Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2011, 22:33   #201
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Śledzenie kogoś nie jest czymś, w czym szkoleni są przyszli adepci magii. Oczywiście Kennig obracający się różnych środowiskach, słyszał co nieco o różnych sposobach podążania za kimś. Ileż to różnych rzeczy opowiada się przy kuflu piwa czy też szklanicy pełnej wina. Wystarczyłoby tylko odsiać ziarno od plew... Na to jednak nie było czasu i należało postępować tak, jak nakazywał zdrowy rozsądek. Innymi słowy wtopić się w tłum, zorganizować trzech pomocników, zmieniających się co jakiś czas i jeszcze spoglądać za siebie i sprawdzać, czy czasem nie ciągnie się za sobą jakiegoś ogona.
Lekkie, łatwe i przyjemne.
Oczywiście można było rzucić na siebie niewidzialność, z pewnością bardzo przydatną na zatłoczonej ulicy, albo też zabawić się w człowieka-pająka, wspiąć po ścianie na dach i skacząc z dachu na dach podążać za kobietą z wachlarzami.

Chociaż Kenning nie zastosował większości z tych środków, to jednak udało mu się dotrzeć do portu bez trudności, a nawet, co było sukcesem znacznie większym, dostrzec z kim rozmawia wysłanniczka pięknej Angeliki.
Do rozmowy wtrącać się nie zamierzał. Podsłuchiwać? Prawdę mówiąc wolał zbytnio nie ryzykować. Najważniejszą informację zdobył - wiedział kogo wynajęła Angie. No, powiedzmy, był prawie pewien, że wiedział. Teraz tylko wystarczyło poczekać i odzyskać porwanego poetę. Łatwe, proste i przyjemne.


Tawerna “Pod Mewą”, do której zawitał, czekając na pojawienie się Romualdo, była dość pusta, co o tej porze dnia nie dziwiło nikogo. Wieczorem z pewnością panowałby tu tłok. Jednak jak na potrzeby Kenninga osób było dość dużo. W tym i tacy, którzy byliby zainteresowani darmowym kuflem piwa. Ewentualnie możliwością łatwego zarobku.
- Szukacie kogoś, panie? - Pytający wyglądał na takiego, co to zęby zjadł na żeglowaniu, albo też stracił je w bójkach rozmaitych.
Bez wątpienia Kenning kogoś szukał. Kogoś, kto mógłby mu udzielić kilku informacji. Ale wypytywanie o określony statek mogło zaowocować niemiłymi skutkami. Nikt nie lubi, gdy zbytnio interesują się nim jacyś ludzie. A jeśli kto zamierzał przewozić porwanego człowieka - tym bardziej. Chyba, że czarnobrody kapitan nic nie wiedział o tym specjalnym ładunku...

Rozmowa dotycząca najpierw podróży i morskich przygód starego żeglarza przeszła wnet na statki, jakimi pływał (i jakie pod nim tonęły), by zakończyć na tych, co stały w porcie.
- A ten? Z galionem w kształcie byka? Z wielkimi rogami? - spytał Kenning. Wcześniej zauważył ślady napisu, głoszącego, iż jednostka nosi nazwę M.....Y BYK. Mizerny?
- A, Stara Krowa... - uśmiechnął się rozmówca maga. - Statek kapitana Ismaila.
- Ciekawa nazwa
- stwierdził Kenning. W jego głosie zabrzmiało pewne niedowierzanie.
- Po prawdzie to zwie się Mocarny Byk - odparł marynarz. - Pono do Evertown płynie, a potem do Melvaunt i Twierdzy Zenthil. Ale czy to prawda? Za pomysłami Ismaila mało kto nadąży. Plany zmienia jak rękawiczki.
- Groźnie wygląda ten Ismail, jeśli to jego widziałem. Jedno oko, bujna, czarna broda?
- upewnił się Kenning.
- Ano ten właśnie. - Marynarz pociągnął kolejny łyk i podsunął kufel Kenningowi. Ten nie zwlekając zbytnio przechylił dzbanek z piwem.
- Piratem był - ciągnął marynarz. - Ale - tu głos ściszył - są i tacy co mówią, że niekiedy wraca do swego procederu.
- A ten obok? Z ptakiem na dziobie?
- Kenning nie zamierzał się ograniczać do jednego statku.
- Srebrna jaskółka. - Marynarz skrzywił się, jakby piwo w kuflu nagle skwaśniało. - Na psa urok. Pechowy to statek. Już trzeci kapitan tam dowodzi w ciągu jednego sezonu. Jeden za burtę wypadł, drugiego szlag trafił, gdy do portu wpłynąć mieli. No i następcy znaleźć nie mogli. Baba jakaś się w końcu zgłosiła.

Gdy w dzbanie dno się pokazało Kenning opuścił “Mewę”, by zawrzeć znajomość z kapitanem Ismailem. Niestety, wstępne przygotowania nie powiodły się i kapitan, ku wielkiemu acz nie okazywanemu niezadowoleniu Kenninga, nie uległ zauroczeniu, chociaż była to silniejsza wersja zaklęcia. Trzeba było spróbować tak zwanego uroku osobistego. Chyba że...
W końcu miał w zapasie jeszcze parę zaklęć. I nie czuł powodu, by zbytnio na nich oszczędzać, szczególnie że chodziło o zwykłe zaklęcie z poziomu pierwszego.
- Enfeitizar persoa - powiedział, korzystając z tego, że Ismail zwracał uwagę tylko na to, co działo się na pokładzie Mocarnego Byka.

Kapitan okazał się nad wyraz opornym przedstawicielem gatunku ludzkiego. Dopiero następna, trzecia w sumie próba zauroczenia Ismaila, się powiodła.
- Witam, kapitanie. - Kenning z szerokim, przyjacielskim uśmiechem na ustach podszedł do Ismaila. - Znajdziesz dla mnie chwilkę czasu? - spytał.
Reakcja przeszła wszelkie, najśmielsze wprost oczekiwania Kenninga. Ismail powitał go jak dawno nie widzianego brata... Niedźwiedzi uścisk, ucałowania jak z butelki...
Kenningowi dech zaparło i to nie tylko z wrażenia. Oddech kapitana był powalający...
- Takie spotkanie! - Ismail nie dał dojść Kenningowi do głosu. - To trzeba opić. Idziemy!
Obrócił się w stronę statku.
- Hassan! - wrzasnął.
- Tak, kapitanie? - odkrzyknął z pokłady dwumetrowy niemal drab, rudy niby marchewka.
- Dopilnuj załadowania towarów i uzupełnienia zapasów - warknął Ismail.
- Tak, kapitanie! - krzyknął Hassan i zaczął pokrzykiwać na członków załogi.
- A my idziemy do Wyszczerbionego Kufla! - zadysponował kapitan, chwytając Kenninga za rękaw i ciągnąc w stronę owej tawerny.

Dopiero w trakcie trzeciego kufla Kenning zdołał zadać pytanie, które chciał postawić przede wszystkim.
- Zabrałbyś może paru pasażerów?
- Ech....nie da się. Wybacz brachu...ale się nie da. Kajuty zajęte i opłacone. Myszy bym do nich nie wcisnął. Ale wiesz... jak znasz się na żeglarskiej robocie mogę ciebie wziąć na pokład
- stwierdził kapitan.
- No to za udany rejs i dobre interesy! - Kenning wzniósł kufel. - I silnych wiatrów. W kilka osób jesteśmy - odrzucił ofertę Ismaila. - Będę musiał znaleźć kogoś, kto weźmie i nas, i konie, gdyby się dało.
- Będzie cię to sporo kosztowało, zwłaszcza konie
- rzekł fachowym tonem kapitan.
- Mówisz, że lepiej sprzedać i potem kupić nowe? - zadumał się Kenning. - Kogo zabierasz? Kobitki jakieś może? - zainteresował się.
- Jakaś tam Angelika cośtam cośtam ze świtą - odparł kapitan. - Bogata... dużo zapłaciła.
- Ładna chociaż?
- spytał Kenning. - Chociaż bogactwo i uroda niezbyt często występują w parze - dodał tonem doświadczonego człowieka.
- Zobaczę przed wypłynięciem. Załatwiała sprawy przez pośredniczkę - stwierdził kapitan.
- No to życzę ci, by nie była szpetna. I paskudna z charakteru - dorzucił. - Daleko płynie? Pewnie na koniec świata?
- Nie wiem... ale za taką zaliczkę, nie zamierzam pytać
- odparł kapitan ze śmiechem.
- No to wielu takich klientek. - Kenning ponownie uniósł kufel.
- A ty przyjacielu. Co ciebie sprowadza do tego miasta? - spytał kapitan.
- O panienkę jedną chodzi - odparł Kenning. - Kompan jeden zakochał się, na śmierć niemal. No i z panną ślub chciał wziąć. Tyle że jej rodzice coś mają przeciw niemu. Więc sam rozumiesz...
- Gówniana robota, pchanie palców między drzwi. Niemniej powodzenia życzę - stwierdził kapitan.
- Czego się nie robi dla przyjaciół - odparł Kenning. - Ale na drugi raz z dala od zakochanych będę się trzymać. Nudni są. Tylko jeden temat mają we łbach. I wzdychają zbyt często.
- Czego się nie robi? Nie sprawdza wierności żon
-zaśmiał się kapitan. - Bo albo jego żona, albo sam przyjaciel się obrazi.
- Ano fakt.
- Kenning skinął głową. - Trzymajmy się z dala od żon naszych przyjaciół.
- Właśnie
- potwierdził kapitan ze śmiechem.
Przez moment Kenning zastanawiał się, co by się stało, gdyby udało się spić kapitana w trupa. Zapewne statek pozostałby w porcie. Chyba że Angelika skłoniłaby tego całego Hassana do odpłynięcia. Co, przy jej możliwościach, byłoby całkiem prawdopodobne.

Na szczęście dla stanu wątroby Kenninga poczucie obowiązku przeważyło w kapitanie nad przyjaźnią i zamiłowaniem do trunków. Po kolejnym piwie Ismail wstał, czknął potężnie, omal nie zwalając Kenninga na podłogę siłą swego oddechu, a potem wyciągnął rękę do Kenninga.
- Muszę dopilnować moją załogę - powiedział - bo mi jeszcze zatopią statek.
Uścisnęli sobie ręce (na szczęście nie powtórzyła się scena z całowaniem), a potem Ismail wyszedł.
Kenning poczekał jeszcze moment, a potem poszedł w ślady kapitana.

Na portowym placu kręciło się dość dużo osób i Kenning bez problemów mógł wmieszać się w tłum. Pozostało mu tylko cierpliwe czekanie. No i założenie, tak na wszelki wypadek, zbroi maga.

Jak zareagować, gdy nagle człowiek ujrzy samego siebie i to w chwili, gdy nie patrzy w lusterko?
- Cholerny złodziej... - mruknął Kenning na widok swojego drugiego ja. Przyodzianego w jego zbroję. I z jego bronią.
“Drugie ja” trzymało w dłoniach rączkę taczki, na której spoczywała pokaźna beczka. Niestety nie było samo, a w towarzystwie uzbrojonego po zęby krasnoluda w białej płytówce i czarnowłosy półelf, również w zbroi płytowej. Dość mało inteligentnym wyjściem byłoby podbiec i dać przebierańcowi w zęby...
Kenning sięgnął do sakwy i sięgnął niewielki kawałek skóry wieprzowej.
- Graxa! - powiedział, wskazując miejsce, gdzie znajdowało się koło taczki.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-08-2011, 23:30   #202
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeśli sprawy mogą potoczyć się źle.
Zwykle toczą się źle.
W porcie potoczyły się dosłownie... źle.
Plan Kenninga był prosty. Użyć czaru, by nabruździć sobowtórowi i jego towarzyszom. I zadziałał perfekcyjnie... niestety.
Taczki poślizgnęły się na śliskim podłożu, podobnie jak krasnoludzki czarnoksiężnik.
Solidna drewniana beczka spadła z taczek i ku przerażeniu trójki najemników Angeli zaczęła się energicznie i szybko toczyć po nabrzeżu i po chwili drewniana beczułka wpadła do wody.


Powszechnie wiadomo, że beczka może utrzymać się na powierzchni morza. Nie jest to całkiem prawda.
Żeby utrzymać się beczka musi być szczelna. Tyle, że taka beczka nie przepuszcza powietrza.
Dlatego też drewniane więzienie Romualda było zbudowane, z luźniej połączonych klepek.
I szybko nabierało wody tonąc. Przy okazji jednak zimna woda, spowodowała przebudzenie się poety i jego głośne i pełne paniki wrzaski.
Na tyle głośne i charakterystyczne, że Kenning również je rozpoznał. W szybko tonącej beczce przebywał i tonął spanikowany pracodawca Laverny...ups.
Paru marynarzy wskoczyło do wody, by beczkę z zawartością ratować. Ale czy zdążą? Czym im się to uda?
I to wszystko na oczach przerażonego i zamaskowanego Cypia.

Innym szło nieco lepiej. Grubaska owinęła mu twarz, jego płaszczem by ukryć tożsamość Juliano, którego wszyscy w mieście znali. Opuściła trefną gondolę, zanim hobgobliny zaczną ją ścigać. Bo że będzie ścigana, to było tak jasne, jak słoneczko na niebie. A miała do pomocy zrzędzący mózg w słoiku, który nie był zbyt chętny do pomagania. Ale chętnie komentował to i tamto.
Porzuciwszy gondolę Katrina przytargała nieprzytomnego amanta, dysząc ze zmęczenia do kolejnej gondoli.
Na zdziwiony wzrok gondoliera zareagowała na szybko obmyśloną historyjką, że została napadnięta. Ona i jej... ukochany.
Nie uwierzył, ale dostawszy hojną zaliczkę, nie pytał o nic. Opuściwszy gondolę, zmieniła kształt na postać staruszki, gdy tylko jej poprzedni przewoźnik się oddali.

Potem zajęła się szukaniem nowego środka transportu. Tym razem było lepiej, bo nie musiała taszczyć ciężaru jakim był mężczyzna. Znalazła więc szybko kolejną łódkę i przewoźnika. Po czym stroskana mateczka z pomocą wąsatego gondoliera załadowała umierającego syneczka do jego gondoli.
Wszystko było dobrze dopóki wąsacz nie spytał.-Dokąd płynąć mateczko?
Gdy Katrina podała adres, wybałuszył oczy słysząc adres.- Ależ mateczko, zamtuz tam jest.
-Chcę by zaznał ostatnich przyjemności w swym życiu.-odparła Katrina.
-Dyć on leży jak kłoda. Nawet jak która zajmie się jego... przyrodzeniem, to on zapewne nic nie poczuje. Nie lepiej zabrać go do świątyni? Życie mu ratować? -spytał gondolier.
Ale "mateczka" była uparta.- Najpierw przyjemności potem ostatnie powinności. Zamtuz pierwszy potem świątynia.
-Po takim wysiłku ino pogrzeb w świątyni można...- wymruczał gondolier i nagle się wzdrygnął.
Zaś złodziejka dodała. - Słyszałam że mieszkanki tego przybytku cudów dokonują może i mojego synka cud spotka.- i obtarła łezkę rękawem koszuliny.
-Cudów i dokonują, jeno nie takich.- odparł gondolier przezornie się odsuwając staruszki, którą podejrzewał o porwanie mężczyzny we celu uczynienia go swoim niewolnikiem miłosnym.
Nie chciał podzielić losu ofiary staruszki.

Na miejscu, nie było nikogo z dzielnych awanturników. Nawet niezguły Romualda. Większość zaś panienek było zajętych “obsługą klientów”.


Niemniej jedna dziewczyna właśnie obsłużyła klienta.Czarnowłosa ślicznotka o imieniu Rhamona. Przyglądała się wchodzącej do przybytku Katrinie, przyciśniętej niemal do ziemi przez ciężar ogłuszonego Juliana.
Spojrzała na staruszkę i na mężczyznę i spytała.-Eeee... nie pomyliliście aby... budynku?

Zaś drugi z porywaczy...Vincent, był zmasakrowany, ale szczęśliwy. Miecz też był szczęśliwy. Słoik z odrażającą zawartością został z Katriną.
Młodzian dość szybko zgubił hobgobliny. Płacono im wszak za chronienie Juliana, a nie za mszczenie się za atak.
Szybko zrezygnował z niewidzialności. Przy tak tłocznych ulicach przechodnie po prostu na niego wpadali.
O ile jednak na duchu czuł się dobrze. I był dumny ze swych osiągnięć. I z tego że plan wypalił, to ogólnie... czuł się źle. Ciało było poważnie poranione, a sam Vincent wygłodniały i zmęczony. Głowa go bolała od desperackiego ciskania zaklęcia za zaklęciem.
No i... nie miał pojęcia gdzie dokładnie mieści się przybytek Madame Zgrozy. Gubiąc hobgoblinów, sam się zgubił.

A nos zaprowadził go do miejsca, cóż... bardzo charakterystycznego. Przyciągnięty zapachami, Vincent polazł do miejskich jatek.
To tu sprzedawano mięso z uboju zwierząt. I same zwierzęta pozbawiano życia, co by klient mógł sobie wybrać kawałki mięsa.


Były tu też kramy rzeźnicze zwane macellum lub mensa carnifiucium - ławą rzeźniczą. Które oprócz świeżego mięska, wędziły kawały mięsa, przetwarzały ów towar na szynki, boczki i kiełbaski.
I właśnie ich zapach który mieszał się z zapaszkami bydlęcej krwi przyciągnął uwagę Vincenta. Kiszki grały mu marsza, a sakiewka była puściutka. Cóż... Vinc poznał kolejny problem bohaterów, czasami nie mieli gotowizny,.
-Złodziej! Złodziej ! Łapać tą czworonożną zarazę! -wrzaski jednego z mężczyzn zelektryzowały Vincenta. A nuż złapie złodzieja, odbierze mu łub i dostanie nagrodę, najlepiej mocno ociekającą tłuszczem ze skwarkami.
Nagle coś gwałtownie skoczyło na młodego maga, było to duże i śmierdzące psisko, trzymające w paszczy długie pęto kiełbasy. Smród z jego pyska przyprawiał Vinca o mdłości.
Poznał tego psa. To był wierzchowiec kednera... To był Puffcio. I miał coś zatknięte za obrożę.
A tymczasem do liżącego (a bardziej śliniącego) twarz Vinca psa podbiegli dwaj strażnicy miejscy oraz rozwścieczony rzeźnik z dużym nożem. Jeden z hobgoblinów rzekł do Vincenta.-Co to ma znaczyć chłopcze?
Sytuacja nie była najlepsza, przyciśnięty do ziemi ciężarem psa chłopak nie bardzo mógł czarować. A został wzięty za właściciela psa i zleceniodawcę kradzieży kiełbasy. Pusta niemalże sakiewka też świadczyła na niekorzyść chłopaka.

Co gorsza, wieść o porwaniu Juliano, rozniosła się po mieście lotem błyskawicy. Było wielu świadków owej batalii na środku kanału, która z każdym przekazem urastała do epickiej batalii, w której to morskie potwory przyzwane przez potężnego i złego jaszczurowatego czarnoksiężnika zmierzyły się z dzielnymi hobgoblinami i uległy, podobnie jak owo tchórzliwe indywiduum. Niemniej zabójcy owego czarnoksiężnika, porwali Juliano, gdy ochroniarze dzielnie walczyli z tą paskudną kreaturą i jej morskimi sługusami.
Pojawiły się pierwsze opisy owego przestępcy, mniej lub bardziej oddające prawdę.
Pierwszą reakcją władz miasta na tą zbrodnię, było zawieszenie zabaw i zamknięcie miasta. Bramy zawarto, przez port przeciągnięto łańcuch, blokując statkom możliwość wypłynięcia.
Były to paniczne i nerwowe posunięcia, ale zapowiadały kłopoty dla wszystkich... w tym dla Gaccia i jego drużyny.

A u bardki, wszystko dobre co się dobrze kończy. Wampirzyca uciekła, aczkolwiek nikt jakoś nie garnął się do gorliwego jej szukania. A najmniej, najbardziej użyteczna (choć tylko w teorii) kapłanka Waukeen Giorgina.
Poza tym wkrótce przybyła “kawaleria”.


A dokładniej szóstka mało rozgarniętych rycerzy i paladynów, którzy mienili się być łowcami wampirów i plugastwa wszelakiego. A bystrością dorównywali swoich wierzchowcom. Co nie było bynajmniej komplementem w stroni koni.
Pierwsze co zrobili, to przesłuchanie mieszkańców miasta. Na szczęście jęcząca nad swym ciężkim losem kapłanka złożyła tak obszerny raport, że rycerze nie fatygowali się przesłuchiwać bardki. Za to Giorgina się pofatygowała, by odzyskać pożyczone dobra. Choć w ramach nagrody pozwoliła Krisnys zatrzymać jeden z trzech zwojów oraz trzy święcone wody.
Cóż..dobre i to.

Niezbyt dobrą nowiną i wywołującą powszechne zdziwienie i oburzenie, był fakt że Venettica zamknęła swe bramy nie wpuszczając nikogo.
Zdziwiło to szczególnie przetrząsających piwnice karczmy rycerzy ( przy okazji opróżniających ją z alkoholu w którym mogło skryć się zło).
No cóż... i tak się wieczór zbliżał. Ale jeśli i rankiem bramy Venetticy będą zamknięte, to dwójka bohaterów, oraz dzielni rycerze walczący dzielnie, głównie z winem w piwniczkach mieszczan, ku ich oburzeniu... będą mieli kłopoty z dostaniem się do środka.
Póki co jednak był wieczór.... i zbliżała się noc. Kto wie... co ona przyniesie bardce i czarnoksiężnikowi?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-08-2011, 14:05   #203
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina stękając pod ciężarem Juliana zrobiła kolejny krok w duchu ciesząc się że już dobrnęła na miejsce. Zastanawiała się jak uda jej się wtaszczyć swój łupna górę do pokoju kiedy do jej uszu dobiegły słowa: “Eeee... nie pomyliliście aby... budynku?” a przed oczami zmaterializowały się pantofelki właścicielki głosu. Przesunęła Juliano lekko w bok i uniosła głowę aby zerknąć na dziewczynę, pytając przy tym:
- A ty nie masz nic do roboty tylko przy drzwiach gości straszysz? - po czym sapnęła ponownie i rzekła - lepiej mi pomóż go przenieść do pokoju.
-A kim pani jest?- rzekło dziewczę, wszak nie rozpoznając w staruszce bywalczyni tego przybytku.
- A tyś właścicielka, że się tak dopytujesz? - odparła jej na to Katrina i dodała - Nie wiedziałam, że trzeba się tu opowiadać chcąc skorzystać z proponowanych przez was usług. To już zapłata wam nie starcza?
-Zapłata jest z góry.- przypomniała dama negocjowanego afektu wyciągając rączkę w kierunku Katriny.
- Nie z twych usług korzystać będę więc nie tobie ją dam... jak pomóc nie chcesz właścicielkę wołaj, bo szkoda czasu marnować a i kręgosłupa mojego szkoda by się pod tym ciężarem tak uginał. Szybciej dziewczyno... szybciej bo nic ci się nie uda zarobić jak tak czas marnować będziesz. - mruknęła jej Katrina machając ręką i ponownie ruszając do przodu by pozbyć się Juliano.
-Jak chcecie nas okpić, to rzeczywiście właścicielkę zawołam... i osiłków. I wylecicie stąd szybciej niżcie tu weszli.- burknęła dziewczyna, ale pomogła dźwigać nieprzytomnego mężczyznę.
- Oj wiele się jeszcze musisz nauczyć dziewczę wiele. Gdybym chciała okpić to bym stąd wiała a nie właziła do środka, toć nie płacąc i uciekając okpiłabym, a nie włażąc i do pokoju idąc. A właścicielkę poproś niech przyjdzie jak tylko się ulokuję z moim słodkim ciężarkiem w mym pokoju. - sapnęła jeszcze raz Katrina i wraz z pomagającą jej dziewczyną zaczęła taszczyć swoją zdobycz do pokoju który zajmowała z Gacciem.
Ciężki Juliano wylądował na łóżku, a dziewka poszła marudząc pod nosem po swą pracodawczynię. Uwolniona od ciężaru Katrina ściągnęła pospiesznie z siebie przemoczone ubranie i czapkę przebierania. Odetchnęła z zadowoleniem i pospiesznie przebrała się w suche rzeczy zerkając raz po raz czy Juliano czasami nie odzyskuje przytomności. Przezornie podeszła i związała młodemu mężczyźnie ręce na plecach, bo nie wiedziała w sumie jak zareaguje na to iż został porwany. Wolała nie ryzykować i po chwili zastanowienia tak samo związała mu nogi w kostkach. “Jak przyjdzie Gaccio to go najwyżej rozwiąże”, pomyślała siadając przy lusterku i rozczesując swoje rude loki. Czekała też aż przyjdzie Madame Zgroza lub na powrót do świata przytomności Juliano.

Juliano ocknął się pierwszy i poruszył na łóżku, zarówno budzenie się w czyimś łóżku jak i bycie związanym zdarzało mu się czasami. Wiązało się to zazwyczaj z upojnymi nocami, oraz szalonymi kochankami. Tyle że ostatnie co pamiętał to ogłuszenie, przez swego ochroniarza.-Możesz mnie rozwiązać, panienko, panno, młodzieńcze?
Katrina przerwała rozczesywanie włosów i już wstawała aby zdjąć z głowy młodego szlachcica zakrywający mu oczy kawałek materiału, którym owinęła mu wcześniej twarz aby żaden z gondolierów nie mógł go rozpoznać. Jednak zatrzymała się i uśmiechając złośliwie, bo przypomniały jej się słowa ochroniarza Juliano: “Panicz Juliano nie życzy sobie, aby mu panienka przeszkadzała.” i to że w jej towarzystwie mu nie będzie miło. Sięgnęła po czapkę przebrania i ponownie zamieniła się w grubaskę. położyła się obok niego na łóżku na boku podpierając ręką i z uśmiechem odsłoniła mu oczy mówiąc przy tym zmysłowym szeptem:
- Rozwiązać cię chyba raczej nie rozwiąże, wszak wyglądasz uroczo będąc zdany na mnie... - i czekała na reakcję młodzieńca.
-Aaaaa!- Juliano wydarł się w panice, odsuwając za pomocą nóg od grubaski.-To nie jest dobry pomysł. Może się panienka wpakować w niezłe gó... bagno. Tak się nie zdobywa miłości swego życia!
Niezrażona Katrina przesunęła się w jego stronę zapadając na środku łózka i tym samym sprawiając że i Juliano wylądował blisko niej spowrotem. Otoczyła jego szyję swym ramieniem, przerzuciła nogę przez jego udo unieruchamiając go i przytulając usta do jego ucha wyszeptała:
- A jak się zdobywa koooochanie...? Wszak jak sam widzisz mam cię tu gdzie chciałam. Czeka nas szalona noc, pełna niezapomnianych wspomnień, a potem... sam już nie będziesz chciał odejść.
-A potem zetną ci głowę na rynku, jeśli będą litościwi.- rzekł zimnym tonem Juliano próbując się wyswobodzić z jej objęć... z kiepskim rezultatem.
- Moja głowa warta poświęcenia za te chwile z tobą! - patetycznie wydarło się dziewczę przytulając jego głowę do swojego obfitego biustu i przytrzymując ją tam chwilę. - Będziesz mnie pamiętał do końca swego żywota, to już jest dla mnie dużo, a co tam mój żywot bez ciebie... te chwile są NASZE! Nie marnujmy ich na rozstrzyganie co będzie potem.
-No niewątpliwie staną się częścią moich nocnych koszmarów.-wywarczał niemal Juliano w kolejnej próbie wyrwania się na wolność... nieudanej znów. Mężczyźnie już przestało zależeć na kulturze osobistej.
- A fe! A fe! Ty niegrzeczny chłopcze bez serca. - Katina pacnęła go dłonią w ramię i przesuwając palce na guziki jego koszuli i rozpinając powoli jeden, a potem drugi dodała: - Jesteś bez serca, dobrze, że ja mam duże, które pomieści naszą miłość i twoją i moją.
-Ehmmm... mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- rzekła kobieta stojąca w drzwiach za nimi. Ciemnowłosa ślicznotka o imieniu Giselle Facciatti, choć szerzej znana jako Madame Zgroza.
Katrina przytulając mocniej Juliano do swej piersi odwróciła głowę w kierunku mówiącej i zapytała:
Gaccio już wrócił? Mam dla niego prezent. - i uśmiechnęła się do stojącej w drzwiach kobiety.
-A kim pani jest? Tu nie ma żadnego Gaccia.- rzekła Giselle stanowczym tonem głosu.

Katrina ze smętnym westchnieniem wypuściła Juliano z objęć i podniosła się z łózka zdejmując równocześnie czapkę przebrania i potrząsając uwolnionymi włosami.
“Koniec zemsty” pomyślała przy tym zerkając przez ramię aby zobaczyć minę leżącego na łóżku mężczyzny, a równocześnie mówiąc do kobiety: - Wiem że nie ma bo razem wyszliśmy, ale się zgubił. Myślałam, że już tu dotarł i... - nie dokończyła co się za tym “i” kryło.
-Ty!!- I kobieta i mężczyzna krzyknęli jednocześnie. A Giselle odparła.- Nie. Nie było go tu, za to wpadł ten... jak mu...ten Ken...coś tam i rzekł, że ktoś się pod niego podszywa. Po czym wypadł jak oparzony.
A rozwścieczony Juliano krzyczał.-Co to wszystko ma znaczyć?! Co to za żarty?!
- A Kenning. - odrzekła Katrina ignorując wrzaski Juliano. - Mam prośbę, gdyby ktoś z naszych przyszedł możesz go przysłać tu na górę? I gdybym mogła dostać też wina byłabym ci wdzięczna. - uśmiechnęła się przy tym do Madame.
-Nie możemy go tu trzymać. Jeśli ktoś go tu znajdzie to...-rzekła nerwowo madame, podczas, gdy Juliano wrzeszczał.-Domagam się wyjaśnień, co tu się na wszystkich bogów dzieje?!
-Przynieś jakieś suknie, które nie są potrzebne twym dziewczętom i barwniki jakie tu używacie. Ja się nim zajmę, a jak ktoś z naszych się pojawi niech przyjdzie mi pomóc. - odparła jej na to Katrina równocześnie zatykając Juliano usta swą dłonią.
-Mówię poważnie... zaczną go szukać. I wierz mi, nie znajdziecie mysiej nory w której moglibyście się ukryć.- rzekła Giselle wzruszając ramionami i wychodząc dodała.-Zaraz kogoś przyślę.

A Juliano próbował ugryźć dłoń, którą zakrywała mu usta.
- A teraz porozmawiamy na poważnie. Będziesz cicho? - spytała Katrina siadając ponownie na brzegu łóżka.
-Ona ma rację. Jak mnie znajdą, to powywieszają cały zamtuz.- burknął już cicho Juliano.
- Mam dwa pytania i na oba chcę szczerej odpowiedzi. - odrzekła mu na to dziewczyna. - Po pierwsze czemu kazałeś ochroniarzowi trzymać mnie z daleka od siebie? Po drugie jak to jest z twą miłością do Romualdo?
-Nie rozumiesz wielu spraw.- zmarkotniał mężczyzna.-Romantyczne porywy serca muszą ustąpić... przed polityką. Myślisz, że to małżeństwo jest moim pomysłem?
- Myślę że jesteś mięczak i tyle. Nie obchodziłaby mnie polityka gdybym kochała. Kochasz go czy nie? - drążyła ciekawiącą ją sprawę dziewczyna.
-Widać, że myślisz jak kobieta!- wybuchł nagle Juliano.- Ja. Moje. Porywy romantycznego serca i te sprawy... Nic poza tym nie widzisz. A sprawa nie jest tak prosta. Romualdo i ja nie możemy wziąć ślubu. A ja nie mogę sobie wybierać kochanków. Ja jestem …. - dziewczyna wcięła mu się w słowo dokańczając za niego - … mięczak i marionetka tych którzy pociągają za twe sznurki.
-Gówno prawda.- odparł szpetnie Juliano i dodał.- Jestem Sangowizzi. Przyszła głowa tej rodziny. Nie wiesz jak tu było przed rozejmem między rodzinami Strappa i Sangowizzi. Nie widziałaś trupów codziennie wyławianych z kanałów. Nic nie wiesz. Patrzysz tylko na czubek swego nosa.- Na moment zamilkł by po chwili rzec.-Jeśli ja zniknę, będzie rzeź.
- Tak sobie tłumacz. Wszak to czubek mojego nosa sprawił, żem się narażała by tu cię sprowadzić dla mężczyzny, który cię kocha, który postawił wszystko na jedną kartę by być z tobą. W sumie zostałeś porwany co nie? Korzystaj z tego. Poczekamy na Romualdo i sam mu powiesz jak to jest i czemu masz go gdzieś i czemu wolisz małżeństwo z kobietą, która w twym łożu będzie leżała jak zima kłoda. Czekając aż skończysz i będzie mogła wpuścić do niego swego kochanka. Która da ci syna... ale czy będzie to twój syn? O tym będzie wiedziała tylko ona. Porwałam cię... wszyscy to wiedzą więc winy w tym nie będą doszukiwać się w tobie. Możesz chyba poświęcić się choć na tyle by się z nim spotkać? - zakończyła swą przemowę Katrina przyglądając się Juliano wzrokiem takim jak patrzy się na coś obślizłego i obrzydliwego.
Również on patrzył na nią z wrogością, a potem ze zrezygnowaniem w głosie rzekł.-Tak... spotkam się z nim.
Wkrótce też zjawiła się “odźwierna” która przyniosła ze sobą uproszone przez Katrinę stroje i dodatki.
- Musimy cię przebrać Juliano. Pomożesz mi w tym? Nie mam już chęci na dalszą walkę z tobą, miałam cię tu sprowadzić i zrobiłam to. Narażając własne życie, bo pływać nie umiem, a ty nawet nie raczyłeś mi pomóc, gdy twój piesek mnie wrzucił do wody. - rzekła dziewczyna z rezygnacja w głosie i dodała: - To jak będzie?
-Zostałem ogłuszony.- przypomniał Juliano, a tymczasem obok pokoju przeleciały wrzeszczące panienki i równie przerażeni klienci w garderobie...lub bez.

“Pan mózg!”, przeleciało przez głowę Katrinie i wybiegła pospiesznie z pokoju sprawdzić czy to jej towarzysz wspólnej zbrodni porwania jest przyczyną tego wrzasku.
Oczywiście to był arcymag Sidious, w wersji skompresowanej. Mózg słoiku wlatywał do kolejnych pokoi strasząc klientów swym wyglądem i wyrażając kąśliwe uwagi dotyczące ich wyglądu i możliwości.
- Mnie szukasz? - spytała spokojnie dziewczyna opierając się o framugę drzwi do pokoju w którym zostawiła Juliano.
-Nie... bo ty próbowałaś niszczyć moje zmysły, zabawiając się w postaci tłustego wielorybka. Ale teraz.. z chęcią popatrzę jak gwałcisz Romualdową miłość jego życia.”-odparł ze śmiechem pan mózg.
- Niestety najlepsze atrakcje już cię ominęły... teraz możesz sobie jedynie popatrzeć jak upiększam Romualdową miłość przed ich spotkaniem. Zapraszam więc... - odrzekła mu dziewczyna wykonując dworski ukłon, zamiatając dłonią podłogę tak jakby machała kapeluszem będąc mężczyzną i prostując się wskazała na drzwi do pokoju. [/i] - Pozbawione ciała mózgi... pierwsze.[/i] - przytrzymała drzwi aby pan mózg w słoiku mógł wlecieć do pokoju.
-Eeee tam.... przyznaj, że brakuje ci porządnego kochanka. Wiesz co, ubijmy Juliano, i zastąpmy jego mózg moim. Zobaczysz wtedy jak mężczyzna potrafi zająć się kobietą.”- zadrwił mózg omijając Katrinę.-”Przy mnie Gaccio, to kiciuś.
- Na sam jego widok w mym łożu dostałabym torsji, a jeszcze wiedząc, żeś ty w jego głowie... to zwróciłabym obiad sprzed miesiąca. - odparła mu na to Katrina.
-Zwracaj sobie co chcesz. Byle golutka i z wypiętym tyłeczkiem. Wiesz... ta cała sprawa z uczuciami, jest strasznym komplikowaniem sobie życia.”- odparł pan mózg, gdy dochodzili do pokoju.-”Gdybyś była nieumarłą wiedziałabyś, że te uczucia są tylko marnowaniem czasu.
- Ale jestem żywa i uczucia nie są dla mnie marnowaniem czasu. Znajdź sobie ciało kobiety i wyjdź za mego ojca... on będąc jeszcze żywym traktował uczucia tak jak ty teraz. - i nie zagłębiając się dalej w kwestię uczuć weszła do pokoju by zając się zmianą wizerunku Juliano.

Nie zwracając już uwagi na “mądrości” pana mózga zerknęła na dostarczone przez dziewczynę dostarczone rzeczy. Najpierw wcisnęła młodzieńca w suknię a potem zajęła się za ozdabianie jego twarzy. W ruch poszły wszystkie dostępne mazidła, pędzelki i wyobraźnia dziewczyny. Na koniec odsunęła się aby podziwiać swoje arcydzieło.




- I jak myślisz... rozpozna go ktoś? - spytała pana mózga cały czas wpatrując się w nowy wizerunek Juliano.
-Od tyłu nie ma takie różnicy w co się pakuje oręż.”-zadrwił mózg o po czym dodał.-”Ale czy Romu-ciapa przeżyje nagłe odkrycie, że jego ukochany jest kobietą?
- Sam nią był to i ukochanego przeżyje - odburknęła na to Katrina.
-Pfff... to mu ucięli i przyszyli, czy doprawili dopiero?”-spytał ironicznie Sidious.
- Jak go spotkasz to się spytasz... może trzyma w słoiku... tak jak ty niektóre swoje organy. - odparowała mu na to Katrina i spytała Juliano - I jak się czujesz... jako wolny od swoich powinności człowiek? Myślisz że w tym wcieleniu twa luba by za ciebie wyszła?
-Ty lubisz upraszczać sprawę co... odcinać wszystko jedną kreską? - burknął w odpowiedzi Juliano.-Ale to nie jest takie proste... to, że porzucasz powinności, nie oznacza że one znikają.
- Tak... tak, lepiej być marionetką w dłoniach tych co poruszają za nitki. Twoje życie twój wybór... nic mi do tego, ja swoje zrobiłam. Teraz reszta zależy od ciebie. - odparła mu na to Katrina i usiadła przed lustrem by poprawić swój wygląd, zerkając przy tym przez ramię na słój zdziwiona iż pan mózg tak naglę zamilkł. Gdyby miał usta powiedziałaby że mu się one nigdy nie zamykają, wszak sypał mądrościami życiowymi na prawo i lewo.
-Przynudzacie oboje...”-skwitował krótko mózg całą rozmowę.-” Ochy i achy na głupimi drobnostkami.
- Wiem... wiem... ty byś to załatwił lepiej. -odrzekła dziewczyna i dodała - Dziękuję za uratowanie skóry tam... w tej wodzie bez ciebie bym sobie nie poradził. - i ujęła słoik w dłonie głośno cmokając szkło i zostawiając na nim ślad odciśniętych ust.
-Nie płacą ci...za... właściwie ten twój chłoptaś mógłby się dziś wyjątkowo postarać, by ci dogodzić w ramach nagrody.”- mruknął mózg.
- Yhmmmm... może jako ten wszystko wiedzący udzielisz mu jakiejś instrukcji? - spytała Katrina puszczając oczko w stronę słoika i odwracając się do lustra zaczęła rozczesywać włosy.
-Ożenić się z babą, a Romualda zatrzymać jako kochanka...wytruć resztę rodziny. Zachować władzę i przyjemności dla siebie.”- odparł szybko mózg szokując swym pomysłem Juliano.
-Miałam na myśli Gaccia a nie Juliano- roześmiała się na głos Katrina.
-Aaaacha... to już na miejscu, w czasie działania. W alkowie.”-odparł Sidious.
- Na miejscu to ty nastrój swym gderaniem będziesz psuł. Lepiej zostań z Romualdo i Juliano i im doradzaj - machnęła dłonią w której trzymała szczotkę, rezygnując z pomocy pana mózga.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 25-08-2011, 12:49   #204
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vincent rozesłał swe iluzoryczne klony by zgubić pościg, jednak nie przewidział tego że sam straci orientacje. Ranny i co najgorsze głodny, kluczył ciasnymi uliczkami, słuchając przemowy miecza, na temat niezaplanowanych do końca akcji oraz dramatycznych ucieczek. Jednak smocza krew tym razem pomogła znaleźć chłopakowi drogę, bowiem czuły na wszelkie zapachy nos wyczuł ten najbardziej upragniony- jedzenie! Zaklinacz szybko znalazł się na placu gdzie sprzedawano mięsiwa wszelakie, zaś jego żołądek zagrał wesoła burcząca melodię. Sakiewka jednak dołączyła do symfonii smutne nuty, bowiem był w niej już tylko kurz. Smokowaty już rozmyślał nad planem szybkiego zarobku gdy nagle miecz odezwał się na tyle głośno by chłopak go usłyszał.
- A to nie jest przypadkiem pies tego Cepa... czy tam Cypia? Nie pamiętam jak się nazywał ten mały...
Chłopak rozejrzał się i zobaczył tylko kule sierści, dokładniej mówiąc cuchnąca kulę sierści w kształcie Pufcia który skoczył na niego wywracając go na ziemię.
Vinc jęknął próbując odepchnąć od siebie psisko, które do lekkich nie należało, a zmęczenie wcale mu nie pomagało. Spojrzał na powoli otaczający go tłumek, a widząc iż sytuacja nie zmierza w dobrą stronę wypalił pierwsze lepsze kłamstewko które mu do głowy wpadło.
- To nie mój pies! Jestem aktorem, nie możemy mieć zwierząt, za dużo obowiązków!
-No to ubijamy zwierzaka.- stwierdził hobgoblin zaciskając dłonie na halbardzie. A Puffcio warknął wściekle, obnażając kły i jeszcze bardziej obśliniając twarz Vinca. Wyglądało na to, że szykowała się jatka... i to nie taka, jaką zwykle tu urządzano.
Drugi hobgoblin również mocniej zacisnął dłonie na stylisku broni, jedynie rzeźnik próbował opanować sytuację.. w pewnym sensie.-Panowie... nie zachlapcie mi kiełbasy krwią. I tak ją będzie ciężko sprzedać.
- Chwileczkę chwileczkę!- zaprotesotował Vinc. - Przede wszystkim proszę mi pomóc wstać, nikt nie będzie zabijał żadnego psa gdy ten na mnie leży! -stwierdził oburzonym tonem. - A po za tym głodnego psa zabijać? Wszak to idealne materiał na dramat o tej...eee... biedzie, walce o przetrwanie i chytrości, ten pies to teatralny geniusz!
- Skąd ty bierzesz te historyjki? -mruknął retorycznie miecz.
-Za chwilę będzie martwym geniuszem.- jakoś hobgobliny nie przejęły się historyjką Vinca, ani też nie przejawiały chęci pomocy. Za to dużo chęci by rozwiązać ten problem... nawet kosztem jednego, lub dwóch trupów.
- Ale na martwym geniuszu nie zarobicie nic a nic! No ale jak chcecie, skoro nie potrzebujecie opływać w bogactwo, to wasza sprawa... -stwierdził Vinc siląc się na ton jak by było mu to obojętne.
-Hę-hobgobliny niespecjalnie zrozumiały o chodzi młodzikowi. Na moment wstrzymały egzekucję, natomiast rzeźnik krzyknął.-A co z moimi stratami? Panowie.
- No przecież...- zaczął Vinc powoli.- Teatry będą zabijały się o tego psa... a tak się składa że znam kogoś kto chętnie by zapewne go zakupił i to pewnie za sporą sumkę. Taki objaw dramatycznego talentu nie często się trafia.- stwierdził wysilając mózgownicę, by dalej brnąć w tą wielką improwizację.
Hogobliny zmarszczyły brwi w zamyśleniu. Wreszcie jeden z nich rzekł.-Większej durnoty w życiu nie słyszałem.
-To odbierzecie tej bestii moją kiełbasę czy nie?!- pieklił się rzeźnik. Hobgobliny zaś wzruszyły ramionami.-Sam se odbierz, albo poczekaj, aż zarąbiemy psiaka.
Rzeźnik zbliżył dłoń do kiełbasy, po czym cofnął ją szybko słysząc warkot psa i widząc ostrzegawcze kłapnięcie jego paszczą.-Chyba ją odbiorę z jego truchła.
- To chcą panowie zarobić, czy stracić taką okazję?- zapytał Vinc który nie chciał by Pufcio skończył jak martwy psiak.
-Nie chce mi się z kundlem po tyatrach łazić.- odparł jeden z hobgoblinów, a poirytowany Puffcio zaczął ostrzegawczo warczeć, gdy strażnicy szykowali się do ataku halabardami.
- Przemów temu psu jakoś do rozsądku. –mruknęło ostrze do młodego, - A zresztą sam spróbuje. Pufcio, Romualdo ma cały koszyk kiełbas i... eee steków. Szukaj go szybko!- miecz syknął w stronę psa, a Vincowi na myśl o jedzeniu brzuch zaburczał głośno.
Piesio albo zrozumiał słowa miecza, albo uznał że Vinc jednak nie stanowi obrony przed napastnikami. I zerwał się do ucieczki porzucając smokowatego, na pastwę losu. Za to, zabrał ze sobą kiełbasę... i karteczkę zatkniętą za obrożę.
A hobgobliny i rzeźnik pognali za nim, wrzeszcząc i wymachując bronią.
- Ten pies jest prawie tak durny jak ta galaretka w słoiku. -oznajmił miecz gdy Vinc otrzepywał się z kurzu i brudu. - No i ma podobny talent do uciekania. -dodało ostrze zgryźliwie.
- Głodny jestem... -skomentował Vinc tą wypowiedź rozglądając się po okolicy. - I się chyba zgubiliśmy...
- Pfff ja się nigdy nie gubię, ale skoroś ty się zgubił to sam sobie radź, nie będę Cię niańczył całe życie. -odparł wyniośle ostrze. Vinc zaś ruszył przed siebie z burczącym żołądkiem, rozglądając się bardziej za jakąś okazją do darmowej przekąski niż za drogą powrotną.
Ta jednak nie nadchodziła... Mięso trafiało do kupców, podobnie jak podroby, skóra i ścięgna... a psom trafiały się kości do obgryzania. Puffcio zastosował najbardziej skuteczną technikę... okradanie handlarzy, tyle że coś takiego nie przystoi bohaterowi. A i... poraniony i głodny Vincent nie tryskał energią.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 25-08-2011, 19:22   #205
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kenning bez jednego słowa czy gestu wpatrywał się w rozgrywające się przed nim sceny. Zdecydowanie nie tak miało to wyglądać. Zadziałała złośliwość któregoś z bogów, czy też złośliwość rzeczy martwych? Nie miał pojęcia.
Gdyby nie był osobiście zaangażowany w to wszystko, to zapewne siedziałby teraz na bruku i zarykiwał się ze śmiechu. Beczka, niczym żywa istota, uciekająca przed trzema mężczyznami, z których jeden wywinął olśniewającego koziołka i wyłożył się na ziemi. Ciekawiej niż w cyrku.
Problemem stało się to, czego Kenning nie przewidział, i co zdało mu się złośliwością losu. Beczka chlupnęła do wody, a dobiegające od strony morza krzyki dobitnie świadczyły o tym, że zawartości beczułki nie stanowiła okowita czy też solone ogórki.

Widząc taki obrót sytuacji Cypio wyskoczył z tłumu i ruszył biegiem za beczułką. Brakowało mu tylko kijka, żeby wyglądało to jak dziecięce “turlanie obręczy”. Ale za to miał hoopak, którym rozganiał przechodniów. Tobół podskakiwał mu na plecach tak energicznie, że zdawało się iż zaraz przekopyrtnie się przez głowę kendera i samobieżnie poleci przodem. Gdy beczka wpadła do morza Swiftbzyk z trudem wyhamował na krawędzi nabrzeża, rozpaczliwie próbując hoopakiem dosięgnąć oddalającej się zdobyczy i zawadzić procą o wieko. Bezskutecznie.
- Alfredoooo!! Alfu, Alfu, Alfu, wyłaź, wyłaź i ratuj Romualdo, ratuj ach ratatuj!!! - darł się zrozpaczony malec, którego wymiary - nawet w przebraniu - raczej nie klasyfikowały się do skutecznej akcji ratowniczej. Miał szczerą nadzieję, że cieniowi uda się wysmyknąć przez jakąś dziurę - ot, chocby po sęku - i otworzyć wieko, które z pewnością nie było przybite. W sumie aż dziwne, że nie odpadło w czasie turlania... - Jak ci się nie uda, to już nigdy, NIGDY nie pozwolę ci się bawić z Puchatkieeeeeeeeeeeeem!!! - ryknął jeszcze, próbując zmajstrować z posiadanej liny jakieś lasso.
Cień pojawił się obok Cypia sycząc poirytowany.- Jak niby mam ratować Romusia, skoro nie udźwignę nawet miecza. - Jak się okazało... zwiał z beczki, jak tylko zaczęło się “turlando”.
- Ty tchózu, ty ciapo, pacanie jeden! Byś chociaz go rozwiązał i dekiel zdjął, deklu nieuzyty! - pieklił się Cypio. Dobrze, że lasso wyszło, choć teraz pozostał jeszcze problem jego użycia.
- Związany nie jest, a dekiel przybity. Trzeba by użyć siły - burknął Alfred machając swymi rachitycznymi łapkami.
- Psybity?! Brutale! Chamy i bru-ta-le! - stęknął kender wykonując gwałtowny wymach, próbując zarzucić linę na... hm... jakby nie było owalną beczkę. Nagle łypnął na deMona z zainteresowaniem. - A byś bym cię moze wziął i tam cisnął w stronę becki?! - oznajmił uradowany - Tsymaj linę! - wręczył Alfredowi koniec lassa z wyraźnym zamiarem ciśnięcia - czy też wystrzelenia cienia z procy w stronę beczki.
- Eeee co? - wyrwało się Alfredowi. Nowy plan swego szefa niespecjalnie się spodobał. - A oni nie mogą? - Wskazał na marynarzy podrzymujących beczkę, z której wydobywały się jęki i wrzaski.
- Nnnnieeee!! My mieliśmy być bohaterami!!! - zatupał z frustracją Cypio, zrozpaczony że byle portowe nurki odebrały mu glorię i chwałę. - A jak to zbiry Angeliki?! Musimy odzyskać Romcia, ale już! - to powiedziawszy (czy raczej wywrzeszczawszy) chwycił deMona i cisnął w stronę beczki.
- Nie przypominam sobie, żebym się zgłaszał na bohatera! I mam aleee... - zaprotestował rozgłośnie cień, gdy wylatywał z procy jak... no z procy - ...eeergię na słońce, słoną wodę i poetów! Poskarżę się gildii jakiejś na ten nieludzki wyzysk! I to w dodatku nieludzia przez nieludziaaa!

Wreszcie poirytowany nieumarły wylądował w wodzie i zajął się obwiązywaniem liną beczki (drugi koniec Cypio przywiązał do nabrzeża), oraz ignorowaniem zaskoczonych widokiem ducha marynarzy. Teraz przyszedł czas na kolejne działania, zwłaszcza że ktoś zaatakował porywaczy poety, dając Cypiowi szansę na ukradkowy (o tyle, o ile) ratunek.
- Sakiewka, sakiewka dla tego co psyholuje tu mego niescęsnego bratanka! - huknął Cypio w stronę pływających marynarzy, zmieniając swój wygląd na przysadzistego, bogato odzianego kupca. - Ratujcie biedaka, co go niecne zbiry porwać dla okupu chciały! Aaach, ratujcie krew z krwi mego brata, a piękna sakiewka będzie wasza! - zawodził.
Marynarze rzucili się by ratować Romcia w beczce, z odmętów morskich. Do rzucenia się na trzech bandytów nie byli już tak skorzy. Bo przyglądał im się kapitan, jednym okiem z racji więcej nie miał. No i... tamci wyglądali na twardzieli. Ale póki co zajęci byli niewidocznym przeciwnikiem - to Kenning zabawiał porywaczy poety. Gdy pojawiła się chmura smrodku, beczka z jęczącym Romualdo wyciągana była już na brzeg, a woda z niej uciekała. Zaś sam Alfons narzekał, że morska woda źle mu robi na cerę.

- Mój biedny, biedny biedaku, cóz oni z tobą zrobili, MORDERCY! - wygrażał “gruby kupiec”. -To ja... Cypio... - wyznał Romualdowi do ucha konfidencjonalnym szeptem, z nadzieją że poeta jest na tyle przytomny by do niego dotarło. - Moze mi wejdzies do plecaka, ukryję cię - zaproponował, wskazując na magiczny tobół. Może by się tam Romcio zmieścił... przy dużej dozie dobrej woli i jeszcze większej intensywnego upychania. Nawet czarodziejskie pojemniki miały swoje granice, które to Cypio naciągał często i gęsto..
Ale po topieniu się w beczce, półprzytomny półelf nie miał ochoty na kolejne ciasne i ciemne miejsce. Zerwał się z jękiem i z wigorem, jakiego ciężko się było spodziewać po niedoszłym topielcu i na oślep zaczął uciekać.
- Postradał zmysły, biedacek!! - teatralnie złapał się za głowę Cypio. - Tak to jest, jak się cłowiek za zadko kąpie. Powstzymaj go, Alfredzie! - rozkazał, po czym chwycił rozmarudzonego cienia i cisnął za poetą. Podobał mu się nowoodkryty talent deMona do swobodnych lotów kierunkowych. W końcu kender uczy się przez całe życie. Sam również ruszył galopem za półelfem, rzucając marynarzom piękną, haftowaną sakiewkę, znalezioną gdzieś po drodze. Przecież przyrzekł im sakiewkę w zamian za wyłowienie Romcia, a obietnic należy dotrzymywać. Zapewne znajdowało się w niej coś cennego... ale w obietnicy o zawartości nie było mowy, czyż nie?
DeMon z przyjemnością “powstrzymywał” Półelfa, raniąc go swym niematerialnym dotykiem. Ból jednak dopingował spanikowanego poetę do szybszego przebierania nóżkami. Cóż... Cienie dzieliły ze swymi panami charakter, ale nie upodobania. A poza tym Alfred był mocno wkurzony tym pomiataniem i miotaniem swoją osobą. W końcu ileż można się było wytrzymać upokorzeń w ciągu jednego dnia? Nie wspominając już o tym, że jak niby niematerialna istota, może powstrzymać całkiem cielesnego półelfa? Ale przynajmniej deMon go śledził, pilnował i chronił. W teorii. Cypiowej teorii.

Tymczasem rzucona marynarzom sakiewka pękła; wypełniające ją monety potoczyły się po bruku wywołując harmider, zamieszanie i tłok w okolicy trapu. Małe postacie, takie jak goniący Romualdo krasnolud czy Cypio mogły się przebić przed kotłujących się marynarzy, ale wysokie postacie już nie. Na szczęście (swoje) lub nieszczęście (Kenninga i porywaczy) Romualdo oddalał się w kierunku przeciwnym od chmurki. A Swiftbzyk gorączkowo zastanawiając się czym by tu powstrzymać paskudnego brodacza, który zauważył galopadę półelfa. Niestety tłum uniemożliwiał użycie większości przedmiotów dalekiego zasięgu, toteż koniec końców kender uruchomił tylko buty szybkości i błyskawicznie zaczął zbliżać się do spanikowanego poety, starając się równocześnie wygrzebać z plecaka jakąś porządną patelnię. Na bliskie spotkanie w tłumie z krasnoludem nadawała się lepiej niż nieporęczny hoopak. A jeszcze bardziej do ukradkowego ciosu w potylicę.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-08-2011 o 19:44.
Sayane jest offline  
Stary 25-08-2011, 19:36   #206
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kenning stał i się nie ruszał z miejsca. Sam by beczki nie wyciągnął, a na dodatek naraziłby się na rozpoznanie. Poza tym tych, którzy rzucili się na ratunek było kilku. Albo mieli dobre serca, albo liczyli na nagrodę... Wnet dołączył do nich mizernego wzrostu wyrostek, jeden z setek, którzy włóczyli się po ulicach Venettici. Ten jednak, zamiast ograniczyć się do udzielania rad (mniej czy bardziej złośliwych), darł się jak opętany, że trzeba ratować Romualdo.
Zarówno głosik, jak i występujące w zdaniu imię ‘Alfredo’ zdały się Kenningowi dziwnie znajome, jednak nie miał czasu by zbyt długo zastanawiać sie nad tym faktem. Bez względu na to, czy faktycznie był to Cypio, czy nie, należało się zająć czymś innym - spacyfikowaniem trójki zbirów Angeliki.
- Friend to foe - powiedział Kenning, sięgając po kawałek białego jedwabiu i wskazując w stronę czarnowłosego półelfa.Cichy głos zaginął w panującym na placu rozgardiaszu. Tamci stali na tyle blisko siebie, że zaklęcie powinno objąć całą trójkę.
I objęło... niestety zadziało tylko na półelfa, a który rzucił się na krasnoluda, zaś fałszywy Kenning zaintonował zaklęcie które, rozproszyło czar z niego, uwalniając go od zauroczenia Kenninga.
Na razie tłumek ludzi działał na korzyść awanturnika. Ale cała trójka rozglądała się czujnie, a “Kenning-mag” intonował kolejny czar.
Aby chociaż troszkę utrudnić sobowtórowi życie Kenning rzucił bardzo prosty czar o równie prostej nazwie. Miał nadzieję, że ‘cisza’ przeszkodzi przeciwnikowi choćby na chwilę.
Gdzie się podział ten cholerny Gaccio, pomyślał. Pewnie znów się obściskuje z Katriną.
Z jednej strony trudno się było mu dziwić, z drugie... bardziej by się przydał tutaj. Jeden na trzech to kiepski stosunek sił...

Opór... Jego magia napotkała silny opór. Czar który Kenning chciał rzucić, zaczął się rozpraszać pod zderzeniem z jego osobą. Fałszywy Kenning otoczył siebie odpornością na magię.
Tylko tak mógł prawdziwy Kenning wytłumaczyć swą porażkę. Co jednak oznaczało, że... fałszywy Kenning jest utalentowanym czarodziejem.
I właśnie rzucał kolejny czar powodując smrodliwe opary unoszące się w powietrzu, niczym mgiełka. Opary wywołujące torsje u gapiów i sprawiające, że ci zaczęli się rozbiegać na wszystkie strony . Kenning znajdował się w obszarze działania tego czaru. Nie w centrum, bo ci nadal nie wiedzieli, gdzie jest. Ale mag zgadywał gdzie być mógł atakujący ich Kenning.
Kenningowi pozostało tylko wycofać się jak najszybciej, co też i zrobił, przesuwając się wraz z innymi w stronę nadbrzeża. Po pierwsze, nie zamierzał zostać sam jak palec na placu, po drugie - i tak nie byłby w stanie zrobić czegokolwiek, będąc pod wpływem tej uroczo pachnącej chmurki.

Wydobyty z zatoczki Romualdo, przez sepleniącego bogacza, o dziwnie znajomej manierze zachowania i mówienia w panice rzucił się do ucieczki. Ścigany i atakowany przez cienia.
Czuły nos poety sprawił że oddalał się chmury mdlących oparów i Kenninga. A sakiewka z której rozsypały się monety, sprawiła że marynarze kierowani chciwością rzucili się do ich zbierania. Uniemożliwiając porywaczom, gonienie za nimi... poza jednym z nich. Niski masywny krasnolud w białej zbroi płytowej przebił się przez tłumek i ruszył za półelfem. Na szczęście tempo jego biegu nie było tak imponujące jak siła przebicia. I niełatwo będzie mu dogonić przerażonego śmiertelnie poetę.
Romualdo biegł niczym rączy jeleń, a takiego tempa Kenning w żadnym wypadku się po nim nie spodziewał. W dodatku, jakimś dziwnym trafem, na drodze poety nie stanął nikt - zapewne każda myśląca istota odsuwała się od przemoczonej na wskroś postaci, która biegła przed siebie na oślep.
Kenning miał nieco mniej szczęścia. Chowając się w tłumie przed spojrzeniami porywaczy musiał się najpierw wydostać spomiędzy ludzi, a dopiero potem ruszyć w pościg. Gdy wreszcie znalazł się ‘na swobodzie’ poeta był parę metrów przed nim.
Pozostawało tylko dogonić go, sprawić, by się opanował, a po drodze spacyfikować konkurencję.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-08-2011, 19:52   #207
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wampirzycy nigdzie jednak nie znaleźli.

Bardka schowała więc miecz, po czym bez pardonu wlazła za karczmarną ladę, wyciągając parę flaszek wina.
- Hej obsługa, jest tu kto? - Zawołała - Jak żyjecie to wychodźta, wampiry i potworki już pokonane, trza straż miejską zawołać!.
Następnie napiła się wina, po czym spojrzała na majstrującego przy strzale w ciele Nyhma oraz i zajętą takim samym faktem Giorginę. Postawiła i dla nich flaszki.
- Winka Nyhm? - Spytała, i dodała do Kapłanki - Widzisz kobieto, takie życie awanturników! - Odezwała się gromkim głosem - Plugastwa wytłuczone, parę ran na ciele przybyło, ale za to chwała wieeeeelka! - Uniosła butelkę wysoko wśród własnych słów pochwały - Jak mówiłam, teraz jesteś "Giorgina Pogromczyni Wampirów" hej!.
Giorgina nie dosłyszała za bardzo, bowiem lamentowała nad swoimi ranami lecząc przy okazji Nyhma. Karczmarz zaś zjawił się szybko, gnąc się pokłonach i mówiąc.- Chwała Waukeen za to, że się zjawiła panienko. Straż oni zamknęli w siedzibie bądź wybili, zaraza jedna. Kto mógł to się ukrył. Kto zdołał się ukryć w każdym razie.
Służki zaczęły sprzątać po walce, a karczmarz rzekł.- No to panienka i jej towarzysz, zawsze u mnie macie pokój za darmo. I posiłki dopóki nie wyjedziecie, też.

Zrobiło się już późno, gdy przybyła kawaleria i wszystko wysprzątała. Dostało się przy tym do podziału z Nyhmem część łupów po wampirzycy. Był już wieczór, więc wyjazd do Venetticy mijał się z celem. Ale po podleczeniu pozostało też zaplanować coś z Nyhmem. Coś... czyli jutrzejszą podróż z samozwańczym poetą. Bezczelnym "poetą" który wpakował się do pokoju bardki z butelką wina. A przynajmniej próbował wpakować, bo drzwi były zamknięte. Więc zapukał.
- Kto tam? - Rozległo się po chwili.
-Ja... Nyhm... przyszedłem pogadać.-odpowiedział półelf.
- Ech... - Dobiegło zza drzwi westchnięcie, w końcu jednak Krisnys je otwarła. I znowu miała na sobie wyjątkowo niewiele, była bowiem po kąpieli, jeszcze z mokrymi włosami. Owinięta zaś była prześcieradłem. Na środku izby stała zaś balia, potwierdzając stan rzeczy.
-Wyglądasz...eee.. cudnie? To jak? Mam wino i kubki. Możemy układać plany na jutro.- rzekł potrząsając butelką w ramach zachęty.
- A ty wyglądasz... jak wyglądasz - Posłała jemu drażniący uśmiech - Dobra, wchodź i możemy pogadać...
-Wierz mi, mam czym się chwalić przed paniami.
- rzekł półelf stawiając kubki na stoliku przy łóżku i nalewając wina do nich.- Jak zamierzasz przekroczyć zamknięte bramy miejskie? Moja magia jest... czysto destrukcyjna. Skradanie się nie leży w mojej naturze. Wolę błyszczeć.
Usiadła na łożu, zakładając bosą nogę na nogę, po czym wzięła kubek z winem.
- No zgadza się, błyszczysz i rozwalasz - Przymrużyła oczy - A o wejście do miasta to się martwić nie trzeba, mam parę pomocnych zaklęć i problemu nie będzie.
Spojrzenie półelfa bezczelnie wędrowało po tych gołych nóżkach, co nie mogło ujść uwadze bardki. Nyhm łyknął sporego łyka z kubka wołając.- To za dalsze sukcesy i miłą współpracę!
Po czym spytał.-To jakich to magicznych pieśni... używasz?
Półelfka udawała, że nie zauważa wzroku mężczyzny błądzącego po jej ciele, również upijając wina.
- A różne takie... mogę zmienić wygląd, sprawić by ktoś całkiem zniknął, do tego jeszcze, by można chodzić po ścianie niczym pająk. To powinno wystarczyć. Fwooshy za to nie potrafię! - W kącikach jej ust przyczaił się uśmiech.
-Taki to mam talencik, wywołuję Fwoooshe na polu bitwy i "ochy" u kobiet w alkowie. - odparł żartobliwie Nyhm delikatnie głaszcząc się po podbródku i delektując widokami przed sobą.- Taaaak... zwłaszcza u takich kobiet, co potrafią u mnie Fwoosha wykrzesać. Długo się znacie z Gacciem?
- Znam go ledwie parę dni, odkąd działamy pod wspólną sprawą, a ty?
- Spytała, zaczesując nagle kosmyk za ucho, i dodała - Wiesz... niektóre koguciki głośno pieją, bo tylko to im pozostało - Tym razem już uśmiechnęła się do niego całą gębą.
Półelf podszedł do bardki bardzo blisko, nachylił się w kierunku jej twarzy.-Ot... to niemądry pomysł, prowokować kogucika.
Nachylił się i miał zamiar cmoknąć ją w szyję, Bardka jednak sprawnie odchyliła się w tył.- Wierz mi, że takie widoki jakie mam przed sobą, niejeden raz mi ogon postawiły.
- Cho cho
- Odpowiedziała, on zaś wciąż się nad nią pochylał, nieco przesuwając bardziej do przodu, i nadal będąc blisko zaśmiał się, dodając.- A Gaccia znam na tyle długo, że wiem... że musiał się przynajmniej raz próbować do ciebie dobierać. Choć... może go ta dziewuszka usidliła za nim miał okazję.
Twarz Nyhma była blisko twarzy bardki, niebezpiecznie blisko. Do tego zaś wszystkiego odchylającej się coraz mocniej w tył Bardki, która nagle...
- O żesz Nyhm! - Syknęła nagle kobieta, spoglądając gdzieś w dół, ku kroczu mężczyzny??. Nie, to nie było jednak jego krocze, to był jej brzuch, zalany nagle zawartością trzymanego przez Krisnys kubka.
- No i masz - Powiedziała, spoglądając na zabarwiony czerwienią wina materiał, okrywający jej, bądź co bądź, nagie ciało.
-No to teraz będziesz musiała się pozbyć... stroju. -rzekł żartobliwie półefl rozglądając się nerwowo za jakąś szmatką.
- Jaaaaasne - Wydęła usta, po czym podeszła do balii w której nie tak całkiem dawno brała kąpiel. Pochwyciła w dłonie rąbek prześcieradła, nieświadomie prezentując przy tym Nyhmowi całkiem spory widok na swoje uda, po czym zaczęła mokrą końcówką okrycia wycierać plamę na swym brzuchu. Prześcieradło jednak było tylko prześcieradłem, poczynania Półelfki doprowadziły więc do przemoczenia go w poplamionym miejscu, przez co zaczęło prześwitywać...


-Tak to jest, gdy się prowokuje.- odparł półelf i dodał z lisim uśmieszkiem obserwując jej działania i widoki jakie prezentowała.- A mogłaś dać się pocałować.
- No co ty??
- Bardka odegrała przed nim wielki szok - No przecież po całowaniu się ma dzieci!.
Następnie wyjątkowo szybko przeszła z jednej miny w drugą, i tym razem z lekko uniesioną brewką zaczerpnęła wody z balii na dłoń, po czym chlapnęła tą ledwie garstką w stronę mężczyzny.
- Trzeba cię chyba schłodzić, taakiś napalony, niczym smok!.
-Przy takich widokach, to cię dziwi?
- wzruszył ramionami półelf dając się ochlapać. Nachylił się nad balią opierając na niej dłońmi.- Przyznaj się po prostu, że chcesz mnie zobaczyć gołego.
- Och, ty byś zaraz chciał wyskakiwać z portek...
- Przewróciła oczami, po czym odeszła od balii, siadając ponownie na łożu. W trakcie jej owych trzech kroków Nyhm mógł z kolei popodziwiać mocno odsłonięte plecy Półelfki.
- Polejesz? - Spytała, wyciągając przed siebie kubek.
-W zasadzie mam sensowny powód... zrobiły się za ciasne w kroku.- odparł żartobliwie półelf, po czym nalewając spytał.- Tak z ciekawości. Oprócz Kenninga, Gaccio się do ciebie dobierał, czy już był wtedy usidlony?
- Usidliła go sobie od samego początku i są teraz jak dwa gołąbki, gruchają...
- Roześmiała się - ...gruchają ile wlezie i gdzie popadnie, a czasem ściany cienkie... - Zaczęła zaśmiewać się na całego.
-Gaccio umie zadowolić kobietę. Nic dziwnego, że tak energicznie się kochają.- odparł Nyhm z uśmiechem.- I tak głośno.
Krisnys wypiła wyjątkowo szybko sporą ilość z kubka, i gdy Nyhm wciąż jeszcze przed nią stał...
- Dolej mi proszę - Powiedziała - Tak, tak... zadowalanie kobiet... jak to wyniośle brzmi.
Półelf dolewając, powiedział: - Nooo w sumie do tego się sprowadza, jeśli nie chcę się zakończyć na pierwszym razie. No i... ile w tym trzeba przygotowań i tej... no... gry wstępnej. W końcu nie mówimy tu o zwykłym chędożeniu, a o ars amandi. Zresztą sama wiesz... Taka piękna kobieta, miała zapewne wielu wielbicieli, albo i wielbicielek, albo... i jednych i drugie.
- Ehem
- Mruknęła na to wszystko Krisnys, podczas gdy Nyhm tłumaczył to i owo, nalewając trunku do jej kubka, gdy nagle... nagle... jej dłoń wylądowała na jego kroczu, a Bardka lekko uścisnęła strategiczne miejsce mężczyzny, spoglądając jemu prosto w oczy z rumieńcami na policzkach, czy to od alkoholu, czy też od tego co wyprawiała.
-Auć...- rzekł żartobliwie, nieco zdziwiony tym zachowaniem Krisnys czarnoksiężnik, ale nie cofnął się ani nie poruszył. Za to spytał.- Sprawdzasz pani, czy rozmiar odpowiada twoim wymaganiom?
Oddech elfa nieco przyspieszył, a spojrzenie wędrowało od dłoni, do...prześcieradła, którym była owinięta.
- Coś w tym stylu - Szepnęła, po czym uśmiechnęła się do niego. Jej dłoń zaś nadal pozostała na poprzednim miejscu, w drugiej z kolei miała kubek, który szybko opróżniła do dna, odrzucając gdzieś niedbale w bok.
Półelf położył dłoń na jej dłoni i powoli poruszał nią po obszarze, który dotykała. Uśmiechnął się mówiąc.- Czuć że masz dłonie artystki, takie delikatne.
- Jak zawsze komplementujesz
- Odparła, wstając, dłoni jednak nie zabrała.
-Nie mów, że ci się to nie podoba...-drugą dłonią ujął podbródek bardki, nachylając jej twarz, by ją pocałować.-...nie mów, że nie lubisz komplementów.
Krisnys nie powiedziała już nic. Zamiast tego ona również lekko wychyliła głowę w przód. Ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, a ręka Bardki już samowolnie masowała krocze mężczyzny.


Półelf rozkoszował się pocałunkiem bardki delektując się miękkością jej warg. Wędrował palcem po brzegu otulającego ją prześcieradła, walcząc z pokusą poluzowania go. I patrzenia jak upada.
Drżał, pod wpływem pieszczoty dłoni bardki. Drżał... i to mocno. Ona zaś, wprowadzając do owych pieszczot i języczek, pochwyciła go wolną ręką za biodro, po czym zaczęła Nyhma okręcać, by on znalazł się plecami do łoża. Następnie lekko go na nie pchnęła...
Półelf leżąc przyglądał się bardce lubieżnym spojrzeniem, rozpinając powoli i z namysłem swój pas.
Można było sądzić, że syci oczy jej widokiem. Przy okazji mruczał.-Jesteś więc pani, nie z tych co są zdobywane. A z tych co zdobywają?
- I nie będę w twojej kolekcji
- Szepnęła, luzując owijające ją prześcieradło.
Powoli zaczął zsuwać z siebie górną część szaty, na jej oczach. Potem zaś koszulę ściągał powoli odsłaniając kolejne partie umięśnionego jak na magika ciała. Bardka zaś w końcu odwinęła swój prowizoryczny strój, który wylądował na podłodze, ukazując się Półelfowi w całej swej okazałości. Pozwoliła jemu przez drobną chwilę napawać się widokiem, gdy na moment wplotła ręce w mokre włosy, przyjmując wyuzdaną pozę, a następnie usiadła na mężczyźnie okrakiem, obejmując jego kark.
Uniósł się lekko na łokciach wędrując spojrzeniem po jej ciele, po czym siadając pocałował jej usta pieszczotliwie, acz lubieżnie, w momencie kiedy się ku niemu pochylała.
-Masz słodkie usteczka- rzekł żartobliwie, po czym położył się, gdy na niego weszła, jedną dłonią głaszcząc jej udo, drugą zsuwając w dół nerwowo spodnie i bieliznę.
Przy okazji spytał.- Co rozumiesz... przez... "nie będę w twej kolekcji"?
- A co idzie przez to rozumieć?
- Powiedziała, mrużąc oczy, i zaczęła lekko kołysać biodrami, pocierając się swą kobiecością o jego już nagą męskość.
Kładąc dłonie na jej biodrach położył się na łóżku nakierowując swój kluczyk do jej zameczka, by otworzyć wspólnie skarbnicę zmysłowych rozkoszy. Po czym nastąpił delikatny szturm na ciało bardki. Półelf westchnął lekko, poruszając biodrami i masując palcami jej uda.-Masz delikatną skórę, jak na podróżniczkę, wiesz?
- Ooooooochhhhh...
- Uzyskał jedynie już taką odpowiedź od przymykającej oczy Półelfki, kładącej dłonie dla podparcia w tej miłosnej pozycji na jego torsie...


~


Tej nocy kochali się dwa razy.

Przy wtórnych zaś igraszkach w łożu, Krisnys zaskoczyła Nyhma swą nieco większą dzikością niż poprzednio, oraz wyuzdanymi pozycjami miłosnymi i naprawdę nietypowymi pieszczotami, sprawiając zarówno mężczyźnie, jak i sobie samej wiele przyjemności w trakcie cielesnych uniesień. To była gorąca noc dla obojga...





~



Krisnys rankiem obudziło...cóż... pocałunki. A dokładniej usta półelfa wędrujące po jej wargach, szyi i piersiach. I jego długie włosy, łaskoczące jej skórę.
Nyhm leżał obok niej, przykryty kocem, tak samo jak ona. I pieścił jej skórę dotykiem warg.
- Daj mi pospać... - Burknęła, nie otwierając oczu, i odganiając go dłonią niczym natrętną muchę. Odwróciła się po chwili do niego tyłkiem.
W odpowiedzi na te słowa półelf głaskał pod kocem wypięty zadek bardki mówiąc.-Strasznie wygodnicka z ciebie osóbka. To już się nie palisz do kolejnych bohaterskich czynów?
- Na wszytko jes czas
- Wymamrotała pod nosem, nic sobie nie robiąc z głaskania tyłka.
-To jak długo zamierzasz się wylegiwać?- zdziwił się półelf.
- Jeszcze z godzinkę... potem jakieś śniadanie - Szepnęła.
-Niech ci będzie, ale... Ja już idę na śniadanie.- czarnoksiężnik cmoknął w wypięty zadek żartując.- Tylko potem się nie obrażaj, jak mnie porwie jakaś spragniona wrażeń wielbicielka która zechce pokazać mi uroki wsi.
- Miłej zabawy życzę, i oby cię potem wściekły tatuś lub mąż z widłami nie gonił...
- Nakryła głowę kocem.
-Nawzajem.- zaśmiał się półelf, ubrał i poszedł na dół.

....

....

Jakiś czas później w głównej sali zjawiła się na dosyć późnym śniadaniu Bardka. Wraz z Nyhmem omówili więc dalszy plan działania, który miał polegać na opuszczeniu miasta wraz z niewielkim oddziałem "kawalerii" kleru Waukeen. Początkowy plan wydostania się poza mury "po cichu" uległ więc zmianie.
Podróż w towarzystwie butnych siebie "pogromców wampirów" była nawet przyjemna. Zwłaszcza, że chętnie opowiadali jadącej z nimi bardką o swych walecznych wyczynach i jeszcze chętniej dzielili się trunkami. A żłopali ich sporo.
Niestety wraz z dojazdem do murów miejskich rycerzy spotkała niemiła niespodzianka. Miasto było zamknięte i nawet ich nie chciało wpuścić do środka, mimo, że wszak wczoraj z niego wyjechali. Bramy miasta były zawarte, łucznicy osadzili mury. Nic nie miało prawa się dostać a co ważniejsze... wydostać z miasta.

Zbyt wielkiego problemu jednak nie było. Krisnys rzuciła na siebie i towarzysza "Stan lotny", po czym, po pozostawieniu na przysłowiową pastwę losu zarówno zbrojnych, jak i własne rumaki, wlecieli do miasta...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 29-08-2011, 13:18   #208
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Juliano irytował Katrinę i to bardzo.
Irytował swym odmiennym i niemal przeciwstawnym spojrzeniem na świat, rodzinę, obowiązek etc...
Za bardzo się różnili, by się polubić. Inna sprawa, że to akurat nie był jej problem. Ukradła Juliano, bo za to jej miano zapłacić. A to czy się z Romualdem miłość jego życia ożeni, czy nie... To już nie było problemem dziewczyny. Póki co zresztą Juliano na tyle współpracował, że dał się przebrać w nowe ciuszki i czekać na poetę.
Tę dwójkę czekała ciężka rozmowa.
A Katrina czekała na swych towarzyszy. Głównie na Gaccia (z wiadomych powodów) oraz na Vincenta. Wszak musiała porzucić chłopaka na pastwę hobgoblinów.
Dlatego też martwiła się bardzo. I ucieszyła się, gdy chłopak wrócił w końcu do do “Słodkich bułeczek”.
Nie na długo jednak, bowiem...

Głód i ból towarzyszyły każdemu krokowi Vinca. Nie zaleczone rany piekły, na szczęście krew już przestała płynąć. Ciało odczuwało zmęczenie. I smokowaty stwierdzał z lekką irytacją, że coś tu jest nie tak?!
Bohaterowie w opowieściach nie cierpieli bólu... chyba że nagły i bardzo silny, który bohatersko przezwyciężali, lub ten straszny przed heroicznym zgonem. O głodzie jakoś nie wspominały ballady. I o zmęczeniu. I o niewygodach. I zagubieniu.
Westchnienie ulgi wydobyło się z ust Vincenta na widok “Słodkich Bułeczek”. Humor od razu się poprawić.
Obecna depresja bowiem była wywołana głodem, bólem i niewygodami. Gdy te czynniki by znikły, wrodzona heroiczność i entuzjazm ( czy też głupota heroiczna, jak zwykle mówili na to cyniczni tchórze, nie lubiący narażać swego zadka i chowający się za tarczami prawdziwych bohaterów) powróciłyby i Vinc byłby na powrót w pełni sobą. Już teraz widok słodkich bułeczek u dziewczyn słodkich bułeczek, siedzących przed przybytkiem, budził radość Vinca i tee.. nooo... inne sensacje w jego ciele.
W końcu... doroślał.

Katrina też ukrywała się wśród tych pań, ubrana nie tak wyzywająco co prawda. Choć drugi, bardziej wyzywający strój miała przygotowany specjalnie dla Gaspaccia, na kolejny wspólny wieczór. Siedziała wśród panienek mających zachęcić klientelę do odwiedzenia przybytku. Siedziała wraz z nimi tuż przy drzwiach “Słodkich Bułeczek”, ciętymi ripostami odstraszając klientów, których jej wdzięki przyciągnęły do złodziejki.
Katrina bowiem wypatrywała członków drużyny, którzy gdzieś zapodziali. Pan mózg zaś pilnował i irytował Juliano, który przebywał w tym przybytku.
Wreszcie wypatrzyła jednego ze swoich. Vinc wracał cały i... cóż... najważniejsze, że cały wracał.
Ale potem... zimny pot spłynął złodziejce po plecach.
Kilkanaście metrów dalej, ktoś szedł z a Vincentem.


Znany już Katrinie zabójca i szpieg na usługach krasnoludzkiego klanu. A Vinc nieświadomy sytuacji prowadził go wprost do ich przytulnej kryjówki.

Cypio pędził na skrzydłach...miłości i w bucikach prędkości w kierunku oddalającego się spanikowanego Romualdo. Po drodze mijał krasnoluda.
I idealną okazję do ataku z zaskoczenia. Ataku patelnią.
Ramię niziołka wykonało idealnego forehanda i pacnęło krasnoluda w potylicę. Czarnoksiężnik w swej białej zrobił zrobił wywrotkę do przodu w pięknym stylu, po czym rozłożył się jak długi na ziemi.
Jednak nie było okazji napawać się zwycięstwem, bo ...Romualdo nagle stanął?!
Niziołek podbiegł w kierunku stojącego Romualdo i chowającej się w cieniu kobiety, która sprawiła, że poeta stanął.
A gdy Cypio podbiegł, uczynił podobnie...


To była wampirzyca! Ubrana w zielony habit kobieta przypominała maga i chroniła się przed słońcem, kryjąc w cieniu budowli.
Jej spojrzenie przeszywało Cypia na wylot, dusząc wolę. Kender chciał krzyczeć, chciał sięgnąć do torby i cisnąć w babsztyla wodą święconą, relikwiami, magicznym sztyletem, czymkolwiek... chciał uderzyć na nieumarłą bestię, ale... jej spojrzenie przygwoździło niemal biedaka do ziemi. I sprawiło że deMon, ukrył się wśród cieni kanału, nie chcąc narażać się władczyni nocy, której i tak nic nie mógł zrobić.
A kobieta rzekła.- Słuchaj mnie uważnie. I przekaż swym przyjaciołom. Mamy w swym posiadaniu Gaspaccia, mamy też i Romualda. Mamy też siedzibę w tym mieście. I będziemy was wyłapywać robaczki. Jeden po drugim...a potem... dopełnimy zemstę za zniszczenie zamku. Chyba, że wy znajdziecie nas pierwsi. Gra się rozpoczęła, czas z ruszył z miejsca.
Uśmiechnęła się do Romualda i rzekła.- Choć do mnie kochany.
I półelf ruszył w objęcia wampirzycy. Ta zaś wypowiedziała kilka magicznych słów i oboje znikli w blasku zaklęcia teleportacji.

Kenning nie słyszał rozmowy, mijając podnoszącego się na kolana krasnoludzkiego czarnoksiężnika. Widział jak Romualdo zatrzymuje się nagle, jak goniąca go osóbka, również przystaje. Jak toczy się rozmowa, jak poeta podchodzi do kobiety w zielonej szacie. Jak znikają w błysku teleportacji.
Jak właśnie znowu zgubili półelfa. Tym razem na rzecz nowego “gracza”.

A Krisnys i Nyhm...

byli w Venetticy, co prawda póki co jako chmurki. Ale wkrótce mieli zamiar przejść na bardziej cielesną postać.
Gdy to im się udało, ruszyli uliczkami, mostkami oraz kanałami miasta w kierunku “Słodkich Bułeczek”


Bo tam...wedle słów czarnoksiężnika, mieli się ukrywać Gaccio i reszta. Miasto zaś nie wyglądało na miejsce którym odbywały się wszak przedweselne festyny. Atmosfera była ponura, strażnicy podejrzliwi i wyraźnie wrogo nastawieni do przechodniów.
Coś się złego musiało wydarzyć.
I obwieszczenie na murze pozwoliło bardce i Nyhmowi, stwierdzić co się wydarzyło.
Na plakatach była paskudna gęba półsmoka która Krisnys kojarzyła się z Vincentem. Co prawda podobieństwo nie było uderzające, bo twarz z ogłoszenia była groteskową i przerażającą wersją twarzy smokowatego.
Ale chłopak mógł czuć dumny.

Był sławny. Tyle, że był też i poszukiwany.
Za głowę porywacza Juliano wyznaczono nagrodę wysokości trzech tysięcy złotych leonów, czterech jeśli będzie doprowadzony do siedziby rodu Sangowizzi w stanie pozwalającym na przesłuchanie. Za odbicie zaś Juliana z rąk porywacza/porywaczy proponowano aż osiem tysięcy leonów(o ile będzie cały i zdrowy).

A więc dzielnej drużynce udało się wykonać zadanie pod nieobecność Nyhma i Krisnys.
No cóż...Półelf wraz z bardką ruszyli do “Słodkich Bułeczek”. Przemierzając kolejne uliczki gadając, głównie ze sobą, rozglądali się po mieście i po kanałach. Czarnoksiężnik opowiadał bardce anegdotkę dotyczącą każdego zamtuza którego mijali, jak i każdej świątyni. Nyhm musiał być więc częstym klientem obu tych instytucji.
Nagle ich drogę przejął nieco śmierdzący i brudny dość duży pies. Gdy się do nich zbliżył okazało się, że nieco... nie odpowiada stanowi faktycznemu. Pies śmierdział bardzo, capiło od niego mokrym futrem i zepsutym mięsem. I innymi zapachami, których nie warto było analizować.
Zwierzak nie zachowywał się nieufnie, wręcz przeciwnie... przybliżał się przyjacielsko machając ogon.
I wtedy, Krisnys pod warstwą smrodu i brudu rozpoznała Puffcia, wierzchowca Cypia.
Co więcej, Puffcio miał przy obroży zatknięty brudny zwitek pergaminu.
Jego odczytanie zajęło bardce i Nyhmowi trochę czasu. Wilgoć zamazała litery, a tekst był chaotyczny.
Wynikało jednak z niego, że... Angelika przy pomocy Kenninga porwała Romualdo do portu... lub coś w tym rodzaju.
Czy w tym mieście nie mieli innych rozrywek poza porwaniami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-08-2011 o 13:30.
abishai jest offline  
Stary 31-08-2011, 21:49   #209
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
I to by było na tyle, pomyślał Kenning, widząc jak Romualdo wpada w ramiona jakiejś kobiety i znika wraz z tą kobietą. Czarodziejką zapewne, skoro użyła teleportacji.
Pech prawdziwy. Ledwo zdołali go odzyskać, a już im go ktoś podebrał. Jak już wspomniano wcześniej - jakaś czarodziejka, albo ktoś, kto z czarów umiał korzystać. Jakby nie mieli dość kłopotów z Angeliką i jej ludźmi, to jeszcze musiała się przyplątać kolejna baba, która zagięła na poetę parol. Jakby w całym mieście nie było innych mężczyzn, tylko Romualdo. Akurat do niego musiała zapałać wielką miłością?
Z pewnością nie był to ktoś od Angeliki, bowiem w tym przypadku nie trzeba by korzystać z teleportacji. Pomoc miałaby od ręki, a i statek w pogotowiu. Kenning, bez względu na to, jak bardzo by się starał, nic by nie zdziałał i poeta trafiłby na Starą Krowę. Już by się o to ludzie Angeliki postarali.
A jeśli chodzi o nich... Zbliżali się bardzo szybko, a Kenning nie miał zbytniej ochoty na rozmowy z nimi. Jego przebranie było całkiem niezłe, ale wolał nie sprawdzać, czy wytrzyma bezpośrednią konfrontację.
Krasnolud, zwalony z nóg celnym ciosem straszliwej broni obuchowej, również stawał na nogi i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie wyglądał na osobę zainteresowaną kulturalną pogawędką. Jedyne, co w takim przypadku mógł zrobić Kenning, to oddalić się w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. Na szczęście nie był jedyną osobą, która z zainteresowaniem przyglądała się rozgrywającym się na nadbrzeżu zdarzeniom. I nie jedyną, która doszła do wniosku, że jednak maj coś do załatwienia w odległym końcu miasta.
Obrócił się na pięcie i skierował się ku najbliższej uliczce odchodzącej od placu. Miał nadzieję, że - jako ktoś, kto się z tłumu nie wyróżnia - nie zwróci na siebie niczyjej uwagi.
Musiał się jak najszybciej dostać do ich “kwatery głównej”, by powiadomić Gaccia i pozostałych członków kompanii o kolejnym porwaniu.
Chyba, że... Może Gaccio, powiadomiony o sytuacji, podesłał im kogoś na pomoc?
 
Kerm jest offline  
Stary 12-09-2011, 15:07   #210
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina poderwała na równe nogi widząc Vinca. Jednak radość jej przygasła kiedy zauważyła kto podąża za młodym smokowatym. “Jeszcze tego nam tu brakowało”, przemknęło dziewczynie przez głowę. Nie zwlekając już ani chwili i bojąc się, że Vincent ją zauważy i rozpozna, a co gorsza zdradzi się że ją zna i że właśnie tutaj kieruje swe kroki rzuciła się do przodu. Podbiegła do młodego chłopaka i zarzuciła mu ręce na szyje, przywarła ustami do ust Vinca licząc, że go tym zaskoczy i zapobiegnie ewentualnym jego słowom. Oderwała usta od niego i minimalnie się odsuwając pociągnęła chłopaka w stronę zamtuza głośno przy tym mówiąc, tak że nawet śledzący go mężczyzna musiał to usłyszeć.
- Oj widzę kochanieńki że szukasz tego co ja ci zaoferować mogę. Chodź... chodź, nie pożałujesz, że nasze drogi się spotkały, najbliższe chwile zapamiętasz do koooooooooooońca swojego życia! - po czym dodała szeptem przytulając się do jego boku - Vinc śledzą cię... musimy udawać - i miała nadzieję że za bardzo chłopaka nie zszokowała by pojął i podjął jej grę.

Zmęczony zaklinacz w końcu zobaczył na swojej drodze “Słodkie bułeczki” przystań do której tak długo dążył. Przyspieszył lekko kroku gdy nagle wydarzenia potoczyły się tempem błyskawicznym. Przed twarzą wyrosła mu burza rudych włosów, a czyjeś wargi przylgnęły do jego ust. Miecz w tym momencie wydał odgłos jak gdyby się zapowietrzył, a chłopak nie za bardzo wiedząc co robić, objął kobietę i nie odsuwał się od niej. Oczywiście w słynnej książce “1001 powodów by zostać bohaterem” był cały rozdział poświęcony kobietom i tego co zazwyczaj oferują niezwyciężonym herosom. Vinc jednak tylko pobieżnie go przejrzał bowiem, walka z bestiami oraz opiewanie przez bardów wydawało się ciekawsze. Jednak przy aktualnym zapasie doświadczeń dochodził do wniosku, że o bardów jakoś ciężko w dzisiejszych czasach, a walki z potworami jakoś mocno bolą, o czym w książce słowa nie było. Kontakty z kobietami zaś były w jakiś sposób przyjemne. Gdy Katrina oderwała się od jego ust, chłopak z wypiekami na twarzy dał pociągnąć się w stronę zamtuzu, zaś na wzmiankę na kradzieży odpowiedział w jakże elokwentny sposób. - Eeewwee aaa?
Miecz na szczęście zachował zimną kre... zimną stal! Odchrząknał znacząco i mruknął cicho. - Wiedziałem że nas śledzi, ale niech się chłopak uczy samemu wypatrywać takich oprychów, nie będę mu we wszystkim pomagał. -oznajmił usprawiedliwiającym tonem po czym szybko powiedział.- Ale to musi wyglądać naturalnie! Co wy na wycieczkę idziecie po mieście czy jak? Vinc na już obejmij ją. -zaś gdy lekko nieprzytomny smokowaty chciał objąć dziewczynę w pasie miecz syknął instruując go.- Co ty z przyszła żoną na plotki idziesz czy z kurtyzaną do zamtuzu? - po czym zobaczywszy, że Vinc nie za bardzo zrozumiał co ma zmienić w swej postawie ostrze dodało dobitnie.- Ręka na tyłek. A Pani musi to chwile znieść, w końcu to był Pani pomysł.
Vinc mruknął pod nosem coś co zapewne miało usprawiedliwić to zachowanie i umieścił rękę na pupie Katriny idąc z nią w stronę budynku.
Katrina w pierwszej chwili z zaskoczeniem przyglądała się doradzającemu mieczowi zastanawiając się skąd on wie jak powinien zachowywać się młody smokowaty. Potem zaś uświadomiła sobie że zapewne z poprzednim swoim towarzyszem pan miecz zwiedził nie jeden zamtuz wszak każdy mężczyzna korzystając czy to z zamtuza czy to z uroków alkowy własnej żony zostawiał zapewne ostrze... pod łóżkiem. Przytuliła się więc do boku Vinca i roześmiała perliście i zalotnie na jego obmacywanki mówiąc przy tym:
- Oooooo widzę chłopcze, że wiesz do czego służą atrybuty kobiece. Nie zwlekajmy więc z przekonaniem się jaką jeszcze wiedzę posiadasz. - i z tymi słowami pociągnęła młodzieńca w stronę drzwi zamtuza.
- Dobra, nie mamy wiele czasu, prowadź do pokoju gdzie omówimy szczegóły! -szepnęło ostrze które widocznie wpadło w nastrój śledzonego bohatera. To, że tak naprawdę śledzili Vinca nie specjalnie przeszkadzało orężowi.
- Głodny jestem i mnie boli wszystko...-mruknął chłopak.
Katrina jeszcze raz przystanęła i niczym kurtyzana zarzuciła ramiona na szyję chłopaka odwracając się tak aby spojrzeć na śledzącego go mężczyznę. Mówiąc przy tym:
- Młody jesteś i niecierpliwy młodzieńcze, jednakże nauczę cię dziś również że i cierpliwość w taki wypadku daje duuuuuuuuuuuuuużo przyjemności. - po czym przytulona do Vinca dyskretnie przesuwała wzrok po mężczyźnie skradającym się za chłopakiem.
Ten jednak bynajmniej nie porzucił swojej roboty, tylko dlatego że Vinc obłapiał paniusię do towarzystwa. Podążał powoli w kierunku Słodkich Bułeczek nadal siedząc smokowatemu “na ogonie.”

Dziewczyna nie ociągając się już wciągnęła młodego bohatera wraz z jego orężem do środka i biegiem pociągnęła na górę do pokoju, który zajmowała z Gacciem, a teraz również z Juliano i panem mózgiem. Po drodze zaś prosząc jedną z napotkanych dziewcząt o dostarczenie do pokoju jedzenia dla chłopaka.
Vinc gdy tylko znalazł się w pokoju, opadł na łóżku na którym spoczywał Juliano w wersji kobiecej, i westchnął głośno przecierając najbardziej obolałe miejsca na swoim ciele.
- Czyli udało się Pani? -zapytał podekscytowany- Psikusowi nic nie jest?
Miecz zaś zwrócił się do arcymaga. - A już miałem nadzieje, że rozbił Ci się ten słoiczek i płyniesz z prądem rzeki. Ale mniejsza o Ciebie galareto... -mruknął i zwrócił się do Katriny.- Młody nie może tu długo siedzieć, bo szpieg zacznie coś podejrzewać, trzeba zmylić pościg!
- Zaraz ci wszystko opowiem. - mruknęła Katrina podchodząc do okna i dyskretnie wyglądając aby sprawdzić czy widać mężczyznę, który śledził chłopca.

Był tam, sterczał przed wejściem do zamtuza, cosik zapisując na skrawku papieru. Wyraźnie nie odpuścił sobie śledzenia Vincenta.
-Taaa... jaszczur zaszył się w plecaczku dziewczynki i łba nie wystawia z niego. Bardziej leniwego pseudosmoka świat nie widział.”-odparł arcymózg, a Juliano rzekł.-Powinniście sobie darować tą całą checę z porwaniem. Niepotrzebnie się narażacie.
-Możesz tu na chwilę podlecieć Sidiousie? - rzekła Katrina nie odwracając wzroku od okna.
Pan mózg ostentacyjnie podleciał do okna i burknął.-”Czego?
- Zerknij na tego mężczyznę, czyż nie uważasz, że nadawałby się na ciało, którego tak poszukujesz? - wypowiedziała na głos to co jej przyszło do głowy gdy tak patrzyła na śledzącego Vinca szpiega.
-Eeeech... nie zrozum mnie źle. Ale to nie jest takie proste. Inaczej dawno bym sobie wziął nowe ciało.”-odparł Arcymag.
- Ale możemy spróbować co nie? Ogłuszysz go czy też ubezwłasnowolnisz tak jak tego gbura na łódce, zwiążemy i zabezpieczymy by nam nie szkodził, a potem pokombinujemy jak cię w niego wsadzić. - wypowiadała na głos swoje myśli dziewczyna nadal spoglądając na stojącego na dole mężczyznę.
-Och... czyżbyś chciała mnie wrobić w czarną robotę mamiąc mętnymi obietnicami nowego ciała?”-zakpił mózg i dodał po chwili.-”A może mnie się ciało Gaccia bardziej podoba?
- Cało Gaccia już zajęte przeze mnie więc od niego lepiej trzymaj się z dala. Nie mamię cię niczym, nie chcesz to nie. Szkoda czasu na strzępienie języka daremnie. - odrzekła na to dziewczyna i odwróciła się od okna. Idąc w stronę łóżka sięgnęła do swojej torby po leczniczą różdżkę by zając się ranami smokowatego zanim służka przyniesie jadło o które prosiła.
-Tak czy siak. W byle gówno się nie wcisnę, potrzebuję ciała maga. A nie łotrzyka.”-odparł Sidious po chwili milczenia.
- Skąd wiesz, że to łotrzyk? - spytała Katrina zajmując się równocześnie leczeniem Vinca.
-Tsss...magowie mają swój styl. Ten tutaj nie.-”niemal prychnął mózg.
- Nie dotykaj go różdżką! -wydarło się ostrze nim Katrina zaczęła leczyć chłopaka. - Nie, że nie chcę by chłopaka przestało boleć, ale jak ty sobie ty wyobrażasz? Wszedł do Zamtuzu i wyszedł najedzony i bez ran? To niczym wielki transparent “Tu się ukrywamy wyłapcie nas jeżeli macie wolną chwilę.” -stwierdził miecz. - Najpierw trzeba jakoś zmylić szpiega.

Vinc zaś zbyt entuzjastycznie do tak prezentowanego zdania nie podszedł, bowiem chętnie pozbyłby się już ran. - Ja nie mam żadnego pomysłu, zmęczony jestem. -dodał opierając dłonie na nogach. - A tak właściwie gdzie są wszyscy? -zapytał zaś jego brzuch zabulgotał głośno z głodu.
-Romcio umarł pewnie ze zgryzoty, Gaccio szlaja się po domach uciech, kenderka zadeptali, bardka i półelf o nas zapomnieli, a Kenny szuka takiej co pokocha jego postawę... zimnego głaza.”- zadrwił pan mózg. Po czym krążył po komnacie mówiąc.-”Po prawdzie poginęli w mieście. Tak to jest, gdy KAŻDE z was działa na własną rękę. Nie pomyślałeś matołku, że ONI też mogą mieć plany na odbicie Juliano? I że każdy z nich realizuje je na własną rękę? I że dzięki tobie wpaść w pułapkę? Co wyście sobie myśleli? Jesteście drużyną. Zacznijcie działać jak drużyna! Kupa chodzących kości ma więcej koordynacji niż wasz wasz mały zespół.
Katrina zignorowała narzekania pana mózga, który przed chwilą sam przecież się opowiedział, że nic ze śledzącym Vinca zbiegiem nie będzie robił. I odrzekła panu mieczowi.
- Toć to zamtuz co nie? Żadna szanująca się jego pracownica nie weźmie do łóżka takiego brudasa po przejściach jak Vinc. Najpierw mu zapewni przyjemności w kąpieli, a on przecież sam może posiadać różdżkę co go uleczy. Toć mówiłam, że czekają go nie zapomniane chwile, kąpiel i stawianie na nogi w to możemy też wliczyć. Chyba ten co go śledzi zbytnio się dziwić nie będzie że po zaznaniu rozkoszy tego miejsca chłopak, który wszedł tu jako półtora nieszczęścia wyjdzie jako nowo narodzony. - i ponownie skierowała różdżkę w stronę smokowatego.
- No sam nie wiem... -mruknął miecz rozdarty między dobrem chłopaka, a powodzeniem misji.- Dobra niech będzie, ale żebym potem nie musiał powiedzieć “A nie mówiłem”.
Vinc zaś ściągnął z siebie brudną koszulę by dostęp do ran był łatwiejszy po czym zapytał. - Ciężko było go tu sprowadzić? -mówiąc to wskazał Juliano.
- Ależ skąd mój kobiecy urok sprawił, że mi go tu na rękach przynieśli. - mruknęła Katrina pod nosem zajmując się ranami Vinca. - Umyj ręce w misce z wodą i zjesz jak przyniosła jadło a w tym czasie poprosimy o balię wody abyś się umył, a potem pomyślimy co zrobić z tym na dole. - dodała zerkając czy gdzieś jeszcze nie ma jakiegoś zranienia, którym powinna się zająć. - Nie widziałeś gdzieś po drodze Gaccia lub kogoś z naszych? - spytała jeszcze smokowatego.
- Wpadłem tylko na psa Cypia, ale uciekł dość szybko bo gonili go rzeźnicy, za kradzież kiełbasy. -po ostatnim słowie kiszki znowu zagrały swój głodny rytm, zaś Vin obmył ręce jak i twarz w misie z wodą.
-Czyli przerobili biednego kurdupla na kiełbaski... przy jego rozmiarach skończył pewnie jako kilka paróweczek koktajlowych.”- westchnął smutno pan mózg.-”A spasiona psina, uniknęła losu przekwalifikowania na pasztet z dziczyzny. Co w jej przypadku byłoby nobilitacją.
-To możliwe. Nie należy zadzierać z Familiami.- po chwili milczenia włączył się Juliano. Po czym dodał.-Ostrzegałem was. Nie wiecie w co się pakujecie. Dlatego mówiłem Romualdo by trzymał się z daleka. To nie jest wasz świat.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172