To była spokojna noc, jeśli w tym mieście może w ogóle tak jakąś nazwać. Śmierdzącymi zaułkami maszerowały stada kotów miaucząc i walcząc o każdy kawałek śmierdzącego żarcia. Nocną ciszę nagle przerwał głośny wybuch...
- No żesz psia mać - krzyknął barczysty szarowłosy krasnolud wybiegając ze swojej chaty. Za nim przez drzwi buchnął kłąb dymu. - Niech no ja go dorwę... żartów mu się dowcipnisiowi zachciało... zasrane czarcie ziele - wtem poczuł smród palonego włosa. Panicznie zgasił tlącą się, zaplecioną w dwa warkocze brodę i począł drzeć się na całe gardło - Zapłacisz mi za to Anbarcie!! Jak tylko cię znajdę to cię własna babka nie pozna!! Nikt nie będzie sobie stroił żartów z Drogbara Gurnesa!! A ty czego się gapisz? - kopnął siedzącego tuż obok kota i wrócił do mieszkania.
Nie było ono specjalnie duże, ale miejsce było wykorzystane w maksymalnym stopniu. Wszędzie walała się aparatura alchemiczna. Na regałach pod ścianą było ustawionych kilkanaście małych buteleczek, wiele około dziesięciolitrowych beczek a także mnóstwo drewnianych pudeł i koszy. Drogbar Gurnes, bo tak nazywał się właściciel owego labolatorium, był znanym w okolicy alchemikiem a przede wszystkim browarnikiem. Uwielbiał eksperymentować z różnymi składnikami aby stworzyć jak najbardziej odlotowy trunek. Jeszcze do niedawna sprzedawał galony swoich napojów, ale teraz, gdy w karczmach zaczęły obowiązywać jakieś głupie normy jakości a konkurencja zaczęła zmawiać się przeciwko niemu, zaledwie kilku stałych delikwentów zaglądało do jego "posiadłości".
Czasy były ciężkie. On, niegdyś student jednej z najlepszych alchemicznych szkół, teraz musiał ciułać grosz do grosza aby mieć za co kupować nowe składniki. Co prawda uczelni tej nie ukończył, z powodu wyrzucenia za pijańskie bijatyki, ale mimo wszystko uznawał się za najlepszego fachowca w mieście. I w niektórych kwestiach faktycznie takim był. Jego specjalnością były przede wszystkim piwne mutageny. Wiele z nich "kopało" naprawdę nieźle, ale niestety wiele działało zupełnie na odwrót. Co prawda dawały po czaszkach wszystkie, ale przez wiele z nich ludzie lądowali w najlepszym przypadku w sraczu, a w tych gorszych na posterunku milicji lub w pobliskiej lecznicy. To głównie z powodu jego trunków wprowadzone zostały te karczemne normy, które on teraz przeklinał każdego dnia.
Potrafił też stworzyć niezłe bombki, ale zdawał się z tego wyrosnąć. Gdy był jeszcze podrostkiem cieszyło go wysadzanie śmietników, czy rzucanie gazowych fiolek pod okna sąsiadów, ale teraz jako już dojrzały krasnolud wiedział że takie coś odstrasza mu klientów, a ściąga na głowę milicję, której zazwyczaj udawało się wynaleźć w jego składziku kilka nielegalnych substancji. Kilka razy musiał się na prawdę słono tłumaczyć aby nie wylądować za kratkami.
Ostatnią z jego pasji było majsterkowanie. Do warzenia, często brakowało mu sprzętu. Na większość nie było go stać a części po prostu nie dało się kupić. Nie było zatem innego wyjścia jak zrobienie go samemu. Co prawda udanych może było z górą 20 procent jego wynalazków ale krasnal i tak był dumny patrząc na eksponaty oznaczone własnym nazwiskiem.
- I kto to teraz do cholery będzie sprzątał? Drogbar ty stary idioto jak mogłeś uwierzyć że ten chudy łachmaniarz sprzeda ci porządny towar? - załamany patrzył na zrujnowane mieszkanie.
Mało co dało się odratować, a na odnowienie labolatorium nie miał pieniędzy. Istniało jednak wyjście. W myślach dziękował że tym razem przeczytał plakat zanim go zmiął i użył w wiadomym celu. Niedaleko jego domu znajdował się słup z ogłoszeniami, z którego Barnes bardzo często korzystał w celu zaopatrzenia się w papier toaletowy. Z reguły nie czytał ich zawartości ale tym razem coś go podkusiło. A tym "coś" była wypisana dużymi cyframi kwotwa. Nie ociągając się wyciągnął ze stryszku duży podróżny plecak, spakował weń kilka podręcznych akcesoriów, wrzucił kilkadziesiąt butelczyn z różną zawartością, dopchał składnikami, które udało się odratować i udał się w stronę wyznaczonej karczmy... noc była ciemna, ale mało kto tak jak on znał drogi do miejskich karczem...
W środku było gwarno jak każdego innego wieczora. Krasnolud przywitał się z gospodarzem, i pokierowany przez niego udał się do człowieka, który zajmował się rekrutacją. Nie był wysoki ale lubił przedstawiać się wyniośle, toteż stanął naprzeciw dowódcy, poprawił swój wytarty granatowy płaszcz i wsadzając dłonie za pas rzucił
-Słyszałem panie że piknik organizujecie. Toteż i ja się zgłaszam do pomocy. Jeśliście stąd to pewnie mojego trunku kiedyś kosztowaliście. Browarnik Alchemik Drogbar Gurnes, do usług. - teatralnym wręcz gestem ukłonił się nisko - Zastanawiacie się pewnie po co ja wam tam. A no to już mówię. W podróży to wiadomo jak jest, chłopy się bidule męczą i każdy by chętnie co chlapnął od czasu do czasu. I nie bójcie się, że wam partię spiję bom piwa w życiu dosyć nawarzył i potrafię zrobić takie co by chłopa na nogi postawiło a nie o glebę nim miotło. Jak się który pochoruje to też się coś znajdzie. A jakby komu trza było po drodze kości porachować to i tutaj Drogbar Gurnes kilka sztuczek może wam panie pokazać. A to się jaką bombkę rzuci, a to pałką w łeb przycedzi. Na wojniem nie był ale bić się umiem, o to się panie nie bójcie... - jak gdyby brakło mu weny, tutaj zrobił na moment przerwę aby po chwili kontynuować -... no... to tego... kiedy ruszamy? - po czym uraczył purpurowego smoka nieco głupawym uśmiechem
Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 21-08-2011 o 20:27.
|