Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2011, 17:35   #2
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wyznawca, lekki krażownik klasy "Niuestraszony", Osnowa, w drodze do układu Albitern

Gregor Malrathor

- Za zwycięstwo, panowie. - kontradmirał Dronamraju uniósł kieliszek z likierem do toastu, po czym upił drobny łyk.
W ślad za nim poszli pozostali oficerowie zebrani na mostku Wyznawcy. Wszyscy od rangi pułkownika w górę.

Gregor również stał z kieliszkiem w swoim galowym mundurze. Admirał wezwał wszystkich oficerów wyższego szczebla, od pułkownika wzwyż, wręczył każdemu kieliszek likieru i upewnił się, że niżsi rangą oficerowie jego okrętu udadzą się wtenczas na inspekcję.

Pozostałym przy konsoletach i panelach oficerom skapnęło z tego szczęścia po kieliszku wybornego trunku, rozlewanego przez jednego z osobistych serwitorów służebnych kontradmirała.

Malrathor wiedział, że Hansowi by się to spodobało. Nie był w żadnym razie osobą celebrującą przedwczesne zwycięstwa. Tak jak pozostali w Korpusach Śmierci przeszedł przez wszystkie szczeble kariery osobiście, bez wsparcia szlacheckiego urodzenia. Po prostu od jakiegoś czasu chętniej czerpał drobne przyjemności od życia, zwłaszcza biorąc pod uwagę nieuniknioną śmierć... prędzej czy później.

Zamiast tego przysłał jego. Renota nie mógł przez zbyt niską rangę majora, co dało mu wymówkę do wysłania Malrathora jako jego reprezentanta.
Gregor uważał pułkownika za swojego przyjaciela, ale nie mógł się wyzbyć wrażenia, że ten mimo tych wszystkich lat walki ramię w ramię z wrogami Imperium chętnie wykorzystuje okazje by oddalić lorda komisarza ze swojego wzroku.

Na pewno zgodnie z jego własnymi słowami, Gregor był bardziej obyty i światowy.

Kontradmirał mówił dalej. Nie wezwał ich tutaj tylko, by częstować swoim alkoholem ponad trzydziestu mężczyzn. Nawet komisarz floty przydzielony do służby w jego cieniu, wydawał się rozluźniony. Chłonął każde słowo Irmana Dronamraju.

- Wezwałem was - mówca zatoczył ręką łuk po pomieszczeniu - wcześniej, zanim na właściwą naradę taktyczną przybędą przedstawiciele Astartes i Inkwizycji, ponieważ wiem, że wszyscy jesteście doświadczonymi dowódcami żołnierzy, którzy może ustępują im w zwyciężaniu w bitwach, jednak ostatecznie wygrywają wojny. Dlatego chciałbym zapytać was, zanim jeszcze oficjalnie zechcecie przedstawić materiały i przygotowane analizy... - zawahał się przez chwilę - Jakie macie plany działania. - Wskazał ręką kolejne wielkie ekrany taktyczne i panele informacyjne po czym podszedł do blatu taktycznego wydawał się być rodzajem szkła zapełnionego runami. Ponad nim pojawił się po chwili trójwymiarowy obraz kolejnych planet układu z zachowaniem proporcji i kolejności.

- Wierzę, że zapoznaliście się już ze specyfiką naszego obszaru działań. Powiedzcie mi, jak flota może wam pomóc. Jeżeli chcemy, by cele strategiczne w tej krótkiej kampanii wyznaczały kompetencja dowódcza, a nie kaprysy Inkwizycji, powinniśmy ustalić wspólny plan działań. - jego głos był spokojny a atmosfera wśród zebranych wskazywała na pewność, że porażka nie może mieć miejsca. Jednak wypowiedział innymi słowami ich wątpliwości. Byli wysuniętą flotą uderzeniową, złożoną z szybkich jednostek, krążowników uderzeniowych Astartes oraz jednego osamotnionego w swojej potędze Czarnego Okrętu.

Zapanował niewielki harmider, gdy różni oficerowie zaczęli składać luźne propozycje, podsumowywać fakty lub rozmawiać między sobą o możliwościach, choć na razie w kameralnej atmosferze. Większość z nich, na oko Gregora nie było w połowie tak doświadczonych jak jego kriegańczycy. Byli też jedynym pułkiem oblężniczym. Dostrzegał oficerów w umundurowaniu wszelkich regimentów z różnych planet.

Quaere, Czarny Okręt Triumwiratu, Osnowa, w drodze do układu Albitern

Sihas Blint

- Sfiksowałeś, Blint. - powiedział żołnierz, którego odbicie widział w bagnecie. Ostrze nałożone było na broń. Polerował ją szmatką bardziej z nawyku niż konieczności, siedząc na pryczy w ciasnym, klaustrofobicznym wręcz metalowym pokoiku gdzieś na przepastnym pokładzie krążownika. Sihas nie mógł się doczekać końca podróży.

Trzy godziny do opuszczenia Osnowy. Imperator chroni. - rozległ się wytłumiony głos z głośników zlokalizowanych w głównym korytarzu pokładowych kwater koszarowych.

- Jesteś świrem. Dosłownie. Nie możesz być dowódcą. Na rany Imperatora... Byłeś monitorowany przez Inkwizycję... poproś o opiekę medyka, powiedz im! Tak będzie prościej! - ciągnął litanię jego podwładny, też z elizjańskiego regimentu.

Znał tego żołnierza. To Likar Fottone. Jego najlepszy przyjaciel. Martwy od czterech lat.

- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy... - parsknęła mara i wyszła z pomieszczenia. Kapitan odwrócił głowę by upewnić się, czy przypadkiem jego umysł nie nałożył obrazu na prawdziwą osobę.
Likar miał ranę przechodzącą przez brzuch, z której zwisały wyrwane przez pocisk wnętrzności, tak jak było naprawdę. Z drugiej strony, naprawdę to jednak skonał w męczarniach. Tutaj raptem wyszedł, ciągnąc wnętrzności za sobą.

Dzisiaj jego schorzenie raczej nie dawało mu się we znaki. Dobry dzień.

Żołnierz odłożył broń i wstał do niewielkiego zlewu z kranem, odkręcając go by przemyć twarz. Poczynił przy tym dokładnych starań by jego oczy nie spoczęły na lustrze. Żył w ten sposób już zbyt długo...

- Kapitanie. - jego uwagę przyciągnął mechaniczny głos, jakby wybijania sylab narzędziami na metalowym poszyciu.

Odwrócił głowę do serwitora. Na jego oko nie wyróżniał się od tysięcy mu podobnych sług-konstruktów. Może miał twarz nieco bardziej wykrzywioną bólem niż zwykle.

- Inkwizytor prosi do siebie. Mówi... mówi, że będzie w przedziale więziennym a dalej pokierują kapitana serwitorzy. I żeby zabrać cokolwiek będzie kapitanowi potrzebne. - podjął się wielkich starań, by utrzymać kamienną twarz, po czym wyszedł. Pierwszy raz spotkało go coś takiego. Sihas pamiętał jeszcze reakcję Fottone'a, gdy ten przekazywał mu, że ma się stawić...

Na początku się bał, ale teraz wiedział, że to raczej rutyna. Najbardziej dociekliwi inkwizytorzy nie mogli znaleźć w nim śladu spaczenia i herezji. Dosyć pozytywnym była w takim razie sytuacja, w której stwierdzono zaburzenia psychiczne. Szaleństwo.
Każdy z nich, który choćby się otarł o jego regiment i zadał sobie trud by przejrzeć akta oficerów prędzej czy później go wzywał.

Już tylko trzy godziny... Jeżeli się pośpieszy, wróci na pokład startowy i zostanie przewieziony na Wyznawcę jak już wyjdą z Osnowy..

Aleena Medalae, Ardor Domitianus

Triumwirat mógł uchodzić za błogosławiony, ale po bliższym poznaniu jego członków nie można było uciec od prawdy.

Troje inkwizytorów podążało długimi i wąskimi korytarzami, mogąc iść najwyżej dwie osoby ramię w ramię. Zamykający pochód Astartes, z oczywistych względów odziany w tunikę ćwiczebną musiał się lekko pochylić, by nie zawadzać głową. Hospitaller podążała z nimi, wiedząc, co ją przyniesie dzień. Tylko w jednym celu wzywana była na pokład więzienny. Do tego zadania przede wszystkich Triumwirat powołał ją jako część wspólnej świty inkwizytorskiej.

Mijali niezliczone cele-izolatki. Dziesiątki okienek, w których może zmieściłaby się ludzka dłoń, odmierzało pokonany przez nich dystans. Wszystkie były zasunięte od zewnątrz, pogrążając więźniów w ciemności.

Ardor wyczuwał, że całkiem wielu z nich jest psionikami. Na szczęście te cele, w których ich trzymano, w niektórych przypadkach samotnie, w innych po kilkanaście osób na kilku metrach kwadratowych, chronione były warstwami świętych znaków ochronnych, psalmów nicości i innego typu mechanizmów zabezpieczających również zupełnie inny poświęcony psionikom pokład Czarnego Okrętu.

Troje inkwizytorów, dzięki pełnemu zjednoczeniu swoich celów, środków i autorytetu posiadało władzę nie mniejszą niż dowolny lord inkwizytor w Segmencie. Wyjaśniali im wszystko po drodze.

- Obiekt to pochwycony w niezwykłych okolicznościach Astartes, niemal na pewno renegat wyznający Mrocznych Bogów, psionik o wyjątkowych zdolnościach. - zaczęła Patricia Koln, członkini Ordo Hereticus. Była to postawna kobieta, której, czarne włosy byłyspięte w koński ogon z pojedynczym wygolonym pasem włosów z prawej strony głowy. Tam do implantu mózgowego dochodziły kable nieznanego im przeznaczenia. Gdyby miała broń, z jej ubiorem wyglądałaby jak oficer Gwardii Imperialnej. Wiecznie poważna, w przeciwieństwie do jej współpracownika.

- Wyjątkowo niebezpieczny typ. - podjął nie bez nutki rozbawienia Geo Mantamales, przedstawiciel Ordo Xenos. Był to mężczyzna w kwiecie wieku, wysoki i kościsty, o iście archetypowym wyglądzie jeżeli dodać do tego starannie przystrzyżoną bródkę oraz łysinę. Odziany był w oliwkową tunikę, nałożoną na to brunatną kamizelę i czarny płaszcz wylewający się spod kołnierza i nie pozostawiających wątpliwości co do statusu inkwizytora naramienników.

Co zainteresowało Ardora, to fakt, że jego obecność w Osnowie była silniejsza niż innych, ale gdy się na niej skoncentrować rozlewała się i scalała poza spektrum nadnaturalnego wzroku. Jakby sięgał garścią do naczynia z wodą i po wyjęciu dłoni ciecz nie pozostawała tam, a przelewała się przez palce... zanim ponownie przybierze kształt naczynia.
Co zainteresowało Aleenę to bezczelne i jednoznaczne spojrzenia, jakimi Inkwizytor ją obdarzał. Podczas jednej z takich sytuacji, kontynuował wyjaśnienia.

- Samodzielnie zabił trzynastu szturmowców uzbrojonych w wysokocieplne lasery. Było tam kilku operatorów potężniejszej broni, rzecz jasna. Trzymany jest w polu statycznym, podobnym do tego, w jakim spoczywa primarcha Ultramarines na Maccrage. Zadamy mu kilka pytań a potem zdecydujemy, co z nim zrobić.

Trzecia osoba była drobna w porównaniu z dwójką Inkwizytorów. Niska kobieta miała bladą cerę jasnobrązowe oczy. Jej twarz byłaby nieskazitelnej urody, gdyby nie chorobliwa białość maska błogiego spokoju, w jakim zdawała się zastygnąć. Włosy, jeżeli miała, skryła pod kapturem szarego habitu, który przyozdobiła jedynie emblematem Inkwizycji w postaci wisiorka zawieszonego na szyi.
Nazywała się Locannah Coirue i według niektórych była świętą. Jakkolwiek zarówno Domitius jak i Medalae zdawali sobie sprawę z przesady w tym stwierdzeniu, wiadome było iż miała reputację osoby o anielskiej cierpliwości i dużej skuteczności jako inkwizytor Ordo Malleus. Jej Szary Rycerz podlegał bezpośrednio, choć współdzieliła przywilej dowódcy z resztą Triumwiratu.

Kilka minut trwała wędrówka i autoryzacja przejścia przy kolejnych grodziach bezpieczeństwa. Zapuszczali się do coraz lepiej zabezpieczonych obszarów. Ostatecznie doszli do właściwej celi ulokowanej po lewej stronie korytarza. Koln podeszła do serwitora obsługującego konsoletę sterującą pomieszczeniem. Podała swój kod autoryzacji tak, aby jej współpracownicy go nie poznali.

Podwójne grodzie do adamantowego pomieszczenia rozsunęły się pionowo i poziomo. Pomieszczenie było zupełnie ciemnie, ale Ardor i tak widział odzianą w szatę koloru kości sylwetkę mogącą należeć tylko do Kosmicznego Marine'a. Klęczała na podeście który miał być...
On się rusza.
W tym momencie inkwizytor Coirue też to zauważyła. Podniosła rękę. Znieruchomieli.
- Co się dzieje? - wyszeptała zdezorientowanaKoln, zarówno do nich jak i serwitora.
- Pole jest wył... - zaczął Mantamales, gdy dzięki wpadającemu do pomieszczenia światłu wszyscy zauważyli wykrzywioną bólem twarz Astartesa podnoszącą się ku nim.

Nagle, przerywając straszny bezruch inkwizytor z Ordo Malleus została ciśnięta o ścianę za nią jak szmaciana lalka, wyrżnąwszy o nią plecami padła na ziemię. Cofający się Mantalames wrzasnął do Ardora:

- ZABIJ GO!

Orien

Planeta...
I okręt...
Kapelan... martwy...
Dobrze...?
Żaden nie przeżył... tylko... dziecko i... znajoma twarz...
Bez znaczenia...


Nie było to delikatne przebudzenie.
Czuł, jakby całą wieczność spędził w zupełnej ciemności, z powietrzem w płucach, którego nie mógł uwolnić do poziomu bólu, z uwięzionym oddechem i nieruchomym każdym mięśniem... Całą wieczność.
Ale żył. Poruszał rozedrganymi kończynami w takim stopniu, na jaki to pozwalało. Drgawki omal nie zmusiły go do przylgnięcia do zimnego, metalicznego podłoża.
Ciemność wciąż nie ustępowała. Przypomniał sobie coś... zakapturzona sylwetka... pytania...
Zdrajcy...
Tylko... kto?

Nagle jego umysł eksplodował tysiącem doznań, z których w poprzednim życiu sobie nie zdawał sprawy, z ucisku skóry, migotania przed oczami ferii barw mimo całkowitej ciemności, odgłosu własnej, płynącej w żyłach krwi... Doszły do tego setki myśli i wspomnień, które wydawały mu się nie należeć do niego... jakich wspomnień?
Pamiętał okręt... ludzi w pancerzach... słowa o herezji... Ucieczkę przez hangar... rozbicie... odkrycie że żyje i jest przesłuchiwany...
Człowiek nigdy więcej ludzki, pojawiła się w jego głowie myśl.
Wtedy dojrzał Osnowę. To było jak powrót do rodzinnego miasta i odkrycie, że połowa mieszkańców została bestialsko wymordowana, a druga połowa z radością tego dokonała w zupełnym szaleństwie.

Było tego zbyt dużo. Nie krzyknął, ale poczuł własne łzy na policzku i krew w kącikach ust. Wtem dojrzał światło.

Zarysy kilku postaci, zupełnie czarne sylwetki przesłaniające boleśnie rażące światło. Trzy osoby... w szatach, jedna w pancerzu... oni?
I jeden z Astartes... Kosmicznych Marines.... jego braci.
Zdrajcy... ale kto?

Poczuł potężne psioniczne natarcie na jego umysł, które w swoim stanie odparł chyba tylko przez przeładowanie własnego umysłu doznaniami.

- ZABIJ GO! - usłyszał przepełniony szałem i paniką głos gdy wyższa z sylwetek w szatach wskazała go ręką, po czym wycofał się za kolosa zrodzonego z genoziarna.

Wtedy wytrwałość i inkstynkty kosmicznych Marines wróciły do niego. Wiedział, kto był celem tego rozkazu...
Lecz... czy brat stanąłby przeciwko bratu?

Serafim Ehelion

Seraf obserwował uważnie walkę treningową. Jeden z jego braci z oddziału uderzeniowego, Giaed w tunice treningowej przy użyciu zwykłego miecza odpierał ataki dwójki zwykłych ludzi zachodzących go raz po raz z obu stron.

Może niezupełnie zwykłych...

Jeden z napastników to drobny mężczyzna urodzony w mieście-kopcu Graxkal gdzieś w Segmentum Solar, gdzie pracował jako swoisty szampierz pośród szlachty, zabijając w pojedynkach odważnych i dobrze wycenionych - w przerwach od przymierania głodem. Nie była to praktyka normalna w światch miast-kopców, ale widocznie gdzieniegdzie się ostała.

Otrzymawszy propozycję od inkwizytor Ordo Malleus nie zastanawiał się długo. Na oczach Sprawiedliwego zarzucił długim łańcuchem, który owinął się wokół miecza jego brata, po czym przyciągnął się sam do przeciwnika obniżając jego gardę i nacierając stalową buławą, kształtem przypominającą broń Adeptus Arbites.

W idealnej koordynacji sytuację wykorzystała kobieta w wymyślnie zdobionym czarno-czerwonym mundurze, walcząca halabardą. Równie ciemne włosy miała krótko przystrzyżone i kręcone a emblematy na jej jedynym naramienniku, prawym, wskazywały że należała do Hierarchii Heraclesa, jednej z gildii wojowników-ochroniarzy słynnej w mniej zmilitaryzowanych systemach sektorów okalających Wrota Cadiańskie. Rzuciła się na oponenta zamierzając zagłębić mu szpic wąskiego miecza pod łopatkę.

Oczywiście, Giaed obrotem torsu wyszarpnął wciąż oplątany wokół jego treningowego miecza łańcuch i po ruchu całego ciała byłby smagnął wojowniczkę ogniwami po twarzy, gdyby w porę nie uniosła puklerza którym zbiła atak, zataczając się kilka kroków w tył na skutek zupełnie nie przewidzianego ciosu.

Astartes opuścił miecz ku ziemi, pozwalając łańcuchowi się zsunąć, po czym przygotował się na kolejny atak pary przybocznych inkwizytor Coirue.

Oprócz niego, walkę treningową obserwowało trzech innych braci oraz Ath Kamsil, ich obdarzona darem jasnowidzenia przełożona, akolitka Ordo Malleus. Praktycznie nie wyczuwał w niej Daru, musiała więc być uzdolniona wyłącznie w tym zakresie. Bardziej przypominała mu Patricię Koln - zarówno przez ubiór, jak i styl noszenia jasnych włosów czy wręcz urodę. Z drugiej stronie, jeżeli chodzi o fizjonomię, inkwizytor Coirue nie była tak znowu jak na swoje stanowisko wyjątkowa. Zastanawiał się, czy to nie dzieje się ze wszystkimi ludźmi nie-Astartes w tej... profesji.
Malleus...

- Sprawiedliwy... - nagle, znikąd zaczęła mówić łamiącym się głosem akolitka. Zerknął na nią. Zaplecione ręce obecnie opuściła wzdłuż boku, a nie obserwowała walczących, tylko jakiś punkt między nimi. Punkt spoza tego miejsca... znał to spojrzenie, służąc razem z tę komórką inkwizycji dłużej niż jego wielebny brat, paladyn Ardor Domitianus.

Strużka krwi wypłynęła z nosa młodej kobiety, oddech przyśpieszył.

- Inkwizytor... inkwizytor ma kłopoty... poszła przepytać więźnia... - z trudem przełknęła ślinę. - Renegackiego Astartes... - dodała z dużym wysiłkiem, zanim oczy uciekły jej w tył głowy i zwaliła się na ziemię.

Walka natychmiast ucichła. Serafin był pewien, że jako jedyny słyszał jej słowa... Słyszał je bowiem w umyśle. Wątpił, by potrafiła je choćby wymówić w takim stanie.
O ile spojrzenie znał, coś takiego nigdy się nie zdarzyło.

Jeden z braci natychmiast uklęknął obok, aby sprawdzić puls. Wojowniczka z gildii natychmiast przypadła do niej, podnosząc jej powieki i nasłuchując, czy serce bije. Drobny szampierz wybiegł, zapewne po bardziej wykwalifikowanego medyka niż Astartes.

Mściwy Duch, barka bojowa Czarnego Legionu, Oko Grozy, kryjówka w fałdzie czasu

Wybrańcy Abbadona

- To ostatnia okazja, jaka się nadarzy. Na pewno macie wiele pytań. - powitał całą trójkę Zaraphiston, czarnoksiężnik Czarnego Legionu. W przedsionku wyglądającym na umocniony punkt bezpośrednio pod mostkiem okrętu, na którym byli, w pomieszczeniu ze stali i, gdzieniegdzie, demonicznej materii poza nim czekało dziesięciu Wybrańców. Byli to wojownicy, którzy oblegali Terrę, prowadzili milionowe armie i rządzili systemami.

Wszyscy stawili się na wezwanie swojego przywódcy. Zaraphiston gestem wskazał korytarz i poprowadził ich, mówiąc dalej do podążającej za nim czwórki. Wybrańcy eskortowali ich podążając z tyłu.

- Zadawajcie je. Odpowiem na wszystkie. Musicie zrozumieć, że od momentu gdy wkroczycie na teleporter, zostaniecie zdani na siebie. A to nastąpi niedługo, Furiacor[ już czeka. - ciągnął swoim sykliwym, głosem, jeszcze bardziej zniekształconym przez vox-nagłaśniacz hełmu.
Podążali inną drogą niż wcześniej - jednostki, które ich przywiozły, przetransportowały ich na pokład Mściwego Ducha. Teraz jednak szli nie do hangarów, a wspomnianego antycznego teleportera.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 20-08-2011 o 22:01.
-2- jest offline