Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2011, 07:42   #111
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

JAMES WALKER, JUDITH DONOVAN, SAMANTHA HALLIWELL

Decyzja Solomona nieco zmieniła plany Jamesa. Nie mógł juz podkraść się do konia i jadąc na nim ściągnąć uwagę szalonych kultystów na siebie. Obie kobiety potrzebowały jego wsparcia, jego męskiego ramienia w drodze do domu Mirandy.
Samantha nadal wydawała się czymś mocno poruszona, a rany Judith mogły przecież przypomnieć o sobie w najmniej oczekiwanym momencie. Właśnie dlatego musiał towarzyszyć obu damom. Bo tego po prosty wymagał od mężczyzny niepisany kodeks postępowania.

Jako, że tłumek zgromadził się przed wejściem do plebani, droga przez główny dziedziniec nie wchodziła w rachubę. Musieli obejść kościół, skorzystać z drogi krzakami i polami, czy nawet krawędzią nieodległego lasu. Pogoda – do tej pory ich wielki przeciwnik, stała się teraz sprzymierzeńcem. Co prawda ulewa nadal przeszkadzała w szybkim poruszaniu się, ale tym razem również strugi deszczu dawały ukrycie przed niepożądanym wzrokiem i zagłuszały odgłosy ich ucieczki.

Kiedy Solomon z błyskiem w oczach ruszył do plebanii, wybierając drogę od tyłu, James, Judith i Samantha ruszyli w stronę chaszczy okalających tereny przy kościele.

Szybko mieli pożałować tej decyzji.




NORMAN DUFRIS


- Nazywam się Norman Dufris! – krzyknął głośno przekrzykując wiatr i deszcz – Jestem z bostońskiego biura śledczego! Proszę się natychmiast zatrzymać, albo otworzę ogień!

Czy widok rewolweru w rękach, czy też słowa Normana podziałały nieco na zgromadzonych ludzi – nie wiadomo. W każdym bądź razie Norman mógł im się teraz lepiej przyjrzeć. Było ich dziewięcioro – sami mężczyźni - poza księdzem Malcolmem, którego poznał na herbacie. Większość miała na sobie sztormiaki, poza kilkoma osobami noszącymi jakieś dziwne, przypominające szlafroki szaty. Podobną miał na sobie duchowny. Przypominała wielkie, czerwone oko, czy też koło opisane dwoma łukami.


Na widok Normana duchowny zatrzymał się zdziwiony. Wycelowana w jego pierś broń nie robiła na nim wrażenia.

- Dobrze, że pan jest! – wykrzyknął ksiądz patrząc jednocześnie w stronę idących za nim głosów.

Wiatr i deszcz cięły jego słowa.

- Ci miastowi zdewastowali mi kościół. Bałem się, że i mi zrobią krzywdę, więc pobiegłem po pomoc. Właśnie zastanawialiśmy się, co zrobić dalej, kiedy pan się zjawił.

Dopiero teraz wzrok duchownego spoczął na zabłoconym kształcie w sztormiaku. Podobnie, jak i Dufris ksiądz rozpoznał twarz.

- Boże! – wykrzyknął. – To Richard! Zabili Richarda! Mordercy!

Malcom oderwał wzrok od trupa z poderżniętym gardłem.

- Pomoże mi pan ich powstrzymać? – zapytał. – Oni chyba ubzdurali sobie, że w Bass Harbor znajduje się jakiś skarb i, jak pan widzi, nie cofną się przed niczym, dosłownie niczym, by go znaleźć. Najpierw świętokradztwo! To dlatego tak im zależało na obejrzeniu kościoła! Bandyci! A teraz .... morderstwo!

Gdyby gniew tłumu można było mierzyć na funty to .... właśnie. Norman poczuł się nieswojo obserwując zbieraninę rybaków. Poza księdzem nikt się nie odzywał. A ich emocje nie odbiegały od tych, jakie zazwyczaj okazywały ich połowy. Byli za spokojni. Za cisi. Za bardzo zdominowani przez duchownego.

Niby wszystko było w porządku, ale zawodowy brzęczyk w głowie Normana terkotał na pełnych obrotach.



SOLOMON COLTHRUST


Solomon nie czekał, aż James i panie znikną mu z oczu. Każda chwila była cenna. Pochylony ruszył w stronę tylnej ściany budynku przyglądając się oknom. Były pozamykane i zaciągnięto na nich okiennice. Przed sztormem, lub z innych powodów.
Colthrust wiedział, że aby dostać się do środka, będzie zmuszony wyłamać którąś z okiennic i potem zapewne wybić szybę. Na szczęście dla niego ulewa na pewno zdoła zagłuszyć tego typu operację.

Były żołnierz przypadł do muru przy jednym z okien i chwilę poświęcił na nasłuchiwanie odgłosów dobiegających ze środka. Nic to jednak nie dało. Słyszał jedynie chlust lejącej się z dachu wody i deszczu zalewającego nie tak odległy las.

Nie tracił więcej czasu. Wyłamał deski okiennic, co wymagało pomocy kolby rewolweru i podważenia zardzewiałych zawiasów, a potem tym samym narzędziem wybił szyby, dokładnie oczyszczając otwór tak, by mógł potem wejść do środka.
Ostrożnie, kuląc ciało, sforsował przeszkodę i znalazł się w wąskim pokoiku, który zdradziecki duchowny oferował dziewczynom. Na tapczanie nadal leżały notatki Judith i Lucy. Samej jednak kuzynki nigdzie nie widział.

Ostrożnie zajrzał do salonu, w którym Malcolm raczył ich herbatką. To, co zobaczył spowodowało, że jego oczy zrobiły się nieco większe.

Na podłodze leżało jakieś ciało. Ale nie była to kuzynka Lucy, tylko jakiś mężczyzna w wełnianym swetrze.

Solomona uratował jedynie przypadek. Odturlał się w bok, mierząc z pistoletu w stronę, gdzie wyczuł gwałtowne poruszenie. Panował nad sobą na tyle, by nie nacisnąć spustu. Z dwóch powodów – strzał na pewno usłyszeliby ludzie przed domem no i drugi – to mogła być Lucy.

I była.

W ręku trzymała głęboki, poręczny rondel, którym o mało nie ogłuszyła Solomona. Na jej twarzy malowały się różne emocje: determinacja, strach, konsternacja, zdziwienie i ulga, kiedy poznała kuzyna.

- Solomon – szepnęła. – Musimy się stąd zbierać. Oni mają resztę. Sam, Judith, Jamesa. Słyszałam coś, że chcą ich złożyć w ofierze.

- Są już bezpieczni. Mam plan. – odpowiedział Solomon - Uciekamy stąd. Słuchaj uważnie.



JAMES WALKER, JUDITH DONOVAN, SAMANTHA HALLIWELL


Szybko pożałowali decyzji ucieczki przez opłotki. Krzaki boleśnie chłostały ich ciała, a nogi grzęzły w błocie. Nie raz i nie dwa stopy ślizgały się na zdradliwym terenie, a kiedy opuścili krzaki i wyszli na otwarty teren wiatr dmący od oceanu o mało ich nie wywrócił.
Przez ulewę nie widzieli już wieży kościoła, ale to był dobry znak. Nikt też nie mógł ich zobaczyć stamtąd.
W końcu ich stopy trafiły na ubitą ścieżkę, a ona do Bass Harbor. Poznali domy, które wyłoniły się z deszczu. Byli na tej samej drodze, którą dzień wcześniej wyruszyli do domu wynajmowanego przez profesora.

Jeszcze kilkadziesiąt metrów i miną opuszczoną w pośpiechu tawernę, a potem ujrzą dom Mirandy. Jeszcze nie tak dawno szli obok niego w stronę kościoła, a James z takim poświęceniem targał obraz płonącej sowy. Cóż za ironia losu. Płótno zostało na plebani, którą Solomon zamierzał podpalić. Wtedy sowa faktycznie stanie się ognistym ptakiem. Jeśli nawet obraz skrywał jakiś sekret, w co tak bardzo chciał uwierzyć James, to zabiorą go płomienie. A notatki Lucy i Judith, a ich osobiste rzeczy, które zanieśli do plebani. Przecież Solomon nie da rady zabrać wszystkiego. Jeśli wznieci duży pożar, lub ten wyrwie się spod kontroli stracą najcenniejsze rzeczy, które wszak zabrali ze sobą licząc na to, że u księdza znajdą bezpieczną przystań. Może nieco zbyt pochopnie zgodzili się na plan Solomona. Cóż. Jeśli nawet, to zapewne juz wprowadził go w życie i nie byli w stanie nic z tym zrobić.

Już widzieli dom nauczycielki. Jeszcze kilkanaście sekund i dotrą do niego.


SOLOMON COLTHRUST


- Oszalałeś! – syknęła Lucy wysłuchując szybkiej relacji Solomona.

- Jeśli podpalisz plebanię, wezmą cię za podpalacza. Obudź się! Jeśli uciekniemy s tej wyspy zostawiając za sobą nie daj Boże trupy czy spalone domy, żaden sąd nie uwierzy nam w naszą historię. Z ofiar staniemy się sprawcami. Za podpalenie wlepią ci z dziesięć lat. A jak zostawisz tego nieprzytomnego człowieka w płomieniach to nawet stryczek! Nie jesteś na froncie! Tutaj takie czyny nazywa się nie bohaterstwem, lecz zbrodnią.

Pokręciła głową, zdumiona planem Solomona.

- Ja zabieram, co najważniejsze i uciekam w las. Spróbuję dotrzeć do Somesville i wezwać jakąś pomoc. To tylko trzydzieści mil stąd. Dojdę około północy. Chyba, że uda mi się odzyskać konia. Wtedy dojadę jeszcze przed zmrokiem.

Przeszła nad ciałem nieprzytomnego rybaka i gorączkowymi ruchami zaczęła zbierać notatki z drugiego pokoju.

- Ty wracaj do reszty i powiedz im o moich planach. Przeczekajcie gdzieś do mojego powrotu i nie róbcie niczego niezgodnego z prawem. Co ty na taki plan?

Mówiła ściszonym głosem. Solomon wpatrywał się w kuzynkę Lucy, w lampę naftową stojącą na stole w kuchni, na ogłuszonego mężczyznę, który lada moment na pewno się ocknie, w ponure wnętrze plebani. Różne potrzeby walczyły w jego duszy. A jedna potrzeba mroczniejsza od drugiej.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-08-2011 o 07:45.
Armiel jest offline