Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2011, 01:31   #108
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Balric, Castelar, Cykor, Miłka, Uno

Minęły blisko dwa tygodnie od rozstania na skutym lodem jeziorze. Grupka podążała tropem Nasturcji z powrotem na południe. Wyglądało na to jakby córka Miłki specjalnie zostawiła za sobą magiczne ślady, coś w rodzaju ledwie wyczuwalnej smugi pozostałej po wielokrotnej teleportacji. Podążała w kierunku Wichrowych Gór, miejsca do którego początkowo udał się Marcus z najemnikami. Nie było co do tego wątpliwości. Co więcej pantera wysłana przez babcie przestała odpowiadać po blisko tygodniu. Zanim jej sygnał zanikł wyczuła poważne zagrożenie, a to oznaczało, że Vernon i Rosalinda mogli być już martwi. Pustelnik zniknął wiele dni temu, jak zwykle bez słowa. Natomiast ich nowy znajomy, chłopak wyciągnięty wieży, zachowywał się nadzwyczaj normalnie. Tylko co parę dni zdarzały mu się napady migreny, które ich spowalniały. Dopiero po zażyciu specjalnych medykamentów przygotowywanych przez wiedźmę był w stanie normalnie funkcjonować.

Wichrowe Góry w pełni zasługiwały na swoją nazwę. Kiedy opuścili pasmo wyżyn krajobraz zmienił się nie do poznania. Pozostały jedynie niskie, powykręcane drzewa, a w końcu i tych zabrakło. Tak samo było ze zwierzyną. Mocny wiatr chłostał wszystko co napotkał na swojej drodze niczym bicz. Wyrywał konsekwentnie ziemie aż do litej skały. Tylko co bardziej wytrzymałe organizmy były w stanie tu przetrwać. Z wodą nie było lepiej. Teren był istną pustynią. Pył utrudniał widoczność. W niektórych miejscach panowały warunki jak przy burzy piaskowej, nieprzerwanej burzy piaskowej.


Występowały tu unikalne formy skalne. Teren usiany był ostrymi, przypominającymi smocze kły skałkami, ukształtowanymi przez specyficzny mikroklimat. Tworzyły one kamienny las, pełen potencjalnych kryjówek i miejsc, w których ktoś mógł urządzić na nich zasadzkę. To w tym miejscu miał się rozegrać ostatni rozdział tej opowieści…

Szli powoli. Wszyscy obwiązali się w co się tylko dało, aby uchronić ciało przed atakującym zewsząd pyłem i piaskiem. Widoczność wynosiła co najwyżej trzy metry. Byli obwiązani liną na wszelki wypadek. Komunikacja była praktycznie niemożliwa. Wiatr nie szumiał, on ryczał wściekle zagłuszając każdy inny dźwięk. Po paru godzinach marszu w takich warunkach miało się wrażenie, że ten nieprzerwany warkot zastępuję nawet myśli. Jedynym sposobem komunikacji było krzyczenie do ucha drugiej osoby. Przodem szedł Węszyciel kierując całą grupą. Pozostał jedyną osobą, która była w stanie przeprowadzić ich przez taki teren. Babka i nowy chłopak ledwo dawali radę. Formację zamykał Cykor. Byli blisko Nasturcji, blisko Marcusa. W zasadzie tamta dwójka mogła w każdej chwili wyjść zza rogu.

Zaczęło się niepozornie. Wędrowcy usłyszeli w swoich głowach szmery. Początkowo nie wyróżniały się na tle wiatru, ale ich intensywność rosła stopniowo, aż każdy mógł rozpoznać, że był to kobiecy śpiew. Był równie słodki co niezrozumiały… nie dla jednej osoby. Czarownica rozpoznała formułę czaru. Nie była w stanie ostrzec pozostałych, spróbowała więc skontrować zaklęcie. Wiedziała kto je rzucał. Jej córka była potężna, a teraz miała jeszcze przewagę młodości. Nasturcja nie dała jej czasu. Wygrała. Zaklęcie iluzji spadło na drużynę.


Cykor, Uno

Przy mocniejszym podmuchy pyłu lina niespodziewanie puściła. Obaj próbowali znaleźć kogokolwiek w tej zawierusze. Cykor idąc z wyciągniętymi przed siebie rękoma, Nomesta używając swoich nadzwyczajnych zmysłów. Natrafili na… siebie. Rozpoznali się niemal od razu. Uno dał znak Sierżantowi żeby ten ruszył za nim. Wielkie łapsko spoczęło na ramieniu Węszyciela, któremu szybko udało się znaleźć niewielkie schronienie. Była to niewielka wnęka w skale. Nie mogli sobie dokładnie przypomnieć momentu zerwania więzów. Pamiętali jedynie śpiew kobiety. Nie byli pewni nawet kiedy go słyszeli. Dłuższa rozmowa nie miała sensu, należało działać. Kiedy z powrotem mieli wejść do ścianę pyłu, zobaczyli niewyraźną sylwetkę kobiety, która niczym duch wbiegła do ich kryjówki. Broń oczywiście trzymali w pogotowiu, ale okazała się być zbyteczna. Nieznajoma odsłoniła twarz i okazała się być człowiekiem tak jak i oni. Co więcej kojarzyli ją z obozowiska najemników.


- Myślałam, że nigdy was nie znajdę!
– krzyczała choć ledwo słyszeli jej głos. – Chodźcie za mną! Zaprowadzę was do obozu! Jest niedaleko!

Ciągnęła ich za sobą kilkanaście minut, aż dotarli do ogromnej szczeliny, w której uwolnili się wreszcie od natrętnego wiatru. Poruszali się powoli ledwo mieszcząc się w przejściu.

- Marcus mówił, że macie się zjawić. Szukaliśmy was od kilku dni. Wielka szkoda, że żaden zwiadowca nie trafił na was przed górami. Nie musielibyście tak długo błądzić. Jesteśmy na miejscu. Oto drugi obóz.
– wyszła ze szczeliny i wskazała ręką na skupisko namiotów. Nie wiedzieć jakim cudem, ale znajdował się tutaj nawet wóz magów. W tym miejscu nie było tak wietrznie. Wielkie skały dobrze ich odsłaniały.

Dopiero po chwili zauważyli, że góra, pod którą znajdował się obóz była wcześniej używany do jakiś bliżej nieokreślonych celów. Widać było na niej ścieżkę wiodącą na samą górę.


Co czekało ich w obozie i co się stało z pozostałymi?


Balric, Castelar, Miłka

Oprzytomnieli. Cała trójka stała w skalnym zagłębieniu. Wyglądało ono jakby ktoś wyciął w skale walec o idealnie gładkich ścianach. Był wysoki na przynajmniej dziesięć metrów, a jego średnica wynosiła trzy razy tyle. Nad nimi szalała burza pyłu i piasku, ale tutaj było spokojnie. Jaskinia, którą od razu zauważyli wydawała się być jedynym wyjściem. Nie zostali jednak tutaj sprowadzenie w charakterze więźniów.

- Matko. Synu. Chłopcze.
– Nasturcja wyszła z jaskini. Wyglądała jak zwykle majestatycznie. Stanęła w delikatnym rozkroku naprzeciwko Miłki. Oparła dłonie na biodrach, puszczając przy tym paladynowi oczko. Była w doskonałym nastroju i była bardzo pewna siebie.

- Marcus mnie przysłał. Nie życzy sobie żeby nasze osobiste porachunki wpłynęły na misję. – wzrok czarownicy przeszedł na Balrica. Taksowała go wzrokiem jakim matka nigdy nie powinna patrzeć się na swego syna. Na końcu spojrzała na Castelara i uśmiech jej zbladł. Dotknęła swojej lewej ręki automatycznie. Była niemal jak nowa. Niemal. Skóra na niej była cała czerwona. Musiała boleć jak cholera.

- Chciał abyśmy wyjaśnili sobie wszystko zanim… zanim zabijemy smoka. Chyba nie chowacie do mnie urazy prawda?


Vernon, Rosalinda

Poruszali się szybkim tempem, za szybkim dla czarodziejki. Musieli z czasem przystopować i robić znacznie więcej postoi. Czarna pantera przez jakiś czas kręciła się w ich pobliżu, ale w jednej chwili zniknęła i już więcej jej nie widzieli. Podróżowali jej tropem. Wiódł na południowy zachód, niebezpiecznie blisko miasta, w którym narobili sobie wielu wrogów. Podróżowali dobre pięć dni. Las stawał się coraz gęstszy. Nie był jednak tak szkaradny jak ten, w którym poznali Pustelnika. Był kolorowy i magiczny. W dosłownym i przenośnym znaczeniu tych słów. Wszędzie znajdowały się źródełka energii, z których można było czerpać przy rzucaniu zaklęć. Wszędzie też tętniło życie. Kwiaty każdego koloru tęczy kwitły pod ich nogami. Motyle najróżniejszych rozmiarów latały wokół nich. W nocy ciemność rozświetlały tysiące świetlików.

Był to zalążek raju, który pozwalał zapomnieć o trudach podróży. Pozwalał zapomnieć również o całej reszcie. Działało to bardzo powoli i było niczym niewykrywalna trucizna. Najpierw zamazywały się mniej istotne rzeczy z przeszłości. Następnie przychodziła kolei na dawkę szczęścia, które rozprzestrzeniało się jak choroba wypychając całą resztę. Podróżni nie zastanowili się nawet przez minutę, kiedy znaleźli roztrzaskany posąg pantery.

Szóstego dnia stanęli przed dziwnym budynkiem znajdującym się w środku puszczy.


Nie przyszło im do głowy, że jest to co najmniej dziwne. Pamiętali wyłącznie o tym, że mieli tutaj dotrzeć. Weszli więc do środka głównymi drzwiami trafiając na recepcje. Za drewnianą ladą stała istota ze skrzydełkami. Nawet nie mrugnęła widząc przybyłych, jakby się ich spodziewała.


- Witamy. Miło nam gościć tak uroczą parę. Jaki jest cen waszej wizyty? – zapytała wreszcie po długim ataku kaszlu. Jej głosik należał do jednym z bardziej irytujących rzeczy jakie usłyszeli w swoim życiu. Był potwornie wysoki i skrzeczący. Potworność.

Nie byli w stanie odpowiedzieć na proste pytanie. Wyręczyła ich jednak osoba, która pojawiła się w holu tuż obok nich.

- Zatrzymają się na dłużej– mały przykurcz trzymał w ręku dzwonek. Znali ten przedmiot. Kojarzyli jego działanie. Ręka kurdupla poruszyła się. Stracili resztki własnej woli.
- Proponuję ich umieścić razem z pozostałymi. Dziewczyna może sprawiać kłopoty.


Vernon

Ocknął się na przyjęciu. Kręciło mu się w głowie. Znajdował się w wielkiej sali wypełnionej poduszkami i sofami. Wokół niego spacerowały skąpo odziane kobiety roznoszące jadło i napitek. Było tłoczno. Rozpoznał kilku gości. Byli… byli wojownikami. Pracowali dla kogoś ważnego. Teraz śmiali się, jedli i obłapiali panienki. Jedna z nich stanęła przed nożownikiem. Miała na sobie jedynie przezroczystą krótką sukienkę. Nalała wina do jego pucharu, a następnie siadła na jego kolanach i zaczęła karmić go winogronem. Czuł jej miękkie ciało, które było lodowate.

- Spróbuj panie. – wcisnęła mu jedzenie do ust. Było pyszne tak jak dziewczyna była piękna. Zawroty głowy powróciły. Musiał zamknąć oczy. Vernon miał wrażenie, że cały świat kręci się wokół niego. Słyszał śmiechy żołdaków. Czuł kobiece krągłości ocierające się o niego. Jego zmysły były otumanione, ale mimo to zaczęły bić na alarm. Otworzył ponownie oczy. Wszystko wyglądało tak jak poprzednio. Służąca siedząca na jego kolanach pachniała błotem, tak, był tego pewien.

- Nie ma opierdalania się żołnierzu. – odwrócił głowę i zobaczył paskudną minę miejskiego krzykacza. Zniknął równie szybko. Był na misji. Dotarły do niego strzępy wspomnień. Jego organizm walczył ze wszystkich sił.


Rosalinda

Odzyskała przytomność w ciemnej, wilgotnej celi. Miała kajdany na rękach, które były połączone łańcuchem ze stalowym hakiem na suficie. Obok niej stał w takiej samej niewygodnej pozycji Crom. Spał, a przynajmniej tak wyglądał. W celi po drugiej stronie korytarza leżał miejski krzykacz. On w przeciwieństwie do nich był cały obwiązany łańcuchem. Zaczął gwizdać widząc rozbudzającą się czarodziejkę. Generał obok niej drgnął i otworzył oczy. Zwilżył językiem usta i stanął pewniej na nogach. Jego nadgarstki były w opłakanym stanie. Był goły od pasa w górę. Jego ciało przecinały krwawe pręgi.

- Pomoc jak przypuszczam? – z trudem wydusił z siebie mężczyzna. – Daliśmy się wymanewrować przez cholernego karzełka.

Rosalinda jęknęła z bólu kiedy jej pamięć nagle wróciła. Napłynęła w jednym momencie o mały włos nie rozsadzając jej skroni.

- No to po nas. - dorzucił więzień z na przeciwka.
 
mataichi jest offline