Piracka łódź zbliżała się coraz bardziej. Czy jej nikczemni pasażerowie będą chcieli z nimi negocjować? Czy zaniechają ataku, chcąc ratować swojego pojmanego kompana? A może piracką modłą po prostu ruszą bez zawahania na mniej licznych rozbitków, ciesząc się z faktu, że będzie mniej głów do podziału? Z każdym machnięciem wrażych wioseł byli coraz bliżsi poznania odpowiedzi na to pytanie. A co robił sam pojmany? Bezczelnie się szczerzył, odbierając kompanom Edgara resztki pewności siebie. Nagle, gdy łódź korsarzy była już niemal gotowa do cumowania, w oddali huknęło, buchnęło i z wizgiem spadającej gwiazdy uderzyła w nią kula armatnia*. Piraci i ich wehikuł w jednej chwili jeszcze istnieli, a w drugiej gwałtownie przerodzili się w chmurę krwi i drewnianych odłamków. Z wodnej mgiełki w oddali niczym legendarne lewiatany wyłoniły się dwa buchające ogniem kształty.
- Wciągnęli ich na płytszą wodę! - wykrzyknął nagle kędzierzawy bosman, wskazując niebezpiecznie zbliżająca się do brzegu Hrabinę. I faktycznie, wyglądało na to, że cała zasadzka miała odebrać ich statkowi możliwość manewru i ucieczki. Lecz Grand nie miał zamiaru odejść bez walki. Dopiero co wypalił z obu burt ugadzając kulami jednocześnie piracką łódź i ich potężny statek, a już zmieniał kurs do gwałtownego uniku i ponownego nawrotu na samej granicy mielizny. Czy przeklęty kapitan zwycięży w tej bitwie prowadzonej z niedogodnej pozycji?
- Na zębiska Morskiego Ojca, trza nam ich jakoś wspomóc! - zafrasowali się bezsilni marynarze. Lecz przecież wszystkie pobliskie łodzie leżały w drzazgach, bądź miały podziurawione dna.
W tym samym czasie na morzu znowu huknęło tak, że fala uderzeniowa dmuchnęła w ich stronę gwałtowną falę wodnej mgiełki. Hrabina nie zdążyła dokończyć manewru, gdy ugodziły ją działa przeciwnika, o dziobie zdobionym wysmukłą drewnianą meduzą**. Kule wbiły się głęboko w pokład, wywołując liczne pożary i zrywając z rykiem takielunek jednego z masztów. Zabójczy taniec na wzburzonym morzu trwał nadal.
- Tam! - jeden z rozglądających się bezradnie rudych marynarzy w końcu coś dostrzegł. Faktycznie za następnym rzędem głazów, za mglistą zasłoną majaczył kształt jeszcze jednej pustej łodzi.
- Marynarzu! - bosman chrząknął z nieukrywaną radością
- Zasłużyliście sobie na podwojenie swojego udziału w łupach z bitwy! O ile wcześniej nie obeżrą nas morskie demony! A teraz do dzieła!
Pognali ku łodzi, ładując na jej pokład skrępowanego pirata, który najwyraźniej stracił resztki dobrego humoru i odwagi, gdy eksplodowała łódź jego pobratymców.
Bogowie jednak znów nie byli im przychylni. Płonąca hrabina wyrwała się z zasadzki i ruszyła z wiatrem na wschód, umykając przed wrogim ostrzałem. Połowa jej dział milczała, a żagle były wyraźnie poszarpane. Przegrała bitwę, a piraci, niczym harty, które zasmakowały już w jej krwi, pognały za nią kąsając ją intensywnym ostrzałem. Po paru chwilach znacznie szybsze statki zniknęły im z pola widzenia.
Marynarze załamali ręce i opuścili głowy, szepcząc modlitwy za dusze swoich straconych towarzyszy. Jedynie bosman usiadł ciężko na ławie i spoglądał w ciszy we mgłę. W końcu się odezwał.
- Cztery godziny drogi stąd jest wyspa Niederburg i tamtejszy klasztor. Kapitan nie jest tam zbyt mile widziany, ale zakonnicy mają na blankach parę armat. Jeśli zdołałby tam dotrzeć...
Widzieli jednak w jakim stanie był statek, gdy zniknął z ich oczu. Gdyby mieli przeżyć musieliby być zaprawdę błogosławieni przez bogów. A mowa tu była o Hrabinie...
*US Hrabiny 1k100: 21
**US Meduzy 1k100: 25