- No jasne! Odleć! – krzyknął nagle Degary za ulatującym gdzieś daleko przed wóz świetlikiem, przerywając tym samym monotonię ciszy. Zreflektowawszy się jednak, że może nie każdy chce wiedzieć o co poszło tym razem, opadł z powrotem na deski wozu mrucząc cicho pod nosem
- Że niby to ja marudzę…
Nie był to oczywiście pierwszy raz gdy Trzmiel wymieniał zdanie ze swoim Chowańcem. Nauka porozumiewania się chłopaka i tej magicznej istoty zaczęła się już pierwszego dnia ich wędrówki na zagraconym krasnoludzkim wozie i bynajmniej nie należała do najłatwiejszych. O świetlikach tak naprawdę mało kto słyszał coś więcej niż pogłoski, a Degary nie był tu żadnym wyjątkiem. Jeśli natomiast ktokolwiek miał przypuszczenie, że świetlikowy sposób myślenia ma coś wspólnego z tym normalnie przyjętym przez ludzi to się bardzo grubo mylił. Na ten przykład świetliki w żaden sposób nie przyjmowały do siebie takich abstrakcji jak własność, czy prywatność. Był więc już w niemal każdym plecaku i torbie podróżnej, a jednej nocy zdołał nawet wcisnąć się jakoś do kuferka pana Goldkeepera. Niezwykle czujny na jego punkcie krasnolud obudził się wtedy bardzo jak na niego żwawo i jął wyzywać zarówno chłopaka jak i jego przyjaciela od nader rzadko stosowanych przez kapłanów w Domu wyzwisk. Nie wiele by brakowało, a kupiec by ich tam wtedy zwyczajnie zostawił, ale na szczęście Amy zdołała zrzucić całą winę na ciekawską i absolutnie niemożliwą do zwalczenia naturę tego stworzenia. W czym zresztą miała absolutną i mimowolnie spraktykowaną rację. Jeszcze bowiem dzień wcześniej gdy zatrzymali się na biwak, z krzaków dobiegł wszystkich wściekły pisk kapłanki, po którym to z wizgiem wyleciał świetlik natychmiast skrywając się za plecami niczego jeszcze nie rozumiejącego maga. Dopiero czerwona jak rabarbar twarz Amy, oraz kamień który chyba tylko o milimetry go chybił dały jako takie wyobrażenie na temat tego czym świetlik podpadł tym razem.
Aglahadowi i Ravowi świetlik dawał się we znaki stosunkowo mało. Jakby w naturze tego pierwszego widział niczym go nie mogącego zaskoczyć innego świetlika, a w przypadku tego drugiego… No cóż. Ile można psuć komuś próby łowieckie i wciąż spotykać się z zawsze tym samym niemal niewzruszonym spokojem.
Problematycznym było znowuż jednak odkrycie faktu, że świetliki nie odpoczywają. Właściwie w ogóle nie śpią. Aktywne, a wręcz nadpobudliwe, są przez okrągłą dobę. I tak jak za dnia świetlista kulka buszowała bez przerwy po okolicy i wszelkich możliwych zaroślach ku utrapieniu całej znajdującej się tam dziczyzny, tak nocą wykazywała bardzo irytującą tendencję do zaczepiania co w szczególności dokuczało Degaremu. Młody mag budził się nawet kilka razy w nocy nie mogąc zdzierżyć skierowanego prosto w oczy jasnego światła. A gdy otwierał powieki, za każdym razem mógł ujrzeć świetlika tuż przed swoim nosem i gdzieś w głowie telepało mu się cos na kształt pytania:
„Śpisz??? Aaale nuda...”
Tak. Świetlik bywał strasznie upierdliwy. Gdyby Rankiel wiedział jaka jest natura świetlików, z pewnością poświęciłby im jedną zwrotkę w swojej rozprawie o robakach. Mając właśnie ją nie wiedzieć zresztą czemu na względzie, Trzmiel czasami wołał na świetlika śkódnik. Bo zaiste śkódne i chibitne było to stworzenie. Stanęło jednak na innym imieniu. Poniekąd znowu za sprawą Amy. Bo to właśnie kapłanka stwierdziła, że jaki by świetlik nie był, złem jest nazywanie istot w taki niewdzięczny sposób, i że jeśli on nadal będzie tak wołał na świetlika, to ona Trzmiela przerobi na Żuka, albo jakiego Karalucha. Zaskoczony nieco tą obroną mag już chciał oponować, że przecież to tylko żartem, a magiczny twór jest tak uparty, że trudno o lepsze nazwisko. No i że właściwie to nie sądził, że Amy go lubi. Zamiast tego jednak widać było, że wpadł właśnie na olśniewający zapewne w swoim mniemaniu pomysł. Nowe, ładniejsze i nadal przecież pasujące imię świetlika będzie brzmiało Amil. No i tak już zostało. Amil dołączył do drużyny jako piąty poszukiwacz przygód.
Nie do końca tylko było wiadomo do jakiego stopnia zdaje sobie sprawę z tego co muszą zrobić i co im grozi. A zważywszy na beztroskość jaką tryskał na lewo i prawo, stopień ten mógł być bardzo niewielki.
***
- Na brodę Reorxa! - Rzekł, krasnolud spoglądając nerwowo na zagajnik
- W złą godzinę powiedziałem! Znajdziemy inną drogę! Szybko, pomóżcie mi zawrócić!
Degary pośpiesznie dmuchnął w świeży jeszcze tusz zapisanych linijek i zwinął pergaminy do plecaka. Serca zabiło szybciej choć właściwie nie powinno. Ktoś potrzebuje pomocy. Znowuż jednak doświadczenie krasnoluda było tu nie w kij dmuchał… Tak czy inaczej nawet jeśli postanowią pomóc to bez wozu krasnoluda będzie to bardzo głupia pomoc.
- Aglahad i Rav mają rację panie Goldkeeper – powiedział w końcu
– Wóz można zawrócić, ale i nie zaszkodzi sprawdzić w międzyczasie… - Sprawdzić? Ilu zbójców? – krasnolud swoim krasnoludzkim zwyczajem nie wiele sobie robił z uwag wyrostków. Dalej pośpiesznie manewrował lejcami by przekonać niezbyt pojętne muły do nawrócenia wozu
– Powiem ci coś chłopcze. Gdy w głuszy dojdzie cię wołanie o pomoc, to zbieraj manatki, bierz dupsko w troki i biegnij w dokładnie przeciwnym kierunku… no daaaalej siwa!
- Ale nam pan pomógł przecież! Może teraz też wyniknie z tego dla pana jaka korzyść?
Tym razem krasnolud zaprzestał na chwilę ciągnięcia lejców i spojrzał na Degarego. W małych, kaprawych oczach wyraźnie było widać niezadowolenie wynikające z szarpania tak bardzo słabych strun woli kupca. Młody mag szybko postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Amil, leć z Aglahadem i jakby co to wracajcie prędko. Zawrócimy wóz i poczekamy na was…