Odczekał chwilę, ignorując zamieszanie w korzytarzu. Dziwny kolo w cylindrze gdzieś prysnął, ktoś inny, najprawdopodobniej Angus, przytulił się do ściany udając, że go wcale tutaj nie ma. Jedynie Echo zachowała spokój i obserwowała omiatany snopem latarki Rusty'ego korytarz. - Narwana ta dzisiejsza młodzież... - wymamrotał, kwitując nieuzasadnione, jego zdaniem, reakcje. Fakt - na przysłowiowe "run for your life" mieli chyba jeszcze trochę czasu.
Angus w coś wdepnął - Rusty miał nadzieję, że nikt tu pułapek nie pozostawił. Było to mało prawdopodobne, bo dotąd nie natknęli się nic takiego, ale licho nie śpi.
Jakby w odpowiedzi na hałas, którego sprawcą był Angus, w głębi korytarza rozległ się trzask, po czym dało się słyszeć autora tegoż, pomstującego na wredny los. Rusty zachichotał pod wąsem, jednak spoważniał, kiedy ktoś zawołał: - Rusty? To Ty?
Wywołany do tablicy zasępił się i gorączkowo myślał, skąd tutaj, w cholernych podziemiach, gdzieś w ciemnościach za zakrętem siedzi sobie ktoś, kto go skądś zna. - Żeby cię... - zmełł w ustach przekleństwo. Nic to - trzeba zrobić dobrą minę do złej gry. W sumie jednak to lepiej, że najpierw gada, a nie strzela. - A witam kolegę! - zawołał do wciąż nieznanej mu osoby. Coś mu świtało we łbie, ale dalej nie trybił. - Lata lecą, pamięć już nie ta, co dawniej - może łaskawie zechciałbyś przypomnieć gdzie razem whisky piliśmy? - zapytał, licząc na długo wyczekiwane olśnienie. - No i gdzie podziewają się twoi kumple? - dodał, chociaż nie miał pojęcia, czy ów potencjalny znajomek bywał w towarzystwie, czy był samotnym strzelcem. Zresztą przyzwyczajenia się zmieniają w zależności od okoliczności - wystarczy spojrzeć na Rusty'ego i ekipę zawiązaną w celu eksploracji obiecującego obszaru, zbyt niebezpiecznego dla samotnego działania. - I jeszcze jedno - co ty tu właściwie robisz?!
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |