Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2011, 11:56   #51
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Usługi Filozofa nie były tanie. Cena za informacje była zazwyczaj wysoka. Zaproszenie na naradę było jednak wystarczającą rekompensatą. Crasher musiał zdawać sobie z tego sprawę nie proponując innej zapłaty. Jak na mięśniaka(w jego przypadku to słowo nabierało zupełnie innego wymiaru) był całkiem bystry. Jeśli Greg będzie za dużo kombinował pewnie jego przełożony będzie chciał go w końcu zlikwidować. Na razie musiał utrzymywać status „niezastąpiony”.

- Niech Kruszyna po mnie przyjdzie. – jednym haustem opróżnił zawartość kubka wpatrując się w Crashera. Jego wzrok był jak zawsze nieprzenikniony. Nauczył się nie okazywać emocji. Ujawnienie ich mogło wskazać furtkę do jego słabości, a na to nie mógł pozwolić przy więźniach Gehenny.

- A co do tych niecodziennych ran. – rzucił wstając z miejsca. – Jeżeli nie my to może ktoś inny spróbuję odkryć tą tajemnicę. Dowiem się tego.

Skinął głową na pożegnanie.

Kiedy ponownie znalazł się w ciemnym korytarzy oparł się plecami o ścianę i zapalił papierosa, którym poczęstował go ochroniarz. Zaciągał się powoli pozwalając swoim myślom płynąć swobodnie. Długo trzymał dym w płucach jakby palenie miało przynieść ze sobą oświecenie. Musiał wybrać się na kolejny spacer. Czasami miał wrażenie, że tym właśnie się zajmuję. Spacerowaniem i rozmawianiem.

- Kruszyna jakbyś mnie szukał to będę włóczył się po terytorium jajogłowych. – ostrzegł znajomego i zaczął dreptać przez sekcję. Z usług Gildii Zero korzystali niemalże wszyscy nie licząc zgrupowań co większych popaprańców takich jak choćby hieny. Specjaliści mieli kontakt z innymi gangami. Oprócz szaleńców takich jak Zipper, którzy włóczą się po statku oni byli najlepiej poinformowani.

- Skorumpujmy sobie jakiegoś informatyka. – rzucił pod nosem mijając kolejne cele. Jeśli zajdzie taka potrzeba będzie udawał, że chce kogoś wynająć do roboty. To było równie skuteczną zachętą co renta dla starszych babć. Zawsze działało.
 
mataichi jest offline  
Stary 19-08-2011, 13:52   #52
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Pustka.

Pustkę przedziela pozioma linia.

Linia oddziela Światło od Ciemności.

Światło i Ciemność przecina linia pionowa, dzieląca je na Ziemię i Wodę. Jing i Jang. Kobietę i Mężczyznę.

Na przecięciu linii pojawia się oko..

nie oko... oczy.

nie oczy.. spojrzenie.

nie, nie spojrzenie. Emocja.

Pierwsza i odwieczna. Przedziwna fuzja strachu z miłością. Nowa. Nieznana. Niezrozumiała. A jednocześnie będąca źródłem wszystkich pozostałych emocji, będących jedynie jej niedoskonałym odbiciem.

Można ją nazwać.

Jedym Słowem.

Słowem, które było na początku...

+

- ...Pierdolę... - wycharczał Mello, ostatecznie wybudzając Jakuba z transu. Szkutnik otworzył oczy. Wizja żyjących oczu Gabora odcisnęła się pod powiekami Szkutnika z fotograficzną precyzją. Powoli zaczęły napływać informacje z pozostałych zmysłów. Łupanie w skroniach, tępy ból wnętrzności. Śliski chłód mięsa i flaków w których leżał, zapierający dech smród rzeźni i fekaliów, cichy szum wentylacji i plusk kropel krwi ściekających z mięsa na suficie. No i Mello, który wprawdzie wciąż był nieprzytomny, ale przy każdym wydechu wydawał z siebie bluzgi. W prostych, pierwotnych słowach wyrażał swoje uczucia na temat ostatniego zajścia, demonów i całej Gehenny.

Nawiedzenie się skończyło. Pobojowisko zostało. Jakub wyrwał się z objęć mięsnego błota, które pożegnało go głośnym, ohydnym mlaśnięciem. Przetarł twarz z krwi i rozejrzał się dookoła.

Z pewnym rodzajem radosnego zdziwienia zarejestrował, że doskonale wie co zamierza zrobić, a teraz jedynie ustala kolejność.

Kolejna bańka świadomości pękła. Bóg znów do niego przemówił. W tym swoim popieprzonym chemiczno-neoronowo-duchowo-emocjonalnym języku, wymawiając słowa, które pozwalały podejmować decyzje w ułamkach sekund.

Tylko dlaczego zwracał się do niego per "Wieszczu"?

I do kogo należała twarz, którą widział pod powiekami przy każdym mrugnięciu?

Czy Gabor też ją widział?

+

Pracował spokojnie i systematycznie. Gdyby ktoś obserwował Jakuba w tej chwili, mógłby odnieść wrażenie, że planował wszystko od miesięcy. Sposób w jaki kroczył między trupami bezbłędnie wypatrując strzępków skóry z zachowanymi tatuażami. Pogodny wyraz twarzy z jakim nachylał się nad nimi by sczytać numer na WKP.

Najemnik Rippersów się nie obudził. Gdy trzy próby nawiązania z nim kontaktu spełzły na niczym, Jakub zwyczajnie złapał go za ramiona i zaczął ciągnąć w kierunku węzła sanitarnego. Dalej ze stoickim spokojem obmył siebie i towarzysza z oblepiających ich wnętrzności współwięźniów, a następnie podśpiewując pod nosem jakąś niezrozumiałą mantryczną modlitwę zaczął ciągnąć bezwładnego gangstera w stronę wyjść technicznych.

+

Minęła godzina. Może dwie. Może rok, a może dekada. Czas był czymś ziemskim i nieistotnym.

Wieść o nawiedzeniu i personalia wszystkich zmarłych zostały puszczone w obieg.

Alan Mello obudzi się niebawem w swojej celi. Pierwszą rzeczą jaką zobaczy po przebudzeniu, będzie zapewne wciśnięty w jego dłoń medalik Szkutnika. Poprzedniemu właścicielowi nie był już potrzebny.


Tymczasem w innej części Gehenny Jakub przekraczał właśnie drzwi celi numer 4354677.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 19-08-2011 o 15:13.
Gryf jest offline  
Stary 19-08-2011, 15:50   #53
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Pastor przyglądał się z zadowoleniem swojemu małemu fortelowi. Owszem żałował śmierci Goryla i jeszcze paru Rippersów, ale czy miał jakiś wybór? Po tym co zobaczył Pastor wiedział, że Yakuza nie przybyli tu by rozmawiać. Pytanie brzmiało czego Azjaci chcieli od niego. Nie był przecież nikim ważnym, a spektakle Szekspira nie były niczym szczególnym, a przynajmniej nie na tym statku. Wszak każdy kto wchodził do Cyrku musiał się liczyć z tym, że z niego nie wyjdzie.

- Najpierw musimy jednak upewnić się, że demon w kantynie został zamknięty – stwierdzi, ruszając w stronę swojej celi. Po drodze kopnął jednego Rippersa, zabierając mu miecz Yakuzy. Pastor zdawał sobie sprawę, że miecz był wart kilkadziesiąt fajek albo i więcej, jeżeli trafiłby na kolekcjonera – a on potrzebował informacji by dowiedzieć się kto i dlaczego na niego poluje.

W celi Pastora panował przyjemny chłód. Mężczyzna wytarł podeszwy butów, nie chcąc roznosić zaschniętej krwi po całym pomieszczeniu, po czym podszedł do tapczanu i podniósł go, a następnie otworzył ukrytą skrytkę z której wyjął WKP i leki. Uruchomił komputer i włączył plany sektora, plany które zbierał od dłuższego czasu. Wzrok skupił na dużym pomieszczeniu, które było kantyną i odchodzących od niego korytarzy i tuneli. „Cholera” pomyślał Pastor gdy dostrzegł jeden z tuneli, których nie można było zamknąć z zewnątrz. „Jeżeli demon dostanie się na zewnątrz…” – mężczyzna podjął decyzję, spakował komputer oraz leki w torbę. Założył miecz na plecy i ruszył w stronę wyjścia. „Najpierw zamknę tunel, a potem odszukam Ślepca. Może on będzie wiedział co się do cholery dzieje”.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 21-08-2011 o 14:50.
woltron jest offline  
Stary 19-08-2011, 16:26   #54
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


SPOOK, TÖLGY, APACZ

- Kurwa – zaklął Razor gniewnie. – Dobra. Wrócimy wszyscy. Odprowadzimy tego czarnucha, jeśli ci tak na tym zależy, a potem tutaj wrócimy.

Spook spojrzała na niego zdziwiona.

- Szef mówił, że tylko ty, do chuja pana, masz szansę na wciśnięcie się przez wentyl. Więc, kurwa, muszę się zgodzić. Idź pierwsza.

Kiedy dziewczyna, nadal z zaskoczoną miną wlazła na górę Razor dał znak Apaczowi i Jerome by zostali na dole.


* * *

Tam – Tam nadal siedział oparty o ścianę z prętem w bebechach. Jego twarz była szara z upływu krwi.

Byli tam we czwórkę. Tam – Tam, Dębowy, Spook i Razor. Brzytwa dał znak Cyganowi, by podniósł murzyna. A potem błyskawicznym ruchem wyjął zza pasa pistolet pneumatyczny – cichy, nie tak skuteczny jak samopały więźniów, ale nie mniej groźny – i strzelił podnoszonemu Murzynowi prosto w środek czoła.
Stalowy gwóźdź wbił się Tam-Tamowi w czaszkę. Zastrzelony trzymał się tylko dzięki Tölgyemu.

- Teraz już nie musimy go odprowadzać – warknął na Spook. – A teraz rusz swoją małą dupę na dół nim i ciebie zapierdolę.

- Szkoda by było – mruknął Tölgy niedwuznacznie.

I wtedy to usłyszeli ..... Dziwny odgłos. Niczym grzechotanie wielkiej grzechotki. Zbliżał się w ich stronę gdzieś z głębi na razie odległego korytarza.




APACZ

Spook i Razor poszli na górą, a Apacz bez trudu zrozumiał polecenie przywódcy ich małej wyprawy. Mieli poczekać na dole. Był pewien, że ranny Murzyn lepiej by wyszedł na tym, gdyby został bez wsparcia dziewczyny. Razor nie zaszedł tak wysoko dlatego, że ulegał zachciankom podwładnych. Prosta zasada Rippersów. Prosta zasada każdego gangu. Albo ty, albo oni.

Wejście na górę zajmowało ponad minutę, więc mieli kilka minut przymusowej przerwy. Jerome wyjął papierosa i zapalił, aby uspokoić nadszarpnięte walką nerwy. A Apacz zajął się obserwacją terenu.

Korytarz, na którym wyszli z szybu, na pierwszy rzut oka zdawał się nie różnić od tych, które Indianin mijał na co dzień. Stalowe kratownice na podłogach, wiązki kabli i rur pod żebrowanym sufitem i proste, gładkie, stalowe ściany. Był jednak zimniejszy. Dużo zimniejszy. Część ścian lśniła od cienkiej warstewki lodu. Do charakterystycznych odgłosów GEHENNY dochodził jeszcze inny dźwięk – kapanie wody.

Nagle uszy Apacza wychwyciły jeszcze jeden dźwięk. Chlapnięcie wody. Jakby ktoś postawił stopę w kałuży tam – w głębi wilgotnego i czarnego korytarza. W chwilę potem usłyszał wyraźne dyszenie z ciemności i dźwięk, który kojarzył się Apaczowi z ... węszeniem.

Nieświadomy niczego Jerome z sykiem wciągnął kolejny mach z papierosa.




FLAT LINE

Na GEHENNIE o tym, kto żyje, a kto trafia do Gildii Zero i jest przerabiany na baton mięsny lub nawóz, decydują często decyzje podejmowane w ułamkach sekund. Ale i w najlepszym planie element przypadkowy potrafi zniweczyć zamysł taktyka.

Mówi się, że śmierć i los to niestałe bliźniacze dziwki. Że lubią, jak skazańcy jęczą. Z bólu czy rozkoszy, jest im wszystko jedno.

Plan był bardzo dobry. I naprawdę dobrze wyszedł.

Ci durnie z Desperados wleźli w pułapkę, ale i oni potrafili kąsać.

Przez chwilę w ciemnościach korytarza wybranego przez Flat Line za miejsce zasadzki słychać było jedynie huk strzałów i widać było rozbłyski z luf. Wtórowały im krzyki bólu, łoskot ciał walących się na podłogę.

Bezpieczny w tylnej części korytarza Flat Line zdołał tylko raz nacisnąć spust giwery podniesionej z ziemi, podczas przegrupowania. Zresztą, więcej nie dałby rady, bo spluwa miała tylko miejsce na dwa pociski w komorze.

Ktoś krzyknął z bólu, a Flat Line poczuł dziką satysfakcję, chociaż nie miał pewności, czy to jego pocisk trafił w cel. Znany był z tego, że nie najlepiej radzi sobie z pistoletami.

A potem zrobiło się cicho. Żadnych wrzasków, żadnych krzyków, tylko echo wystrzałów drażniących uszy i zapach prochu w nosie.

Strzelanie w zwarciu ma to do siebie, że jest niezwykle skuteczne. Teraz też tak było.

Kiedy już Flat Line upewnił się, że jest bezpiecznie wyszedł sprawdzić pobojowisko.

Dżuma oberwał w pierś. Żył jeszcze, ale w tych warunkach Flat Line mógł jedynie skrócić jego męczarnie. Rinaldo stracił połowę głowy. Tylko Cicatruce oberwał w prawe ramię. Rana była poważna, lecz po opatrzeniu nie zagrażała jego życiu.

To byli Desperados. W pułapkę wpadło ich siedmiu. Nie wszyscy na raz. Część skoszona w pierwszej linii, druga nieco później. Kilku jeszcze żyło, ale ich rany nie pozwalały na nic więcej, niż siedzenie i obserwowanie półprzytomnym wzrokiem, jak życie opuszcza ich ciała wraz z wylewającą się krwią.

- Farciarz z ciebie, doktorku – wyjęczał Cicatruce. – Musimy się stąd zbierać. Kanonada mogła zwrócić uwagę wielu innych.

Ochroniarz powiedział rzecz oczywistą, nad którą nie trzeba było się za długo rozwodzić.




KRISTI J. LENOX

To była ciężka godzina dla Kristi. Nie wprawiony pomocnik, mimo że zajęcie przy zaczynie nie było zbyt skomplikowane, powodował, że do końca nie miała pewności, czy próbka się nie zmarnuje.
Na jej gust temperatura próbek sugerowała, że masa stoi już za długo, ale odpowiednie działania miały szansę na uratowanie zaczynu. Teraz dopiero docenić można było Rainę. Małomówna dziewczyna, która często robiła z Kristi tą pracę, znała się na procesie. We dwie spokojnie dałyby sobie radę, a tak ....

...tak Kristi musiała czekać, aż zaczyn zostanie rozlany do odpowiednich zbiorników i wejdzie w reakcję z biomasą w tak zwanych kadziach wzrostu. Wtedy dopiero okaże się, czy zaczyn był dobry czy też całą produkcję będzie można wylać w kanalizację. Wtedy Graf Zero najpewniej wyciągnie względem niej konsekwencje. Jakie? Kto wie? Gildia raczej nie mordowała swoich ludzi. Ale słowo „raczej” niosło w sobie wiele możliwości.

* * *

Udało się!

Zaczyn okazał się w porządku i cały proces przeszedł w kolejną fazę, za którą odpowiadali już mniej wyspecjalizowani pracownicy.
Po wszystkim Graf Zero wezwał ją do siebie.
Poczęstował papierosem.

- Dobra robota, Kristi – powiedział niechętnie, ale z uznaniem. – Gdyby zaczyn się nie udał, moglibyśmy trafić do zbiorników recyklingu. Zdajesz sobie z tego sprawę, tak?

Lenox pokiwała głową. Wiedziała, że Graf Zero musi się wygadać.

- Masz – nadzorca wyciągnął z szafki jakiś przedmiot. – Trzymaj. To premia.

Spojrzała zdziwiona. Przed nią na śliskim blacie leżał .. najprawdziwszy baton czekoladowy. Ze starych magazynów STRAŻNIKA. Takie batony były wydawane więźniom raz na dwa tygodnie, kiedy jeszcze GEHENNA funkcjonowała normalnie. Poza czekoladą były tam jeszcze substancje, które zwiększały poczucie sytości, zadowolenia – lekkie środki euforyczne i odurzające. Batony te chodziły po dziesięć, a nawet piętnaście fajek.

- Weź i spierdalaj – powiedział Graf Zero, ale ostre słowa łagodził nieco ton głosu. – Odpocznij. Jutro widzę cię normalnie. Wstawiamy następną porcję. Jasne?

- Jasne.

Była zmęczona. Przydałby się jej odpoczynek. Marzyła jedynie o zabarykadowaniu się w swojej celi i śnie.




DOUBLE B, JAMES THORN

Kolejny raz w krótkim czasie ich drogi spotkały się ze sobą. Na GEHENNIE takie rzeczy zawsze zwiastowały coś nowego. Nieważne – kłopoty czy wręcz przeciwnie, – ale na pewno jakąś zmianę.

Szli razem, przyciągając wzrok więźniów siedzących w celach czy na korytarzach. Double B był tutaj znany, ale Thorna nikt nie znał. Idąc korytarzami przyciągał spojrzenie. To było oczywiste.

Lupo jeszcze nie wrócił ze spotkania i musieli chwilkę poczekać.
W końcu jednak pojawił się Marcel Lupo, z miną, jakby mu ktoś przed chwilą zasadził kołka w tyłek. Na widok dwójki oczekujących na niego skazańców skrzywił się jeszcze bardziej, ale wprowadził ich do swojej celi. Dla trzech osób zrobiło się tutaj dość ciasno.

- Ty ocaliłeś dupę tego tutaj? – pytanie skierowane było do Thorna.

- Tak – odpowiedział zapytany więzień.

- Dobra robota – pochwalił niespodziewanie Lupo Jamesa. – Nie dość że uratowałeś chłopaka, to jeszcze ochroniłeś kontrakt. Jebane Hieny. Kto jest twoim dowódcą?

- Patron – odpowiedział Thorn przypominając sobie ksywkę szefa The Punishers z jego sekcji.

- Znam – rozpromienił się Lupo. – Taki wysoki i ryżawy!

- Raczej krępy i ciemnowłosy – James przejrzał tą dość prymitywną pułapkę.

Najwyraźniej zdał test. Lupo zaśmiał się wesoło.

- No tak. No tak. Faktycznie – wyciągnął rękę do Thorna. – Dzięki. Uratowałeś kontrakt. Trzymaj.

Lupo sięgnął do kieszeni i wyjął małą paczkę.

- Tabletki proteinowe. Warte z dziesięć, może i piętnaście fajek. To za pomoc. Poza tym w Kantynie masz otwarty rachunek na koszt gangu. Wypij coś, odpocznij. Na długo zostajesz?

- Raczej nie.

Lupo pokiwał głową.

- Dobra. To wszystko. Możecie odejść. BB. Dzięki, że go znalazłeś. Zjedz coś na nasz koszt w Kantynie. Napij się. Sprawa pomiędzy nami jest clear, tak?

- Clear – potwierdził członek Gildi Zero.

- To nie zapomnij o tym wspomnieć swoim szefom.

Opuścili celę Marcela Lupo.

Giwera miał wyruszyć w drogę za dwie standaryzowane jednostki czasu. Pozostało pytanie, co zrobić z tym czasem. Za tyle samo Double B miał się spotkać ze swoją przełożoną.




RAINA L. STARS

Tylko jedna sekcja dalej. Tyle oddzielało Rainę od Double B.
Jednak tutaj pojawiał się mały problem. Aby się do niej dostać musiała wyjść poza bramę, której pilnowali The Punishers, przejść przez korytarz niczyi i dostać się do tamtej sekcji. Tylko sto metrów korytarza wspólnego. Niewiele, ale jednak ...

Przez sto metrów wiele się może wydarzyć.

Ale Raina była sprytna i wiedziała, jak poruszać się po statku nie zwracając na siebie uwagi. Miała tylko nadzieję, że Desperados okażą się mniej sprytni. Bo do tego wszystko na GEHENNIE się sprowadzało. Do tego, kto jest sprytniejszy, kto jest bardziej bezwzględny, kto lepiej poinformowany, kto lepiej uzbrojony.

Mijała różnych ludzi. Nieufnie, jak mały gryzoń. W większości członków Gildii Zero, czy też The Punishers, którzy mieli tutaj kontrakt. Ale także innych. Załatwiających swoje sprawy lub sprawy swoich gangów u „jajogłowych”, jak nazywano ludzi z Gildii.

W końcu doszła do bramy. Była otwarta, a korytarzem szło kilku ludzi. To dawało jej szansę.
Po chwili znalazła się już na terenie sekcji, w której przebywał ponoć Double B. Była tutaj raz czy dwa razy. Niezbyt często, ale pamięć miała dobrą. Słuch również.

Na jednym ze skrzyżowań zrobiono coś w rodzaju miejsca spotkań. Ot, mordownia, jakich wiele opanowanych przez więźniów terenach.

Nie wiedziała, jak wygląda Double B. Ale miała kilka fajek by kupić informację. Musiała tylko przez chwilę przyczaić się gdzieś, nie rzucając w oczy. Nie było to trudne, bo większość uwagi miejscowych skupiała się na ciemnowłosym, ponurym typku, który handlował bronią i amunicją pod jedną ze ścian.

Raina w końcu wypatrzyła sobie kącik. W pobliżu skrzynki elektrycznej. Blisko drogi ucieczki. Zdążyła zająć swoje miejsce, kiedy huk wystrzału zadudnił jej w uszach metalicznie.

Spojrzała w stronę, z której doszedł. Handlarz stał z dymiącym pistoletem w rękach, a kilka kroków od niego leżał jakiś więzień. Twarzą do ziemi. W plecach leżącego Raina ujrzała wielką, dymiącą dziurę, a koła ciała zaczynała się już formować kałuża krwi.

- Ktoś jeszcze ma zamiar kraść? – zapytał handlarz głosem zimnym, jak stal. – Czy chcecie załatwiać normalne interesy. Znacie mnie! Jak mnie wkurwicie nie będę przychodził z amunicją do waszego bloku.

- Spoko Giwera – rzucił pojednawczo koleś zastrzelonego. – Wiemy, że jesteś najlepszy.

Widziała jednak, jak ręka mężczyzny zaciska się na kolbie pistoletu noszonego z tyłu pleców.

Handlarz chyba tego nie widział, bo kilka innych osób zasłaniało mu człowieka z pistoletem.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-08-2011 o 16:39.
Armiel jest offline  
Stary 19-08-2011, 16:27   #55
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



FILOZOF


Te wszystkie spacery nie pozostawały bez uszczerbku dla zdrowia Filozofa. Owszem, trasa może nie była zbyt skomplikowana, ale przez całą drogę miał dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje. Oczywiście, w ciasnych i wąskich tunelach Gehenny to było oczywiste, że ktoś zawsze kogoś obserwuje, ale to uczucie było inne. Bardziej ... złowrogie.

To uczucie niepokoiło Filozofa. Czyżby ktoś go śledził? Jeśli tak, to robił to dobrze, bo nikogo takiego Filozof nie zauważył. A może to była zwyczajna, nabyta na GEHENNIE paranoja.

Nie. Raczej nie.

Łącznik pomiędzy jego sekcją, a blokami Gildii Zero, przeszedł z nerwowym napięciem. To uczucie nie znikało, mimo, że łącznik był pusty, jeśli nie liczyć dwóch wartowników z jego gangu wpatrujących się w czerń klatki schodowej.

- Pssst! – jeden z nich spojrzał na Filozofa z kamienną twarzą.
Drugi nie patrzył w jego stronę. Mierzył z karabinu w znikające w ciemności schody.

Filozof zatrzymał się. Czuł, jak jego jedyne płuco, napełnia się dusznym powietrzem korytarza. Jak serce zaczyna przyspieszać.

Ciemność zafalowała, coś się w niej poruszyło. Huk strzału zlał się w jedno z przenikliwym piskiem ranionego zwierzęcia. To, co wyłoniło się z ciemności, przypominało skrzyżowanie człowieka, nietoperza i szczura i raczej nie pochodziło ze znanych Filozofowi sektorów.

Drugi z The Punishers odwrócił się z krzykiem i strzelił ze swojego pistoletu.



Szarżujące COŚ spływało posoką, ale najwyraźniej nadal było groźne. Dopadło stojącego bliżej mężczyznę i schwyciło go szponiastą łapą za twarz. Jedno szarpnięcie i cisnął nim w dół schodów.

Drugi z Punishersów walnął raz jeszcze dziurawiąc monstrum, lecz w chwilę później stwór doskoczył do niego i jednym ciosem łapy posłał w bok.

Filozof i bestia spojrzeli na siebie ......

... czas zatrzymał się w miejscu na ułamki sekund, kiedy ślina skapywała z rozwartego pyska na kratownicę.




JAKUB SZKUTNIK

Cela Wieszcza była taka jak wszystkie inne cele w tym piekle. Wąska, klaustrofobiczna, przytłaczająca. Pochłonięty przez demona Wieszcz postarał się jednak nadać celi pozory indywidualności.

Jakub ujrzał, że ściany celi obklejają rysunki i szkice. Ukazywały jakiegoś mężczyznę. Był w sile wieku, z dość charakterystycznymi rysami twarzy i głębokim spojrzeniem człowieka obdarzonego przez Stwórcę ponadprzeciętną inteligencją. Na żadnym z rysunków Jakub nie dostrzegł ani numeru, ani imienia. Był tylko inne podpisy: dość zrozumiałe - „Wybawiciel”, „Wybawca”, jak też mniej konkretne i chyba nieistniejące w słownikach „Ocaliciel”, „Wykupiciel” czy „Nowa-genesis”. Talent Wieszcza był godny podziwu. Rysował tak, ze najbardziej ukończone rysunki niewiele różniły się od zdjęć.

Jakub wszedł głębiej do celi dostrzegając kolejne jej szczegóły. Wąski, zbrązowiały od krwi materac, namalowane krwią na ścianach krzyże oraz cytaty z Biblii.

„Z woli Bożej opanowali miasto i urządzili nieopisaną rzeź do tego stopnia, że leżące obok jezioro, szerokie na dwa stadia, wydawało się pełne krwi, która tam spłynęła.”

„Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się. "


Stamtąd poszedł do Betel. Kiedy zaś postępował drogą, mali chłopcy wybiegli z miasta i naśmiewali się z niego wzgardliwie, mówiąc do niego: Przyjdź no, łysku! Przyjdź no, łysku! On zaś odwrócił się, spojrzał na nich i przeklął ich w imię Pańskie. Wówczas wypadły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały spośród nich czterdzieści dwoje dzieci.


Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko. Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia. "


Dobór cytatów zdawał się być czysto przypadkowy, ale .... Szkutnik czuł, że w ich treści Wieszcz ukrył jakąś ważną dla niego wiadomość.

Zaczął przeszukiwać celę, kiedy padł na niego cień. Ktoś stanął w wejściu do celi.

- Kim ty, do chuja pana, jesteś? – zapytał go włochaty, brzydki Latynos mierząc do niego z samorobnej jednostrzałówki. Pistolet zamiast lufy, miał rurę o średnicy, w której Szkutnik mógłby spokojnie zmieścić dwa czy nawet trzy palce. Po strzale z czegoś takiego powstawała dziura wielkości pięści.

- I co robisz w celi Wieszcza!?

Ton głosu nieznajomego dawał jasno do zrozumienia, jeśli Jakub szybko nie wyjaśni, czemu plądruje celę. Najpewniej był to jakiś znajomy Wieszcza, albo człowiek, któremu ten płacił za ochronę.




PASTOR / SZEKSPIR

Szum mechanizmu.
Słyszy szum maszynerii.
Skąd te odgłosy.
Pastor otwiera oczy. Szekspir podgląda dyskretnie.

Czemu ma zamknięte oczy?

Pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

Znajduje się na jakimś korytarzu. Metalowe ściany lśnią zimnym blaskiem stali. W wielu miejscach tą zimna doskonałość szpecą krwawe plamy. Pastor i Szekspir widzą ciała. Kilka ciał. Siedzące przy ścianach i leżące w kałużach krwi.



Z ust więźnia unosi się obłoczek pary. Coraz gęstszej. Temperatura w pomieszczeniu spadała coraz bardziej.

Co ja tutaj robię?

Kolejne pytanie. Najlepiej przypominać sobie wszystko po kolei.

Tak. Był najpierw pod kantyną i upewnił się, że drzwi zostały zamknięte i zaspawane jak należy. Ktoś nawet narysował znak krzyża na nich. Pamiętał jego koślawe ramiona.

Co dalej?

Tak. Ślepiec.

Dwie sekcje dalej. Znane korytarze. Droga, którą znał na pamięć.
Ale to nie było to miejsce. Na pewno nie ta droga. Gdzie wiec się znajduje? Jak tutaj trafił?

- Pastor – głos dochodzi jakby z oddali. – Pastor! Kurwa! Pastor!

Ostrzejszy! Bardziej natarczywy.

Przed oczami więźnia pojawia się jaskrawe światło. Ostre. Prawie bolesne.

- Pastor!

- Zabierzcie tą latarkę – ktoś mówi ostrym tonem.

Pastor zna ten głos. Należy do niejakiego Jima, zwanego też z niewidomych powodów Pośladkiem. To kumpel Ślepca.

- Co ty za orły tutaj wywijasz, chłopie? – pytanie pojawia się a światło znika.

Pastor ponownie otwiera oczy. Tym razem znikają ciała i krew. Siedzi na więziennym korytarzu. Poznaje graffiti na jednej ze ścian. Jest tuż obok celi Ślepca.

Tylko, co to, do kurwy nędzy, było to przed chwilą.

- Kim jest Betel? – pyta Pośladek.

- Jaki, kurwa, Betel – dziwi się Pastor.

- Nie wiem, jak kurwa Betel – wzrusza ramionami Pośladek, a jego koścista twarz z wysokim i brudnym czołem krzywi się w zabawnym grymasie. – Ale gadałeś coś cały czas, jak żeś odpadł na korytarzu, że musisz się z nim koniecznie spotkać. Coś ty kurwa, Pastor wziął za syf, co?




ALAN MELLO


Obudził się w swojej celi.

Oczywiście to, że była to jego cela, poznał dopiero w chwilę później.
Siadł z jękiem na pryczy, usiłując sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazł, a kiedy zdołał odtworzyć przebieg ostatnich wydarzeń jęknął raz jeszcze, dużo boleśniej.

Pamiętał jadalnię – rzeźnię. Pamiętał, jak strzelał do okropieństw, do tych pełzających szczątków. Pamiętał, jak rozpierdolił głowę szkielecikowi na krzyżu, a potem ten straszliwy jęk i zawodzenie w głowie.

Od tej pory Mello ma problem z poukładaniem sobie wydarzeń.

Są jedynie przebłyski. Ktoś go wyciąga z tego burdelu. Brodata twarz. Pamięta tego człowieka. Ich miejscowy świr Szekspir czasami gadający na siebie Pastor siedział nieznajomemu okrakiem na plecach. Tak. Ten brodaty facet wszedł do jadalni zaraz za Mello.

I chyba wyciągnął go ze środka. Przez wąskie tunele techniczne.

W rękach potężnego Rippersa znajduje się mały medalik. Zapewne pamiątka. Chyba że ...

Mello zaczyna gorączkowe przeszukiwania.

- Pierdolę! – krzyk wyrywa się z gardła więźnia.

Przepadła jego spluwa. Jest kilka możliwości, co się z nią stało. Została w tej rzeźni, kiedy stracił przytomność. Zabrał ją ten, co go tutaj przytaszczył. A może ktoś zakradł się do środka i zabrał broń, kiedy Mello spał. Cokolwiek się nie wydarzyło koniec końców Alan nie miał swojej broni. Był kilkadziesiąt szlugów w plecy!

Dupa!

Odrobi sobie na wypadzie, który zlecił mu Wielki Q.

Więzień wstał z wyra i chwiejnym, pijackim krokiem, ruszył w stronę wyjścia uznanego za miejsce spotkania grupy wypadowej.

Tam czekała na niego kolejna niespodzianka.

- Ekipa wyszła jakiś czas temu, chłopie – zaśmiał się jeden ze strażników patrząc na Mello z krzywym uśmieszkiem na bladej gębie.

- Spóźniłeś się, wielkoludzie – zarechotał drugi więzień.

Tego Mello znał. Nazywali go Oczko, bo jedno oko miał zaszyte krzywym ściegiem.

Alan miał ochotę krzyczeć. Bez giwery czuł się, jak bez ręki. A znaleźć dobrą spluwę na GEHENNIE nie było łatwo.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-08-2011 o 16:40.
Armiel jest offline  
Stary 23-08-2011, 14:30   #56
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Lupo jeszcze nie wrócił. A Chase nie wygląda na zadowolonego. W sumie on nigdy tak nie wyglądał. Mam nadzieję, że Marcel szybko wróci i nie będzie chciał nic od Chase - w końcu mnie uratował. Zrobił to czego jego ludzi nie potrafili. W sumie może lepiej mu tego nie mówić..."

***

Marcel Lupo nie wyglądał na zadowolonego. Miał minę kwaśną jakby zżarł gówno czterdziestoletniej Hieny. Do tego jego cela była cholernie ciasna - nawet jak na standardy nie wybrednego Double B. Krótka rozmowa poszła gładko i bez zbędnej przemocy. W sumie poszło nawet aż za gładko. A obaj mężczyźni mogą napić się w kantynie na koszt ekipy Lupo. Świetnie się złożyło, bo mimo iż informatyk nie przepadał za alkoholem to od bardzo dawna nie pił...

Po opuszczeniu celi Punishera Chase ruszył korytarzem pewnie przed siebie. Double B dogonił go i zaczął swą typową gadkę. Przecież nie mógł pozwolić mu tak odejść...

- Jak widać wielki Bóg nazywany przeze mnie Administratorem chce za wszelką cenę abyśmy się razem udali na szczyny do kantyny. Co ty na to? Ja mam dwie wolne jednostki czasu więc może to będzie dobry pomysł?

Odpowiedzią Chase było milczenie. Po prostu szedł do kantyny skupiony bardziej na własnych myślach, niż wylewie słów ze strony Double B. Programista chyba zrozumiał, że Punisher traktuje go jak upierdliwego owada i w końcu dał sobie spokój. Nie był tak aspołeczny jak Punisher, ale zrozumiał, że w niektóre zakątki lepiej gir nie pchać. A Ben bardzo cenił sobie swoje nogi...

Po drodze do kantyny Double B usłyszał strzał. Skulony rzucił się pod ścianę. Chcase nawet nie drgnął. Strzał był zbyt odległy. Po chwili oczekiwania programista zaczął wstawać aby dogonić Punishera, ale znowu usłyszał strzał. Chase zniknął mu na końcu korytarza. "Czy on ma nerwy z tytanu? Albo marmurowe dupsko..." pomyślał sobie programista śmiejąc się cicho. Nie bał się tak bardzo, bo był niby na bezpiecznych sektorach. Ludzie się tu szwędali.

Ruszając bezpośrednio do celu Double B zobaczył dwa trupy i rozdzielających pomiędzy siebie ich fanty ludzi. Oba ciała dostały z jakiejś pierdolonej armaty. Bynajmniej o tym świadczyły rany... Szybko wchodząc do kantyny Ben chciał zapomnieć o widoku jaki widział na zewnątrz. Dostrzegł Chase przy barze i szybko do niego podszedł.

- Widziałeś to na zewnątrz? Ale jatka. Nie wiedziałem czegoś podobnego od... - właśnie sobie przypomniał jak się poznali. - W sumie widziałem coś gorszego niedawno.

Chase nawet się nie odezwał. Jedynie spojrzał na programistę z politowaniem. Double B usiadł i podszedł do niego Twix. Miał coś w łapach - wyglądało trochę jak WKP. W sumie bardziej przypominało palmtopy spotykane przez Browna na ziemi. Sam miał takich parę swoimi czasy.

- Słuchaj. Mam tu Palmtop. Znajomego. Mówi, że ma w pamięci parę języków, ale teraz nadaje po japońsku. Umiesz zmienić to ustrojstwo abyśmy wiedzieli o co chodzi? - zapytał podając urządzenie Benowi mechanik.


Double B chwycił za urządzenie. Spojrzał. Wyglądało całkiem normalnie. Myślał nad tym czy zrobi to w minutę czy może krócej. "Pewnie krócej" pomyślał z uśmiechem.

- Zamów mi drinka. Ja za ten czas zajmę się tym palmtopem. - rzekł i zabrał się za ustawianie ustrojstwa.

Twix wrócił akurat w czasie, gdy Brown sprawdzał jak działa angielskie menu. Urządzenie miało może słaby procesor, ale spory, czysty wyświetlacz i sporo pamięci...

- Zrobione. - powiedział podając komputerek znajomemu informatyk.

- Dzięki. Szybki jesteś. Już wiem czemu Froggy Cię wyzywa mniej niż resztę jajogłowych. - odpowiedział z uśmiechem dryblas i odszedł.

Double B zabrał się za przyniesionego drinka. W sumie nie wiedział co to jest. Wypił. Nie było tego zbyt wiele, ale przyjemnie drapało w gardle. Ktoś inny pewnie by tego nie poczuł, ale Ben naprawdę rzadko pijał jakikolwiek alkohol. Rzadko miał na to czas. Zwykle potrzebował jasnego umysłu. Tak też było tym razem. Programista wstał i ruszył ku siedzibie swojego bezpośredniego przełożonego...

***

Froggy chyba dawno nie zdziwił się tak na widok programisty. Jego żabia twarz wydała się niemal miłym widokiem a to już mówiło samo za siebie. Brown chciał położyć swoje łapy na znalezisku. Chciał już wiedzieć co to jest...

- To znowu ty. - rzekł Froggy. - Widzę, że nie tak łatwo się Ciebie pozbyć Double B. - powiedział chichocząc przełożony.

- Tak to ja. Znów Cię wzrok nie myli. Twix mówił, że coś dla mnie masz... - odparł krótko jak na siebie informatyk.

- Taa... Znaleźliśmy skrzynkę, która może nam otworzyć drzwi na całkiem nowe odkrycia. Uznaliśmy to początkowo za jakiś nadajnik, ale to coś więcej. - rzucił Froggy z uśmiechem.

Wiedział kogo wytypować do tej roboty. Wiedział u kogo zobaczy ten błysk w oku. Kto będzie chciał poznać te tajemnice nawet bez dodatkowych pytań czy jakiś komplikacji. Po prostu wiedział... Przecież od tego był.

- Kiedy mogę zobaczyć ten sprzęt? - zapytał Double B.

- Najpierw przeskanuje go mechanik i dowiemy się co tam jest. Mówił, że ma coś odpowiedniego do tej roboty. Nawet go nie będzie otwierał. Jak poznamy nieco budowę ty zajmiesz się oprogramowaniem. Dowiesz się dokładnie w jaki sposób SI namierza naszych, czy rozpoznaje od razu kody z chipów oraz czy skrzynka jest podłączona do jakiejś bazy danych. Znajdź potrzebny Ci do tego sprzęt i karz chłopakom załatwić go na moje polecenie. Zrozumiano? - zapytał Froggy uśmiechając się diabelnie.

- Tak. Rozumiem. Przy następnej wolnej okazji wpadnę do Ciebie i postaram się tym zająć...

***

"Wolne dobiega końca. Spotkanie z Judith Grey. Ciekawe czego może chcieć... Zbyt atrakcyjny nie jestem więc mogę się jedynie domyślać. Ostatnio moje umiejętności zaczynają stawać się oraz bardziej przydatne. Trafiłem w niż demograficzny…”
 
Lechu jest offline  
Stary 24-08-2011, 18:35   #57
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dźwięczało mu w uszach jeszcze z minutę po tym jak kanonada ucichła. Chyba trafił nawet jednego, choć wielu fajek na to by nie postawił. Intensywność wrażenia, musiał przyznać, była dość znaczna, adrenalina dość dawno nie przepłukała mu tak intensywnie organizmu. Pozwolił sobie na zadowolony uśmiech, kiedy wreszcie się okazało że sytuacja należy do tych z grupy „nasi kurwa górą”. Wyszedł zza zasłony kiedy stuprocentowo upewnił się że jest bezpiecznie.

Taak. Szczęście mu sprzyjało, nawet go nie drasnęła żadna z zabłąkanych kul, które fruwały gęsto w ciemnym korytarzu. Manewr który zastosowali z chłopakami był... skuteczny. Kropka. Można spokojnie obronić taką tezę, skoro oni leżeli, a Flatline i dwóch... Nie, jeden z ragazzich przeżył. Podszedł szybko do Dżumy, ale po kilku sekundach wiedział że już po nim. Głęboka rana klatki piersiowej, obrażenia i krwotok wewnętrzny. Spora kula zrobiła mielonkę z faceta, a już zaczynał go lubić. Nie, nie kula. Roben z zawodową ciekawością popatrzył do kanału rany, przyświecając sobie zapalniczką. To... chyba... śruba. Taak, odcięta śruba z nakrętką. Palec ślizgał się po stalowym, improwizowanym pocisku, a Flat Line marszczył brwi bo nic nie widział w tych ciemnościach. Szybko dobył noża i zatopił go w sercu Dżumy. Po co się ma męczyć i topić we własnej krwi.

Z Cicatruce było dużo lepiej. Roben przyklęknął przy nim i poświecił mu ogniem benzynówki po oczach. Przestrzał barku prawego, lekki szok pourazowy. Pocisk przeszedł na wylot, więc będzie mniej roboty. Podszedł do plecaków z stuffem na barter i pogrzebał szybko, wyciągając trochę znieczulaczy i specantybiotyków. Parę ukłuć, uciskowe obandażowanie krzyżowe i po sprawie. Myślał intensywnie co najbardziej się opłaca w takiej sytuacji. Dobicie Cicatruce nie stanowiło by problemu, ludzie jak boli, ufają lekarzom. Sześć plecaków towaru to odpowiednia cena by podziękować Don Vitto za współpracę i przenieść się do G0? Hmm, hmm... Chyba jednak nie. Nie zapewni mu to bezpieczeństwa od długich rączek gangsterów. Poza tym rysowały się inne problemy. Bandażując ramię cyngla rozglądał się pilnie i zaczynał sobie zdawać sprawę, że będzie go potrzebował. Realnie rzecz biorąc sam udźwignie najwyżej dwa plecaki, razem dwa razy tyle. Nafaszerował pacjenta taką ilością painkillerów, że nawet na przestrzelonym barku będzie mógł ponieść dwa swoje. No i poza tym kwestia samego powrotu. Do terenów La Piovry było jakieś półtorej jednostki czasowej. Musieli wracać, bo Punishersów sami nie znajdą. Od razu zapytał Cicatruce czy da radę ich przeprowadzić, ale on tylko parsknął i odrzekł że jest od strzelania nie oprowadzania turystów po Gehennie.
- Wiem że nie ma czasu, pohałasowaliśmy odrobinę. Ale poleż jeszcze... trzy minuty – zerknął na zegarek – Aż medy zaczną w pełni działać.
Nie potrzebne mu były jego oczka, bo chciał przejrzeć kieszenie Desperadosów i reszty niefortunnie poległych tragarzy. Zgarnął wszystkie fajki i garść nabojów do samoróbki Rinaldo, którą postanowił sobie przywłaszczyć. Wyglądała solidnie, choć znał się na tym równie dobrze jak na komputerach. No cóż, którą stroną strzela już wiedział, jeden z desperadosów też się o tym przekonał. Resztę trofiejnego sprzętu pozwolił zatrzymać do wyboru do koloru Cicatruce, niech ma coś chłop od życia. Zadowolonych sojuszników nigdy za wielu. Sam wiedział że i tak nie udźwignie nic więcej nad te dwa plecaki, które musi jakoś donieść z powrotem.

Metodycznie i mechanicznie poupewniał się jeszcze że nikt z meksykańców nie oddycha i u wielkiemu zdziwieniu, odkrył że na końcu korytarza, oświetlony migoczącą jarzeniówką z otwartej celi, leży pan Cerscenzo Cirino nazywany SiSi. Żywy na dodatek jeszcze, choć rana postrzałowa brzucha z wytrzewieniem przesądzała że stan ten wkrótce się zmieni. No ale tego mu nie powiemy, prawda?
Wyciągnął medpacka i potrzymał chwilę przed oczami, aby przestał jęczeć i zajmować się jedynie powstrzymywaniem własnych jelit przed poznaniem zapomnianych krajobrazów więziennego statku.
- Panie Cirino, mam kilka prostych pytań i medpack będzie do twojej dyspozycji. Kto ci nadał robotę? Skąd wiedziałeś którą drogą pójdziemy i w jaki sposób tak szybko zorganizowałeś Desperadosów? Komu mieliście sprzedać towar?
Sisi zaskowyczał jak dzikie zwierze, ale wzrok mu się skupił na medpacku jak na złotym zegarku hipnotyzera.
- T-tto... Too...ronto. To on... – wycharczał pomimo pokancerowanej przepony – Toronto...
Zabulgotał coś jeszcze, ale Flat Line nie mógł zrozumieć nic ponad to że towar mieli upłynnić u Handlarza – Złomiarza. Drugiego jegomościa nie znał, ale za to Toronta kojarzył doskonale. Zmrużył oczy i wytężył pamięć, ciągle nieświadomie machając medpackiem przed twarzą Cirino.
Hmm. Toronto był bookiem, który ustawiał zakłady na arenach i innych „zawodach sportowych” Prowadził małe kasyno w korytarzu zamkniętym obok Małego Rzymu. Niezbyt wysoko w hierarchii La Piovry, w sam raz w zasięgu Flat Line’a. Ale po kolei, nie ma się co ekscytować. Sisi nie dotrzymał do końca rozmyślań, Roben zaś sprawdził na szyi tętno i dla pewności poderżnął mu gardło. Tradycja nakazywała zawiązać zdrajcy sycylijski krawacik, ale nie miał przesadnych inklinacji do teatralnych gestów.

Najpierw trzeba zadbać o interesy Don Vitta i przy okazji własny tyłek. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli wspólnie idealne miejsce by ukryć tą część towaru, którego nie dadzą rady zataskać z powrotem i resztę tego zdobycznego. Stary kanał wentylacyjny z zardzewiałą kratką, którą odkręcili sprawnie starając się nie poznaczyć śrub nożami. Wsadzili do środka dwa plecaki z bronią, gdyż były najcięższe, zakręcając kratkę i oznaczając dyskretnie miejsce.

Ruszyli w drogę powrotną, po swoich śladach. Flat Line starał się zapamiętać drogę gdy prowadził ich Rinaldo, więc powinni dać radę. Przy okazji obmyślał jak to wszystko rozegrać. Wyciągnął od Cicatruce, że on też zna Toronta i nawet ma spory dług u niego, więc był bardziej niż chętny, aby, jak to malowniczo określił „łeb mu upierdolić u samej dupy”.
- Powoli, przyjacielu powoli. Wbrew pozorom nasze największe zmartwienie teraz to Don Vitto. W końcu pokpiliśmy sprawę, do barteru nie doszło, czterech chłopaków padło, wliczając w to zdrajcę. Większość towaru zabezpieczona, a pozostałą cześć miejmy nadzieję da się odzyskać, lecz capo daleki będzie od poklepywania nas po plecach. Dlatego do naszych musimy wrócić po cichu. Towar złożymy u mnie w ambulatorium, mam tam parę bezpiecznych skrytek. Potem zaś dyskretnie, aby nie spłoszyć Toronta, pójdziemy do szefa opowiedzieć mu o spowiedzi Cirino. Zaproponujemy też, że jak nam da małe wsparcie, rozwiążemy definitywnie problem pana Toronto i przyniesiemy resztę towaru.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 24-08-2011 o 18:44.
Harard jest offline  
Stary 24-08-2011, 20:30   #58
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ruda wywalczyła dla Tam-Tama szybką śmierć, czy to świadomie, czy też nie. Niestety, po pierwsze wydłużyło to czas całej akcji o kilka minut, a po drugie, takim zachowaniem na pewno nie zaskarbiła sobie sympatii Razora. No i Apacz musiał zostać na chłodniejszym poziomie, w towarzystwie Jerome. Kucali w ciszy, opierając się o wilgotną stal. Vincent, z braku zajęcia, wsłuchiwał się w kapiącą w głębi korytarza wodę. Do momentu, aż coś zakłóciło jednostajny rytm. Nie byli sami.

Apacz zastygł w bezruchu, upewniając się, że to co usłyszał nie było wymysłem jego wyobraźni, jednak nic z tego. Ktoś był blisko, najprawdopodobniej hieny, sądząc po specyfice odgłosów. Indianin doskoczył do Jerome.

- Mamy gości, bądź cicho- powiedział, wyjmując mu papierosa z ust. Nieco zdziwiony towarzysz już otworzył usta w proteście, jednak widząc wyraźnie spiętą twarz Indianina, nie odezwał się.
- Schowaj się tutaj, za kablami, i przybiegnij, jak usłyszysz walkę. Jak ktoś zejdzie szybem, ucisz go i ściśnijcie się tu razem. I biorę szluga.

Węszenie nie ustawało, i chociaż nie było zbyt czyste, na pewno pomagało temu komuś wytropić ofiarę w ciemnościach korytarzy. Apacz miał nadzieję, że Hiena skupi się na zapachu tytoniu, co da mu szansę na atak z zaskoczenia. Musiał tylko znaleźć odpowiednie miejsce na zasadzkę, możliwie blisko szybu i posiłków. Ruszył w kierunku odgłosu, uważając na kałuże- nie chciał popełnić tego samego błędu co przeciwnik.

Jakieś dziesięć metrów dalej natrafił na doskonałe miejsce- wejście do tunelu konserwacyjnego, znajdujące się w metrowej wnęce, idealne, żeby schować się tam i czekać na wroga. Oby i Hieny doszły do takiego wniosku i nie oczekiwały podstępu. Słysząc zbliżających się wrogów, pospiesznie odłożył zapalonego papierosa przy włazie prowadzącym do tunelu, zaciągając się ostatni raz i podniecając żar. Sam zaś skrył się w skromnym ustępie, między poprowadzonymi pionowo grubymi rurami, dosłownie naprzeciw wejścia. Wyjął oba noże, po ciemku lepiej nie machać gołymi pięściami, bo można się nieźle nadziać, i to dosłownie. Czekał, oddychając powoli i spokojnie, mając nadzieję, że jego plan zadziała i tytoń zwabi wrogów w swoją stronę, dając mu przewagę. Jeśli nie... Cóż, ściśnięty między rury nie ma zbyt wielkiego pola manewru...

Szybo jednak zorientował się, że fortel zadziałał. I to, że zbliżającym się nie jest wcale Hiena. Słyszał to dziwne dyszenie coraz bliżej, ale słyszał też coś jeszcze. Jakby szuranie łusek po kratownicy na podłodze. Jakby rogowate narośle tarły bo stali. Cicho, co kojarzyło się z jakąś substancją pomocniczą, śluzem czy innym syfem. To na pewno nie była Hiena, lecz lokator statku po przejściu przez Anomalię. Więźniowie nazywali je demonami.

Vincent zakładał wcześniej, że to Hiena, po walce piętro wyżej zagrożenie ze strony tych popaprańców wydawało się być największe. Przez moment przeszło mu przez myśl, że może to być jakiś zezwierzęcony Pokrak, szybko jednak zorientował się, że to nie to. Demon... A raczej pokraczna kreatura stworzona, czy też sprowadzona, przez anomalię. Groźna, fakt, ale na pewno śmiertelna. Chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że wielu nazywało Gehennę piekłem, mogli oni być uważani za demony strzegące tych bogatszych w dobra materialne sektorów. Tak czy siak, byli śmiertelni, mięli krew i organy wewnętrzne utrzymujące ich przy życiu. To sprawiało, że Apacz nie myślał nawet o ucieczce. Poza tym, istota była na tyle blisko, że byłoby to niemożliwe.

Ciemność sporo utrudniała, nie widział jakiej postury jest przeciwnik, i w ogóle jak wygląda, a mógł wyglądać różnorako. W najgorszym razie, miał twarde, grube łuski, nakładające się na siebie jak dachówki, świetnie chroniące przed atakami broni białej. Były dwa rodzaje ataku, które rozważał Apacz. Albo spróbuje wbić się pod łuski, co udałoby się tylko zakładając, że przestrzeń między poszczególnymi rzędami łusek jest wystarczająco duża. Poza tym, atakując w taki sposób nie wbije się zbyt głęboko, prawdopodobnie tylko skaleczy demona. Został więc tylko jeden wariant.

Gdy zobaczył jakieś załamanie światła, spiął się do skoku. Zmrużył oczy żeby lepiej widzieć, w końcu nie mógł się pomylić, jeśli nie trafi czysto, już po nim. Odczekał chwilę, upewniając się, że faktycznie ofiara jest przed nim, po czym skoczył na nią, biorąc zamach zza głowy, niczym toporem, składając obie dzierżące noże dłonie razem, tak, żeby ostrza stykały się i uderzyły w to samo miejsce. Była szansa, że nawet w przypadku mocnego pancerza uda mu się przebić.
Skoczył, kiedy wydawało mu się, że cel będzie w zasięgu. Ledwie widząc zarys kształtu, który miał być jego celem. Niska, pełzająca na brzuchu kreatura.


Wylądował za jej plecami. Ciemne włosy Apacza widoczne były przez chwilę na podłużnym, nieludzkim łbie tego czegoś. Noże wbiły się w plecy, znajdując drogę do miękkiego ciała pomiędzy łuskowatymi naroślami. Bestia wydała z siebie przeciągły skrzek czy też bardziej syk. Spięła całe ciało gotowa zrzucić napastnika i zrobić coś paskudnego.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-08-2011, 20:50   #59
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=MuZhnNR6vzc[/media]
Mawiają, że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Biorąc pod uwagę, że Gehenna była wytworzonym przez człowieka substytutem piekła to stwierdzenie owo nie miało tu zastosowania. Dobre intencje spotykało się tu równie często co gaje oliwne. Litość, współczucie, altruizm... Wszystko to traktowane było jak jakiś wybryk natury. Wynaturzenie. Albo dziwactwo i fanaberia. Wszystko przekładało się na fajki. Życie, sumienie, godność. To tylko kwestia ceny za ile można je kupić. Odruchy i zachowania, które kiedyś wydawały się normalne teraz wszystkich szokowały. Natomiast patologię traktowało się jak normę. To tak jak w tym filmie, chyba Felliniego. Znajomi spotykają się na kolacji przy stole. Siedzą na sedesach i w jeden otwór wpychają jedzenie palcami, drugim je wydalają. Pełna gama efektów dźwiękowowych od bekania po pierdzenie. Takie fajne towarzyskie spotkanie. A wtedy ktoś poprosił o serwetkę, albo o coś równie absurdalnego, i wszyscy z oburzenia wywracają oczami i nie kryją zażenowania jakby właśnie wykazano się w ich towarzystwie najgorszym gatunkiem moralnego kalectwa. Widzicie analogię? Żyjemy w pierdolonym krzywym zwierciadle. Wszystko jest tu do góry nogami. I żeby przeżyć trzeba się wbić w nurt tego szamba. Tylko... Czy życie jest tego warte?


Tak.
Pewnie tak.


Chciałoby się zapytać, gdzie jest bóg, że na to pozwala? Nie wiem. Ale na Gehennie na pewno go nie ma. A może nie ma go wcale.

* * *
Spook nie dowierzała polubownemu tonowi Razora. Ruszyła za nim wspinając się po elastycznej lince i łypała na niego podejrzliwie. Nim jednak zdążyła zareagować Brzytwa użył pneumatycznego pistoletu i wzbogacił czerep Tam-Tama o malowniczą dziurę czerwieni w okolicy skroni. Rozbryzg zamienił ścianę w wysublimowane artystyczne graffiti. Ładne niemal.

- Teraz już nie musimy go odprowadzać – Razor warknął w kierunku rudej. A ta tylko wzruszyła ramionami bo ciężko było nie przyznać mu racji.

Pochyliła się nad trupem murzyna i zamknęła mu powieki niedbałym ruchem bladych palców.
- Słodkich snów... – uzbroiła się w swój standardowy, średnio rozgarnięty uśmiech.
- Słodkich snów, pacierz zmów, zapach bzów...

Jeżeli zdarzenie to wywarło na niej jakiekolwiek wrażenie to z jej twarzy nie dało się tego wyczytać. Sięgnęła po graty truposza. Elektryczną pałkę przymocowała skórzanymi paskami przy udzie, zaciągnęła klamrę. Krótki miecz obwiązała kilkakrotnie szmatą i zarzuciła sobie na plecy sprawdzając czy dobrze się trzyma. Najlepiej mu życzyła z całego towarzystwa. Gdyby murzyn przed śmiercią mógł smarnąć testament na pewno cały swój majątek właśnie Spook by przepisał. To oczywiste przecież. Za ludzkie traktowanie i dobre intencje na końcu drogi. Za przysłowiową szklankę wody kiedy nikt nie chce ci ofiarować nawet tego. Fanty były jej.
A jeśli ktoś się z tym nie zgadzał, cóż... zapewne wkrótce zgłosi niekoniecznie pisemne zażalenie.

Razor kazał jej ruszyć chudy tyłek i to właśnie zrobiła. Nie sprawiała wrażenia przygnębionej albo zawiedzionej. Cały czas niezmiennie wyglądała na zwyczajnie szaloną a takim - bóg jeden wie co chodzi po głowie.

Kiedy jej stopy dotknęły podłoża zobaczyła najpierw spanikowaną gębę Jeroma. A później Indianina w zwarciu z... z czymś co wyglądało jak przerośnięty waran. Albo jajogłowi z Gildii Zero bawią się w odtwarzanie na Gehennie ziemskiej fauny albo maczał w tym palce kurewski demon. Spóok złapała się z wyskoku za splot kabli i podciągnęła pod sam sufit. Zawinęła nogi wokół stalowej rury i przeciągnęła się ponad walczących i jeszcze kawałek dalej. Zamierzała wykorzystać efekt zaskoczenia i zajść potwora od tyłu. Jeśli będzie miała trochę szczęścia chociaż pierwszy cios powinien być czysty. Nie zamierzała zostawić Apacza samemu sobie. Pierdolona siostra miłosierdzia... Jeszcze jej to bokiem wyjdzie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-08-2011 o 20:53.
liliel jest offline  
Stary 24-08-2011, 23:31   #60
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dobre pomysły od głupich odróżniają jedynie skutki. Nieważne, co wymyślisz. Ważne, czy będziesz potrafił wygrzebać się z tego gówna, które na Ciebie w konsekwencji spadnie.



Stał niedaleko niej. Może nie na wyciągnięcie ręki, ale krew z truchła jego koleżki miała szanse dotrzeć do jej butów w ciągu następnej minuty. Gehenna nauczyła ją odgadywać intencje innych. Zaraz zacznie się piekło, chyba, że ktoś temu zaradzi. Świetne Raina, brawo za wyczucie miejsca i czasu. Nic lepszego, jeśli chcesz siedzieć cicho, z uszami po sobie.
Wahała się przez moment, niepewna co robić. Nie powinna się wychylać, ale Giwera był – jak na okoliczności – umiarkowanie uczciwym kupcem, cały habitat odczułby jego brak w ekosystemie. Zdjęła ohydną wełnianą czapkę, uwalniając długie, jasne włosy. W duchu przeklinała samą siebie i swoje głupkowate, ludzkie odruchy.
- Lenny! - wykrzyknęła i przybierając najsłodszy z możliwych wyraz twarzy, ruszyła w kierunku sięgającego po broń mężczyzny z zamiarem uwieszenia się mu na ramieniu tak, by nie mógł dobyć broni. - Hej, Lenny! Twój cukiereczek tęsknił za Tobą!

Mężczyzna odwrócił się gwałtownie ze złym spojrzeniem. Ręka drgnęła nerwowo zaciskając się na kolbie. Pistolet został wydobyty zza pleców a lufa skierowała w stronę Rainy.

- Coś ty, kurwa, za jedna ?! - syknął.
- Twój anioł stróż – powiedziała nie ruszając się z miejsca. - Nie rób syfu w cudzym domu, jeden trup na jeden dzień handlowy wystarczy.
- Lepiej się, kurwa, stąd zabieraj! Bo i ty oberwiesz.
- Lepiej się uspokój - zimny głos Giwery przebija się przez kantynę - bo zostało mi jeszcze troszkę pocisków. Twój koleś kradł. A ja nie pozwolę, by ktoś mnie w ten sposób dymał. Jasne?
Agresor opuścił spluwę. Po kantynie przeszedł cichy szmer. Większość więźniów zdziwiła się chyba. Możliwe, że człowiek który przed chwilę groził Rainie był znany ze swojej porywczości lub tym podobnych wyskoków. Przez jego twarz przebiegł grymas zniechęcenia. Nagle jednak spiął się w sobie i błyskawicznie uniósł pistolet w górę jednocześnie ściągając spust. Był szybki, bardzo szybki.
Ponownie w kantynie zahuczał strzał.
Jednak to nie on strzelił. Tylko Giwera. Refleks handlarza mógł imponować najszybszym. Celność również. Czaszka agresora rozbryzgła się wokół, zachlapując więźniów kawałkami mózgu, krwią i kośćmi. Potężny pocisk zrykoszetował o stalowy sufit. Ktoś przypadkowo trafiony wrzasnął z bólu. Jakiś mężczyzna blisko Rainy. Padł na ziemię trzymając się za nogę z której zaczęła lecieć krew.

- Dziewczyna ma rację - powiedział Giwera ponuro patrząc na Rainę. - Dość trupów na jeden dzień. Zabieram się stąd. Idę do Lupo. Bo jego ludzie najwyraźniej nie potrafią zapanować nad tym burdelem.
Zimny wzrok handlarza zatrzymał się na dziewczynie.
- Radzę ci, chodź ze mną.

Doskonale. Jakby coś raz nie mogła utrzymać języka za zębami i nie wpieprzać się w nieswoje sprawy. Przyszła do tej cholernej kantyny, żeby znaleźć Double B, a zamiast tego wymaszerować miała z handlarzem.
Jej położenie miało swoje plusy, Giwera obsługiwał kilka sektorów i znajomość z nim mogła okazać się bardzo przydatna.
Wzruszyła ramionami.

- Dokąd?
- Jak najdalej stąd. Póki nie ochłoną.
Podreptała za nim z czystej ciekawości. W końcu, po którymś z kolei zakręcie, zwróciła się do handlarza.
- Giwera? Kojarzysz kolesia, którego wołają Double B?
- Taaak, chyba tak. Mały taki, elegancik. Chyba. A co?
- W zasadzie przyszłam do kantyny, żeby z nim pogadać,ale tamten nadpobudliwy mi to odrobinę utrudnił.
- Dzięki za pomoc. Załatwił by mnie, gdybyś się nie wtrąciła. Masz u mnie dług. Czy raczej ja go mam u ciebie.
Machnęła ręką.
- Nie znoszę, gdy ktoś odbiera detalistom ich ciężko wypracowany urobek - uśmiechnęła się do handlarza. Ten elegancik często bywa w kantynie?
Mrużył oczy, jakby przez chwilę próbował zrozumieć co do niego mówi. Potem uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie moja sprawa. Dzisiaj go chyba widziałem. Chyba. Zapytaj Lupo bo właśnie do niego idę. Nie chcę mieć problemów w sektorach. Wystarczy mi to, co dzieje się pomiędzy nimi.
- Nie twoja wina, człowieku. Tak czy inaczej, ktoś by zginął. Wyjaśnię to Lupo, jeśli chcesz.
- Jeśli będzie trzeba i cię posłucha. Wołają mnie Giwera, a ciebie?
- Raina - uśmiechnęła się do handlarza. - Myślę, że na jakiś czas masz spokój, nieprędko znajdzie się w naszych sektorach głupek, który zechce Cię okraść.
- Ale może znaleźć się ktoś, kto będzie chciał zabić mnie za któregoś z tych narwańców. Jeszcze dwa korytarze i będziemy na miejscu.


Szła u boku Giwery, próbując przewidzieć, co z tego wyjdzie. Miała tylko odnaleźć programistę. Znaleźć, zagadać i wrócić do nory. Zamiast tego stała się pieprzoną gwiazdą krwawego eventu, o którym wieść obiegnie najbliższe sektory jeszcze tej nocy. Nie potrafiła jednak ocenić jak to wpłynie na jej relacje z Desperados – zaniechają jej z powodu nowych pleców, czy wręcz przeciwnie – obstawią szczelnie kantynę w oczekiwaniu, ze zjawi się tam ponownie. Musiała iść za ciosem. Drzwi na Gehennie uchylały się rzadko i jeśli nie byłeś dostatecznie sprytny, żeby się przez nie prześlizgnąć, albo chociaż zablokować stopą, mogłeś pluć sobie w brodę do końca twoich szarych dni. Giwera miał niezłą reputację, wielu robiło z nim interesy – Lupo go wysłucha. A skoro ona ma uczestniczyć w audiencji, dlaczego nie miałby wysłuchać i jej? Skomplikowane relacje Desperados i Punishersów trudno by nazywać ciepłymi. Szansa na to, że uda się jej coś ugrać była wprost proporcjonalna do nienawiści pomiędzy dwoma gangami.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172