Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2011, 18:43   #186
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Decyzja została podjęta. Po rozmowie z przyjacielem nie ma innego wyjścia.

Jest wieczór. Chylące się ku zachodowi słońce rzuca coraz dłuższy cień mojej postaci. Cień, przynajmniej on nie ma drugiej strony. Płaski jak naleśnik, podążający za osobą będącą jego źródłem … tylko źródłem, bo twórcą jest coś innego … ognista kula słońca. Wracam do hotelu. Droga prowadzi mnie pod same drzwi z jedynym w mieście napisem. Wspinam się po kilku stopniach, bezgłośnie uchylam drzwi. W środku nie ma nikogo, nasz stolik pozostaje pusty. Nikogo poza Clarkiem … tym drugim Clarkiem, ale on przecież zawsze jest. Posyła mi niewielki i prawie niezauważalny uśmiech … jakby wiedział …
Mijam go, nie mam ochoty na uprzejmości, zdawkowe słowa, ukłony i cały ten rytuał cywilizowanych ludzi. Wchodzę na górę do korytarza gdzie znajdują się nasze pokoje. Jest inaczej niż w wizji, nic jak się zdaje nie zmieniło. Korytarz jest utrzymany w idealnym porządku. Komplet lamp … żadnej nie brakuje, ani jedna nie jest stłuczona ... oświetla klaustrofobiczny karridor kojarzący się mi z wagonem sypialnym. Rząd drzwi po prawej stronie. Niespiesznie idę do samego końca. Ostatnie drzwi błyszczą się idealnie wypolerowaną forniturą. Nie powinno ich być to przecież za nimi nie ma pokoju. A może jednak jest tam jakiś pokój. Przez chwilę walczę z chęcią naciśnięcia klamki. Wczoraj na pewno bym to uczynił, dzisiejszego ranka również, ale teraz wszystko nabrało innego znaczenia. Z lekkim uśmiechem na ustach odwracam się na pięcie. Idąc mijam zamknięty pokój … ten chyba należy do Voighta. Zatrzymuję się przed pokojem Vincenta. W wizji drzwi były uchylone.

Naciskam klamkę. Nie są zamknięte na klucz. Wchodzę do środka, zapalam światło i rozglądam się. W pokoju panuje porządek, idealnie czysta pościel jest starannie rozłożona na łóżku. Moją uwagę przykuwa portret na ścianie. Podchodzę bliżej i zdejmuje z haczyka obraz, przyglądając się mu. Twarz przedstawionej na nim kobiety wydaje mi się znajoma. O ile jestem w stanie sobie przypomnieć, widywałem ją już wieczorami w lobby jedynego hotelu Samaris. Zapalam lampkę na stole, by lepiej przyjrzeć się portretowi. Tak, poza tym, widziałem już tę twarz wcześniej - w którejś ze swoich wizji. U boku kobiety stoi młody chłopiec, w zasugerowanej zapewne przez portrecistę pozie.

Spoglądam na blat sekretarzyka, oświetlonego teraz lampką. Leży na nim dziennik podróży i oczywiście kartka z wiadomością … ta sama, którą widziałem w wizji. Podchodzę do ściany z zamiarem odwieszenia portretu, ale gdy podnoszę go do góry, coś zwraca moją uwagę. Odwracam niewielki obraz. Ramy portretu funkcjonują dwustronnie - po drugiej stronie zamiast szarego papieru nieoczekiwanie również znajduje się malowidło. Również portret. Przedstawia on tę samą kobietę, ale widocznie młodszą niż z drugiej strony. Jest też inna istotna różnica, obok kobiety zamiast chłopca stoi dziecko odmiennej płci. Z portretu patrzy pogodna dziewczynka, która na rękawie gustownego stroju ma wyhaftowaną literkę H.

To the other side … to the other side … to the other side …

Przypominają mi się słowa Nathana. Epizod naszej rozmowy o dwóch stronach jasnej i ciemnej, dwóch stronach tej samej monety … Biedny Nathan on już jest po drugiej stronie. A co jeśli miał rację i jest tylko jedna strona?

Oglądam chwilę portret, a potem odwieszam go na ścianę. Jeszcze raz spoglądam na dziewczynkę stojącą obok kobiety.


Podchodzę ponownie do sekretarzyka. Bez celu wertuję dziennik podróży. Jest niekompletny, brakuje wiele opisów podróży, do tego zupełnie niezrozumiale urywa się nagle. Jak ta znaleziona w Trahmerze kartka papieru. Powoli odkładam dziennik na blat. Na końcu ujmuję kartkę z wiadomością ... jestem pewien, że to ta z wizji. Podnoszę do oczu i czytam:

SAMARIS NIE JEST PRAWDZIWE! ŚCIANY TO JEDYNIE DREWNO I PAPIER! DEKORACJA! ZA NIMI NIE MA NIC!

Nie jest prawdziwe ... drewno i papier. Informacja nie ma dla mnie większego znaczenie. Ujmuję w dłoń pióro, maczam w atramencie. Przez chwilę waham się czy postąpić zgodnie z prośbą Nathana i nic nikomu nie mówić, czy może pozostawić znak, wskazówkę. Patrzę na rozlewający się po kartce granatowy kleks.

Gdybym tego nie zrobił, nie byłbym tym samym profesorem, tym samym Mauricem Watkinsem.
Równym pismem dopisuję na kartce:

Made the scene
Week to week
Day to day
Hour to hour
The gate is straight
Deep and wide
Break on through to the other side
Break on through to the other side!!!


Potem gaszę światło na biurku. Wyłączam kontakt przy drzwiach. Opuszczam pokój Vincenta. Zgrzyt zamka w drzwiach mojego pokoju. Ta sama czynność co przed paroma minutami w pokoju Rastchella. Zasiadam przy biurku, wyciągam czyste kartki papieru, maczam pióro w atramencie, potem kreślę pierwsze słowa: Podróż do Samaris.
Zaczynam od momentu opuszczenia Xhystos, podróż pociągiem, następnie lot altiplanem. Osoby, które spotkałem, miasta w których zatrzymywaliśmy się. Oczywiście najwięcej czasu zajmuje opis Trahmeru. Opis podróży kończę w momencie wejścia do łodzi.
Nie wiem ile czasu mi to zajęło, spoglądam na zegarek, kwadrans przed północą. Muszę się spieszyć aby zdążyć opisać wszystko do rana. Bo to wtedy najczęściej dopada mnie ten stan. Boję się, że może trwać długo i nie zdążę wszystkiego napisać.
Wracam do tekstu. Wielkimi literami kreślę nazwę miasta S A M A R I S.

To tu poznałem prawdę o samym sobie …


***

- Spocznij, przyjacielu...- jeszcze raz uśmiechnął się Clark, a uśmiech ten również wyglądał tak jak zawsze - ...wyglądasz na zdyszanego.
- Nathan … tyle czasu minęło - opowiedział uradowany Maurice, zajmując miejsce na ławce. - Ty tutaj … w SAMARIS? - dodał po chwili profesor. - Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać przyjacielu.
Nathan uśmiechnął się tylko. Siedzieli, jak kiedyś, jak gdyby nigdy nic. W oddali szumiał ocean, a oni wpatrywali się w błękitne czyste niebo.
- Samaris...- powiedział powoli Clark, nie przestając się uśmiechać. - Było warto.
- Myślisz? Ja mam coraz więcej wątpliwości.
- Ja mówiłem o sobie. - odparł po chwili dość długiego zamyślenia.
- Jak sie tu znalazłeś, kiedy przybyłeś no i najważniejsze dlaczego … Nathan mam tyle pytań ... - podekscytowany profesor wyrzucał słowa jednym tchem.
- W miejscu takim jak to...- założył nogę na nogę, tym razem odwrotnie - ...wszelkie sformułowania, które dotyczą czasu, stają się...- zastanawiał się chwilę nad słowem - ...nieprzystające. - O inne rzeczy pytaj, przyjacielu, ale obawiam się że tutaj najważniejsze dylematy musisz rozstrzygnąć sam. Ach, na jedno z pytań mogę przecież jednak odpowiedzieć. Jestem tutaj dla Ciebie, Maurice. Byś poznał prawdę.
- W miejscu takim jak to … - profesor mimowolnie sięgnął do pokrywającego twarz zarostu. W jednej chwili oczy straciły błysk jakim lśniły gdy Watkins ujrzał przyjaciela. - … wszelkie sformułowania stanowiące bagaż wiedzy z jakim się tu zjawiliśmy są … niepasujące. Nathan … - profesor dotknął dłoni przyjaciela - tu wszystko jest inne. Dzieją sie tu rzeczy zupełnie niewytłumaczalne. Coś stara się owładnąć moimi zmysłami. Nie wiem czym to jest … ale klnę się na zdrowie moich najbliższych … COŚ wchłania mnie, pozbawia werwy i możliwości działania. A najgorsze, że nie wiem jak z tym czymś postępować. To straszne Nathanielu.
- Straszne? - Clark wbił w niego spojrzenie, stalowe i pełne zdecydowania, tak jak kiedyś - W takim razie my sami jesteśmy straszni. Coś ma zamiar Cię wchłonąć...I co zamierzasz z tym zrobić?!
- Jak to co? - Watkins spojrzał na Clarka. - Skoro nie wiem czym to jest i jak z tym postępować to jedynym słusznym działaniem wydaje się być odwrót. Zamierzam stąd uciekać Nathanielu, uciekać póki nie jest za późno. Ty też musisz … nie możesz tu zostać.
- Jedynym słusznym działaniem? - Nathan nie wypuszczał jego dłoni - A co z poznaniem nieznanego? Czy nie po to, jak zawsze opowiadałeś, zostałeś naukowcem?!
Zamilkł, ale tylko na moment.
- Kiedyś nie uciekałeś. - dodał ciszej - Mogłeś uciec, ale wolałeś zrobić to, co słuszne choć niebezpieczne. I zrobiłeś to.
- Ale to kiedyś było w innym miejscu. A tutaj w Samaris … czym jest dla mnie Samaris? Jesteśmy tu od … widzisz nawet straciłem poczucie czasu a to nie jest dobry objaw. Nie czuje niczego dobrego w przebywaniu tutaj. Za to odczuwam silny wpływ czegoś nieznanego. Ryzyko jest zbyt duże … nie jestem przekonany do tego że warto je ponieść. Bycie naukowcem w Samaris nie ma sensu. Miasto jest źródłem fascynujących obserwacji, które można traktować jako coś niezwykłego, nie występującego w znanym świecie. Ale przebywanie tu … jest niebezpieczne przyjacielu. Pomóż mi znaleźć drogę wyjścia z Samaris.
- Drogę wyjścia...? - uśmiechnął się łagodnie - Ależ przyjacielu...
Otworzone usta zamarły na moment, potem Nathan westchnął i utkwił wzrok w gładkiej ścianie jednej z kamienic.
- Nie poznaję Cię, Maurice. Nie jestem człowiekiem nauki, ale przecież chyba to właśnie badanie rzeczy które nie są dotychczas opisane, a więc w pewnym sensie nie występujące w znanym świecie stawiacie sobie za punkt honoru. Wiele nagród naukowych przyznano za odkrycie rzeczy, o których świat nie miał pojęcia. Tak, Samaris jest niebezpieczne, to prawda. Przyroda jest niebezpieczna, niebezpieczne są światy naszych własnych umysłów. Całe życie pomagałeś ludziom, którzy chcieli od czegoś uciec. Najczęściej od siebie samych. Powiedz, co im zawsze radziłeś?
- Tu moje rady nie mają znaczenia. Co stanie sie z profesorem Mauricem Watkinsem kiedy miasto wchłonie go, posiądzie jego ciało, umysł, wolną wolę. Co stanie się z jego badaniami? Miasto nie pozwoli aby opuściły mury. Nic tu po nas przyjacielu. Musimy wracać. Ty też powinieneś … - Watkins spojrzał w oczy Clarka. - Z tobą stanie się to samo.
- Ja...- odwzajemnił spojrzenie - ...ja już nie istnieję. Zostałeś tylko ty, przyjacielu.
W oczach jego Watkins dostrzegł nagle bezdenną pustkę, jakby zajrzał w głąb mrocznej studni.
- Tak. To pierwsza z rzeczy, której musisz się dowiedzieć. Umarłem, a moja śmierć jest związana bezpośrednio z tobą.
Profesor poczuł nagle, że traci dech. Jakby lodowate powietrze wypełniło nagle jego gardło.
- Mówisz...kiedyś, w innym miejscu...- ciągnął Nathan - Zróbmy pewne założenia. Jedno: nie ma innych miejsc, albo inaczej: cały świat jest jednym miejscem. Drugie: załóż, że to już się stało. Miasto posiadło twój umysł, wolę i ciało. Trzecie: po tym wszystko jest takie jak teraz. Po tym, teraz jest wszystkim. Nie ma różnicy. Wszystko na nic, albo odwrotnie: w tym tkwi sens. Zrób wszystkie te założenia, przyjmij je i spróbuj zacząć rozmowę raz jeszcze.
- Zaczynasz mówić jak jeden z samaryjczyków.
- Nie analizuj. - zażądał, przerywając mu - Po prostu zrób te założenia. Na chwilę. Proszę Cię o to.

- Dobrze zrobię to dla ciebie. - Watkins uśmiechnął się do towarzysza po czym rzekł - Witaj Nathanielu, jaki piękny mamy dziś dzień, nieprawdaż?
- Dziękuję. - uśmiechnął się z wdzięcznością Nathan, a potem teatralnie wrócił do pozy z początku rozmowy.
- Piękny.
- I ten szum oceanu … jest taki uspokajający, to wręcz muzyka dla mych uszu.
- To też prawda...- Nathan zamknął oczy wsłuchując się w odległe fale - Ale ocean jest też bardzo niebezpieczny.
Otworzył oczy, unosząc je ku niebu.
- Samaris...- powiedział powoli nie przestając się uśmiechać. - Było warto...

Watkins ufał przyjacielowi i mimo obiekcji postanowił spełnić jego prośbę. Jednak jedno z wypowiedzianych przez Clarka słów nie pozwoliło profesorowi w pełni się zrelaksować. Podświadomie jego zmysły nadal były wyczulone.

- Warto … dla samego szumu uderzającej o plażę wody …
- Wielu podróżników starało się opisać Samaris...- pokiwał głową Nathan, nie wiadomo czy do ostatnich słów profesora, czy już do swoich myśli - ...objaśnić tajemnicę Miasta. Tworzyli różne teorie. Kto jednak powie, która z nich jest prawdziwa. Czy w ogóle taka teoria powstała. Tak wiele umysłów zapragnęło ją stworzyć. A przecież jedyna prawda, którą warto poznać, to prawda o samym sobie. Zawsze tak mówiłeś.
- Pewnie wielu, niektórym nawet udało się stąd wydostać. Wiesz Nathan, w Trahmerze znalazłem notatki i najwyraźniej odnosiły się do tego miejsca. Teoria dotycząca miasta … - Watkins zamyślił się na chwilę - … nawet jeśli powstała jest niepełna i jak na razie znajduje się w dziale bajek i mitów. Prawda o samym sobie … to prawda tak mówiłem pacjentom. Pamiętaj jednak, że nie można terapeutyzować samego siebie.
- Nie mówiłem o terapii. - odrzekł spokojnym głosem - Przecież takiej nie potrzebujesz? Samaris daje nam po prostu możliwość powrotu do czegoś, co już się stało. Spojrzeć na rzeczy...
Na moment zatrzymał potok słów.
- ...od drugiej strony...
- Dokonało, zakończyło … i bez emocji zajrzeć w dotychczasowe życie. To masz na myśli?
- Mniej więcej. Przejrzeć rzeczy, na które niegdyś nie było się gotowym. To jedna strona medalu. Ale jest i druga, ciemniejsza. Niewykluczone, że są to rzeczy które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Którą stroną odwrócony jest ten medal? Sam nie wiem.
- Brzmi to jak dwie drogi … światła i ciemności. Istniejące jednocześnie, jedna nic nie znacząca bez drugiej. Jak w tych książkach z drugiego obiegu. Świetlisty raj i ciemne piekło … Nathan czy ja umarłem?
- Religia. Ten aspekt to jedno z możliwych objaśnień Samaris. Czemu nie? Zasadniczym źródłem aktualnego konfliktu między sferą religii a sferą nauki jest doktryna osobowego Boga. Bóg umarł, powiedzieli nam dawno i wymazali go z ksiąg. A co, jeśli istnieje? Jeśli istnieje właśnie tutaj, albo my istniejemy w Nim?
Watkins popatrzył na przyjaciela. Nathan nigdy dotąd nie poświęcał się rozważaniom teologicznym, zresztą uważanym w Xhystos za wykroczenie.
- A co jeśli go faktycznie nie ma? - pytaniem odpowiedział Maurice. - Czy tak wygląda śmierć? - profesor ponowił swoje pytanie.
- Jeśli go nie ma, po śmierci nie ma niczego. - odpowiedział - Wtedy: nie możemy być martwi, bo w przeciwnym razie nie byłoby tej rozmowy. A jedno jest pewne - ja zginąłem, kierując rozpędzonym tramwajem. No i jeszcze jedno wytłumaczenie: ja nie istnieję, bo jestem tylko wytworem twojej wyobraźni.
- Spotkaliśmy się po katastrofie tramwaju … więc pozostaje to ostatnie wytłumaczenie. Poza tym będąc martwym nie rozmawiałbym z tobą … nawet jeśli istniałbyś tylko w mojej głowie. Po śmierci mózg obumiera … to zostało naukowo dowiedzione. A więc żyję … dotykam cię, czuję twoją obecność … nie możesz być wytworem mojej wyobraźni. Jesteśmy obaj w tym urokliwym miejscu … urokliwe Samaris, nieprawdaż?
- Kiedy i gdzie dokładnie spotkaliśmy się po tej katastrofie? - teraz to Nathan odpowiedział poprzez pytanie.
- Nie pamiętasz naszej ławki w parku. Co do czasu … wybacz ale nie mam do tego głowy. Na pewno było to po wypadku tramwaju koło szkoły muzycznej.
- Przypomnij sobie, czy to ja osobiście wręczyłem ci laskę, którą nosisz?
- Nie, umówiliśmy się telefonicznie w przed dzień mojego wyjazdu do Samaris. Niestety nie mogłeś przybyć ale za to pozostawiłeś tę laskę zawieszoną na oparciu ławki … o tak - Watkins zademonstrował sposób w jaki znalazł laskę. - Od razu ją poznałem, wiedziałem, że nie mogłeś przyjść w tym czasie i dlatego zostawiłeś ją dla mnie, wiedząc, że ją znajdę.
- Wszystko się zgadza, prawie. - odrzekł powoli - Za wyjątkiem czasu w którym, jak sądzisz, to się stało. Samaris...Czas, ten stary drań, przestaje mieć znaczenie. Ja zginąłem, Maurice, zginąłem rozbijając ten tramwaj. Przyczyna-skutek. Nigdy nie przyjąłeś tego do wiadomości.
- Nie to Goldmann prowadził tramwaj, to on go rozbił, nie ty … - Watkins patrzył rozszerzonymi źrenicami na przyjaciela.
- Nie. - Nathan też patrzył mu prosto w oczy. - Goldmann nie istnieje, nigdy nie istniał. To ja rozbiłem tramwaj. Dla Ciebie, przyjacielu.
- Dla mnie, dlaczego?
Nathan popatrzył na Watkinsa, przeciągle i z dość dziwnym wyrazem twarzy.
- Pamiętasz...- zaczął powolnym tonem, takim którym zwykle mówi się bliskim rzeczy trudne - Jak mówiłeś mi...o...Aniołach?
- Anioły, raj … ale jaki to ma związek z tramwajem i ze mną … nie rozumiem. Nathan, dlaczego doprowadziłeś do katastrofy?
We wzroku Nathana pojawiło się coś niespotykanego. Uczucie chłodu mieszało się we współodczuwającym Watkinsie z gorącem.
- Przyczyna-skutek. - odrzekł, jakby ostrożnie, badając reakcję rozmówcy - Przewidziałeś tę katastrofę. Ponieważ ją przewidziałeś.
Jakby zrzucił z siebie wielki ciężar, to właśnie odczuł profesor od strony przyjaciela. Clark nawet zdawał się być zdyszany. Po jego twarzy płynął pot, a oczy zaszkliły się.
- Zrobiłeś to dla mnie? Zabiłeś kilkanaście osób tylko dlatego żeby moje przeczucie się spełniło. - Watkins zamilkł na dłuższą chwilę. Gdy odezwał się ponownie mówił podniesionym głosem. - Nie, ja nie byłem powodem, przecież jak rozstawaliśmy się to radziłeś abym nie udawał się z ta informacją do Rady. Nathan … to nie ja byłem powodem. Powiedz, jak było naprawdę.
- Zrobiłem to. - odparł twardo. Gdy już raz wyrzucił z siebie to, co ukrywał, zaczął na powrót mówić pewnie, z niepokojącym niewzruszeniem i przekonaniem w głosie o słuszności swoich racji - Nie posłuchałeś mnie. Poszedłeś do nich. Gdyby przepowiednia się nie spełniła...Zabiliby Cię, przyjacielu. Musiałem to zrobić.

Maurice złapał się za głowę, wypuszczona z rąk laska zastukała o bruk. Trzymając się za głowę opadł na kolana. Potem skulił się jak po silnym ciosie w brzuch. Nie puszczając głowy płakał.

Zgrzyt. Ten zgrzyt, świst przesuwających się stalowych rzeczy po niewidzialnych szynach powrócił. Świat wirował, a spośród hałasu przebijał się jeszcze głos Nathana.
- Ale to nie wszystko. Gra toczyła się o coś więcej. Jesteś gotowy słuchać dalej?!
Maurice spojrzał na przyjaciela. - Czy jest coś więcej? - zapytał zrezygnowanym głosem.
- Tak. - szepnął Nathan, ale zaraz znów zebrał się w sobie i odezwał się głośniej. - To nie był jedyny...pierwszy...raz. Twoje przepowiednie...Pamiętasz...
Zamilkł jednak. Twarz stężała.
- Tak opowiadałem ci o nich wiele razy, w większości spełniały się … prawie wszystkie miały miejsce. Chyba nie powiesz mi, że za każdym razem to ty je spełniałeś dla mnie?
Milczał, wpatrując się w bezchmurne niebo.
- Na początku...- ciągnął swoją spowiedź Clark - ...robiłem to tylko dla swoich celów...Przyjacielu...Jest pewna część mnie, której nigdy nie znałeś. Której...Nie zrozumiałbyś. Ta część mnie jest w stanie poświęcić wiele dla idei...nazwijmy ją wolnością, choć teraz widzę że była taka tylko na początku...Ta część mnie nie wahała się nigdy użyć przemocy, którą ty się brzydziłeś. Nie potrafiłem pogodzić się z porządkiem świata, w który mnie rzucono, więc...Prowadziłem drugie życie, życie, w które nigdy byś nie uwierzył. A gdybyś o nim wiedział, wiedział kim naprawdę jestem, wiedza ta byłaby dla Ciebie śmiertelnie niebezpieczna...
Po twarzy Nathana płynęły łzy, ale jego głos nie łamał się. Po raz pierwszy Watkins widział, jak ten mężczyzna płacze.
- ...więc, na początku...Wykorzystywałem naszą znajomość, to co mi opowiadałeś...- na kamiennej, zroszonej łzami twarzy, poruszały się tylko usta - Ale potem...Potem zacząłeś znaczyć dla mnie więcej, coraz więcej...To było dla Ciebie ważne, tak ważne...Tożsamość, przekonanie które w sobie nosiłeś...Zostałem duchem, będącym zawsze gdzieś za twoimi plecami. Duchem sprawczym, posłańcem twoich przepowiedni... Przeznaczeniem...

- Przyjacielu, myślę ze było inaczej. Rzeczy, o których dowiedziałem się w trakcie podróży, wizje z przeszłości. Teraz dopiero to do mnie dociera i układa się w pasującą całość. Te wszystkie złe rzeczy, które przewidziałem i które miały miejsce … Nathan … - Watkins spojrzał do góry na siedzącego na ławce Clarka, szukał jego spojrzenia, a gdy ich wzrok spotkał się ze sobą powiedział - Teraz już wiem, że stałoby się to również wtedy gdybym Ci o nich nie opowiedział. Oni wszyscy mają cię za członka ruchu oporu … Nathan, oni mają racje!!! Mimo tego, że wiedziałeś, że będzie tam policja, robiłeś to. Podczas podróży poznałem jeszcze jednego tak zdeterminowanego człowieka. Chciał rozbić altiplan … Jerome Lautrec.

- ...stałyby się...również wtedy gdybyś mi o nich nie opowiedział...- załzawione oczy Nathana rozszerzyły się, rozchylił usta - Nigdy...Nigdy w ten sposób o tym nie pomyślałem...Ale może...Nie da się przecież tego stwierdzić z całą pewnością ... Stwierdzić, która strona medalu zwrócona jest ku słońcu. Jerome...- nagle jakby przypomniał sobie imię - ...tak. Więcej. Było więcej takich jak ja. Ale tylko ja...Ja zabijałem dla Ciebie. Byś mógł pozostać kim jesteś...
Popatrzył prosto w oczy przyjaciela. W jego źrenicach były rany.
- Maurice...Przebaczysz mi...?!

- To już nie ma znaczenia, teraz już nic nie ma znaczenia. Jak powiedziałeś wcześniej … albo nie żyjemy, albo jesteś wytworem mojej wyobraźni … Jak umarły ma przebaczyć nieżyjącemu. A druga ewentualność … miałaby oznaczać, że to ja zrobiłem te wszystkie złe rzeczy? Powinienem wiedzieć, powinienem domyśleć się, przecież jestem w tym dobry.
- Nie można terapeutyzować samego siebie...- wyszeptał Nathan, ale profesor chyba nawet nie słyszał. Ciągnął dalej.
- Dlaczego nic nie zrobiłem? Nathan … to również moja wina. Powinienem iść do więzienia, albo lepiej zostać powieszonym. Mam ci wybaczyć? Pomyślałeś jak mam dalej żyć z takim ciężarem? Spieprzyłem to przyjacielu … - Watkins zwiesił głowę, ukrył twarz pomiędzy kolanami, jego ciało przechodziły dreszcze.
- Nie! - Nathan wstał nagle - Ty...Pozostałeś czysty. Choć wiedziałeś, że możesz zginąć - wybrałeś wielkie ryzyko i poszedłeś do Rady, by ratować tych ludzi. Gdyby Cię posłuchali...Ale ja wiedziałem, że nie posłuchają. Ci wszyscy zabici...Obciążają moje sumienie, nie twoje, przyjacielu.
Maurice milczał, siedział na rozgrzanym promieniami słońca bruku. Słuchał słów przyjaciela. Myślami wracał do spotkań na ławce w parku. Zastanawiał się, w którym momencie popełnił błąd, co zrobił, albo może co zaniechał. Nie dało się odwrócić czasu, nie było możliwości zwrócenia życia zabitym. Nie było nawet możliwości stawienia się przed sądem i opowiedzenia wszystkiego. Powinienem skończyć na szubienicy … myślał profesor. Nawet jeśli nie da się wrócić to przecież można to zrobić tu … Myśl odebrania sobie życia w umyśle Watkinsa nabierała realnych kształtów.
- Nie ma więc w twoim sercu miejsca na wybaczenie...? - zapytał Nathan, z poszarzałą twarzą.
- Nathan … przyjacielu - Watkins wstał, podszedł do Clarka i objął go w silnym uścisku - … oczywiście, że Ci wybaczam.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 21-08-2011 o 18:45. Powód: italic
Irmfryd jest offline