Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2011, 15:17   #110
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rosalinda potknęła się o wystający korzeń i upadła na kolano. Kolejny raz. Podniosła się , wściekła na siebie, i przełykając dławiący ją w gardle wstyd – nie znosiła być zależną od kogokolwiek – powiedziała do pleców Vernona.

- Nie nadążam.

Mężczyzna skinął głowa, zwalniając. Rosalinda była mu wdzięczna, że powstrzymał się od komentarza. Od dłuższego czasu, wpatrując się w proste plecy Vernona i jego mocne ramiona , czarodziejka zastanawiała się, co spowodowało, ze postanowiła pójść z nim, zamiast zostać z innymi. Czy była to tylko wdzięczność za uratowanie życia, czy cos więcej… Silne początkowo przekonanie o chęci odwdzięczenia się za pomoc słabło w miarę jak zagłębiali się w kipiący kolorami las. Zmęczenie mijało, a Rosalinda zaczęła odnajdować przyjemność w obecności nożownika, w obserwowaniu linii jego podbródka i mięśni grających pod skórą.

Po kilku dniach odpowiedź na pytanie „Dlaczego tu z nim jestem” zaczęła być dla Rosalindy równie oczywista jak oddychanie. Szczęście przepełniało każdą komórkę jej ciała, rozleniwiając, rozmywając szczegóły otaczającego ją lasu. Vernon spał wyciągnięty na mchu, czarodziejka przez chwile patrzyła na jego równo unoszącą się klatkę piersiową, a potem zsunęła się wzrokiem niżej. I w tym momencie poczuła, że coś jest nie ok. Ze powinna zajmować się kimś... nie czymś innym.

- Vernon! Musimy iść.

Nie za długo potem stanęli przed budynkiem.

----

Rosalinda skoncentrowała się, próbując opanować ból rozsadzający jej głowę i uporządkować myśli. Pamiętała wszystko. Edward.

- Na razie żyjemy - powiedziała, starając się, żeby jej głos zabrzmiał spokojnie i pewnie - Czyli jest nadzieja. Co się dzieje, kto nas więzi i dlaczego?

- Zacznijmy od dlaczego
. - zachrypiał Crom. - Mieliśmy przechwycić i dostarczyć ważny dla rytuału przedmiot. Urnę, której strażniczkami są te owadzie suki. Wszystko szło zgodnie z planem, ale ten cholerny karzełek nas wystawił. Zanim zdążyliśmy zareagować większość chłopaków była już pod wpływem iluzji. Wielu zostało zjedzonych i nas czeka prędzej czy później podobny los.

- Dlaczego my nie jesteśmy podatni na iluzję?

- Jesteśmy odporniejsi panienko
. - wtrącił krzykacz. - A to oznacza, że jesteśmy pierwsi w kolejce do schrupania. Mieliśmy nadzieję, że Marcus wyśle pomoc...

- Bzdura
- rzuciła Rosalinda, uświęconym (wielowiekową tradycją) zwyczajem wszystkich więźniów szarpiąc się w kajdanach - ten szarlatan nam nie pomoże.
Ból obcieranych nadgarstków przytłumiał łupanie w głowie pozwalając na odzyskanie większej jasności myślenia
- co chcieli wiedzieć? - zapytała tasując spojrzeniem poranione plecy Croma

- Nie zadawali żadnych pytań. Wiedzą doskonale po co przybyliśmy, pokurcz musiał powiedzieć im o wszystkim. - znowu Crom zabrał głos. - Potrzebujemy tej urny. Wystarczy ją zniszczyć. Ponoć królowa tych owadów jest jego strażniczką.

- Czyli musimy sie po prostu uwolnić. A potem znaleźć tą urnę.
- mruknęła Rosalinda - jak ze strażnikami? Musza mieć klucze... albo inne żelastwo, żeby to zdjąć. Ja nie dysponuje taka mocą. Ale potrafię zmusić strażnika, żeby był mi posłuszny.

- Strażniczkę
. - poprawił ją młodzieniec. - Zaraz ściągnę tu jedną.

- Spróbujmy
więc - powiedziała Rosalinda, przymykając oczy , żeby się skoncentrować.

Krzykacz zaczął robić to w czym był najlepszy. Krzyczał. Wydzierał się obrażając strażniczki na sto różnych sposobów. Nie można było nie docenić jego naturalnego talentu. Trwało to dobre pięć minut, aż wreszcie przed jego celą pojawiła się zielona panienka ze skrzydłami jak u ważki. Zaczęła mamrotać coś w niezrozumiałym języku. Dopiero po kilku chwilach przemówiła w znanej im mowie.

- Sam tego chciałeś człowieku. – wyciągnęła przed siebie ręce. Łańcuch oplatający chłopaka zacisnął się. Więzień zawył, tym razem z bólu.

Rosalinda wyczuła strażniczkę, zanim jeszcze ją zobaczyła. Kilka chwil zwłoki - kiedy ta przestawiała sie na język ludzi - dało czarodziejce czas na dostrojenie swoich myśli do umysłu .. stworzenia. Weszła delikatnie, powoli - miała nadzieje, że niezauważalnie. Rozejrzała się – mózg strażniczki przypominał inne umysły, które tu penetrowała. Wyglądał jak bezkresna, zielona łąka. Rosalinda, pomna swoich wczesniejszych doświadczeń, ostrożnie postąpiła krok do przodu, trawa sięgał jej kolan i falowała łagodnie. Coś otarło się o jej łydkę, raz i drugi i po sekundzie zobaczyła, że w trawie wija się setki węży. Tysiące. Pohamowała panikę, skoncentrowała się i obraz znikł. Przejęła kontrole nad umysłem strażniczki i zaczęła delikatnie popychać ją w stronę drzwi ich celi.

Wróżka nieświadoma najwyraźniej swoich działań podeszła do samych krat. Po paru sekundach była niemalże marionetką w rękach czarodziejki.

Rosalinda pchnęła mentalnie strażniczkę w stronę Croma, nakłaniając ją do zdjęcia kajdanów mężczyźnie.

Strażniczka machnęła ręką w powietrzu i kajdany ustąpiły tak jak drzwi celu. Crom podskoczył jednym susem do wróżki. Złapał ją wielgachną ręką za kark i walnął nią o kraty. Straciła przytomność.

- Lepiej ich nie zabijać. Są w jakiś sposób połączone i reszta dowiedziałaby się o jej śmierci.
- wyjaśnił uwalniając Rosalindę. - Musimy oswobodzić moich ludzi. Jesteś w stanie panienko zablokować ich iluzję?

- Nie wiem
- dopowiedziała czarodziejka zgodnie z prawdą rozcierając zesztywniałe ramiona - Ale ktoś generuje tą iluzje, prawda? jeśli ogłuszysz tamtą osobę, to iluzja zniknie. Trzeba ją znaleźć. Jeszcze on - wskazała na krzykacza jęczącego w łańcuchach.

- Musimy wyjść z tych lochów – powiedziała kierując się w stronę majaczących na końcu korytarza schodów.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline