Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2011, 23:12   #6
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wspólna rzeczywistość.
Dwie szczoteczki do zębów w łazience. Kubki z kawą. Kosz pełen prania. Czekanie na łazienkę.
Współdzielone poranki i wieczory. Zapach latynoskiej kuchni o poranku.
Dwie spakowane walizki stojące w cieniu garderoby, na tyle blisko drzwi, by w każdej chwili złapać je i uciec.

Pracowała w tym czasie w szpitalu. Okazało się, że w niebieskim pielęgniarskim fartuszku było jej całkiem do twarzy. Plus, mogła ratować świat nie narażając przy tym innych. Rzuciła w cholerę cały ten MR, ale tamten horror wracał do niej prawie każdej nocy.
Praca ponad siły i obecność Gary'ego działały na nią kojąco, ale jedna kwestia wciąż pozostawała niewyjaśniona.

Czas zapłaty nadszedł nieubłaganie. Każda noc spędzona u boku Gary'ego zbliżała ją do tej chwili.
Bóstwa voodoo nie były łaskawe i litościwe. Służba mambo od czasu Wielkiego Pierdolnięcia nie należała do najprostszych prac.
Tamtego wieczora była w domu sama. Pokój na piętrze, który Triskett złośliwie nazywał gabinetem na kurzej nodze nadawał się doskonale.

Wrzuciła do odtwarzacza płytę. W ciszy i ciemności rozległy się pierwsze dźwięki, głuche uderzenia bębnów. W klatce stojącej pod stolikiem zaskomlał szczeniak. Gdy dołączyły do nich wysokie głosy kobiet śpiewających w trudnym do nazwania języku, Dolores zsunęła z siebie ostatnią sztukę ubrania – niedorzeczni drogie figi z prawdziwego jedwabiu. Chwiejne płomyki ustawionych w krąg świec pieściły nagą skórę kapłanki. Pociągnęła łyk z trzymanej w garści butelki i splunęła alkoholem na podłogę. Pomiędzy świecznikami wyrysowany był krąg. Wstąpiła weń ze zwierzątkiem pod pachą.
Oczy mambo zasnute były mgłą, rytm przejmował władze nad jej ciałem.
Zwierze zdążyło jeszcze raz zaskomleć, zanim ostrze noża rozcięło miękką tkankę jego brzucha.
Krew bryznęła w kamionkowej miski stojącej pośrodku okręgu. Kapłanka zawyła z rozkoszy. Jej ruchu coraz bardziej przypominały symulowany akt płciowy.
Nóż odbił światło i w chwilę później ostry jak lekarski skalpel czubek rysował znaki na skórze brzucha mambo. Płytkie, półokrągłe drobne nacięcia pod piersiami układały się w kształt łusek lub piór.
Do stygnącej w naczyniu krwi dosypała zawartość skórzanego woreczka. Popiół, zioła i krew zmieszały się w podobną do cementu pastę. Szepcząc pod nosem sekretne frazy, wtarła maź w rany. Ból był jak piorun z jasnego nieba – nagły i tak ostry, że ciało wygięło się w pałąk.
Inkantacja przybierała na sile, aż nagle głos mambo zgasł jak zdmuchnięte świece.
Na pokój spłynął mrok.
Mambo leżała w okręgu bez ruchu, z twarzą przyciśniętą do wymalowanych na drewnianym parkiecie znaków.
Nadszedł czas zapłaty.




Przeprowadzili się do Jimmiego, dwa tygodnie po tym jak znalazła go w kuchni na podłodze zapijaczonego po raz ostatni. Tak było… lepiej. Gary zawsze czuł się tutaj jak w domu, może podświadomie chciał się tym z nią jakoś podzielić. Urządzili się błyskawicznie, on nie miał wielu betów, ona miała zaś wszystko w swoich nieśmiertelnych nierozpakowywalnych walizkach.
Zaczął się przyzwyczajać do jej obecności wokół siebie. Przyniósł jej umówiony pieprzony żetonik. Siedem dni, tyle wytrzymał. Z piciem znaczy się szło mu nieco lepiej, ale spotkania AA wyzwalały w nim mordercze instynkty. Dwunastostopniowy program, szukanie wyższej siły i reszta tych bzdur doprowadzała go do szału. „Cześć, Jestem Gary i jeszcze słowo a zapierdolę was wszystkich…”.
Było ciężko, ale dawał radę. Rzucił się w wir roboty. Ćwiczył, wyładowywał nadmiar energii na sparringach w Brewerem. Grzebał przy Mustangu Jimmiego.
Lola… pomagała. Czasem wystarczała sama jej obecność. Czasami myślał że zmienił jedno uzależnienie na drugie i uśmiechał się wrednie do siebie. Jej oczywiście nigdy tego nie powiedział. Cenił swoją głowę, a podczas kłótni, gdy wychodził z niej latynoski temperrrrament nawet jemu, egzekutorowi ciężko było dotrzymać jej kroku.

Rankiem znalazł list w kuchni na stole. Przeczytał i pognał biegiem na górę, do pokoju, w którym spali wtedy, gdy przywiózł ja do Jimmy’ego po raz pierwszy. Wyglądał zupełnie tak jak w mieszkaniu CG, kiedy pieprznęła ta bomba. Tylko nieco bardziej... malowniczo. Nie dziwił się niczemu odkąd zaanektowała pokój na swoje prywatne królestwo, ale teraz stanął jak wryty w progu. Lola leżała naga w wyrysowanym kręgu, zachlapana krwią i wysmarowana cała... Pies! Koło niej leżał pies z rozprutymi bebechami. Ja pierniczę... Gary stąpał ostrożnie bojąc się wdepnąć w coś co może zaburzyć ten rytuał, no to coś co się tutaj stało. Jakieś linie wymalowane kredą, ogarki świec, no i bryzgi krwi. Długo stał nad nią z przyłożonymi palcami do jej szyi szukając rozpaczliwie tętna. Słabe lekkie pulsowanie w zwolnionym tempie. Przez pierwszy dzień nie oddalał się od niej dłużej niż na godzinę. Siedział i sprawdzał czy jeszcze oddycha. Starał się zrozumieć i przekonać samego siebie, że nie udusi jej gdy tylko otworzy oczy…
Po paru dniach dostał telefon z MRu, znaleźli jego Szafę. Od dwóch miesięcy wpychał tam całą papierkową robotę, którą powinien odwalać. Ślęczenie nad aktami wywoływało u niego taką ochotę na kilka głębszych, że po prostu olał to kompletnie by nie wodzić się na pokuszenie. No i teraz chcieli mu się dobrać do dupy, grozili dyscyplinarką, wygnaniem, infamią, pozbawieniem praw do tronu… Topper przysłał mu młodziutką asystentkę żeby mu pomogła ogarnąć ten burdel. Nancy. Ładniutka nawet, cholera. Szczerzyła ząbki od początku, wodziła oczkami za nim. Śmiała się z jego kretyńskich dowcipów. Szukała, od samego początku szukała okazji. Pracowali ostro, bo mityczna Szafa biła na łeb stajnię Augiasza. Tutaj wynoszenie gówna na widłach nic by nie pomogło, referat miał tak zasyfiony, że mało nie padł ze śmiechu jak zobaczył minę Nancy.
Siedzieli w biurze po nocach, a on wracał do cichego i ciemnego domu. Lola dalej tkwiła zawieszona pomiędzy światami. Siedział przy niej i patrzył w coraz bledszą twarz, wiedział że nie może niczego zrobić, że to jest coś co musi przejść sama i chyba to właśnie najbardziej go wkurwiało. Że nie może jej wspomóc.

Nawet nie wiedział jak to się stało. Zaproponował, aby przenieśli się do niego, że kupi chińszczyznę i dokończą terminówki, tak by na rano było to już gotowe, zanim Topper upierdoli mu głowę. Przystała ochotnie, jakby wyczekiwała tego przez cały tydzień. Nawet nie była specjalnie w jego typie. Nic nie planował, choć pochlebiały mu maślane spojrzenia 19letniej, rudej i lekko piegowatej irlandki. Samo się kurwa stało. Nawet kiedy podeszła do niego, kiwając biodrami i wbijając spojrzenie zielonych oczu i kiedy wpiła się w jego usta – ciągle myślał zastanów się kurwa przez chwilę co robisz. Przestań kurwa idioto, choć raz w życiu nie myśl kutasem. Był ostatnim skurwielem, kurwiarzem i gnojem. Zdawał sobie z tego sprawę, kiedy zaczął zrywać z niej bluzkę. Nie mógł się opanować, choć wiedział że jak się dowie, to zabije go.


Ocknęła się zesztywniała i zziębnięta na podłodze, w ciemnościach. Atmosfera pokoju przesycona była zapachem rozkładu. Gnijących, zmieniających się z wolna w płyn tkanek.
Na początku czuła jedynie porażające pragnienie. Potrzebowała wody i seksu. Wizja tych dwóch zmotywowała ją do podjęcia nierównej walki z zastałym ciałem. Poruszenie palcami u stóp kosztowało ją wiele wysiłku. Jęknęła z bólu, gdy pierwsze od dawna fale krwi ponownie wypełniły mięśnie. Stawy zawyły, gdy uniosła się na kolana, ale pragnienie... Jej oczy błyszczały zwierzęcą rządzą.

Przyjęcie pozycji stojącej zajęło jej kilka dobrych minut. Przeciągnęła się, strzelając ze wszystkich możliwych stawów. Skołtunione włosy przerzuciła przez ramię. Krwiste malunki na skórze wyschły już dawno i popękały. Nacięcia pozamykały strupy. Wyglądała jak ubrana w dekoracje voodoo Nemezis.
W domu było cicho. Wytężyła słuch – dziwny, nieznany głos.

- Gary? - wyschnięte na wiór gardło zaskrzypiało jak zawias cmentarnej bramy.

Brak odpowiedzi.
Na biurku przy drzwiach leżała broń, jej własny rewolwer. Podniosła go.
Wyszła z pokoju, nie kłopocząc się ubraniem.
Powoli, krok za krokiem, bezgłośnie zsuwała się w dół po schodach.
Kuchnia, przedpokój...

Zamknięte w uścisku kobiecych ud plecy. Cholerny, pieprzony Gary. Znów to zrobił.
Przekrzywiła głowę. Przez chwilę się im przyglądała, czując że jej własne podniecenie rośnie.
Bardzo ostrożnie uniosła broń, wyczekując na właściwy moment. Dobrze go znała, widziała Gary'ego w akcji tyle razy, że była w stanie z dokładnością do sekundy ocenić, kiedy skończy. Trzy, cztery sekundy to dostatecznie dużo czasu.
Wycelowała i BANG!
Pocisk przeleciał mężczyźnie tuż obok ucha.
- Ty! - wycelowała w popiskującego rudzielca, nie zwracając uwagi na Trisketta, który zerwał się z sofy z prędkością światła. - TY! Wypierdalaj!

Lufą wskazała dziewczątku drzwi. Zielonooka, trzęsąc się ze strachu, zaczęła zbierać porozpieprzane po pokoju szmaty. Lola strzeliła raz jeszcze, tym razem tuż obok sekretareczki. Ze ściany posypał się tynk.
- Powiedziałam, wypierdalaj – powtórzyła cichym głosem.
Ruda najwyraźniej postanowiła nie testować swojego szczęścia po raz kolejny. Rzuciła się w kierunku wyjścia. W progu zatrzymał ją uścisk Lasynoski. Lola wbiła palce w jej ramię, ręką w której trzymała broń, wyrwała kilka włosów z najwyraźniej pustej główki tej małej dziwki. Popatrzyła jej głęboko w oczy.
- Ostatni raz. Przy następnej okazji zrobię z nich użytek.
Pogładziła gładki policzek nagiej i cholernie przerażonej dziewiętnastki.
- A teraz wypierdalaj.


No i się stało. Teraz już nie był się w stanie powstrzymać. Rzucił ją na sofę, w pośpiechu rozrzucali ubrania po całym salonie. Kurwa mać, Gary znowu robisz to samo. Znowu nie możesz utrzymać ptaka w gaciach. Zabije go, wiedział o tym a mimo to łapał i ściskał jędrne cycki Nancy, jęczącej pod jego dotykiem. Ona tam leży, a ty...
Nie usłyszał jej, nie wyczuł. Egzekutorski szósty zmysł porażony przez nadchodzącą rozkosz może nie tyle zawiódł, ale nie przebił się przez kakofonię innych bodźców. Już, jeszcze moment, jeszcze raz…

BANG!

Tuż przed… Hamulce zapiszczały, kubeł zimnej wody na łeb, skurcz odczuwalny niemal w całym ciele. Fizyczna, bolesna mordęga. Słowa nie potrafią opisać co czuje egzekutor w takiej chwili, kiedy krew niemal wrze i zdaje się że zaraz zacznie bić gejzerami z uszu. Kula rąbnęła w poduszkę sofy i ugrzęzła z trzaskiem w parkiecie. Ruda zapiszczała, ale on już słyszał to jakby Pavarotti ciągnął niskie C. Adrenalina w jednej chwili zwolniła instynktownie wszystko wokół, dokładając jeszcze się do chaosu, który zawładnął ciałem Garego. Zerwał się, skoczył do broni, ale potknął się o ławę i rąbnął jak długi na ziemię.

Lola. Naga i wyglądająca jakby wstała z własnego grobu na sztywnych nogach. Nawet nie patrzyła na niego, tylko krzyczała coś do przerażonej Nancy. Wyglądała jak latynoska walkiria. Wkurwiona do granic możliwości, z twarzą wykrzywioną we wściekłym grymasie.

BANG!!
Drugi strzał przywrócił mu zdolność myślenia. O dziwo nie miał jeszcze dziury w klacie lub między oczami. W bezsensownym geście zasłonił rękami niezaspokojoną męskość, jakby po raz pierwszy widziała go nagiego, ale zaraz rzucił się wciągać spodnie. Nie widział jej jeszcze takiej. Czysta furia przeradzająca się w zimny i wyrachowany spokój. Ja pierdolę, Gary choć raz w życiu mogłeś sobie darować i nie zachowywać się jak chuj.
- Lola… - mocował się z zamkiem spodni, nagi tyłek przerażonej Nancy znikał wśród klaskania bosych stóp za rogiem przedpokoju. – Lola, zaczekaj…
Mógł się zamknąć. Mógł się po prostu zamknąć, ale wyraz jej twarzy spowodował że wydusił z siebie dwa najbardziej bezsensowne zdania, wyduszane przez wszystkich zdradzających skurwieli na kuli ziemskiej.
- To nie tak jak myślisz… Ona nic nie znaczy…
Kurwa mać. Zastrzeli go. W sumie na nic lepszego nie zasługiwał. Nie odzywaj się już kurwa Gary.


Obróciła się w jego kierunku dopiero gdy głupiutka irlandzka dziwka wybiegła na podjazd. Przyglądała mu się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, wciąż celując w niego lufą rewolweru.
Milczała.
Gdy próbował wypluć z siebie kolejną gównianą bzdurę, uniosła palec w ostrzegawczym geście.

- Zdejmij to.

Widząc głupkowaty wyraz na jego twarzy, ponagliła go ruchem lufy. Posłuchał, pewien, że teraz lepiej z nią nie zadzierać. Podeszła do niego, wciąż mierząc. Chłód stali wywołał u niego gęsią, gdy wylot lufy dotknął skóry na jego piersi. W ciemnych oczach Loli czaiła się żądza – wolał nie zgadywać czy chodzi o krew czy może...
Nie zatrzymała się, pchnęła go w tył. Ustąpił, co innego mógł zrobić? Kula dotarłaby do serca tak szybko, że nawet nie zdążył by pożałować swojej głupoty. Jeszcze jeden krok i podcięty nieoczekiwaną obecnością w tamtym miejscu łóżka, runął na nie.
Na to czekała. Nagły impuls wyzwolił zwierzę, którym była. Bóstwa domagały się ostatecznej ofiary.
W mgnieniu oka znalazła się na Garym. Przesunęła lufą w górę, wciskając ją w miękką skórę brody. Przyglądał jej się szeroko otwartymi oczyma. Jeden drobny ruch jej palca i PUFF! Znika Gary – skurwiel. Znika Gary – siepacz. Znika Gary – alkoholik. Znika Gary – kochanek. Droga twarz przemienia się w krwawy ochłap, trudny do zidentyfikowania dla pogrążonej w rozpaczy kochanki. Nie zdążyła go uratować. Wróciła do domu nie w porę. Jak Ci się podoba taka wersja wydarzeń?

Mimo oczywistego zagrożenia, ciało egzekutora zareagowało na jej bliskość z niezmienną dokładnością. Niedorzecznie sztywny i wiecznie gotowy do akcji mały zdrajca.

Nie spodziewał się uderzenia. Pewnego i celnego ciosu twardą latynoską pięścią. Trafiła go pod oko, zaraz poprawiając nieco niżej, w usta. Warga pękła jak przejrzały owoc. Jęknął, gdy nachyliła się nad nim, całując zachłannie, zlizując krew.
Posiadła go gwałtownie, brutalnie przejmując kontrolę nad jego reakcjami. Poruszała biodrami jak w transie. Jakby wcale nie wróciła do tego świata. Jakby rytuał trwał.

Zmierzała prosto na szczyt, nie licząc przy tym ofiar. Gary... Jego odczucia były nieważne. Bóstwa przyjęły go jak jedno z zabitych ręką Loli zwierząt.
Przyspieszyła tempa, obierając hołd należny bogom. Hold należny jej samej.
Krew, pot, ślina.
Wszystkie płyny ustrojowe, których wartości nie jesteśmy wiadomi.
Nie trwało to długo, tyle może co burza. Prawdziwy cud natury.
Mężczyzna pomiędzy jej pokrytymi zaschniętą krwią udami jęknąwszy targnął ciałem w eksplozji rozkoszy. Eksplodowała i ona, bogini. Ona, służka bogów.

Porzuciła go równie gwałtownie, co zagarnęła kilka chwil wcześniej. Nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju, po drodze odkładając na szklany stoli ciężką, skrwawioną broń.
W dwie minuty później zaszumiał w łazience uwolniony z rur strumień wody.


Leżał i dyszał ciężko. Spocony, z zakrwawioną twarzą, niemalże nadal czuł odcisk lufy pod brodą. Wypruty, stłamszony jakby wpadł pod ciężarówkę. W jednej chwili był pewien, że jednak pociągnie za spust. Że na finał jego mózg upstrzy ścianę domu Jimmy’ego. Że gdy wirujące wokół loa poczują jej ekstazę, zakończy ofiarę rozwalając mu czaszkę.
Nie bronił się, nie drgnął nawet. Oddawał pocałunki mieszające się z bólem rozbitych warg. Widział że dla niej nie ma to znaczenia. Że jego nie ma, jest tylko ofiara. Wstyd, upokorzenie, strach, rozkosz i bolesne spełnienie.
Kurwa. Był pewien, że zakończy się wszystko tutaj.
Podniósł się na łokciach, gdy zeszła z niego i wyszła bez słowa do łazienki. Usiadł na łóżku pocierając obitą twarz i plamiąc ręce krwią. Szum wody z prysznica, zmywającej z niej jej ofiary. Dostał to na co zasłużył? Pewnie tak.

Ubrał się i czekał. Jeszcze nigdy w życiu tak nie pragnął się napić. Porzucony przyjaciel Jack Daniels ryczał w jego głowie za śmiechu, naigrawając się i mamiąc. Kurwa mać. Egzekutorski pysk już zaczął regenerację. Rozbita warga zaczynała puchnąć.
Co dalej? Szum wody nie ustawał. Chciał po prostu wyjść, ale czekał na nią. Niech mu każe wypierdalać, wtedy pójdzie. Nie będzie choć świecił gołą dupą jak Nancy.

Woda lała się długo, a Gary wreszcie skończył się nad sobą użalać. Potarł jeszcze raz łeb, wypluł krew spływającą z wargi i poszedł do kuchni. W szufladzie, schowana przed nią butelka poruszyła się jak żywa. „Gary... tu jestem. Przecież i tak nie wytrzymasz, a teraz jest dobry moment. No dalej! Gary, śmieciu jeden!” Stał przez chwilę nieruchomo oparty o ścianę. To takie proste przecież.
Wyjął wysoką szklankę z szafki i postawił na stole. Wykpił się tanim kosztem? Nie, nie tym razem. Tym razem jeszcze nie koniec. Każe mu wypierdalać... Pan Daniels zaśmiał się znowu ironicznie. “A czego się spodziewałeś,durniu?” W mikserze kolejno znikał sok z marchwi, glukoza, miód, żółtka jajek, preparat który kupił w sklepie dla popierdolonych biegaczy. Ładunek kalorii i witamin. Popytał wcześniej jej aktualne koleżanki po fachu. Dehydracja, skurcze mięśni, osłabienie... Choć to ostatnie chyba nie było jej udziałem. Żelazny uścisk ud zaciskający się na jego biodrach przeczył mainstreamowej medycynie... Czekał.

Stojąc pod prysznicem obserwowała tworzący się u odpływu wir zabarwionej na brunatny kolor wody. Furia spłynęła z niej wraz z brudem i teraz ukrywała płacz wśród w huku gorących kropli.
Nie chodziło o to, że Gary zdradził ją z kimś. Jeśli pochodzi się z Kuby, patrzy się na te sprawy trochę inaczej niż statystyczny Europejczyk.
Nie chodziło więc o zdradę, ale o fakt, że tak szybko pogodził się z jej nieobecnością. Że choć leżała piętro wyżej bez ducha, nie trzeba było nawet tygodnia, by zaczął się rozglądać za innymi.
Wyszła, gdy uświadomiła sobie, że przecież nie może zostać pod prysznicem na wieki.

Czekał w kuchni.
Usiadła przy stole, kompletnie już ubrana - na wszelki wypadek gotowa do drogi. Wzrok Loli zatrzymał się na szklance, którą dla niej przygotował. Zacisnęła wargi i choć kosztowało ją to wiele, w zaczerwienionych oczach nie pojawiły się łzy.

- Wypij. Pomoże odzyskać siły. – Popatrzył w jej ciemne oczy, ale nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. – Lola… ja…
Umilkł w pół słowa. Nie chciała słuchać durnych wymówek, czy przeprosin. Wiedział, że to niczego nie poprawi, a mimo to brnął dalej.
- Wiesz że ona… że to tylko… głupota. Nic więcej. Nie zobaczysz jej nigdy więcej w tym domu…
Paplał i widział, że słowa przynoszą odwrotny skutek. Zaczerwienione oczy jak mu się zdawało były już zrezygnowane. Znowu wszystko spierdolił. Niewielka nadzieja w tym że w ogóle chciała jeszcze patrzeć na niego, a nie zabrała swoje walizki. Usiadł naprzeciwko niej przy stole i przesunął szklankę.
- Wypij, proszę.- zupełnie jakby przygotowany gęsty płyn był panaceum na zło wszelakie.

Przyglądała mu się w milczeniu, czekając aż skończy.

- Nie tylko jej. Żadnej. Innej. – głos brzmiał obco, był przytłumiony przez tkwiący wpół drogi na zewnątrz płacz. W końcu podjęła decyzję, powie szczerze. - To zabolało. Jeśli masz dosyć, to są delikatniejsze sposoby, żeby to oznajmić.

- Żadnej innej. – znowu spojrzał w jej oczy, ale tym razem nie spuszczał wzroku. Dawała mu szansę, ostatnią. Dotknął jej ręki i uścisnął lekko.
Nie ufał sobie, ale widząc ból w jej oczach wiedział że się postara. Przecież kurwa to nie było takie trudne, szczególnie że pod względem łóżkowym między nimi iskra nawet na moment nie przygasła. Dochodziło do niego powoli, jak blisko doprowadził do tego aby serio powiedziała mu to samo co tej rudej gówniarze.
- Przepraszam, Lola.

W odpowiedzi wolną ręką sięgnęła po szklankę i jednym haustem wypiła jej zawartość. Odpuściła, pozwoliła się sobą zaopiekować.
Poślizgnął się, ale kwestią czasu było kiedy poślizgnie się i ona.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline