Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2011, 23:30   #202
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeśli sprawy mogą potoczyć się źle.
Zwykle toczą się źle.
W porcie potoczyły się dosłownie... źle.
Plan Kenninga był prosty. Użyć czaru, by nabruździć sobowtórowi i jego towarzyszom. I zadziałał perfekcyjnie... niestety.
Taczki poślizgnęły się na śliskim podłożu, podobnie jak krasnoludzki czarnoksiężnik.
Solidna drewniana beczka spadła z taczek i ku przerażeniu trójki najemników Angeli zaczęła się energicznie i szybko toczyć po nabrzeżu i po chwili drewniana beczułka wpadła do wody.


Powszechnie wiadomo, że beczka może utrzymać się na powierzchni morza. Nie jest to całkiem prawda.
Żeby utrzymać się beczka musi być szczelna. Tyle, że taka beczka nie przepuszcza powietrza.
Dlatego też drewniane więzienie Romualda było zbudowane, z luźniej połączonych klepek.
I szybko nabierało wody tonąc. Przy okazji jednak zimna woda, spowodowała przebudzenie się poety i jego głośne i pełne paniki wrzaski.
Na tyle głośne i charakterystyczne, że Kenning również je rozpoznał. W szybko tonącej beczce przebywał i tonął spanikowany pracodawca Laverny...ups.
Paru marynarzy wskoczyło do wody, by beczkę z zawartością ratować. Ale czy zdążą? Czym im się to uda?
I to wszystko na oczach przerażonego i zamaskowanego Cypia.

Innym szło nieco lepiej. Grubaska owinęła mu twarz, jego płaszczem by ukryć tożsamość Juliano, którego wszyscy w mieście znali. Opuściła trefną gondolę, zanim hobgobliny zaczną ją ścigać. Bo że będzie ścigana, to było tak jasne, jak słoneczko na niebie. A miała do pomocy zrzędzący mózg w słoiku, który nie był zbyt chętny do pomagania. Ale chętnie komentował to i tamto.
Porzuciwszy gondolę Katrina przytargała nieprzytomnego amanta, dysząc ze zmęczenia do kolejnej gondoli.
Na zdziwiony wzrok gondoliera zareagowała na szybko obmyśloną historyjką, że została napadnięta. Ona i jej... ukochany.
Nie uwierzył, ale dostawszy hojną zaliczkę, nie pytał o nic. Opuściwszy gondolę, zmieniła kształt na postać staruszki, gdy tylko jej poprzedni przewoźnik się oddali.

Potem zajęła się szukaniem nowego środka transportu. Tym razem było lepiej, bo nie musiała taszczyć ciężaru jakim był mężczyzna. Znalazła więc szybko kolejną łódkę i przewoźnika. Po czym stroskana mateczka z pomocą wąsatego gondoliera załadowała umierającego syneczka do jego gondoli.
Wszystko było dobrze dopóki wąsacz nie spytał.-Dokąd płynąć mateczko?
Gdy Katrina podała adres, wybałuszył oczy słysząc adres.- Ależ mateczko, zamtuz tam jest.
-Chcę by zaznał ostatnich przyjemności w swym życiu.-odparła Katrina.
-Dyć on leży jak kłoda. Nawet jak która zajmie się jego... przyrodzeniem, to on zapewne nic nie poczuje. Nie lepiej zabrać go do świątyni? Życie mu ratować? -spytał gondolier.
Ale "mateczka" była uparta.- Najpierw przyjemności potem ostatnie powinności. Zamtuz pierwszy potem świątynia.
-Po takim wysiłku ino pogrzeb w świątyni można...- wymruczał gondolier i nagle się wzdrygnął.
Zaś złodziejka dodała. - Słyszałam że mieszkanki tego przybytku cudów dokonują może i mojego synka cud spotka.- i obtarła łezkę rękawem koszuliny.
-Cudów i dokonują, jeno nie takich.- odparł gondolier przezornie się odsuwając staruszki, którą podejrzewał o porwanie mężczyzny we celu uczynienia go swoim niewolnikiem miłosnym.
Nie chciał podzielić losu ofiary staruszki.

Na miejscu, nie było nikogo z dzielnych awanturników. Nawet niezguły Romualda. Większość zaś panienek było zajętych “obsługą klientów”.


Niemniej jedna dziewczyna właśnie obsłużyła klienta.Czarnowłosa ślicznotka o imieniu Rhamona. Przyglądała się wchodzącej do przybytku Katrinie, przyciśniętej niemal do ziemi przez ciężar ogłuszonego Juliana.
Spojrzała na staruszkę i na mężczyznę i spytała.-Eeee... nie pomyliliście aby... budynku?

Zaś drugi z porywaczy...Vincent, był zmasakrowany, ale szczęśliwy. Miecz też był szczęśliwy. Słoik z odrażającą zawartością został z Katriną.
Młodzian dość szybko zgubił hobgobliny. Płacono im wszak za chronienie Juliana, a nie za mszczenie się za atak.
Szybko zrezygnował z niewidzialności. Przy tak tłocznych ulicach przechodnie po prostu na niego wpadali.
O ile jednak na duchu czuł się dobrze. I był dumny ze swych osiągnięć. I z tego że plan wypalił, to ogólnie... czuł się źle. Ciało było poważnie poranione, a sam Vincent wygłodniały i zmęczony. Głowa go bolała od desperackiego ciskania zaklęcia za zaklęciem.
No i... nie miał pojęcia gdzie dokładnie mieści się przybytek Madame Zgrozy. Gubiąc hobgoblinów, sam się zgubił.

A nos zaprowadził go do miejsca, cóż... bardzo charakterystycznego. Przyciągnięty zapachami, Vincent polazł do miejskich jatek.
To tu sprzedawano mięso z uboju zwierząt. I same zwierzęta pozbawiano życia, co by klient mógł sobie wybrać kawałki mięsa.


Były tu też kramy rzeźnicze zwane macellum lub mensa carnifiucium - ławą rzeźniczą. Które oprócz świeżego mięska, wędziły kawały mięsa, przetwarzały ów towar na szynki, boczki i kiełbaski.
I właśnie ich zapach który mieszał się z zapaszkami bydlęcej krwi przyciągnął uwagę Vincenta. Kiszki grały mu marsza, a sakiewka była puściutka. Cóż... Vinc poznał kolejny problem bohaterów, czasami nie mieli gotowizny,.
-Złodziej! Złodziej ! Łapać tą czworonożną zarazę! -wrzaski jednego z mężczyzn zelektryzowały Vincenta. A nuż złapie złodzieja, odbierze mu łub i dostanie nagrodę, najlepiej mocno ociekającą tłuszczem ze skwarkami.
Nagle coś gwałtownie skoczyło na młodego maga, było to duże i śmierdzące psisko, trzymające w paszczy długie pęto kiełbasy. Smród z jego pyska przyprawiał Vinca o mdłości.
Poznał tego psa. To był wierzchowiec kednera... To był Puffcio. I miał coś zatknięte za obrożę.
A tymczasem do liżącego (a bardziej śliniącego) twarz Vinca psa podbiegli dwaj strażnicy miejscy oraz rozwścieczony rzeźnik z dużym nożem. Jeden z hobgoblinów rzekł do Vincenta.-Co to ma znaczyć chłopcze?
Sytuacja nie była najlepsza, przyciśnięty do ziemi ciężarem psa chłopak nie bardzo mógł czarować. A został wzięty za właściciela psa i zleceniodawcę kradzieży kiełbasy. Pusta niemalże sakiewka też świadczyła na niekorzyść chłopaka.

Co gorsza, wieść o porwaniu Juliano, rozniosła się po mieście lotem błyskawicy. Było wielu świadków owej batalii na środku kanału, która z każdym przekazem urastała do epickiej batalii, w której to morskie potwory przyzwane przez potężnego i złego jaszczurowatego czarnoksiężnika zmierzyły się z dzielnymi hobgoblinami i uległy, podobnie jak owo tchórzliwe indywiduum. Niemniej zabójcy owego czarnoksiężnika, porwali Juliano, gdy ochroniarze dzielnie walczyli z tą paskudną kreaturą i jej morskimi sługusami.
Pojawiły się pierwsze opisy owego przestępcy, mniej lub bardziej oddające prawdę.
Pierwszą reakcją władz miasta na tą zbrodnię, było zawieszenie zabaw i zamknięcie miasta. Bramy zawarto, przez port przeciągnięto łańcuch, blokując statkom możliwość wypłynięcia.
Były to paniczne i nerwowe posunięcia, ale zapowiadały kłopoty dla wszystkich... w tym dla Gaccia i jego drużyny.

A u bardki, wszystko dobre co się dobrze kończy. Wampirzyca uciekła, aczkolwiek nikt jakoś nie garnął się do gorliwego jej szukania. A najmniej, najbardziej użyteczna (choć tylko w teorii) kapłanka Waukeen Giorgina.
Poza tym wkrótce przybyła “kawaleria”.


A dokładniej szóstka mało rozgarniętych rycerzy i paladynów, którzy mienili się być łowcami wampirów i plugastwa wszelakiego. A bystrością dorównywali swoich wierzchowcom. Co nie było bynajmniej komplementem w stroni koni.
Pierwsze co zrobili, to przesłuchanie mieszkańców miasta. Na szczęście jęcząca nad swym ciężkim losem kapłanka złożyła tak obszerny raport, że rycerze nie fatygowali się przesłuchiwać bardki. Za to Giorgina się pofatygowała, by odzyskać pożyczone dobra. Choć w ramach nagrody pozwoliła Krisnys zatrzymać jeden z trzech zwojów oraz trzy święcone wody.
Cóż..dobre i to.

Niezbyt dobrą nowiną i wywołującą powszechne zdziwienie i oburzenie, był fakt że Venettica zamknęła swe bramy nie wpuszczając nikogo.
Zdziwiło to szczególnie przetrząsających piwnice karczmy rycerzy ( przy okazji opróżniających ją z alkoholu w którym mogło skryć się zło).
No cóż... i tak się wieczór zbliżał. Ale jeśli i rankiem bramy Venetticy będą zamknięte, to dwójka bohaterów, oraz dzielni rycerze walczący dzielnie, głównie z winem w piwniczkach mieszczan, ku ich oburzeniu... będą mieli kłopoty z dostaniem się do środka.
Póki co jednak był wieczór.... i zbliżała się noc. Kto wie... co ona przyniesie bardce i czarnoksiężnikowi?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline