Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2011, 20:30   #58
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ruda wywalczyła dla Tam-Tama szybką śmierć, czy to świadomie, czy też nie. Niestety, po pierwsze wydłużyło to czas całej akcji o kilka minut, a po drugie, takim zachowaniem na pewno nie zaskarbiła sobie sympatii Razora. No i Apacz musiał zostać na chłodniejszym poziomie, w towarzystwie Jerome. Kucali w ciszy, opierając się o wilgotną stal. Vincent, z braku zajęcia, wsłuchiwał się w kapiącą w głębi korytarza wodę. Do momentu, aż coś zakłóciło jednostajny rytm. Nie byli sami.

Apacz zastygł w bezruchu, upewniając się, że to co usłyszał nie było wymysłem jego wyobraźni, jednak nic z tego. Ktoś był blisko, najprawdopodobniej hieny, sądząc po specyfice odgłosów. Indianin doskoczył do Jerome.

- Mamy gości, bądź cicho- powiedział, wyjmując mu papierosa z ust. Nieco zdziwiony towarzysz już otworzył usta w proteście, jednak widząc wyraźnie spiętą twarz Indianina, nie odezwał się.
- Schowaj się tutaj, za kablami, i przybiegnij, jak usłyszysz walkę. Jak ktoś zejdzie szybem, ucisz go i ściśnijcie się tu razem. I biorę szluga.

Węszenie nie ustawało, i chociaż nie było zbyt czyste, na pewno pomagało temu komuś wytropić ofiarę w ciemnościach korytarzy. Apacz miał nadzieję, że Hiena skupi się na zapachu tytoniu, co da mu szansę na atak z zaskoczenia. Musiał tylko znaleźć odpowiednie miejsce na zasadzkę, możliwie blisko szybu i posiłków. Ruszył w kierunku odgłosu, uważając na kałuże- nie chciał popełnić tego samego błędu co przeciwnik.

Jakieś dziesięć metrów dalej natrafił na doskonałe miejsce- wejście do tunelu konserwacyjnego, znajdujące się w metrowej wnęce, idealne, żeby schować się tam i czekać na wroga. Oby i Hieny doszły do takiego wniosku i nie oczekiwały podstępu. Słysząc zbliżających się wrogów, pospiesznie odłożył zapalonego papierosa przy włazie prowadzącym do tunelu, zaciągając się ostatni raz i podniecając żar. Sam zaś skrył się w skromnym ustępie, między poprowadzonymi pionowo grubymi rurami, dosłownie naprzeciw wejścia. Wyjął oba noże, po ciemku lepiej nie machać gołymi pięściami, bo można się nieźle nadziać, i to dosłownie. Czekał, oddychając powoli i spokojnie, mając nadzieję, że jego plan zadziała i tytoń zwabi wrogów w swoją stronę, dając mu przewagę. Jeśli nie... Cóż, ściśnięty między rury nie ma zbyt wielkiego pola manewru...

Szybo jednak zorientował się, że fortel zadziałał. I to, że zbliżającym się nie jest wcale Hiena. Słyszał to dziwne dyszenie coraz bliżej, ale słyszał też coś jeszcze. Jakby szuranie łusek po kratownicy na podłodze. Jakby rogowate narośle tarły bo stali. Cicho, co kojarzyło się z jakąś substancją pomocniczą, śluzem czy innym syfem. To na pewno nie była Hiena, lecz lokator statku po przejściu przez Anomalię. Więźniowie nazywali je demonami.

Vincent zakładał wcześniej, że to Hiena, po walce piętro wyżej zagrożenie ze strony tych popaprańców wydawało się być największe. Przez moment przeszło mu przez myśl, że może to być jakiś zezwierzęcony Pokrak, szybko jednak zorientował się, że to nie to. Demon... A raczej pokraczna kreatura stworzona, czy też sprowadzona, przez anomalię. Groźna, fakt, ale na pewno śmiertelna. Chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że wielu nazywało Gehennę piekłem, mogli oni być uważani za demony strzegące tych bogatszych w dobra materialne sektorów. Tak czy siak, byli śmiertelni, mięli krew i organy wewnętrzne utrzymujące ich przy życiu. To sprawiało, że Apacz nie myślał nawet o ucieczce. Poza tym, istota była na tyle blisko, że byłoby to niemożliwe.

Ciemność sporo utrudniała, nie widział jakiej postury jest przeciwnik, i w ogóle jak wygląda, a mógł wyglądać różnorako. W najgorszym razie, miał twarde, grube łuski, nakładające się na siebie jak dachówki, świetnie chroniące przed atakami broni białej. Były dwa rodzaje ataku, które rozważał Apacz. Albo spróbuje wbić się pod łuski, co udałoby się tylko zakładając, że przestrzeń między poszczególnymi rzędami łusek jest wystarczająco duża. Poza tym, atakując w taki sposób nie wbije się zbyt głęboko, prawdopodobnie tylko skaleczy demona. Został więc tylko jeden wariant.

Gdy zobaczył jakieś załamanie światła, spiął się do skoku. Zmrużył oczy żeby lepiej widzieć, w końcu nie mógł się pomylić, jeśli nie trafi czysto, już po nim. Odczekał chwilę, upewniając się, że faktycznie ofiara jest przed nim, po czym skoczył na nią, biorąc zamach zza głowy, niczym toporem, składając obie dzierżące noże dłonie razem, tak, żeby ostrza stykały się i uderzyły w to samo miejsce. Była szansa, że nawet w przypadku mocnego pancerza uda mu się przebić.
Skoczył, kiedy wydawało mu się, że cel będzie w zasięgu. Ledwie widząc zarys kształtu, który miał być jego celem. Niska, pełzająca na brzuchu kreatura.


Wylądował za jej plecami. Ciemne włosy Apacza widoczne były przez chwilę na podłużnym, nieludzkim łbie tego czegoś. Noże wbiły się w plecy, znajdując drogę do miękkiego ciała pomiędzy łuskowatymi naroślami. Bestia wydała z siebie przeciągły skrzek czy też bardziej syk. Spięła całe ciało gotowa zrzucić napastnika i zrobić coś paskudnego.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline