Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2011, 08:59   #13
Wnerwik
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Siegfried wcale nie chciał tu być.
Znaczy... Niby to była okazja do przeżycia przygody i w ogóle, jednak siedzenie nad księgą i uczenie się było zdecydowanie bezpieczniejsze. W jego komnacie zazwyczaj nie przebywała banda mutantów wraz z niejaką Bestią która zabiła już szesnaście osób.
Skoro nie chciał tu być, to jak w ogóle się tu znalazł?

Siegfried jest synem Baldrica von Antara, młodszego brata Magnusa. Niestety, tatuśkowi zmarło się gdy chłopak miał kilka lat i trafił w ten sposób pod opiekę swego wuja. Parę lat później zdarzyło się, iż na zamku pojawił się mag, który odkrył w młodzieńcu zdolności magiczne. Magnus chętnie zapłacił czesne za naukę w Altdorfie, przewidując, że w przyszłości może mu się to zwrócić. W zamian za pieniądze wymagał od swego bratanka bezwzględnego posłuszeństwa. Młody adept sztuk magicznych zamierzał zakończyć studia, więc chcąc czy nie chcąc musiał się stawić na wezwanie wuja.
Jak zwykle - gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Podobnie jak reszta oddziału szedł przez błocko i podobnie jak oni klął pod nosem na deszcz. Minę miał równie ponurą co reszta, może nawet bardziej ponurą. Nie był przyzwyczajony do trudów podróży. Odziany był jak zwykle - spiczasty kapelusz, obszerna szata... Ha! Nabraliście się! Prawdę mówiąc, wyglądał zupełnie jak zwykły wędrowiec. Biała koszula, brązowe spodnie, na nogach skórzane, pełne wody buty. I oczywiście niezbędny na taką pogodę płaszcz - miał być nieprzemakalny, jednak praktyka pokazała, że wystarczy odpowiednia ilość wody i wszystko będzie mokre. U pasa wisiał miecz zabrany z wujowskiej zbrojowni, a w dłoni widniał dębowy kij, wzmacniany na końcach żelaznymi okuciami. Przez ramię miał przewieszoną torbę - gdzieś w końcu trzeba było trzymać tę cholerną księgę i te wszystkie komponenty - dzwoneczki, słoik ze świetlikami, kłębki puchu i strzałki kupione jeszcze w Altdorfie.

Jako że szedł praktycznie na samym końcu, ledwie zauważył człowieka konającego w ramionach prowadzącego krasnoluda. W pierwszej chwili pomyślał, że ta banda zabijaków z którą podróżował napotkała jakiegoś wędrowca i postanowiła go okraść. Wyglądali na zdolnych do czegoś takiego. Jednak po krótkim sprincie na wzgórze przekonał się, iż najpewniej mężczyznę załatwiła banda mutantów. Świetnie... Pierwsza wersja zdecydowanie bardziej mu się podobała.
Mutantów widział po raz pierwszy w życiu i od razu nie przypadli mu do gustu. Brzydcy, zdeformowani... Wprost obrzydliwi.
Skoro oni byli obrzydliwi to jakim słowem można było określić Bestię? Siegfried, jako człowiek wykształcony, znał wiele słów, jednak żadne nie było w stanie określić obrzydliwości tego stwora. Niemal zebrało mu się na wymioty gdy na nią patrzył, a należy wspomnieć, iż patrzył z daleka i to jeszcze przez ścianę spadającej z nieba wody. Całe szczęście, że wziął się w garść - podróżując z taką bandą twardzieli lepiej było dla niego nie okazywać słabości. Idąc tym tokiem rozumowania nie zwiał od razu, gdy tylko zobaczył przeciwnika. Pocieszał się myślą, że jego towarzyszy było sporo, więc powinni sobie poradzić z Bestią, nawet gdyby połowa miała zginąć.
Było to poświęcenie na które był gotów.

Szarżę uznał za zły pomysł, szczególnie że tym kijaszkiem to on najwyżej mógłby mutantom zrobić dobrze. Mieczem też niezbyt dobrze się posługiwał, poza tym uważał swoje życie za zbyt cenne by je tak szybko stracić. Na początek, zbiegł w dół wzgórza, coby się znaleźć bliżej potworów. Podobnie jak kolega po fachu, zatrzymał się gdzieś w połowie, szukając miejsca gdzie można by się było skryć - chciał być blisko, ale nie aż tak by oberwać szczypcami w łeb. Znalazłszy (lub nie znalazłszy) odpowiednie miejsce, wyciągnął z torby dzwonek i zaczął inkantować zaklęcie. Zamierzał wywołać w pobliżu mutantów huk podobny do huku imperialnego działa, chcąc odwrócić ich uwagę od nacierających wojaków i chłopów na wozie. Miał nadzieję, że czar bardziej wystraszy przeciwników niż sojuszników. Po rzuceniu tego czaru zamierzał wspomagać towarzyszy pociskami magicznej energii, a w przypadku gdyby wszyscy polegli zamierzał uciekać ile sił w nogach. Nie był bohaterem, toteż perspektywa śmierci w paszczy jakiegoś monstrum niezbyt go pociągała.
 
Wnerwik jest offline