| - Kurna mać... - syknęła Missy, irytowało ją to swędzenie. Momentami ledwo mogła wytrzymać, a jak już siebie widziała w duże brzydszej wersji, to aż chciała się... zabić. Ale nie mogła się przecież zabić - przecież tylko mięczaki się zabijają, a w tej sytuacji... zwątpiła na moment. Ale tylko na chwilę, lecz załamanie przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Kiedy jednak widziała, jak Revalion przemienił się w ohydę wielkości niedźwiedzia brunatnego z oślizgłymi mackami, zrozumiała, że to samo może spotkać ich...
Nawet największego bohatera czy twardziela spotykają chwile słabości, czasem też rozpaczy. Nie wspominając o zwykłych osobach. Missy nie uważała się za wielkiego hero, już na pewno nie w przypadku, kiedy to na własne oczy ujrzała po raz ostatni towarzysza podróży. Jejmość nie ukrywała faktu, że zdążyła nawet dość bardzo polubić półelfa, a już stracili go, najprawdopodobniej na zawsze.
- Dru... - szepnęła drżącym głosem do gnomki. - Jesteś... cała?
-Muszę się napić... muszę się... dużo napić... zdecydowanie napić.- mamrotała niczym mantrę gnomka, wreszcie półprzytomnym wzrokiem rozglądała się dookoła wrzeszcząc.-Kaktusik, gdzie jesteś ?! Do mnie....
Po czym pisnęła cicho.-Proszę.
- Kaktusa... - powtórzyła cicho do siebie Missy, po czym wrzasnęła jak opętana. - Kastusa tu kurwa nie ma!! -Muszę się napić.- odparła będąca w szoku kapłanka, nie reagując na krzyki Missy. Kastus zaś podszedł do swej pani i podał jej butelkę wina, którą ta zaczęła wypijać duszkiem.
Po czym kapłan podszedł z podobną butelką do Daphne.
- Chodź tu... - wyszeptała do Kastusa, z błyskiem szaleństwa w oczach. - Powiedz mi... - spojrzała mu prosto w oczy. - Kogo... kogo tu widzisz?! -No... ciebie...-stwierdził po chwili namysłu kapłan podając butelkę z winem.-Napij się... dobrze ci zrobi.
- Ach... krew - Missy smakowała wina. - Piłeś kiedyś krew, Kastianie...? Słyszałeś kiedyś... kiedyś taki wrzassssk? - złodziejka najwyraźniej oszalała. - Krew, krew, krew... - mruczała, pijąc wino. -Tak... i to wystarczający powód, by nie czynić tego ponownie.- odparł enigmatycznie Kastus.
Oblizała swoje wargi, i spojrzała na Kastusa z nieukrywaną pretensją.
- Co ty tam wiesz? O czym ty mówisz? - prychnęła, wypijając resztę butli. -Wiem dużo... i jeszcze więcej chciałbym zapomnieć.- stwierdził cicho kapłan.
- Zapomnisz... - oczy Missy zabłysnęły straszliwym szaleństwem. - Zapomnisz, zapomnisz, o wszystkim zapomnisz, ale kurwa nie możesz o niczym zapomnieććć... - pustą butelkę rzuciła w kierunku Dru. - Masz, Drusirro, pij ten ból na zdrrrowjie!! Wypij za jebane błędy na dole, wypij za Revaliona... - i tu pisnęła ze wściekłości. - I mnie zamorduj, o taaak... nie pij za mnie, biedny Revarrjó siedzi w tym gównie na dole, w gównie się taplaaa, jemu tam samemu na dhorre jesyty sssssmutno... - głos ostry jak brzytwa nagle złagodniał, przybrał wręcz nieco bardziej romantyczny charakter. - Ach, Kastionie, czy wiesz, że jest coś gorszego od śmierci? - Missy przybliżyła swoją twarz do kapłana. - Ech, jaka ja głupia, ja głupia, daj mi doświadczyć kwintesencji śmierci, nie tej, co przeszywa duszę i ciało, a tej, która rozkosz i bólu przeszywającego przynosi, och takkhh... - piersi rozszalałej złodziejki masowały klatkę piersiową kapłana. - Zhabij mnie w then spossóbh! - palce powędrowały na ramiona mężczyzny, aż te zaczęły się wbijać coraz głębiej w jego skórę. - Zhabij, dhaj mi rhozkoszy i tego jebanego bólu... dla zjednoczenhia!...
Kapłan jednakże przycisnął ją do siebie mocno, tuląc jej głowę do swego torsu i głaszcząc po włosach. Był silny, pod tym misiowatym wyglądem, kryły się twarde mięśnie.
- Czhemu mnje tulisz... - syczała Missy, pragnąca niczym żmija ukryć się w tych ramionami. Jej koszula rozpięła się, uwydatniając jędrne, piękne piersi. - Czemu takhh... - Daphne zaczęła powoli wracać do swego normalnego stanu, kiedy to przed jej oczami ujawniła się diabelska, brzydsza wersja jej samej. - Takhh... łagodniee, czemu nie zhabijesz, Kastionie? Jesteśh słaby!? -Przy wszystkich nie wypada... nie jesteś zresztą... teraz... źle się czujesz.-jednakże mimo tych słów jedna z dłoni kapłana wślizgnęła się pod koszulę i zacisnęła mocno na piersi. Zaczął ją ugniatać i mosować drapieżnymi ruchami palców.
- Ach, ty słabha, ulegająca pokusom człeczyno, kurrrewski pomiot, który wydhał na świat żmijee... - szeptała do ucha Kastusowi, jednocześnie oddając się jego męskim żądzom. - Żmihja podniosła łeb pełen czaru trucizny śmierthelnej - jedna pierś uwolniła się z odzieżowego więzienia. Missy zaczęła namiętnie całować Sembijczyka. - przeciw swhej naturze’... tworzycielom swoim... a stała się następnie... oparem trującym... i śmjerć innym przyniossła! - palce Missy wbiły się w jego ciało. - Oddaj się mjii, oddaaaaj - szepnęła namiętnie.
Kapłan jednak do oddawania się przy wszystkich nie bardzo palił. Nadal pieścił mocnymi ruchami dłoni nagą pierś dziewczyny i namiętnie oddawał pocałunki. Ale na tym to się kończyło... Nie posuwał się dalej. Nie bardzo też wiedział co zrobić w tej krępującej sytuacji.
Aż w końcu... Daphne powoli wróciła do swego stanu. I gorzko zapłakała - poprawiła swój wygląd, najwyraźniej do niej dotarło, co się stało. Już nie byli w karczmie. Byli już wolni, byli już wszyscy.
Tylko... Revaliona nie było. A ta prawda do złodziejki dotarła - bodaj wiele brakowało, by i ona tak skończyła? Ale dlaczego on? A dlaczego... nie ona?
- Co ja robię... - chlipała. -Popadłaś w eee... chwilowe załamanie i nagły przypływ chuci.- odparł cicho Kastus nadal trzymając dłoń na biuście dziewczyny, ale już nie pieszcząc jej.
- Zgłupiałam zupełnie. Najlepiej... - buczała. - Nie... potrząśnij mną... I odejdźmy stąd jak najszybciej... - Missy powoli przestała chlipać, otarła hardo łzy.
Cóż miał zrobić kapłan? Chwycił dziewczynę za ramiona i potrząsnął nią.
Missy cicho zachichotała:
- Dzięki ci... - mruknęła. - Idźmy stąd... -Dobra.- mruknął cicho Kastus. I zerknął na Dru. Kapłance opróżnienie butelki jakoś pozwoliło otrząsnąć się z szoku. Choć.. nadal była lekko otępiała.
Drużyna ruszyła dalej. Missy nadal czuła się podle i było jej straszliwie głupio z powodu chwili słabości.
- Na Tymorę... jaka ja jestem durna... - mruknęła z rozgoryczeniem Daphne.
Z narady towarzyszy wynikło, że po prostu pójdą dalej. Missy będzie musiała zostawić Revaliona samego... na dnie Otchłani, pod postacią ohydnego, mackowatego potwora. W myślach pomodliła się do Tymory i prosiła ją o wybaczenie, że zwątpiła w nią podczas walki w przeklętej karczmie. Chwila ciszy nie poprawiła nastroju złodziejki, choć ta przestała szaleć i łkać w ramionach kapłana Gonda. Zamyślona, nie dosłuchała, o czym wcześniej dokładnie debatowała reszta drużyny.
- Gdzie idziemy...? - mruknęła do Kastusa. -Z tego wszystkiego wygląda, że... za most.- stwierdził kapłan.
- Czyli... z tą kotwicą czy czymś tam nic nie będziemy robić? - odparła smętnie. -Potrzeba by zrobić jest, ale pomysłu nie ma... jak.-stwierdził kapłan.
- Bo to głęboko i pewnie duże jak cholera? -Coś w tym rodzaju..- potwierdził kapłan.
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |