Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2011, 00:45   #143
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Dzieciństwo:
- Oi, Nansze, co robisz..?
- Pielęgnuje róże.
- Odcinasz słabsze pąki, żeby silniejsze mogły zakwitnąć.
- Tak jak ci powiedziałam, Vivaldus. Pielęgnuje róże.
- Rozumiem, ale to wciąż smutne. Jest smutek nad martwym jeleniem, czy ptakiem, ale nikt nie rozlewa łez nad pąkiem.
- Nie mów pięknych słów. Ty już jesteś mordercą… Vivaldus. A pąki… Pąki to ludzie, których zabiłeś. Dlaczego…?
- Powody są dla tych, którzy nie potrafią bez nich żyć.


Czerwone usta Reitei’ego rozbłysły z zadowolenia uśmiechem. Z niewielkiej podróżnej torby wydobył niewielką szmatkę i otarł powolnym ruchem swoje nieproporcjonalnie duże ostrze z posoki. Delikatnym ruchem schował je z powrotem do pochwy. Całkiem nieźle… jak na takie sieroty. Chociaż jego próba przyszpilenia wywerny do ziemi nie powiodła się, bestia leżała już na wznak, brocząc obwicie z kilku potężnych ran i stłuczeń, dymiąc od wyładowań magicznej energii wiedźmy. Tłum złożony z niektórych, nowych towarzyszy De Gyor’a, najemników, żołnierzy oraz asystującego chłopstwa był pogrążony w totalnym zamęcie. Reitei lubił chaos. Chaos kontrolowany. Awanturnicy i chłopi miotali się gdzie popadnie. Z upodobaniem przyglądali się szczątkom, szabrowali je, oddawali cześć ich nowym idolom, którymi stali się niektórzy charyzmatyczni członkowie drużyny Vivaldusa czy oddalali się czym prędzej w kierunku miasta w obawie przed kolejnymi atakami. Żołnierze postarali się trzymać fason i dyscyplinę. Ich uwagę przykuli oczywiście również pogromcy zielonego potwora.

– Czy to nie jest…? – jeden członek straży pochylił się nad maginią, leżącą w dole wyrwanym przez magiczną eksplozję.

Hah… Gra się rozpoczęła. Przepychanki zawsze mają miejsce w takich sytuacjach. Można się było spodziewać, że tego dnia nie będzie inaczej. Awanturnicy i chłopstwo zaczęli heroiczną obronę głównych podejrzanych, którymi oczywiście byli Reitei i jego nowi przyjaciele. Żołnierze nie naciskali zbytnio ku chwilowemu zaskoczeniu De Gyor’a. Zgodzili się co do bohaterstwa drużyny i zapowiedzieli wyjaśnić sprawę jak najprędzej. Reitei przeczesał swe bujne, seledynowe włosy palcami i zaśmiał się cicho, smutno. On przecież rozumiał, on przecież wiedział. Taka sprawa nigdy nie zostanie wyjaśniona. Czarodziejka i kompani zostaną potraktowani brutalnie i obcesowo, gdy tylko wdzięczny tłum spuści z nich wzrok. Żołnierze nie byli tak głupi na jakich wyglądali. Jednak Vivaldusa nie wspomniał nikt, ani razu, żołnierze najpewniej pomyśleliby, że jest jednym z awanturników. Sadystyczna natura półelfa wahała się co zrobić. Próbować ich ocalić, czy powierzyć wszystko naturze..? Z zamyślenia Reitei został wyrwany przez decyzję o natychmiastowym opuszczeniu skrawka klifów. Na razie nikt nie pragnął od nich wytłumaczeń. Ruszyli w drogę powrotną do miasta. Docierając doń, Vivaldus poczuł się wyraźnie nieswojo. Tatuaż zaczął pulsować. Potarł powoli delikatną, naznaczoną tym mrocznym znamieniem skórę w około jego prawego oka o głębokim spojrzeniu.

Przewidział kłopoty. Nad miastem, w oparach fioletowych mgieł, unosiła się gigantyczna meduza. Jej ciało było niewątpliwie eteryczne, gdyż nie naruszało zabudowań. Wiszący głowonóg wzbudził wielkie poruszenie wśród powracających ludzi. Reitei był zaskoczony. Czy przybyli tu po niego? Chcą zniszczyć go tak, jak jego mistrza? Niemożliwe. Skoro tak, hah… to tym razem trafili po zły adres… Źrenice Vivaldusa minimalnie rozszerzyły się i spojrzał się z dzikim uśmiechem na meduzę. Chociaż było to niedorzeczne, to Vivaldus czuł się cały podekscytowany. W tym samym czasie chłopi swoje wstawiennictwo dla wiedźmy zamienili na wrogość. Ktoś próbował bronić jej przez chwilę, lecz to również nie poskutkowało. Ludzie oskarżali ją o przywołanie pomiotu wiszącego nad zabudowaniami. Reitei’ego przechodziły ciarki podniecenia, tłumił w sobie szalony śmiech. Sięgnął ręką do po tytoń i zwinął go w bibułce zręcznym, pewnym ruchem, jednocześnie drugą ręką, poprawiając niebieską fryzurę. Już zdecydowałem. Trzeba będzie zmienić się w najniższego z najniższych. W aktora. Dostać kłamstwa spisane na papierze i tchnąć w nie życie. Naprzód… Reitei.

– Pozbądźmy się tej wiedźmy póki czas…! – dało się słyszeć krzyk z tłumu, a reszta drużyny jak na razie nie zdawała się reagować.

Vivaldus zapalił. Nieprzyjemna woń gryzącego dymu wypełniła powietrze. Reitei zaciągnął się i wypuścił szarą chmurę w kierunku gwardzistów i chłopów.

– Nie. – arogancki głos półelfa niósł w sobie groźbę, a dopełniał ją ciężki półtorak, przewieszony nonszalancko przez jego lewe ramię – Lepiej zostawcie tą panienkę. Jest pod moją ochroną. Ani ona, ani żaden z tutejszych magików nie posiada mocy, aby przywołać coś takiego, szczególnie w takim stanie. Są rzeczy pomiędzy niebem, a ziemią, o których nawet nie śmielibyście śnić. Przekażcie mi tych ludzi, a postaramy się pomóc.

Vivaldus ze swoim mrocznym tatuażem i aparycją wyglądał dosyć mistycznie na tle reszty. Błysnął półuśmiechem w kierunku tłumu.

- Zaufajcie mi.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 22-08-2011 o 00:51.
Mijikai jest offline