Castelar obudził się całkiem sam. Bardziej sam niż zwykle – teraz nie czuł nawet opiekuńczej prezencji Najjaśniejszej Panienki, która towarzyszyła mu przez te wszystkie lata. Zawiódł! Nic więc dziwnego, że Panienka była nim rozczarowana...
Chwila minęła nim ocknął się z tego duchowego marazmu. Co mu mówiono przez te wszystkie lata? Panienka jest litościwa – więc dawała szansę na pokutę. Forma pokuty była jasna: musiał odnaleźć dziewczynę i odbić ją z rąk wiedźmy... córki babuni Miłki, jeśli miałby się dobrze nad tym zawiadomić.
Tak więc cel jego podróży był jasny. Teraz musiał tylko znaleźć kogoś, kto wspomógłby go w jego staraniach. Pobożność pobożnością, a manna z nieba spadać jakoś nie chciała...
***
Dotarł wreszcie do reszty wyprawy. Był na tyle blisko, że słyszał ich ostatnie słowa...
-
Dziewczyna przepadła. Porwała ją paskudna wiedźma, Nasturcją się wabi. I, z całym szacunkiem, ma aurę potężniejszą od czcigodnej babuni. – rzucił miast powitania –
Prawie ją zabiłem, ale jakąś sztuczką się wyleczyła. Podobno współpracuje z... – wykrzywił twarz w ironicznym półuśmiechu –
... „jedynym dowódcą wypracy”, czyli arcymagiem Marcusem.
Wyrzucił z siebie gorycz. Dobrze, teraz miał dostatecznie dużo pewności siebie, aby złożyć swoją propozycję.
-
Widzę to tak: Croma ratować możecie. Ale tylko Sary chcą – i dlatego lepiej dla nas będzie, jeśli jej nie dostaną. I dlatego pójdę ją odbić. W klasztorze się niewiele nauczyłem... ale jakem Castelar de Vivar, poradzę sobie z wykradzeniem czegoś jednej wiedźmie. Potrzebuję tylko dwóch pomocy: kogoś, kto umie tropić... i porady w pewnej sprawie. Ktoś idzie ze mną? – stwierdził, dając do zrozumienia, że jeśli tylko odnajdzie jakąś pomoc, zrealizuje swój zamiar.