanowiła wykorzystać pozostały czas i przed wschodem słońca pozwolić się porwać pasji malowania i cielesnej ekstazie. Eduardo był tak pięknym i zarazem smakowitym modelem. Sięgnęła do torebki po telefon komórkowy…


***




Zmierzch kolejnego dnia zastał Annę w jej ulubionej sypialni. Nie umiała odzwyczaić się od luksusu sypiania w prawdziwym łożu. Zresztą nie widziała ku temu powodu. Pokój był świetnie zabezpieczony robionymi na zamówienie, wysuwanymi roletami. A zapach świeżej pościeli zawsze kojarzył jej się ze słonecznym porankiem. Przeciągnęła się teraz, jak każdego wieczora i dopiero po dłuższej chwili zdecydowała wstać. Zanurzyła stopy w miękkim, puszystym dywanie i boso udała się prosto do oddzielonej niewielką szklaną ścianką, łazienki. Pozostawało jej akurat na tyle czasu, aby przygotować się do audiencji o północy.

Apartament, który wynajęła, a który tak ochoczo utrzymywali jej młodzi kochankowie lub kochanki, był komfortowym loftem z obszernym tarasem, na którym Anna często spędzała całe noce.



Uwielbiała widok miasta nocą, grę świateł, zapach i odgłosy. Czuła jak tętniło życiem, czuła, że sama żyje w jego rytmie.
Teraz, ubrana w biały, elegancki garnitur, spoglądała na dachy domów. Zesłanie do Ottawy okazało się być całkiem dobrym wydarzeniem w jej nie-życiu. Anna uśmiechnęła się do siebie.
Czas było ruszać do Elizjum. Anna chwyciła w drodze do drzwi torebkę i skierowała się do windy. W podziemnym parkingu czekało już na nią czarne BMW 3. To była kolejna pasja Kainitki. Szybkie, eleganckie auta.


***



Dojazd do Elizjum nie zajął jej wiele czasu. Ruch o tej porze był niewielki, a samą drogę znała na pamięć.
Annę paliła ciekawość, czego dowie się od Richarda. Była dużo przed czasem, ale nie cierpiała się spóźniać. Zaparkowała więc szybko, i energicznym krokiem skierowała do wejścia.
Potem pozostawało już tylko wjechać windą do góry, minąć kilka sal i dotrzeć do poczekalni książęcej.
Ku jej zaskoczeniu, zaraz koło wejścia podbiegła do Anny Vanessa. Uściskała młodszą Toreadorkę, jakby wczorajsza awantura w ogóle nie miała miejsca. Zdziwiona Anna odpowiedziała jej tym samym.
- Och Annie, tak się cieszę, że już jesteś… - piała blada blondynka. Jednak przeprosin jako takich Anna nie doczekała się.
Zaczęły swobodną rozmowę, kierując się w stronę poczekalni. Wkrótce wyjaśniło się, dlaczego Vanessa zmieniła swoje zachowanie wobec niej. Nie tylko Anna została zaproszona tego wieczora. Wampirzyca ukryła zaskoczenie i rozczarowanie, tym bardziej, że Vanessa przypatrywała jej się badawczo.
Anna omiotła spojrzeniem zebraną grupkę. Niektóre twarze znała, innych nie. Jej uwaga zatrzymała się na chwilę na jednym z mężczyzn… Taak, był śmiertelny, co do tego nie miała wątpliwości. Przez chwilę jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem tamtego. Speszył się, bo po chwili jego wzrok prześlizgnął się dalej. Po co Książę zapraszał śmiertelnika? Kolejne pytanie mnożyły jej się w głowie. Vanessa ponownie wdała się w jakąś dyskusję, tym razem z z różowowłosą wychowanicą Księcia.
W końcu drzwi do pomieszczeń książęcych otworzyły się. Jednak zamiast samego Księcia w drzwiach pojawiła się jakaś siksa. Do tego kolejna śmiertelniczka. I na pewno nie ghul… O co w tym wszystkim chodziło??
Nie pozostawiono jej jednak czasu na długie rozmyślania. Ksiażę prosił. Niestety Vanessa musiała ponownie obejść się smakiem. Nie została zaproszona. Anna musiała być świadkiem kolejnej furii Torreadorki, ale postanowiła tym razem się nie przejmować.
Wkroczyła do sali i po tym jak wszyscy zajęli miejsca wsłuchała się w przemowę Księcia:
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu wezwałem…

Oczy Anny otwierały się z każdym słowem Richarda coraz mocniej. Teraz rozumiała wczorajsze słowa Vanessy.
Więc o to chodziło w tym wszystkim. Najwyraźniej Książę tracił kontrolę nad tym co dzieje się w jego mieście. Dlatego się wściekał. Nic dziwnego, że wezwał pomoc. I nic dziwnego, że w mieście zjawił się Assamita.
Brutalne morderstwa na Kainitach i ludziach… krwawe rytuały… fotografie były aż nad to wymowne.
Anna przyglądała się im bez obrzydzenia. Krew jej nie przerażała… tortury również… jedyne co napawało ją strachem, to to, że nikt na razie nie potrafił zdefiniować wroga. Była przekonana, że mają do czynienia z grupą. Nikt w pojedynkę nie zadałby tyle różnorodnych obrażeń. Sabat? Wilkołaki? Jakieś inne gadziny? Możliwości było wiele. Te możliwości dostrzegli i inni. Anna przysłuchiwała się pytającym.
Sama skoncentrowała się na zamordowanych ludziach. Skoro odnaleziono ich ciała, trzeba było wykorzystać tą wiedzę.
- Czy lokalna policja prowadzi jakieś dochodzenie w sprawie tych morderstw i czy mamy u nich zaufanego? Dobrze byłoby dotrzeć do raportów z sekcji zwłok i do ewentualnych danych osobowych zamordowanych. Może istnieją jakieś powiązania pomiędzy ludźmi a zaginionymi Kainitami? – spytała w końcu.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 24-08-2011, 11:36   #20
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Ondra ominął kłócące się kobiety i wszedł do pomieszczenia, na którego końcu zasiadł Książe. Do przebycia miał kilka kroków, więc kilka chwil wykorzystał na obserwację. Rozglądał się ciekawie, a jego wzrok prześlizgiwał się leniwie po zgromadzonych meblach. Wystrój otoczenia swoim przepychem miał na nich zrobić wrażenie, niestety mimo dużej wrażliwości Ondra był nieczuły na takie niuanse.

„Żadnych ciekawych książek? Jak biednie.” Jego dalsze rozważania przerwał Książe, zaprosiwszy ich do zajęcia miejsc. Ondra usiadł grzecznie na końcu i zaczęła się cześć artystyczna. Jak zwykle przy takich okazjach zmysł słuchu wziął sobie wolne. Ondra przez moment przyglądał się jak Książe rusza bezdźwięcznie ustami, ale szybko go to znudziło. Z lekkim uśmiechem podziękował Seneszalowi za jakieś papiery i zaczął się przyglądać pozostałym gościom. Mimo, że niektórych już widział lub znał, nie pamiętał ich imion. Zawsze sprawiało mu to trudność lecz radził sobie po swojemu.
„Niebieska, Pani Smutna, Zmienny, Czerwony, Wariatka, Smutas, Choinka, Pan Niebieski.” Przyglądał się im starając się poczuć ich emocję. Niestety nie bawił się zbyt dobrze. Prawie wszyscy starali się być poważni i opanowani. Zarzucił więc to zajęcie i skoncentrował się na paczuszce, która miał na kolanach. Zanim jednak skupił się na tym bez reszty znowu podszedł ten miły Senaszel i poczęstował go ciastkiem.

„Jak miło z jego strony. Wprawdzie nie muszę już jeść, ale zaniosę Markecie”

Na szczęście część oficjalna chyba się skończyła bo z zadumy wyrwał go głos.

- To musi być dla pana coś bardzo cennego, panie... Novak, tak?

Chociaż krwiopijca sprawiał wrażenie osoby, która dopadła w swe ręce Świętego Graala, lub podobną relikwię, to ton wypowiedzi zagadującego go, młodego człowieka nie był zbyt wścibski. Nie chciał spłoszyć swojego potencjalnego rozmówcy, ani tym bardziej wprawić go w nastrój defensywny. Próbował zwyczajnie zacząć z nim konwersację. W jakikolwiek sposób.

Ondra drgnął i obrócił się w stronę głosu. Przechylił lekko głowę przypatrując się rozmówcy niewidzącym spojrzeniem. Lucas nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zmysły mężczyzny przebywają gdzieś hen, daleko. Po chwili mógł on jednak zogniskować spojrzenie na człowieku, który go zaczepił. Przez chwilę ruszał bezdźwięcznie ustami, jakby powtarzając słowa, które padły. W końcu na jego obliczu zagościł o zrozumienie. Spojrzał na pakunek, który bezwiednie przyciskał do siebie.

- Ah, to. Hm. W pewnym sensie. To książka i mam nadzieję, ze jej lektura przyniesie mi wiele radości - nagle zachmurzył się, jakby coś mu się przypomniało. Podniósł się szybko i przesuwając książkę pod pachę wyciągnął dłoń na powitanie.

- Oj. Przepraszam. Zapomniałem się. Na imię mam Ondra
- po chwili zamyślenia, jakby wsłuchawszy się w głos słyszalny tylko dla niego dodał - Zdaje się, że po waszemu to będzie Andrew.

Młody mężczyzna uścisnął dłoń wyciągniętą w jego stronę. Było to powitanie jakiego oczekiwało się raczej od partnerów w branży. Krótkie, zwięzłe i na temat. Trzy potrząśnięcia, rozluźnienie.

- Miło mi, Lucas Sparkes. Książka, hmm. Zamiłowanie do lektury nie opuszcza pana nawet w takich okolicznościach? Jestem pod wrażeniem, to świadczy o sporej dedykacji dla własnego hobby. Z pewnością pełni pan rolę tutejszego bibliotekarza, bądź okultysty?
Na dobrą sprawę strzelił w próżnię, ale przecież możliwości nie było tak wiele.

“Hobby” - zastanowił się Ondra. Milczał dłuższą chwilę, analizując to co usłyszał. Próbował zrozumieć co ten człowiek chciał przez to powiedzieć. Zastanawiał się czy był to może żart czy może Lucas próbował z niego kpić.

- Niee - zbaczał przeciągając głoski - Lubię książki lecz nie jestem bibliotekarzem. Okultyzm? - zawahał się - Tak, można by rzec, że leży to w kręgu moich zainteresowań.

Malkawian przez chwilę zdawał się być nieobecny myślami. Pytania młodego człowieka zbiły go odrobinę z tematu i sprawiły, że zamyślił się nad samym sobą.

“Hm. Czy ryba lubi wodę? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może musi lubić bo nie ma innego wyboru. Może gdyby miała, wolała by być ptakiem? Ciekawe co myślą ryby. Może mógłbym spytać jakiegoś Gangrela, oni ponoć umieją porozumiewać się ze zwierzętami.”

“Ondra” - zawołał jakiś głos w jego głowie - “Ondra przestań odpływać. Znowu popadasz w dygresję, a ten człowiek znowu coś do ciebie mówi. Ondra, on MÓWI! Skup się na chwilę”

- Ach. W takim razie mam nadzieję, że będziemy kiedyś mogli porównać nasze spostrzeżenia na rożne tematy. Sam też często robię użytek z okultystycznych materiałów. Ale chyba nie da się inaczej, mając na uwadze rzeczy, które otaczają nas codziennie... i co noc.
Uśmiechnął się odrobinę i przytaknął samemu sobie. Sprawy dziwne i niezwykłe. Jakżeby inaczej. Przecież właśnie rozmawiał z nieumarłym, który trzyma się egzystencji jak tonący brzytwy, regularnie spożywając krew. Jeśli to nie był idealny przykład zjawiska nadnaturalnego, to chłopak będzie musiał ponownie przeanalizować własne standardy po powrocie do domu.
- Gdyby chciał pan w najbliższym czasie skorzystać z mojej ekspertyzy na dany temat, poznać opinię odnośnie problemu, służę pomocą. Chociaż teraz, naszej uwagi wymaga chyba inna sprawa. Nie cierpiąca zwłoki. Bo z tego co zdążyłem usłyszeć, te padają już i tak często.
Zagryzł wewnętrzną stronę wargi. Zęby zacisnęły się na małym kawałku tkanki. Z każdą sekundą otaczające go zgromadzenie zdawało się bardziej chaotyczne i mniej zorganizowane. Czy powinien spróbować przejąć stery i zalać Księcia toną pytań? Chyba nie wypadało...

- Oczywiście - uśmiechnął się rozradowany widząc, że znalazł kogoś z kim mógł porozmawiać na wiele ciekawych tematów. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niego mały kartonik - Oto moja wizytówka. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.

Pożegnawszy Lucasa udał się do wyjścia. Przed wejściem natknął się na grupkę, która o czymś dyskutowała. Przystanął na chwilę bo nie wypadało odejść bez pożegnania.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 24-08-2011 o 13:04.
malkawiasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172