Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2011, 11:30   #134
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Na szóstym poziomie Minas Tirith były osadzone w skale wrota, zwane Fen Hollen, co znaczyło po prostu “Zamknięte Drzwi”. I rzeczywiście otwierane były rzadko. Tylko wtedy, gdy potrzeba była do złożenia do królewskich grobowców zasłużonych zmarłych lub pielęgnacji cmentarza. Nie tylko królowie spoczywali w tym miejscu, do którego wiódł wydrążony w skale tunel w głąb góry Mindulluin. Również Stewardowie oraz wielcy bohaterowie Gondoru. Miejsce to nosiło nazwę Rath Dinen, czyli „Ulica Ciszy”.

Po zmierzchu, kiedy Andaras, Kh’aadz i Endymion cierpliwie czekali na obrabowanie Wielkiej Biblioteki, a Finluin z Dearbhail zajęci byli swoimi sprawami, do Zamkniętych Drzwi podszedł człowiek w szarym płaszczu. W cieniu kaptura nie było widać twarzy lecz klucz, który wyjął zza pazuchy sugerował osobę Opiekuna Grobowców. Stojący pod drzwiami wartownik z włócznią zagrodził mu drogę. Nim zdołał otworzyć usta w proteście jego twarz wykrzywił grymas. Mężczyzna doskoczył do padającego zbrojnego nim tamten upadł na bruk. Z szyi szybko siniejącego trupa sterczała wbita mała lotka. Gdy tylko wrota uchyliły się z cichym pomrukiem, z cieni przydrożnych domów od ścian odkleiły się cztery sylwetki i nim drzwi zamknęły się z powrotem, prześlizgnęły się do środka ponaglane przez mężczyznę z kluczem. Po chwili pod drzwiami stał wartownik, który peleryną wytarł krople krwi z napierśnika. I nałożył hełm cofając się o krok w cień Zamkniętych Drzwi.

Tunel był wąski, kręty i niemal wiecznie spowity półmrokiem. Wysokie skały Mindolluin kładły zimny cień nawet za dnia w tym miejscu. Kilkuminutowa wędrówka kończyła się mostem na monumentalnych filarach, za którym zaczynała się Ulica Ciszy. Rath Dienen biegła między grobowcami. Domami Martwych. Grupka mężczyzn wchodząc na most wyłoniła się z ciemności, jako, że od cmentarza biła blade poświata wiecznie zapalonych zniczy oraz księżycowego blasku.

Mijając Dom Stewardów, zatrzymali się przy kamiennych schodach wiodących do Grobowców Króli. Był to szereg mauzoleów i małych pałacyków z różnych okresów czasu. W cieniu rzeźby króla Aragorna, którego kamienne oblicze spoczywało na podwyższeniu jednego z tarasów, obserwowali okolicę. Patrzyli w stronę kamiennego placyku z sadzawką w którego nieruchomej, czarnej wodzie odbijał się księżyc. Na środku wysepki stało z rozpostartymi, skręconymi konarami, uschnięte Martwe Drzewo Gondoru.

Od strony małych krypt, na których widniały wizerunki hobbitów, a napisy, których złodzieje nie mogli odczytać oznajmiały: Meriadoc Brandybuck i Peregrin Took, wyłoniły się sylwetki dwóch strażników. Szli powoli, w milczeniu. Przeszli obok ukrytych w ciemnościach ludzi i wkrótce ich obecność była tylko oddalającymi się w zakręt ulicy, miarowymi krokami.

Postać z kluczem wyraźnie ociągając się wstała, a później niemal wypchnięta przez towarzyszy, skulona czmychnęław stronę drzewa. Kiedy ostrożnie postawiła pierwszy krok, mącąc matową powierzchnię wodnej tafli , obejrzała się jeszcze w stronę ukrytych za posągiem ludzi. Potem zrobiła drugi krok. Kiedy jednak znalazła się obiema nogami w czarnej sadzawce mężczyzna w szarym płaszczu zapadł się pod jej powierzchnię z cichutkim pluskiem. Nie zdążył krzyknąć. Towarzyszyło temu rozdzierające ciszę plaśniecie zamykającej się nad głową zapadającego się człowieka fali.

Zza rogu wybiegli zbrojni rozglądając się na wszystkie strony. Między grobowcami wisiała w powietrzu ciężka cisza. I bezruch. Tylko po sadzawce od miejsca, w którym zniknął posiadacz klucza, rozchodziły się kręgi wtapiające się w czarną połyskującą srebrem wodę, nim dotarły do kamiennych brzegów.

Po wymianie spojrzeń i gestów strażnicy ostrożnie wycofując się z placu, ruszyli w stronę miasta. I wtedy padły pierwsze bełty. Pochodnia wypadła z ręki zbrojnego gdy leciał na spotkanie bruku. Drugi chwycił z przewieszony na piersiach róg, gdy dwa pociski ugodziły do w piersi z głośnym, metalicznym dźwiękiem dziurawiąc zbroję.

Złodzieje rzucili się do ucieczki, lecz po kilku krokach zostali zatrzymani przez największego spośród nich, który najwyraźniej wcale nie zamierzał opuszczać Rath Dinen z pustymi rękoma. Oddając kompanom kuszę rozpędził się i szybko nabierając prędkości, odbił się od kamiennego gzymsu sadzawki i po imponującym locie, zwinnie i pewnie zawisł na konarze pochylonego na wodą drzewa. Po chwili zeskoczył na wysepce i dało się słyszeć suchy trzask łamanych konarów suchego drewna.










Finluin stał oparty o balkon tarasu, którego wychodził na panoramę miasta i okolicy. Dearbhail również, choć wiedziała, że powinna w końcu się wyspać. Jak tu jednak spać kiedy tak wiele się dzieje dookoła? Elf nagle wyprostował się wpatrzony w dolne poziomy miasta. W pomiędzy białe za dnia budynki, które teraz Rohirimce były czarną plamą z której czeluści wyłaniały się wydarte blaskiem pochodni i latarni fragmenty ulic, ścian, dachów i schodów.

- Ktoś ucieka. – powiedział. – Gonią go. – relacjonował dziewczynie, która z ciekawością zamiast na miasto wpatrywała się w twarz Finluina jakby z niej chciała wyczytać obrazy, które tamten widział. – Jest ich kilku. Gonią ich. Coraz więcej straży. Jeden, nie dwóch. Dwóch klucząc między domami wbiegło w bramę domu. Straż ich minęła. Pobiegli dalej. Światło w tym domu zgasło... – po drugiej ciszy intensywnego skupienia znowu powiedział. – Schwytali pozostałych. Jeden upadł.

Przez bramę siódmego kręgu wbiegł zdyszany zbrojny i zniknął w kwaterze Strażników Fontanny. W budynku zrobiło się zamieszanie. Zaraz z tych samych drzwi wyłoniło się kilka postaci. Oficerowie.

- Ktoś włamał się do Rath Dinen! – wydusił jeden z niedowierzaniem jakby powtarzając zasłyszane przed chwilą słowa.

- Na bogów. – zgorszył się drugi. – Hieny cmentarne. Skradli co? – dopytywał się.

- Nie wiemy jeszcze panie. - odrzekł ten który przyniósł wieści. – Trwa pościg za złodziejami. Ubili trzech strażników.










Andaras z Kh’aadzem powoli przemieszczali się ulicami. Do ich uszu doszły już pogłoski jakoby ktoś zbezcześcił święty spokój za Zamkniętymi Drzwiami. Na ulicach było nieco więcej straży. Szukali kogoś. Zamieszanie wybudziło część miasta, co było na rękę złodziejom prastarych woluminów. Elf z krasnoludem kluczyli między domami, gdy wreszcie Andaras zatrzymał się w zaułku głową wskazując na zamknięte boczne drzwi do budynku.

Przyczajony na dachu Endymion obserwował towarzyszy tak jak się umówili. Nagle usłyszał za sobą szelest. Odwrócił się by zobaczyć na drugim dachu osuwające się w cieniu po ścianie ciało zakapturzonego mężczyzny. Strażnik zobaczył wynurzającą się z ciemności postać, która mierzyła prosto w niego z łuku z odległości kilkunastu metrów. Jednak nie strzelała. Sposób poruszania się strzelca od razu zdradził Endymionowi zawodowca. Gdyby tylko tamten chciał prawdopodobnie już by nie żył. Czarna postać w kapturze jednak ani nic nie mówiła, ani nie strzelała bacznie obserwując strażnika i zbliżając się w jego stronę.




Na dole elf nerwowo rozejrzał się dookoła. Krasnolud groźnie marszcząc brwi warknął.

- Zachodź. Skończmy już z tym. Zostaw ten wór i bierzmy Dzuina...

Andaras zastukał dziwacznie kołatką do drzwi jakby umówionym sygnałem. Cisza. Później drzwi otworzyły się i stanęło w nich kilku Haradrimów. Do zaułku weszło kolejnych pięciu. Z każdej strony wylotów uliczki, które nagle zostały zastawione olbrzymimi beczkami. Oprócz szabli mieli łuki i kusze. Elf sięgnął po miecz na widok ich twarzy, jednak obnażone ostrze najbliższego z groźnie wyglądających postaci, błyskawicznie wystrzeliło w górę lądując czubkiem ostrza na jego szyi. Czuł jak metal napierając na skórę wbija się w skórę wyciskając z niej dużą kroplę krwi. Spłynęła po orężu.

- Rzuć to. – i elf strzelając z oczu nienawiścią posłuchał.

- Ty tysz tak sam! – warknął do krasnoluda łamanym westronem zamaskowany Haradrim, z którego twarzy widać było tylko hebanowe oczy i kawałek nosa.









 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline