Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2011, 18:43   #36
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Galen:

Łowca potworów dostrzegł rój ryboludów, napierających na wycofujące się ku wozowi siły elfów!
Było ich zbyt wielu. Obrońcy nie zdołają utrzymać się przez dłuższy czas, co było jasne, nawet uwzględniając niską szybkość vodyanoin.

Wiedźmin natychmiast wyszarpnął buteleczkę z niebieskawym płynem w środku i przechylił ją, wlewając do ust całą zawartość.
Rzadka substancja zapiekła w język, lecz mężczyzna był na to przygotowany, ledwie zwracając uwagę na nieprzyjemny smak.

Już po kilku chwilach poczuł zaczątki nieprzyjemnego skurczu mięśni, które nagle, bez ostrzeżenia, zniknęły.

Grom działał.

Nagle wykonał szybko obrót, rozcinając skórę na karkach wrogów, czemu towarzyszyła seria wściekłych bulgotów!
Trafieni odłączyli się od grupy.

Zaatakowali bez chwili namysłu, wyprowadzając wielopoziomowe ciosy z różnych kierunków!
Błyskawiczny blok dwóch z uderzeń i przemknięcie pod trzecią klingą!

Nagle wiedźmińska skóra rozstąpiła się na policzku! Uderzenie w bok wypompowało część powietrza!
Jednakże łowca nie zwracał na to uwagi.

Ze złożonych dłoni poszybowała szeroka fala ognia! Ofiary odskoczyły ze skrzekiem, lecz nie udało im się uciec przed płomieniami.

Wzrok zabójcy natychmiast wychwycił zasłonięte rybie pyski wraz z całkowicie obnażonymi bokami między pancerzem na boku, a pachą!
Błyskawicznie doskoczył, wbijając miecz pod kątem w kierunku domniemanego serca!

Doskok do kolejnego ryboluda i szczęk stali!
Miecze zderzyły się z furią!

Wiedźmin jedynie przez chwilę widział rzędy wyszczerzonych, trójkątnych zębów.
Odskok i gwałtowny obrót wokół własnej osi!

Sztych poszybował wprost na gardło niczego nie spodziewającego się vodyanoina!
Próbował się uchylić, ale końcówka klingi gładko przeszła przez gardziel, a stwór zatrzymał się z wytrzeszczonymi oczami.

Świst mieczy!

Galen podskoczył, przepuszczając pod sobą ostrze wroga, gdy kolejne z impetem zderzyło się z jego żebrami!
Dotkliwy ból rozlał się po ciele łowcy słyszącego trzask własnych kości!

Mężczyzna, wytrącony z równowagi opadł na jedno kolano, ledwie unikając upadku!
Szybko zablokował hipotetyczny cios z tyłu głowy!
Nagle wyprostował się z jękiem bólu przeszywającego plecy!

Nie było wątpliwości. Gdyby nie kurta, umarłby już trzy razy.

Błyskawicznie, nim spadną na niego dwa pozostałe uderzenia, złożył Znak!
Obręcz ognia buchnęła dookoła, ponownie wywołując skrzek!
Nie czekając na nic odskoczył w bok, na kilka chwil uwalniając się od napastników!

Obrócił się, natychmiast sięgając po kolejny eliksir.
Gęsty, ciemnozielony płyn, palił w gardło, a czas jakby nieco zwolnił!

Vodyanoini nadbiegali tak, jakby nie poruszali się w powietrzu, ale w bardziej od niego gęstym, gazie!
Byli już niedaleko, a Galen wzniósł broń, przeciwstawiając się zgęstniałemu gazowi!

Napastnik skoczył do przodu, wyprowadzając oburęczne, skośne cięcie!
Szczęk ostrza uderzającego w blok i przeraźliwy zgrzyt metalu trącego o metal!
Szybki obrót z zejściem w bok i krótkie cięcie na plecy!

Nagle zobaczył czerwoną plamkę przed oczami. I jeszcze jedną. I kolejną. Czerwone mroczki pojawiały się całymi rojami, obniżając widoczność.
Pod czaszką zabłysł krótki impuls. Okazało się, iż był to jedynie początek, gdyż już w chwilę później pojawił się intensywny, pulsujący ból!
Świat stracił swoją ostrość, nierównomiernie wyciągając istniejące obiekty pod wpływem nieustających zawrotów głowy!

Stopień deformacji nie był wysoki, choć rozmazywanie się otoczenia przy gwałtowniejszych ruchach mogło znacząco utrudnić walkę.

Nadbiegało dwóch kolejnych!
Wiedźmin włożył całą siłę w psychokinetyczny znak, koncentrując go jedynie na głowę najbliższego stwora!

W lekko zgęstniałym powietrzu, efekt wyglądał jeszcze bardziej karykaturalnie.
Zdawało się, iż nieszczęśnik wpadł na niewidzialną ścianę zawieszoną na wysokości od karku, sunącą w przeciwnym do niego kierunku.

Łeb natychmiast odskoczył do tyłu podobnie do małego woreczka z sianem, uderzonego przez mocarnego mężczyznę.
Jednakże w przeciwieństwie do ów przedmiotu, rybi pysk nie powrócił na swoje miejsce.

Jak na złość, reszta ciała biegła dalej!
Już w moment później okazało się to katastrofalne w skutkach. Nogi oderwały się od podłoża, rozpoczynając krótką wędrówkę ku górze - w kierunku przeciwnym do głowy, a kiedy stopy znalazły się ponad najwyższym, w danym momencie, punktem czaszki, poczęły gonić faworyta wyścigu w sprincie do ziemi.

Bezskutecznie. Mistrz okazał się niezwyciężony.

Łeb stwora rąbnął z impetem w twarde podłoże, zaś tuż za nim padło jego cielsko.
Nie poruszył się już, lecz wiedźmin nie był pewien czy z powodu oszołomienia, pozbawienia przytomności, czy też śmierci.

Profilaktycznie doskoczył do wroga, wbijając mu sztych w pysk.

Tymczasem drugi z nacierających, widząc swego towarzysza wylatującego w powietrze bez najmniejszego dotknięcia, zwolnił znacząco, by po chwili zatrzymać się ze zwątpieniem w czarnych, rybich oczach.

Spoglądał to na swego towarzysza broni, to na jego oprawcę, całkowicie tracąc ochotę do walki.

Widząc to, Galen wyszarpnął oriona. Zadziałał odruchowo, wypuszczając gwiazdkę wprost w paszczę ranionego wcześniej ryboluda!
Z przeraźliwym gwizdem przemknęła tuż obok, jedynie rozcinając skórę! Rybi wojownik natychmiast przytknął do niej łapę!
Po szkoleniu chybić z taki małej odległości?! Zatrucie organizmu ani trochę nie pomagało.

Świat kręcił się niemiłosiernie, a w powietrzu świsnęła kolejna gwiazdka... wbijając się w opuszczoną rękę, miast w czoło...

Tymczasem vodyanoin z wątpliwościami co do ataku na wiedźmina, pozbył się ich w mgnieniu oka.
Począł się powoli wycofywać.

Zirytowany Galen skoczył ku rannemu wyprowadzając oburącz skośny cios w głowę... odcinając wrogowi szponiastą łapę przytkniętą do rozcięcia pozostawionego po orionie.
Powietrze przeszył bulgot ofiary, podczas którego niedoszły przeciwnik łowcy potworów zaczął uciekać w kierunku Zatoki!

Któryś z walczących stworów spojrzał w kierunku nieszczęsnego towarzysza. Był to ostatni uczynek w jego życiu, gdyż w jego plecach pojawił się znikąd, srebrny sztych.

Dłonie wiedźmina błyskawicznie złożyły się w pirokinetyczny znak, lecz jego oponent już wiedział do czego prowadzi dziwny splot cudacznych, ludzkich kończyn.
Obrócił się tyłem, a płomień uderzył w jego plecy, wyciągając z gardła kolejny skrzek!

Świat zawirował z nową siłą, a oprawca pchnął z całą mocą w plecy... ale miecz ześlizgnął się po pancerzu uderzonym pod niewłaściwym kątem, otwierając bark tuż przy łbie!

Mężczyzna zakręcił mieczem, planując odrąbać kolejny, najważniejszy człon ciała, gdy nagle...
Stwór odwrócił się z ręką przyłożoną do rany na czubku czaszki... przyłożoną jedynie przez chwilę, ponieważ moment później opadła na ziemię, oddzielona od korpusu.

Zabarwiona zielenią posoka wyciekała z licznych ran. W najlepszym wypadku, jeśli tylko wiedźmin nie postanowi go dobijać dalej, umrze z wykrwawienia. W najbliższym czasie.
Zapewne nieszczęśnik sam chciałby się przebić jakimkolwiek ostrzem, gdyby tylko był w stanie, byleby nie oddawać się pod ostrze osobie, która nie potrafi dobić nieruchomego celu.

Wściekły Galen dopadł do okaleczonego vodyanoina, obracając go.
Świat nie przestawał się kręcić.
Podciągnął łeb stworzenia do góry, przystawiając do niego klingę.
Świat wirował.
Rybolud ani myślał się wyrywać. Prawdopodobnie prosił w duchu o to, by mieszkaniec powierzchni i tego nie zepsuł.

Jedno pociągnięcie ręką później przeciwnik mutanta padł bez życia na ziemię. Wreszcie.

Szybko okazało się, iż starcie dobiegło końca, zaś wiedźmin stał się obiektem powszechnego zainteresowania.
Spoczywały na nim spojrzenia Rajczewskiej odsieczy. Urzędnik elfów i dwóch jego przybocznych przyglądali się w milczeniu.
Również ćwierćelf nie oszczędził swego wzroku.

Jedynie Brego wydawał się niezainteresowany całym zajściem.

A świat dalej wirował...


Teddevelien:

Bez chwili zawahania cisnął sztyletem w najbliższego napastnika, z którego czaszki wyrosła rękojeść!
O jednego mniej.

Błyskawicznie doskoczył do kolejnego przeciwnika, tnąc po nogach i odskoczył, oczekując ciosu mieczem, który... nie nadszedł.
Widział jak z nóg trafionego ryboluda sączy się posoka, lecz tamten niewiele sobie z tego zrobił.
Syknął jedynie, szczerząc trójkątne zęby.

Ruszyli równocześnie, z dwóch stron, lecz ćwierćelf był zdeterminowany wykonać swój plan.
Ciosy nadeszły niemalże jednocześnie!

Zbił, zgodnie z planem, nadchodzące z lewej strony, wykonując natychmiastowe pchnięcie, nabijając przeciwnika na ostrze jak mięso na szaszłyk!
Tego rybolud się nie spodziewał, a Tedowi przyszło poznać czemu.

Ból eksplodował z prawej strony! Czuł jak skóra na zebrach rozstępuje się, a wraz z nią mięśnie!

Gwałtownie obrócił martwego vodyanoina, zgodnie z planem, zyskując chwilę wytchnienia.

Nagle truchło zostało zepchnięte, odsłaniając ćwierćelfa w pozycji bojowej, czekającego na jakikolwiek ruch ze strony przeciwnika.
Nie musiał długo czekać.
Stwór popędził do przodu z bulgotem, wykonując pchnięcie na klatkę piersiową.

Sztych przeszył powietrze tuż obok niedoszłej ofiary, która zdołała się uchylić, wbijając puginał w bok potwora!

Wyszarpnął broń, po czym ostrożnie owinął jedną z dłoni łańcuchem, omijając zaczepy wbijające się w ciało po owinięciu się wokół celu.
Te zamierzał przeznaczyć dla ryboludów.

Nagle spojrzał w bok, gdzie zabrzmiał odgłos rogu zwiastującego rychłe przybycie odsieczy.
Rychłe, nie natychmiastowe. Nie zaszkodzi szybkie wbicie się formację i wyjście z niej nim tamci rozpoczną ostrzał.

Popędził na niczego nie spodziewających się przeciwników, raz po raz uderzając owiniętą łańcuchem pięścią i jego końcami!
Nie dbał o rany, jakie zadawał bądź nie. Jego celem było zdezorientowanie.

Niemniej w tłumie ryboludów wytracił swój pęd, ostatecznie zostając zatrzymanym przez szponiaste łapska!
Nie było miejsca na zamachnięcie się ostrzem! Razy spadały na otaczających wrogów, ale co chwila czuł jak coś rozdziera mu skórę!

Nagle rozległa się seria bulgotów, a coś pociągnęło go do tyłu, odrzucając od zgromadzenia!
Wylądował na plecach, błyskawicznie podnosząc się na nogi, słysząc świst miecza!

To Brego zataczał szerokie kręgi swoim ostrzem, nie pozwalając na zbliżenie się któregokolwiek z przeciwników bez konieczności jego zranienia.

Z boku rozległ się przeraźliwy skrzek kolejnego z ryboludów, a kiedy Ted spojrzał w tamtą stronę, zobaczył Galena odrąbującego rękę swojemu przeciwnikowi.

Tymczasem Brego wykorzystał dezorientację jednego ze swych wrogów, nadziewając go tak, jak jeszcze niedawno ćwierćelf!

Róg zabrzmiał poraz drugi, zaś vodyanoini zaczęli masowo padać na ziemię!
Pierwsza salwa wybiła ponad połowę pozostałych przy życiu.
Druga salwa dokończyła dzieła.

Przy życiu trzymał się tylko jeden stwór. Ten, którym zajmował się Galen...
Ten jednak nie kończył żywota swego przeciwnika!
Poparzone i osmolone plecy bynajmniej nie kończyły walki!

Wiedźmin wykonał nieporadne pchnięcie, które ześlizgnęło się po pancerzu, rozcinając bark tuż przy głowie!
Tuż po tym obciął kalekiemu potworowi drugą rękę, którą tamten trzymał przy jednej z ran!

Była to kolejna, niezdarna próba zabicia.

Nagle łowca potworów dopadł do uparcie żyjącego, wykrwawiającego się stworzenia, któremu przystawił klingę do gardła tak, że wydawało się, iż oberżnie sobie dłoń.

Nic takiego się jednak nie stało. Ostatni z wrogów padł na ziemię bez życia.
Sam pogromca wyglądał jednak tak, jakby wychylił zdecydowanie więcej niż o jeden kieliszek za dużo.

Kołysał się lekko z nie do końca przytomnym wzrokiem.


Galen, Teddevelien:

Większość elfów nie żyła.
Przy wozie stało dwóch z mieczami oraz urzędnik, którego mieli chronić.
Na wozie tylko jeden z łukiem siedzący obok nieprzytomnego.

Dowódca oddziału, rudowłoza elfka leżała na ziemi obok swoich pobratymców ze strzałą w plecach.
Niedaleko leżał porzucony łuk tuż obok jego właściciela, z którego piersi wystawała rękojeść sztyletu.

Nie trudno było się domyśleć, co tu się stało.

-Wracamy - powiedział cicho urzędnik, patrzący ponuro na trupy zaściełające okolicę.

Zwłoki obrońców zostały delikatnie położone na wozie, który potoczył się tempem marszowym trzech formacji Rajczewskich.
Reszta walczących wlokła się zarówno za pochodem, jak i na jego bokach, lecz nikt nic nie mówił.

Niektórzy usiedli razem z umarłymi z powodu niemożności chodzenia. Po pewnym czasie dołączył do nich Galen, u którego działanie Gromu słabło.
Oddychanie stawało się istną męką, nie mówiąc o jakichkolwiek innych ruchach.

Powoli wlekli się do Rajczewa, by nie zmęczyć jedynego konia w zaprzęgu. Przez to niemalże po godzinie dostrzegli wyraźnie herb Relinvena znajdujący się nad bramą wjazdową.


Tarczę podzieloną po przekątnej, posiadającą żółte słońce na czarnym tle u góry oraz wyobrażenie czarnej wody na żółtym tle.

-Nareszcie! Pikniczek się, kurwa, robiło?! - wrzasnął magnat.

-Tych do trupiarni. Tych na leczenie... - błyskawicznie wydawał polecenia, jakby nie bardzo poruszył go widok.

-Tymi sam się zajmę - usłyszeli głos Latockiego, zaś w chwilę później wyłonił się w szatach typowych dla czarodzieja.
Za nim pojawił się sam Roland.

-Wy - warknął na Galena i urzędnika.

-Złazić i nie jęczeć. Latocki zrobi srokus kutafokus - rozkazał, zaś oboje ledwie zwlekli się z wozu, zaś czarodziej powiódł wzrokiem po elfie, który w gruncie rzeczy nie miał wielu ran. Jeszcze mniej głębokich lub groźnych.

-Złamana noga - wymruczał do siebie Ariusz, zamykając oczy.
Nagle wysłannik Dol Blathanna wrzasnął z bólu.

-Wybacz, Mistrzu Roibhilinie. Uzdrawianie to nie moja specjalność, a kość trzeba było nastawić - wzruszył ramionami na spojrzenie spode łba, jakie otrzymał od pacjenta, który szybko oddalił się w ślad za odjeżdżającym wozem.

-Wasza kolej. Uuu.. Trzy złamane żebra - powiedział, gdy jego wzrok spoczął na Galenie.
Nagle wiedźminowi pociemniało w oczach, przez co o mało się nie przewrócił! Wszystko ustało równie gwałtownie jak się zaczęło.

-Dużo ciętych ran, ale żadna nie jest poważna - tym razem zasklepieniu uległy skutki bitwy widoczne u Teda.

-Tu nic nie widzę - wzruszył ramionami, gdy spojrzał na Brega.

-Za mną - polecił, kierując się w stronę ogrodu.
Pewnie zagłębił się w mały labirynt, lawirując między ścianami żywopłotu. Już po chwili doszli na miejsce.


Weszli na brukowaną, wąską ścieżkę kwadratowego placu. Jego centrum, a za razem punkt przecięcia chodniczków poprowadzonych między środkami naprzeciwległych boków, zajmowała mała fontanna.

Niski, ośmiokątny murek skutecznie odgradzał ląd od wody mogącej sięgać nawet do kolan.
Na środku ów foremnej figury znajdowała się mniejsza oraz głębsza, wystająca na pół metra nad powierzchnię wody.

Mniejszy ośmiokącik był zdecydowanie głębszy. Stojąc na dnie, z pewnością nie wystawałby nawet czubek głowy.
Woda wypływała z niego cienkimi strużkami, wyróżniając trzy strefy. Każda z nich była równoodległa od sąsiednich bądź od jednej z sąsiadujących oraz krawędzią mniejszego bądź większego ośmiokąta.

Dno rozświetlone zostało kwadratami światła, znajdującymi się w każdej ze stref ułożonymi we wzór szachownicy.

Mag usiadł na jednej z czterech kamiennych ławeczek znajdujących się na każdym z boków połączonych kątami z tymi, do których dochodziły ścieżki.

Był zdecydowanie bardziej blady niż podczas ich poprzedniej rozmowy. Albo jasne światło z fontanny padało na jego twarz wraz z odbiciami fal.

-Do rzeczy. Możemy powrócić do przerwanej rozmowy - powiedział, wpatrując się w zgromadzonych.


Kolwen:

Mężczyzna przemykał się cicho między zaroślami, w mgnieniu oka wychodząc na otwartą przestrzeń.

Rozejrzał się, gdy wychodził, lecz nikogo nie było. Idealna okazja na wymknięcie się.
Szybko przykleił się do ścian budynku, przechodząc pod oknami, by uniknąć dostrzeżenia.

Wyjrzał zza rogu budynku, kierując swe spojrzenie ku bramie, gdy... zobaczył, że nikogo przy niej nie ma!
Niespotykane!
Perfekcyjna okazja do ucieczki!

Po cichu rozejrzał się. Ani żywego ducha. Postawił pierwszy krok na wolności! Poza bramą!
Udało si...

Nagle wpadł na kogoś!
Odskoczył, by przyjrzeć się zagradzającej drogę osobie i... osłupiał.


Stała przed nim prawie naga dziewczyna, której ubiór stanowiła jedynie krótka bluzka z dużym dekoltem.
Jej spódniczka czy może raczej należałoby powiedzieć, przepaska biodrowa, miała jedynie ćwierć szerokości pasa, jaki zwyczajowo nosili przy kontuszu szlachcice, zaś jej buty posiadały kilkucentymetrowy obcas.

Zielona barwa stroju kontrastowała z różowo-fioletowymi włosami spiętymi przez wianek róż.
Oczy miały identyczną barwę.

Od samego jej spojrzenia, Kolwenowi zrobiło się niezwykle gorąco pomimo mokrego ubrania, jakie na sobie miał.

-Oh! Jesteś cały mokry! - powiedziała zaś w jej wzroku pojawił się idealnie widoczny błysk.
Dotknęła swojej dolnej wargi palcem wskazującym prawej ręki.

-Jeśli sobie pójdziesz, przeziębisz się! - jej skóra musiała być bardzo gładka i ciepła.

-Musisz to natychmiast zdjąć! Pomogę ci - uśmiechnęła się figlarnie, zrzucając płaszcz z ramion mężczyzny.
Przypadkiem dotknęła jego szyi... A może nie przypadkiem? W tej chwili nie miało to znaczenia.
Kontakt z jej skórą wywoływał bardzo przyjemne mrowienie, od którego po plecach przechodził dreszcz.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline