Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2011, 23:06   #15
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Powiedzieć, że najemnicy von Antary spadli na wroga jak grom z jasnego nieba, było by przy obcej pogodzie, lekko nie na miejscu. Tym niemniej po krótkim zapoznaniu się z sytuacją, grupa zdecydował obrać starą i sprawdzoną wielokrotnie strategie frontalnego ataku. Początkowo szli zwartym szykiem, ramie przy ramieniu, niczym szarżująca kawaleria. Zaraz jednak kilku wyłamało się z ogólnej tendencji, chcąc zmiękczyć wroga strzałami lub magią, jeszcze zanim dopadnie go pierwsze uderzenie na wpół biegnący, na wpół ślizgających się po zboczu zbrojnych. Czaromioci i strzelcy szybko porzucili myśl o szukaniu osłony, bo takiej zwyczajnie nigdzie nie było. Zostawało tylko wybrać odpowiednie miejsce do ostrzału. Kto by jednak pomyślał, że ostrzał ten będzie prowadzony z ciężkiego imperialnego działa?!

Walczący na i przy wozie o takim wynalazku mogli co najwyżej słyszeć, toteż huk rozlegający się tuż koło nich, położył wszystkich po ziemi. No, może z wyjątkiem wielkiej głowy, bo akurat ona nie miała w tym zakresie dużego pola do popisu. Alfred, który w przeciwieństwie do Siegfrieda, wolał bardziej bezpośrednie rozwiązania, uzupełnił czarodziejski pokaz efektowny magicznym pociskiem, który sycząc w powietrzu, uderzył prosto we wstającego garbusa. Który nic sobie z tego nie zrobił.

Tymczasem dwaj kroki wcześniej dwaj strzelcy, Hainz i Maperiol, postanowili urządzić sobie konkurs łuczniczy. Widać tradycyjna forma z tarczą i odległością mierzoną w krokach, już im nie wystarczała. Potrzebowali małego huraganu, bo na takie miano konsekwentnie i wytrwale pracowała nawałnica, aby sprawdzić swe umiejętności. W tych warunkach z trudem można był zachować równowagę, o braniu poprawki na wiatr i siekący deszcz nawet nie mówiąc. Lotki strzał był mokre, jeszcze za nim drzewce na dobre dotknęło cięciwy łuku a i ona sama, w niedługim czasie miała być bezużyteczna. Groty wibrowały wyraźnie pod kolejnymi uderzeniami wody a strumienie kapiące z czoła i włosów zalewały strzelcom oczy przy celowaniu.

Elf wypuścił strzałę pierwszy. Pocisk pomknął w powietrzu, walcząc z wiatrem i dziurawiąc ścianę wody, po to aby zagłębić się w wielkim chodzącym czerpie, tuż koło wbitej weń siekiery. Mutant wydał się nim równie przejęty, co Garbus zaklęciem Flicka.

Leo odczekał sekundę dłużej i ta cierpliwość, która powinna przecież bardziej pasować do długowiecznego elfa, opłaciła mu się. Celował w mutanta z przeraźliwie długa szyją. Ten akurat wstał po upadku i robił to na tyle niezdarnie, że wyrzucił głowę wysoko w powietrze, jak balon uwiązany na sznurku. Strzała łowcy wypuszczona moment wcześniej trafiła go dokładnie między oczy, przebijając czaszkę na wylot. Nadziany jak szaszłyk czerep opadł na ziemie, tuż pod stopami mutanta, po chwili dołączyła do niego reszta zdeformowanego ciała.

Cóż, w pierwszej rundzie tego mini turnieju łucznictwa ekstremalnego obaj zawodnicy zaliczyli trafnie, jednak Heinz zbierał dodatkowe punkty za wrażenia artystyczne.

To jednak był wszystko, co na te chwilę dało się zrobić z dystansu. Przyszedł czas na bezpośredni kontakt ze złem tego świata. Gotrii i Jotun, dwaj krasnaludzcy bracia, uderzali wspólnie na wielką chodzą głowę. Szczurołap miał mniej szczęścia, bo poślizgnął się na mokrych kamieniach i chybił. W uszach zadzwoniło mu kilkadziesiąt klekoczących szczęk, kiedy mutant próbował go ugryźć sowimi wszystkim paszczami na raz. „Pypeć” tylko na to czekał z impetem wbijając halabardę w ogromną czaszkę, która pod siłą tego uderzenia pękła, obryzgując obydwu brodaczy krwią, posoką i gąbczastą substancją, która musiała być uwięzionym w niej mózgiem.

W tym samym czasie Felix, Draug i Mierzwa po społu przypuścili atak na przerażającą hybrydę konia i człowieka. Mutant okazał się zadziwiająco sprawny i zwinny. Tylko Reinholdowi udało się go trafić, ale nawet mimo krwawiącej rany w boku, odmieniec fikał, kopał i rozdawał razy, na prawo i lewo. Przewaga liczebna w tym starciu, mimo, że wynosiła trzy do jednego, nie gwarantowała jeszcze zwycięstwa.

Gislan, atakując najeżonego kolcami mutanta, przyjął bardziej honorową formę pojedynku, ale też był spychany przez swojego przeciwnika w kierunku rzeki błota płynącej poza głównym traktem. I to mimo tego, że jego adwersarz miał tylko jedna rękę! Lepiej poszło Dirkowi, przynajmniej początkowo, bo zachodząc różowego mutanta nieco z flanki zdołał wbić mu sztych w plecy. Tylko dzięki temu, teraz mógł jako tako unikać jego wściekłych ataków

Z pozostałych walczących został jeszcze Linus. Kto by się spodziewał, że to właśnie w twardym gladiatorze, w ferworze walki i szalejącej burzy, zostanie najwięcej odruchów człowieczeństwa i troski o innych. Wojownik areny rozdał kila ciosów na prawo i lewo, ale bardziej po to, aby utorować sobie drogę do wciąż trzymających się na wozie chłopów.

- Tędy! Za mną! –

Nie trzeba im było dwa razy powtarzać. Zeskoczyli z wozu i pobiegli za gladiatorem, trzymając się jak najdalej od walczących. Linus podprowadził ich w stronę stojącej z tyłu Klary. De Stercza wyciągnęła co prawda ostrze z jaszczura, ale do starcia się nie paliła.

- Zajmij się nimi. –

Zakomenderował krótko i ruszył z powrotem do walki. Chcąc nie chcąc Klara zrobiła, o co prosił. Z obserwacji bestii nie wiele wychodziło, bo choć potwór był wielki, to bitwa zasłaniała już prawie wszystkie szczegóły.


Pierwszym impetem, wspomagani przez zaskoczenie i szok armatniego wystrzału, pozbyli się dwóch z sześciu dziwolągów. Teraz jednak wszystko to mięło i mutanci byli już świadomi zagrożenia i tego, że walczą o życie. Od razu dało się zauważyć tego efekty.

Pokryty różowym futrem odmieniec, mimo, że początkowo sam został trafiony, teraz szybko zyskiwał przewagę na Dirkiem. Tauerman zdecydowanie lepiej radził sobie ze zwłokami, niż z żywym przeciwnikiem. To była chwila, Dirk nawet nie widział kiedy i jak, ale ból rozdzieranej skóry i mięśni był straszliwy. Człowiek krzyknął głośno, zagłuszając odgłos rwanego pancerza i ubrania pod nim. Mutant, pod niewinnie wyglądającym futrem ukrywał olbrzymią siłę, szybkość i zakończone ostrym jak brzytwa pazurami palce. Teraz owe pazury ociekały krwią Dirka. Mutant wyrwał na jego plecach cztery podłużne rany. Tauerman wymachiwał jeszcze niezdarnie bronią, ale wiedział, że to już koniec. Kolejnego uderzenia ledwo uniknął, ale stracił równowagę i przewrócił się na plecy, mieszając własną krew z rzadkim błotem pobojowiska. Różowy skoczył mu na pierś niczym kot i własnym łapami przygwoździł mu ręce do ziemi. Dirk kopał jak oszalały, próbując zrzucić z siebie napastnika, ale na próżno. Zdeformowana twarz mieściła w sobie podobną do kociej paszczę, z dwiema parami ostrych kłów, które zaraz miały zagłębić się w szyi unieruchomionego człowieka.

Smród palonego futra omal nie przyprawił go o utratę przytomności, kiedy magiczny pocisk Siegfrieda ugodził mutanta. Różowe futro, mimo, że ociekające wodą, na monet zajęło się ogniem a odmieniec odskoczył przerażony, próbując druga łapą ugasić pożar. Strzała wabiła mu się prosto w brzuch, kiedy Leo zaliczał kolejne trafienie. Różowe, martwe cielsko opadło na trakt, obok rannego Dirka. Teraz było zdecydowanie bardziej w jego kategorii.

Elfi rywal Heinza też zaliczył kolejne trafienie, pakując drugą strzałę, tuż obok pierwszej, w garbie swojego pierwszego celu. Tyle że Garbus nadal uparcie pozostał głuchy na jego awanse. Tylko Albert nie mógł być z siebie zadowolony. Widok tych wszystkich trupów, fruwających w powietrzu flaków i posoki, sprawił, ze popsuł swoje zaklęcie.

Garbus tym czasem, który do tego momentu nie mógł ogarnąć się w sytuacji, teraz zaatakował wściekle Gotriiego. Krasnalud z najwyższym trudem sparował jego atak na tarcze, ale przewaga zasięgu po stronie mutanta nie pozwała mu wymierzyć skutecznego ciosu. W sukurs przyszedł mu Jotun, ze swoja halabardą, którą spuścił na łeb garbusa, słusznie się domyślać, że faszerowanie kolejnymi porcjami metalu jego graba, choć łatwiejsze, nie przynosi większych rezultatów. Drzewce halabardy jęknęło głucho pod siłą ciosu, ale garbus w końcu padł na ziemie martwy.

Gislan, coraz bardziej cofający się pod ciosami swojego adwersarza doszedł wreszcie do wniosku, że ma dość honorowego pojedynku i wystawił mutanta prosto pod miecz wracającego do walki Linusa. Gladiator brutalnym uderzaniem niemal rozciął go na dwie połowy, kończąc żywot kolejnego odmieńca. Draug, Felicx i Mierzwa w końcu wspólnymi siłami poradzili sobie ze swoim wierzgającym koniem a kozak zadał ostateczny cios otwierając czarną szablą gardło ostatniego mutanta.

Przez dobrą chwilę, jedyne co było słychać przy wozie, to szybkie urywane oddechy i jęki rannego Dirka, gramolącego się z ziemi. Przez chwilę.

- UWAGA!!! –

Kalra de Stercza robiła wszystko co mogła, aby przekrzyczeć nawałnice, ale dopiero kiedy podbiegła bliżej, uwikłani w walkę awanturnicy usłyszeli jej krzyk. Bestia ruszyła się z miejsca, jeszcze w czasie, kiedy oni dobijali ostatnich mutantów. Końskie zwłoki, będące teraz niczym więcej jak skórzanym, pustym workiem bez żadnej zawartości, odrzuciła na bok i poczęła toczyć się w kierunku walczących. Przemieszczała się wolno, odpychając się mackami od ziemi i ciągnąc po trakcie zwisające z boków flaki i wywleczone na wierzch dziwne organy.

Dłonie najemnikow mocniej zacisnęły się na rękojeściach mieczy i toporów. Jotun nastawił już swoja halabardę, jęknęły coraz bardziej zawilgocone cięciwy łuków a magicy poczęli szeptać swe zaklęcia. Pojawiał się nawet Magnur, do tej pory przerażony ogromem koszmaru, przed którym stanęli. Wszyscy zamarli w pół oddechu, z szeroko otwartymi gębami, gdy bestia skoczyła w powietrze.


Potwór wyprężył potężne macki i wybił się dobre kilka metrów w górę. Spadł między zgromadzony w pobliżu wozu jak kataklizm. Ziemia aż zatrzęsła im się pod stopami, kiedy ważące tyle co bretoński bojowy rumak cielsko, gruchnęło o trakt. Trudno było posądzać te chaotycznie poskładaną kupę mięsa o myślenie, ale fakt pozostawał faktem, że miejsce wybrała idealnie. Przybyły w końcu na pole bitwy piwowar znikał w odmętach jej paszy, nie wydając nawet dźwięku. Kula mięsa zdawała się nagle zacząć gotować, gdy potwór uniósł się na monet na mackach ukazując wszystkim znajdującą się pod spodem jego bezkształtnego cielska, okrągłą paszcze, wielkości koła od wozu, najeżoną na okręgu ostrymi, zębami. W środku, wrzeszcząc z bólu i cierpienia siedział Magnur, owinięty mackowtym, wciągającym go powoli do środka jęzorem. Teraz już wszyscy wiedzieli, co ich czeka, jeśli zawiodą w tej walce.

Potwór na powrót opadł na ziemie i bez żądnego ostrzenia wystrzelił kilkanaście macek w rożnych kierunkach. Dwa potężne odnóża uderzył w burtę wozu. Pojazd, który jak się okazało był wypełniony węglem drzewnym, przechylił się na bok, wysypując cały swój ładunek i przekoziołkował w dół zbocza, pozbawiając walczących jakiekolwiek osłony. Większość awanturników zdołało w porę odskoczyć. Nie wszyscy jednak.

Draug i Felix musieli ratować się upadkiem i już na ziemi odtoczyli się poza zasięg macek. Gotrii przyjął potężny cios na tarczę, po którym odleciał ze dwa metry do tyłu, nakrywając się swoją osłoną a Linus... cóż, gladiator miał najmniej szczęścia.

- Ratunku! Pomóżcie! Wyciągnice mnie stąd! –

Jedna z macek uderzył go prosto w pierś. Inna okręciła się wokół nogi. Ostatnim wysiłkiem odciął trzecią, atakującą jego głowę, ale i za to przyszło mu zapłacić. Z odciętej kończyny chlusnęła żółtawa, lepka substancja, która natychmiast poczęła wżerać mu się pancerz i ciało na ramieniu, powodując potworny ból. Wojownik miał okazje obserwować i poczuć, jak żrąca maź wypala dziurę w pancernej płycie, chroniącej ramię. Tylko zahartowanemu, przyczajonemu do walki o życie na arenie umysłowi nie zwariował. Czuł jak potwór wciągał go z ogromną siłą w kierunku paszczy, jednoczenie udało mu się wbić sztylet między dwa spore kamienie zakopane w drodze i teraz trzymał się go kurczowo, napinać wszystkie mięśnie w próbie wyrwania się z uścisku kilkukrotnie cięższej poczwary.

- Pomocy! Odciągnijcie mnie od tego! –

Tylko na przewrotność losu, można było zwalić fakt, że ten, który pierwszy ruszył najsłabszym na ratunek, teraz sam zależał od pomocy innych. Zdawało się, że bez niej jego los jest przesądzony. Tyle, że każda taka próba, oznaczała dostanie się w zasięg wciąż szyjących i młócących dokoła macek potwora...

DrutZRuszczkom proszony o nie postowanie
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 22-08-2011 o 01:24.
malahaj jest offline