Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2011, 22:28   #14
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Klara z trudem stawiała kolejne kroki. Miała już dość tego sączącego deszczu, błotnistego traktu i mokrych włosów. Wcisnęła głowę mocniej w kaptur ale niewiele to dawało. Materiał był już przesiąknięty. Wędrowali już kilka godzin. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, więc wlokła się na końcu grupy. Prawie nikt nie zwracał na nią uwagi. Nie obchodziło ich, że wyciągnięcie nogi z błota jest dla drobnej kobiety dużo trudniejsze niż dla tych rychłych facetów czy krasnoludów. Zwykle lubiła deszcz. Za młodu uwielbiała biegać po polanach w czasie gdy wszystko chowało się przed chłodem. Kochała wręcz ganiać gęsi po rodzinnym majdanie oraz tarzać się w błocie. Lata na Uczelni nie oduczyły tego u niej. W końcu najlepsze zabawy u „Spiżowej Gęsi” były właśnie w ogrodzie podczas opadów. Tam chyba po raz pierwszy spróbowała smaku męskiego ciała, a przynajmniej tak jej mówili, bo nie pamiętała ni cholery z tego wieczoru. Tak czy siak, jeżeli coś sprawi, że znienawidzi deszcz to tylko ta podróż.
A w głowie wszystko wyglądało zupełnie inaczej…

Kiedy przybyła do zamku Antarów była już całkowicie przemoknięta. Błoto pluskało spod kopyt jej klaczy. Służba rozpierzchała się na boki, chcąc uniknąć stratowania. Niczym burza wpadła do głównego holu, przy akompaniamencie wichru i grzmotów. Jakoś nie zrobiło to na nikim wrażenia. Na miejscu zgromadził się już spory tłum ludzi. Strażnicy, weterani, najemnicy, nawet osoby które na pierwszy rzut oka nie powinny mieć nic do czynienia z kimś pokroju szlachetnego Magnusa. Uśmiechnęła się do siebie.
Zaraz zrobię wejście
Ściągnęła z głowy kaptur i odgarnęła włosy. Oczami wyobraźni widziała jak przejdzie środkiem holu, wprost do komnat jej suwerena. Wszyscy będą podziwiać jej urodę. Wspólnie z grupą mężnych wojów, którzy będą bronić jej przed niebezpieczeństwem. Ona w zamian odwdzięczy się swoim poczuciem humoru oraz inteligencją. Będzie kurować ich rany i uspokajać zszargane zmysły. Do domu wróci w chwale, a ojciec przywita ją ze łzami w oczach. Piękna wizja, godna by zaistnieć w panteonie wielkich poematów.
Życie to nie jest jednak jakieś pierdolone romansidło.
Jeżeli ktoś zachwycił się jej rudymi lokami, to raczej okazywał to w sposób mało rycerski, przypominający raczej zwykłych pijaków. Czuła na sobie ich spojrzenia. Czuła jak ją rozbierają wzrokiem, a chętnie zrobili by to też czym innym. Jak w ich głowach formują się wyuzdane fantazje, a oczy wodzą za jej piersiami. Klara sama czuła się z nich dumna. Były kształtne, nie za duże ani nie za małe. Dbała o nie, gdyż wielokrotnie nauczyła się mocy jaką w sobie noszą. Nie mniej miała wrażenie jakby znowu trafiła na uniwersytet pomiędzy niewyżytych młodzieńców, a nie na dwór szlachcica. W nos uderzał smród niemytych oraz spoconych ciał, które nie chciały się jakoś przed nią rozstępować i znajdowały się zdecydowanie za blisko.
W pewnym momencie odwróciła się i strzeliła swoim pejczem, którym do niedawna poganiała konia, jakiegoś franca. Ten zastygł z głową odchyloną do tyłu i ręką wisząca na wysokości jej tyłka. Szlachcianka nie wiedziała dlaczego, ale zawsze potrafiła podświadomie wyczuć zagrożenia, nawet te związane z godnością. A że miała ciętą rękę to szybko zyskała przydomek „Ciętej Klary” albo „Osy”. Czerwona pręga na policzku mężczyzny, wskazywała że nie były one nadane bezpodstawnie. Huk uderzenia podziałał lepiej niż wezwanie wojenne. Wszyscy, jak jeden mąż, zamilkli i spojrzeli w ich stronę.
Von Stercza ruszyła dalej, nie oglądając się za ramię. Teraz przynajmniej nie musiała się przepychać, gdyż ludzie nie chcieli stawać na jej drodze. Sroga mina wskazywała, że skórzany pejcz może zagościć jeszcze na nie jednym policzku, gdy zajdzie taka potrzeba. Dopiero kiedy zniknęła na schodach, sala odetchnęła. Napięcie zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Znajomi poszkodowanego naśmiewali się z niego głośno, a on nadal stał tam gdzie stał i trzymał się za piekące miejsce.

Magnus przyjął ich w swojej prywatnej komnacie. Przywitał się uroczyście zarówno z nią, jak i z pozostałymi członkami grupy. Na szczęście nie było pośród nich tego chorego zboczeńca. Niestety jej towarzysze rozwiali kolejny etos, który ukształtował się w jej głowie. Może dwóch czy trzech mogła by z dużym przekąsem nazwać swoimi „rycerzami”. Reszta wyglądała na przypadkową zbieraninę motłochu i wszelkiego rodzaju zawadiaków. Tak więc siedziała naburmuszona i zawiedziona w fotelu. Sprawa w której zostali tutaj zebrani, była poważna. Dużo poważniejsza niż mogła się spodziewać. Miała pewne wątpliwości, czy da sobie radę z takim zadaniem. Wkrótce jednak zostały one zastąpione żyłką przygody. Czyż mogło się przytrafić jej coś ciekawszego? Nie żeby marzyła o jakichś niebezpieczeństwach. Wiele nasłuchała się o Burzy Chaosu, Archeonie i okropnościach wojny. W tym nie było nic wartego zobaczenia. Ale jak każdy młody duch, który nie wiedział wiele o świecie, tęskniła za przygodami. Rzeczami, które mogła by potem opowiadać swoim dzieciom. Mierzwiło ją życie zwykłej pani domu, zarządzania folwarkiem i tego typu rzeczy. To był chyba jedyny powód, dla którego nie wycofała się tego dnia. Postanowiła wspomóc drużynę swoimi koneksjami i wiedzą. Machanie mieczem zostawiała komu innemu.
Kiedy Albert zaprowadził resztę do zbrojowni, została jeszcze na moment. Uważała że należało się wytłumaczenie dlaczego zjawiła się akurat ona. Na szczęście Magnus był nie tylko mądrym ale i wyrozumiałym suwerenem. Znał dobrze jej ojca, matkę oraz nią samą. W końcu nie raz gościła na zamku gdy była mała. Po oczach widziała, że chętnie dowiedziałby się, jak jej idzie na uczelni, ale obowiązki były ważniejsze. Kiwnął tylko głową, że rozumie sytuacją i ja akceptuje, po czym wysłał ją za resztą.
W zbrojowni nie zabawiła długo. Wzięła tylko lekki pancerz, bez hełmu. Nie pasował jej po prostu. Broni innej niż jej rodowy miecz nie potrzebowała. Poprosiła natomiast by Albert zaprowadził ją do zamkowego medyka albo zielarza. Z jego zapasów zebrała wszelkie potrzebne jej oprzyrządowanie. Zioła lecznice, uśmierzające ból oraz pobudzające, opatrunki, bandaże, igły do szycia, noże chirurgiczne, chociaż miała nadzieje że tych ostatnich akurat nie będzie musiała używać. Potem zawędrowała jeszcze do spichlerza po tygodniowe zapasy wędzonego mięsa oraz kilka bochenków chleba. Najdłużej zaś zabawiła o krawcowej, wybierając odpowiedni płaszcza podróżny, odporny na przemoknięcia i coś co zastąpiło by jej strój, który nadawał się tylko do wyłożenia psiej budy. Całe przygotowania zabrały jej tyle czasu, że w holu pojawiła się jako ostatnia. Zlekceważyła spojrzenia swoich towarzyszy i poprawiła plecak. Kiedy mieli już wyruszać, w końcu ktoś postanowił się odezwać. Wyglądał na kulturalnego i inteligentnego faceta. Klara odzyskała wiarę w drużynę. Przedstawił się, wyklarował sytuację i zaprezentował swoją wartość. Mag. Przynajmniej będą ludzie z którymi rozmowy osiągną jakiś poziom.
- Klara de Stercza – odpowiedziała mu jako pierwsza, poprawiając włosy. – Uczeń akademii Altdorfskiej, medyk. Będę pilnowała, żebyście dotarli do Magnusa w jednym kawałku, a przynajmniej nie padli od jakiegoś choróbska. Liczę, że tacy rycerze jak wy pomogą damie w potrzebie.
Zrobiła do nich słodką minę, jakiej nie raz używała wobec swoich profesorów gdy chciała coś zdobyć. Ruszyła w stronę drzwi i na odchodnym dodała:
- Wszystkich napaleńców ostrzegam, że rękę mam ciętą oraz wiem co zrobić, byście więcej nie zaspokoili już żadnej kobiety. Radzę więc dłonie trzymać przy sobie.
Miała przeczucie, że po tych słowach kilka par oczu powędrowało z jej tyłka na plecy.

Dlaczego zostawiłam tam Siwka?”
Wściekała się na siebie. Plecy bolały ją już od ciągłej walki z wiatrem. Grupa majaczyła na granicy jej wzroku. Przyspieszyła kroku. Bała się, że zapomną o niej i zostawią ją w tej głuszy. Przez ten cholerny deszcz, nie mogli zbytnio rozmawiać. Nie wyrobiła więc sobie zdania o żadnym z nich poza tym, który zapoczątkował rozmowę w holu. Wszyscy wydawali się być zainteresowani jedynie sobą i nagrodą. Nie wyrobiła się jeszcze u nich żadna nić porozumienia. Miała nadzieje, że to się zmieni. Nie mają większych szansą z tą bestią w takim stanie.
Jej rozmyślenia przerwał fakt, że wpadła idącego przed nią towarzysza. Nie sądziła, że przyspieszyła aż tak. Jedno spojrzenie i zrozumiała swój błąd. Cała drużyna stanęła i przyglądała się czemuś z przodu. Czemuś co wyglądało na konającego człowieka.
Klara momentalnie pobiegła do przodu, zdejmując plecak. Zanim jednak tam dotarła, mężczyzna już nie żył. Krasnolud, który trzymał go na rękach położył martwe ciało na ziemi. Dziewczyna nie poddawała się jednak. Przyłożyła rękę do szyi denata i zaczęła go oglądać. Rany wyglądały naprawdę paskudnie.
Towarzysze minęli ją i ruszyli na wzgórze. Ich twarze skupiły się na nadchodzącej walce. Żaczka wiedziała o co im chodzi. Bestia sama wpakowała się w ich łapy. Nie mogła jednak pozwolić na takie potraktowanie tego martwego biedaka.
- Co wy robicie!? Przecież nie można go tutaj tak zostawić! – próbowała przekrzyczeć burzę, ale nawałnica była silniejsza. Opuściła ręce w geście bezradności i ostatni raz spojrzała na twarz. Zastygłe na niej przerażenie mówiło samo za siebie. Przemogła niechęć i ruszyła za pozostałymi. Jako, że dotarła ostatnia, miała najmniej czasu na rozeznanie. Ujrzała tylko mutanty atakujące wóz. Chłopi z trudem broniący się przed poczwarami. A w oddali ich cel. Olbrzymi monstrum, które mogło pozbawić jaj niejednego twardziela. Pożywiało się na koniu, który zresztą był od niego mniejszy. Kiedy pierwszy raz słyszała opowieści o tym stworzeniu, wyobrażała go sobie jako olbrzymiego zmutowanego psa, pełnego ran i zwisających kawałków mięsa. O kłach demona i zwinności kota. Jego prawdziwy wygląd spowodował, że dzisiejszy obiad podszedł jej niebezpiecznie wysoko do gardła. Razem z sercem zresztą.
Jej szlachetni panowie ruszyli ze wzgórza, w szaleńczym pędzie na ratunek ludziom. Poeta pewnie nie omieszkałby wspomnieć o ich mężnym sercu, odwadze. Promykach słońca, które wychyliły się za chmur wraz z ich nadejściem oraz o okrzyku radości obrońców. Nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Nie zostali nawet zauważeni przez walczących, a deszcz nawet nabrał na sile. Dopiero teraz zrozumiała jak głupio to wygląda. Akurat mutanty nie stanowiły zagrożenia i potężne ramiona jej towarzyszy pewnie rozprawią się z nimi raz dwa, ale Bestia to coś zupełnie innego. Jej z pewnością nie da się pokonać samą odwagą i brawurą. Skoro najemnicy, szkoleni do walki, nie dali rady, taka zbieranina potrzebowała naprawdę dobrego planu. Męskie ego nie pozwoliło na to jednak. Dobrze chociaż, że nie wszyscy myślą za pomocą swojego ostrza. Dzięki temu nie musiała biec z innymi, mogła odpoczywać i przyglądać się. Walka to nie był jej żywioł. Na nią nadchodził czas kiedy umilknie szczęk stali i pojękiwania rannych. Teraz postanowiła przyczaić się przy elfie i drugim strzelcu oraz bacznie obserwować monstrum, gotowa w razie czego ostrzec swoich towarzyszy przed niebezpieczeństwem.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline