Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2011, 22:33   #201
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Śledzenie kogoś nie jest czymś, w czym szkoleni są przyszli adepci magii. Oczywiście Kennig obracający się różnych środowiskach, słyszał co nieco o różnych sposobach podążania za kimś. Ileż to różnych rzeczy opowiada się przy kuflu piwa czy też szklanicy pełnej wina. Wystarczyłoby tylko odsiać ziarno od plew... Na to jednak nie było czasu i należało postępować tak, jak nakazywał zdrowy rozsądek. Innymi słowy wtopić się w tłum, zorganizować trzech pomocników, zmieniających się co jakiś czas i jeszcze spoglądać za siebie i sprawdzać, czy czasem nie ciągnie się za sobą jakiegoś ogona.
Lekkie, łatwe i przyjemne.
Oczywiście można było rzucić na siebie niewidzialność, z pewnością bardzo przydatną na zatłoczonej ulicy, albo też zabawić się w człowieka-pająka, wspiąć po ścianie na dach i skacząc z dachu na dach podążać za kobietą z wachlarzami.

Chociaż Kenning nie zastosował większości z tych środków, to jednak udało mu się dotrzeć do portu bez trudności, a nawet, co było sukcesem znacznie większym, dostrzec z kim rozmawia wysłanniczka pięknej Angeliki.
Do rozmowy wtrącać się nie zamierzał. Podsłuchiwać? Prawdę mówiąc wolał zbytnio nie ryzykować. Najważniejszą informację zdobył - wiedział kogo wynajęła Angie. No, powiedzmy, był prawie pewien, że wiedział. Teraz tylko wystarczyło poczekać i odzyskać porwanego poetę. Łatwe, proste i przyjemne.


Tawerna “Pod Mewą”, do której zawitał, czekając na pojawienie się Romualdo, była dość pusta, co o tej porze dnia nie dziwiło nikogo. Wieczorem z pewnością panowałby tu tłok. Jednak jak na potrzeby Kenninga osób było dość dużo. W tym i tacy, którzy byliby zainteresowani darmowym kuflem piwa. Ewentualnie możliwością łatwego zarobku.
- Szukacie kogoś, panie? - Pytający wyglądał na takiego, co to zęby zjadł na żeglowaniu, albo też stracił je w bójkach rozmaitych.
Bez wątpienia Kenning kogoś szukał. Kogoś, kto mógłby mu udzielić kilku informacji. Ale wypytywanie o określony statek mogło zaowocować niemiłymi skutkami. Nikt nie lubi, gdy zbytnio interesują się nim jacyś ludzie. A jeśli kto zamierzał przewozić porwanego człowieka - tym bardziej. Chyba, że czarnobrody kapitan nic nie wiedział o tym specjalnym ładunku...

Rozmowa dotycząca najpierw podróży i morskich przygód starego żeglarza przeszła wnet na statki, jakimi pływał (i jakie pod nim tonęły), by zakończyć na tych, co stały w porcie.
- A ten? Z galionem w kształcie byka? Z wielkimi rogami? - spytał Kenning. Wcześniej zauważył ślady napisu, głoszącego, iż jednostka nosi nazwę M.....Y BYK. Mizerny?
- A, Stara Krowa... - uśmiechnął się rozmówca maga. - Statek kapitana Ismaila.
- Ciekawa nazwa
- stwierdził Kenning. W jego głosie zabrzmiało pewne niedowierzanie.
- Po prawdzie to zwie się Mocarny Byk - odparł marynarz. - Pono do Evertown płynie, a potem do Melvaunt i Twierdzy Zenthil. Ale czy to prawda? Za pomysłami Ismaila mało kto nadąży. Plany zmienia jak rękawiczki.
- Groźnie wygląda ten Ismail, jeśli to jego widziałem. Jedno oko, bujna, czarna broda?
- upewnił się Kenning.
- Ano ten właśnie. - Marynarz pociągnął kolejny łyk i podsunął kufel Kenningowi. Ten nie zwlekając zbytnio przechylił dzbanek z piwem.
- Piratem był - ciągnął marynarz. - Ale - tu głos ściszył - są i tacy co mówią, że niekiedy wraca do swego procederu.
- A ten obok? Z ptakiem na dziobie?
- Kenning nie zamierzał się ograniczać do jednego statku.
- Srebrna jaskółka. - Marynarz skrzywił się, jakby piwo w kuflu nagle skwaśniało. - Na psa urok. Pechowy to statek. Już trzeci kapitan tam dowodzi w ciągu jednego sezonu. Jeden za burtę wypadł, drugiego szlag trafił, gdy do portu wpłynąć mieli. No i następcy znaleźć nie mogli. Baba jakaś się w końcu zgłosiła.

Gdy w dzbanie dno się pokazało Kenning opuścił “Mewę”, by zawrzeć znajomość z kapitanem Ismailem. Niestety, wstępne przygotowania nie powiodły się i kapitan, ku wielkiemu acz nie okazywanemu niezadowoleniu Kenninga, nie uległ zauroczeniu, chociaż była to silniejsza wersja zaklęcia. Trzeba było spróbować tak zwanego uroku osobistego. Chyba że...
W końcu miał w zapasie jeszcze parę zaklęć. I nie czuł powodu, by zbytnio na nich oszczędzać, szczególnie że chodziło o zwykłe zaklęcie z poziomu pierwszego.
- Enfeitizar persoa - powiedział, korzystając z tego, że Ismail zwracał uwagę tylko na to, co działo się na pokładzie Mocarnego Byka.

Kapitan okazał się nad wyraz opornym przedstawicielem gatunku ludzkiego. Dopiero następna, trzecia w sumie próba zauroczenia Ismaila, się powiodła.
- Witam, kapitanie. - Kenning z szerokim, przyjacielskim uśmiechem na ustach podszedł do Ismaila. - Znajdziesz dla mnie chwilkę czasu? - spytał.
Reakcja przeszła wszelkie, najśmielsze wprost oczekiwania Kenninga. Ismail powitał go jak dawno nie widzianego brata... Niedźwiedzi uścisk, ucałowania jak z butelki...
Kenningowi dech zaparło i to nie tylko z wrażenia. Oddech kapitana był powalający...
- Takie spotkanie! - Ismail nie dał dojść Kenningowi do głosu. - To trzeba opić. Idziemy!
Obrócił się w stronę statku.
- Hassan! - wrzasnął.
- Tak, kapitanie? - odkrzyknął z pokłady dwumetrowy niemal drab, rudy niby marchewka.
- Dopilnuj załadowania towarów i uzupełnienia zapasów - warknął Ismail.
- Tak, kapitanie! - krzyknął Hassan i zaczął pokrzykiwać na członków załogi.
- A my idziemy do Wyszczerbionego Kufla! - zadysponował kapitan, chwytając Kenninga za rękaw i ciągnąc w stronę owej tawerny.

Dopiero w trakcie trzeciego kufla Kenning zdołał zadać pytanie, które chciał postawić przede wszystkim.
- Zabrałbyś może paru pasażerów?
- Ech....nie da się. Wybacz brachu...ale się nie da. Kajuty zajęte i opłacone. Myszy bym do nich nie wcisnął. Ale wiesz... jak znasz się na żeglarskiej robocie mogę ciebie wziąć na pokład
- stwierdził kapitan.
- No to za udany rejs i dobre interesy! - Kenning wzniósł kufel. - I silnych wiatrów. W kilka osób jesteśmy - odrzucił ofertę Ismaila. - Będę musiał znaleźć kogoś, kto weźmie i nas, i konie, gdyby się dało.
- Będzie cię to sporo kosztowało, zwłaszcza konie
- rzekł fachowym tonem kapitan.
- Mówisz, że lepiej sprzedać i potem kupić nowe? - zadumał się Kenning. - Kogo zabierasz? Kobitki jakieś może? - zainteresował się.
- Jakaś tam Angelika cośtam cośtam ze świtą - odparł kapitan. - Bogata... dużo zapłaciła.
- Ładna chociaż?
- spytał Kenning. - Chociaż bogactwo i uroda niezbyt często występują w parze - dodał tonem doświadczonego człowieka.
- Zobaczę przed wypłynięciem. Załatwiała sprawy przez pośredniczkę - stwierdził kapitan.
- No to życzę ci, by nie była szpetna. I paskudna z charakteru - dorzucił. - Daleko płynie? Pewnie na koniec świata?
- Nie wiem... ale za taką zaliczkę, nie zamierzam pytać
- odparł kapitan ze śmiechem.
- No to wielu takich klientek. - Kenning ponownie uniósł kufel.
- A ty przyjacielu. Co ciebie sprowadza do tego miasta? - spytał kapitan.
- O panienkę jedną chodzi - odparł Kenning. - Kompan jeden zakochał się, na śmierć niemal. No i z panną ślub chciał wziąć. Tyle że jej rodzice coś mają przeciw niemu. Więc sam rozumiesz...
- Gówniana robota, pchanie palców między drzwi. Niemniej powodzenia życzę - stwierdził kapitan.
- Czego się nie robi dla przyjaciół - odparł Kenning. - Ale na drugi raz z dala od zakochanych będę się trzymać. Nudni są. Tylko jeden temat mają we łbach. I wzdychają zbyt często.
- Czego się nie robi? Nie sprawdza wierności żon
-zaśmiał się kapitan. - Bo albo jego żona, albo sam przyjaciel się obrazi.
- Ano fakt.
- Kenning skinął głową. - Trzymajmy się z dala od żon naszych przyjaciół.
- Właśnie
- potwierdził kapitan ze śmiechem.
Przez moment Kenning zastanawiał się, co by się stało, gdyby udało się spić kapitana w trupa. Zapewne statek pozostałby w porcie. Chyba że Angelika skłoniłaby tego całego Hassana do odpłynięcia. Co, przy jej możliwościach, byłoby całkiem prawdopodobne.

Na szczęście dla stanu wątroby Kenninga poczucie obowiązku przeważyło w kapitanie nad przyjaźnią i zamiłowaniem do trunków. Po kolejnym piwie Ismail wstał, czknął potężnie, omal nie zwalając Kenninga na podłogę siłą swego oddechu, a potem wyciągnął rękę do Kenninga.
- Muszę dopilnować moją załogę - powiedział - bo mi jeszcze zatopią statek.
Uścisnęli sobie ręce (na szczęście nie powtórzyła się scena z całowaniem), a potem Ismail wyszedł.
Kenning poczekał jeszcze moment, a potem poszedł w ślady kapitana.

Na portowym placu kręciło się dość dużo osób i Kenning bez problemów mógł wmieszać się w tłum. Pozostało mu tylko cierpliwe czekanie. No i założenie, tak na wszelki wypadek, zbroi maga.

Jak zareagować, gdy nagle człowiek ujrzy samego siebie i to w chwili, gdy nie patrzy w lusterko?
- Cholerny złodziej... - mruknął Kenning na widok swojego drugiego ja. Przyodzianego w jego zbroję. I z jego bronią.
“Drugie ja” trzymało w dłoniach rączkę taczki, na której spoczywała pokaźna beczka. Niestety nie było samo, a w towarzystwie uzbrojonego po zęby krasnoluda w białej płytówce i czarnowłosy półelf, również w zbroi płytowej. Dość mało inteligentnym wyjściem byłoby podbiec i dać przebierańcowi w zęby...
Kenning sięgnął do sakwy i sięgnął niewielki kawałek skóry wieprzowej.
- Graxa! - powiedział, wskazując miejsce, gdzie znajdowało się koło taczki.
 
Kerm jest offline