Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2011, 00:23   #14
Crys
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Charles Charpentier-Tisserand wszedł powoli do budynku Elizjum. Kiwnął głową ubranemu w elegancki garnitur portierowi, który siedział za wielką mahoniową ladą w kolonialnym stylu, stukając intensywnie w klawisze komputera. Mężczyzna wstał ze skórzanego fotela i z szacunkiem ukłonił się:
- Witam, panie Charpentier-Tisserand, miło widzieć znajomą twarz wraz z początkiem wieczora.
- Witaj, Mortimerze - odpowiedział Charles, podchodząc do biurka i leniwym gestem przesuwając po gładkiej powierzchni studolarowy banknot - napiwek, jak zwykle za wspaniałą obsługę - twarz portiera rozświetliła się w uśmiechu, gdy w tym samym momencie jego ręka, zwinęła banknot w rulon i wsunęła do kieszeni spodni - Czy ktoś...? - zadał pytanie Charles, urywając je w połowie, wiedząc, że śmiertelnik zrozumie.
- Nie, nie. Jest pan pierwszy - odpowiedział, siadając za komputerem i wstukując kolejne klawisze, dodał - Wszystko jest już dla pana otwarte, obsługa zaraz poda... napoje.
- Dziękuję.

Wsunął się przez otwarte drzwi do windy, wciskając klawisz z numerem siedem. Lepiej od razu być w centrum, aby nie przegapić żadnego "nieśmiertelnego", który również mógł zostać wezwany przez Księcia. Z cichym szmerem rozsuwających się drzwi wszedł do pierwszego z ciągu pomieszczeń. Rozejrzał się powoli po luksusowym wnętrzu, uśmiechając do samego siebie.
Zimna poświata sztucznego oświetlenia dodawała sali surowości. Cała stylizacja tego miejsca zachęcała raczej do szybkiej ucieczki, niż spoczęcia na jednej z czarnych, skórzanych kanap. Stal, skóra, czerń i biel. Tak w skrócie można było opisać to miejsce. Szachownica białych i czarnych płytek pod nogami, nie osłonięta krztyną materiału, tylko dopełniała tej całości. Jednak Charles był w stanie przypomnieć sobie kilka twarzy tych, którzy wręcz przepadali za przebywaniem tutaj.



Wisząca na ścianie afrykańska maska, wyrzeźbiona w jednym kawałku hebanowego drewna, wyglądała tu jak jakaś pomyłka. Mężczyzna podszedł doń i lekkim ruchem zdjął ze starego miejsca.
- Znajdziemy ci bardziej odpowiednią przestrzeń - oznajmił w stronę ozdoby, kierując się ku kolejnym pomieszczeniom.
Minął jeszcze trzy sale, jedną w faerii barw, z rattanowymi, nieco absurdalnymi meblami, które zaskakująco często były wymieniane ze względu na miażdżenia podłokietników lub oparć nadnaturalną siłą Kainitów. Drugą - która przypomniała mu nieco rozspasały styl domu uciech z przewagą tiulowych zasłonek, koronek, czerwieni, różu i wyjątkowo miękkich siedzisk, sof i puf. I trzecią, która miała chyba za zadanie imitować elegancką restaurację połączoną z klubem - znakomicie dobrane dodatki, meble, w modnych brązach i beżach od ciemnego, prawie czarnego naturalnego brązowego po "kawę z mlekiem", z dużą ilością przestrzeni pośrodku.
Potem był wąski i nieco klaustrofobiczny korytarz, gdzie z ledwością mogły przejść obok siebie dwie osoby i ogromna, urządzona już praktycznie sala, gdzie spokojnie można było usiąść i porozmawiać, a także wspiąć się na okalającą pokój antresolę, gdzie wisiały kosztowne obrazy i stały rozmaite wyrazy sztuki najwierniejszych "wyznawców" Torreadorów. Tu na razie postanowił zatrzymać się Charles, bowiem dalej była już tylko urządzona w dziwnym orientalno-kiczowatym stylu poczekalnia oraz prywatne pokoje Księcia.
To tu również mężczyzna postanowił zostawić zabraną ze sobą hebanową maskę. Wspiął się po drewnianych, gładko wypolerowanych i idealnie błyszczących schodach i postawił na pierwszym, wolnym postumencie, jaki spotkał.
Potem odwrócił się i zaczął leniwie przechadzać pomiędzy wytworami sztuki, zgromadzonymi na antresoli.

Po nie więcej niż godzinie, sala zaczęła napełniać się głosami. Charles ignorując natarczywe spojrzenia innych gości Elizjum, przeszedł do książęcej poczekalni i spokojnie usiadłszy na jednym z foteli, począł uważnie obserwować wejście.
Chwilę po jego przybyciu do sali nieco nerwowym krokiem wszedł drugi mężczyzna. Ubrany elegancko, ze zgrabnym, małym pakunkiem przewiązanym karmazynową wstążką. Tisserand z zainteresowaniem zarejestrował, że nowoprzybyłemu biło serce, a jego nozdrza zaatakował typowo ludzki, bardzo "śmiertelny" zapach.
- Dobry wieczór - oznajmiło owo śmiertelne stworzenie i jakby czując się już pewniej, podeszło do drugiego fotela, z którego również idealnie widać było wejście.

Lucas starał się nie biec przez kolejne sale tego wampirzego przybytku. Nie, w zasadzie nie czuł w ogóle strachu. Raczej gnała go ciekawość. Tym bardziej, że przechodząc przez Elizjum, rejestrował nadzwyczajną liczbę wampirów, z których większość bezbłędnie rozpoznawała w nim śmiertelnika. Zastanawiał się, czy ktokolwiek pokusił się o sprawdzenie, czy czasem nie było w nim czegoś więcej... Uśmiechnął się do siebie, pewnie podnosząc wzrok, aby napotkać stalowoszare spojrzenie wyjątkowo urodziwej Kainitki. Powoli zsunął wzrok z jej sylwetki na łuk prowadzący do kolejnego pomieszczenia, mając nadzieję, że jej zainteresowanie nie wynikało z apetytu.
Hermetyk bez wahania przeszedł przez łukowate sklepienie i znalazł się w mocno specyficznej sali.
- Dobry wieczór - powiedział ni to w przestrzeń, ni to do jedynego siędzącego tu wampira i zajął ostatni fotel z tak dobrym widokiem na wejście.
- Dobry wieczór - odpowiedział jego aktualny towarzysz, ale ewidentnie nie zamierzał zagajać. Lou też nie zamierzał. Wolał obserwować. Szczególnie, że pięć minut po nim, do sali weszła lekkim, nieco kołyszącym krokiem smukła, ciemnowłosa i stalowooka Kainitka, ta sama, która przedtem mierzyła go spojrzeniem. A wraz z nią jej zupełne przeciwieństwo, jasna jak mała żarówka, bo z tym mu się skojarzyła, niska i krągła blondynka. Te dwie osobniczki nie zaszczyciły żadnego z nich nawet lekkim skinieniem głowy, zamiast tego, odeszły w najdalszy kraniec sali i pochylone ku sobie, rozmawiały.
Sparkes ustawił na stoliku przed sobą prezent dla Księcia. Wraz z rosnącym zadowoleniem z dokonanego wyboru, poczuł rodzące się gdzieś w podbrzuszu zadowolenie innego rodzaju. Był wśród wampirów. Oddychał tym samym powietrzem, co one... Wróć. Oddychał tym samym powietrzem, które one wciągały w siebie, aby mówić. I wypuszczały wraz z kolejnymi słowami wypływającymi z ich ust. Był satysfakcjonująco świadom, że raczej niewielu Magów mogło gościć wśród tych istot. Szkoda tylko, że żadna nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną jego osobą, ponieważ z przyjemnością wypróbowałby swoją umiejętność konwersacji na jednej z nich.
Jego rozmyślania przerwało wejście kolejnego osobnika

Adrien był ubrany w elegancki, wygodny i nieograniczający jego ruchów garnitur. Najchętniej włożyłby do ukrytej kabury jakąś broń (bądź kilka), jednak wiedział, że w Elizjum noszenie takowej jest absolutnie zakazane. Nie chciał jednak opuszczać swojego loftu bezbronny. Nie chodziło o to, że się bał. Nie miał czego się obawiać, to on był w końcu drapieżnikiem. Broń była jego przedłużeniem, nierozerwalnym elementem wizerunku. Jedni nakładali na siebie tony makijażu, czy nie rozstawali się z Ipadami, on wsuwał chłodny metal do kabury. Swojego dziewięciomilimetrowego waltera zostawił w zamykanej na kluczyk skrzynce, którą podsunął mu zapytany o przechowanie broni portier. Wygodne. Sam misternie zdobiony kluczyk zaś wsunął do kieszeni swoich spodni.
Przechodząc przez kolejne sale Elizjum, widział odwracające się za nim głowy. Głównie damskie, nie brakowało jednak i męskich. Nie zwracał na nie uwagi, miał teraz ważniejsze zadania przed sobą. Czuł podskórnie, że kolejne noce także będą oddane cielesnym uciechom, ale bynajmniej nie będzie w nich chodzić o słodką vitea uroczych kobiet, czy seks. Polowanie na ofiarę i wyduszanie z niej życia, bądź nie-życia, także można było przecież zaliczyć do uciech. Wolno, szybko, boleśnie, czy krwawo. Wszystko zgodnie z tym, jak zażyczył sobie zleceniodawca i o ile poparł swoje zlecenie odpowiednią sumą.
Kiedy przeszedł przez ostatni łuk, który dalej prowadził już tylko do kwater Księcia, skinął lekko głową na powitanie. W pomieszczeniu było już parę osób, jednak poza Vanessą Polaris, mniej lub bardziej oficjalnie - kochanką Księcia nie kojarzył nikogo z imienia i nazwiska. Jedna z twarzy wydała mu się znajoma, a po chwili dopasowała się ona do imienia i nazwiska, które przeczytał ukradkiem w teczce, na którą natknął się w posiadłości Księcia. Lucas Brian Sparkes, mag.

James nie przepadał za towarzystwem innych członków wampirzej społeczności, wyjątkiem byli jedynie członkowie jego własnego klanu, a i to nie wszyscy, jednak mężczyzna czuł, że dziś, choć nie do końca chętnie, będzie musiał zacząć współpracę z innymi. Nie, nie przeszkadzało mu to jakoś szczególnie, w końcu był profesjonalistą, a jego osobista etyka zawodowa jeszcze za życia nie pozwalała mu wyrażać niepochlebnych opinii o swoich współpracownikach, czy tym bardziej wchodzić z nimi w konflikty. Owszem, był uprzejmy, jednak jeśli już wypowiadał swoje zdanie, było ono pewne i wyważone. Żadnych pochopnych opinii. Assamita nie zamierzał uprzedzać się również od razu do propozycji Księcia, ba, w zasadzie chętnie zacząłby stałą współpracę z tym wpływowym Ventrue. Wszystko rzecz jasna ku korzyści i chwale jego własnego klanu.
Nie zatrzymywał się na czcze i puste rozmowy z innymi Kainitami, kiedy przechodził przez sale Elizjum. Czas na nawiązywanie wygodnych kontaktów rzecz jasna się znajdzie, jednak po misji, którą zamierzał wykonać dla Księcia. Wszedł do pomieszczenia, które wiedział, że służyło za poczekalnię przed rozmową z panem tego miasta. Nie dał poznać, że był lekko zaskoczony obecnością innych, którzy widać było, że oczekują również na przyjęcie przez Księcia.
Pochylił głowę, w lekkim geście powitania i zmierzywszy uważnie wzrokiem twarze, podszedł do ściany, opierając się o nią lekko. Tylko jednego oblicza zupełnie nie kojarzył. Mężczyzna z gładko zaczesanymi do tyłu włosami i regularnymi, mocno zaznaczonymi liniami szczęki. Ten musiał przybyć tu wyjątkowo wcześnie. Rozmyślania Jamesa przerwało nagłe wtargnięcie mocno różowowłosej istoty, która swój młody fizyczny wygląd, podkreślała zachowaniem.

Enma wpadła do poczekalni, niemalże biegnąc. Po drodze ignorowała zaskoczone spojrzenia, lekkie grymasy, które tworzyły się na twarzach mijanych przez nią wyniosłych postaci. Tak, oczywiście, nie mogli krzywić się z powodu jej wieku. To nie był zwykły świat, gdzie jej fizyczny wygląd, a przecież wyglądała na swoje niecałe osiemnaście lat, miał znaczenie. Tu wyglądając jak młoda dziewczyna, mogła mieć na karku kilka wieków. Chodziło o jej strój. I włosy. Tak, zdecydowanie o włosy. Wiedziała, że w opini wielu wyglądała niewystarczająco godnie. Roześmiała się. Oczywiście, niech tylko ośmielą się to powiedzieć Richardowi! Nie wyhamowała przed poczekalnią. Wpadła i dopiero na środku kolorowego dywanu przystanęła.
- Doooobry wieczór - przywitała się, z niechęcią zauważając karcące spojrzenie Vanessy, które już podnosiła się, aby podejść do młodej Bruji.
- Co ty tu robisz? - spytała Toreadorka niemalże szeptem, łapiąc ją za ramię i ciągnąc w stronę oddalonego stolika.
- Zostałam zaproszona przez Ricka...
- Księcia! Księcia. Nie mów o nim per Rick w towarzystwie innych! Nie wypada - syczała jej prosto do ucha jasnowłosa kobieta.
- Będę mówiła, jak mi się podoba, dopóki on mi nie zwróci uwagi - oznajmiła normalnym głosem Enma, wyrywając ramię z jej uścisku i rzucając się lekko na stojące pod ścianą sofkę.
Vanessa rozdała przepraszające uśmiechy znajdującym się w sali Kainitom i wróciła do swojej przyjaciółki.

Kolejna dwójka przybyszy weszła do poczekalni prawie równocześnie. Ciemny blondyn w skórzanej, nieco znoszonej kurtce, która na pewno widziała ze swoim właścicielem nie jedno i przejechała wiele kilometrów oraz ubrany jak barman, który ledwo co wyszedł ze swojej pracy, młodo wyglądający wampir z przeciwsłoneczymi okularami na nosie.
Safiri rozejrzał się po pomieszczeniu, które ktoś niewprawną ręką starał się upodobnić do wnętrz japońskich herbaciarni. Bardzo niewprawną ręką i bardzo nieumiejętnie. Japońską herbaciarnię dekorator chyba sobie wyśnił, a dodane tu i ówdzie siedziska w kwiatowe wzory tylko potęgowały to wrażenie. Gangrel kiwnął szybko głową w stronę zebranych, rzucając ciche "dobry wieczór" i postanowił zająć róg sali, bokiem do wejścia, jednak mając znakomity widok na całą salę i znajdujących się w niej gości.
Ciel niechętnie puścił przodem mężczyznę ubranego w skórę. Chłopakowi przemknęło przez myśl, że to może kolejny do kolekcji Brujah, jednak było w nim coś dziwnego. Nie tylko na młodym Brujahu zrobiła wrażenie nienaturalnie jak na wampiry ciemna karnacja nieznajomego. Kiedy Ciel rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył zebrane w poczekalni wampiry, uniósł niemalże mimowolnie brwi. Wizyta u Księcia zapowiadała się na większą imprezę, nim początkowo zakładał. Albo władca Ottawy zamierzał zrobić jakąś publiczną egzekucję, albo prosić o pomoc...

Kiedy wszyscy mniej więcej zajęli wybrane przez siebie miejsca, zegar wiszący na ścianie nad drzwiami do pomieszczeń Księcia wskazywał minutę do północy. Chyba każda osoba, znajdująca się w poczekalni zastanawiała się nie tylko nad pobudkami, które kierowały władcą miasta podczas wybierania tej... trupy, ale także, czy ktoś jeszcze przybędzie na wyznaczone spotkanie.
Po nabrzmiałej ciszy, dźwięk zegara wybijającego po kolei dwanaście uderzeń, zabrzmił nieco złowrogo.
Nagle, równo z ostatnim uderzeniem zegara, do sali wpadł jeszcze jeden mężczyzna. Rozejrzał się, nieco nieprzytomnie, aby nagle przemówić, ale zdecydowanie nie do kogokolwiek ze znajdującego się w pomieszczeniu towarzystwa.
- Dotarliśmy... Nie, nie, myślę, że zaraz będziemy wszystko wiedzieć.
Jakby na te słowa, poruszone jakąś niewidzialną siłą otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi do dalszych pomieszczeń. Mimo, iż spodziewali się ujrzeć zaraz Księcia Ottawy, ten nie pojawił się. Wychyliła się za to drobna, wyglądająca najwyżej na siedemnaście lat niebieskooka blondynka.
- Jego wysokość prosi - przemówiła cicho, cofając się wgłąb.
Po kolei, wszyscy zebrani w poczekali skierowali swoje kroki do kwater Księcia.
Anna przesunęła z ciekawością wzrokiem po zapraszającej do środka istocie. Oddychała, wyraźnie można było usłyszeć nieco trzepoczące się w piersiach serce. Jednak jej puste spojrzenie nie przypominało oczu ghula. Niepozorna dziewczynka gestem ręki zagrodziła drogę idącej obok niej przyjaciółce.
- Pani nie została zaproszona - oznajmiła bezbarwnym tonem Vanessie, zdecydowanie stając jej na drodze.
- Mogłabym cię zmiażdżyć ty mała suko - to stwierdzenie zdecydowanie usłyszeli wszyscy wchodzący, szczególnie, że wszystkie trzy kobiety zostały puszczone przodem. Annie miała ochotę zwyczajnie i po ludzku westchnąć. Vanessa nie potrafiła się zachować, szczególnie jeśli chodził o istoty płci pięknej, wchodzące w interakcje z Księciem. Jakiekolwiek interakcje.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, tuż przy śmiertelniczce pojawił się chudy Tremere.
- Seneszalu - usłyszała zza swoich pleców.
- Witajcie, Książe prosi, zgodnie ze stwierdzeniem naszej młodej przyjaciółki. Bez ciebie, Vanesso - ton głosu Seneszala ociekał słodyczą. Jadowitą słodyczą. Krągła Toreadorka prychając jak kot, obróciła się na pięcie i przepychając ostentacyjnie, wyszła.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 20-08-2011 o 00:29.
Crys jest offline