Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2011, 19:17   #5
Pan Kozloglowy
 
Reputacja: 0 Pan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicachPan Kozloglowy nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Post pierwszy w którym Erazm wjeżdża do Gwarch gdzie przedstawia się nowemu mocodawcy

Do Gwarch dotarł przed południem.

Nie zatrzymano go przy miejskiej bramie i choć nie można było nazwać tego dobrą wróżbą w kwestii widoków na ewentualne odsprzedanie swoich usług, to jednak z pewnością nie była to też zła wróżba. A to już dobrze wróżyło. Dosiadający czarnej klaczy jeździec był zadowolony, że wieści nie dotarły tu – jeśli w ogóle kiedyś dotrą – przed nim.

Miasto tętniło życiem. Od gęstej ludzkiej ciżby, która przelewała się po ulicach, i tak zatłoczonych przez wozy, stragany i taplające się w błocie świnie, biły siły witalne, kłujące wręcz w oczy Erazma. W pozornie bezładnej bieganinie mieszkańców było coś ze skrytego pod warstwą pozorów uporządkowania, jakie cechuje krzątaninę pszczół w ulu czy mrówek w mrowisku. Odniesienie do przepływającej przez tkanki ludzkie limfy, docierającej do wszelkich jam ciała, wzbierającej tu i ówdzie, by zaraz rozlać się w zupełnie różnych kierunkach i znów utworzyć większe skupiska przy kolejnych narządach, równie trafnie opisywałoby zachowanie masy ludzkiej, uzbrojonej w kosze warzyw, naręcza szmat , ale i bogato zdobionych sukman, płaczące dzieci, juczne zwierzęta, a nieraz i cudze sakiewki.
I jak życiodajne strugi płynów, wypełniających ludzkie ciało, burzą się, zmieniają swój zwykły bieg, by otoczyć i rozpoznać obcy obiekt, który wtargnął nieproszony w ich dziedzinę, tak tłum mieszkańców rozstępował się i gęstniał w około podróżnika, aby przyjrzeć mu się choć przez chwilę, nim zniknie za zasłoną kolejnych ciał i oparami wydzielanych przez nie wyziewów.

A nie co dzień trafiało się takie widowisko.

Młodzieniec – bo każdy niemal mógł ocenić, że jeździec, dosiadający karej klaczy, nie ma więcej niż dwadzieścia-kilka wiosen (jedynie dzieci mogły mieć wątpliwości, gdyż ich rozumienie czasu bywa jeszcze niewykształcone i tak względne, że skłonne były uznać go za mieszczącego się gdzieś w przedziale od ośmiu do siedemdziesięciu trzech lat) – miał twarz nieodgadnioną, na pierwszy rzut oka, lecz zmrużone nieznacznie powieki i ściągnięte krzaczaste brwi nadawały mu wygląd nieco surowy, zaś opuszczone kąciki ust mogły świadczyć o powściągliwej naturze. Coś majestatycznego było w kruczoczarnych włosach owego osobnika, okalających jego oblicze i opadających na obojczyki. Strój jego – watowany kubrak z naszytymi podłużnymi pasami skóry, imitujący zbroję, a narzucony na lnianą koszulę z haftkami przy guzikach, a do tego powiewający czernią płaszcz oraz bryczesy z nogawkami wpuszczonymi w cholewy wysokich trzewików z grubej skóry – mógłby uchodzić nawet za szlachecki, czemu przeczył jednak brak kosztowności. Niektórzy z gapiów poczytali go zrazu za wędrownego kapłana lub barda. Wszelako brak mu było instrumentów muzycznych, nikt za to nie przeoczył wielkiej, okutej stalą kosy z błyszczącym srebrno ostrzem i z uchwytami owiniętymi plecioną skórą. Sensację wzbudzała także ogromnych gabarytów tarcza, zdobiona inskrypcjami w nieznanym gminowi alfabecie i języku, ułożonymi w koncentryczne kręgi – otóż ów prostokąt z litej stali samoczynnie unosił się u ramienia jego właściciela i tak niespiesznie sunął kilka stóp nad miejskim brukiem. Również cztery kamienne bryły wielkości pięści, pokryte ideogramami wykonanymi rdzawoczerwonym tuszem, orbitowały leniwie wokół głowy jeźdźca. Na arkanie wiódł osiołka z tobołami.

Erazm Apsed z Rottendamu rozciągnął wargi w zdawkowym uśmiechu. Wywierane wrażenie sprawiało mu satysfakcję. Budzenie trwogi nieodmiennie wywoływało w nim złośliwą uciechę, a dostrzegany w oczach niejednego mieszczanina podziw, był dla niego przyjemną odmianą.

***

Wszedł do gospody, mijając w drzwiach ciemnowłosą dziewczynę, i ruszył w stronę czekającego samotnie przy stole kapitana Tarnusa, na pozór nie spoglądając w ogóle w jego stronę. Idąc, łapał po kolei krążące w ogół niego kamienie Ioun i chował je w poły płaszcza. Ostentacyjne ozdoby, nic więcej, pozbawione jakichkolwiek użytecznych magicznych właściwości. Można było co najwyżej rzucić nimi w namolną gromadkę dziatwy, drepcząca krok w krok za nim po ulicach Gwarchu.

***

- Co wnoszę do ekspedycji, pyta pan? – powtórzył pytanie Erazm głosem niczym skrzypienie śniegu pod butami i uniósł wargi w uśmiechu, błyskając zębami, ale jego ciemne oczy pozostały chłodne – Siłę ofensywnej magii i elastyczność bojową jako mag, ale o tym z pewnością pan wie, będąc doświadczonym wojakiem, bo to oczywistość – ostatnie słowa wypowiedział z ledwie uchwytnym naciskiem – ponadto, proszę uznać to za rekomendację, byłem w Eveningstar podczas starć z zielono skórą hołotą i, jak pan widzi, siedzę teraz przed panem, a proszę mi wierzyć, nie siedziałem w piwnicy z założonymi rękami – co rzekłszy w sposób charakterystyczny dla żołnierzy z lubością wspominających szczególnie krwawe boje, pogładził drzewce kosy i uśmiechnął się paskudnie. Nie było najmniejszego sensu wspominał, że w walkach brał udział po swojej własnej stronie i przyświecały mu cele niezbieżne, z którąkolwiek z walczących stron – Wątpliwości zaś nie ulega, że znajdziemy się przy samej granicy z ziemiami wroga.
Wszelako moją specjalnością – podjął po krótkiej przerwie – i przedmiotem wieloletnich dociekań jest rzecz zgoła odmienna. Z przyczyn, by tak rzec, genealogicznych jestem – zachichotał – żywo zainteresowany funkcjonowaniem organizmów po doświadczeniu biologicznej śmierci. Po wojnie zaś całe pogranicze jest jednym wielkim cmentarzem, a jak wiadomo do pobitewnych pól całymi watahami lgną ghoule, lęgną się na nich upiory i strzygi, bodaki powstają z ziemi żądne zemsty, przede wszystkim zaś nekromanci zbierają żniwa nieumartych sług. Dlatego też nie będzie w tym nic dziwnego, należy się wręcz tego spodziewać, jeśli napotkamy ożywieńców w czasie wyprawy, a sam pan bez wątpienia ma świadomość, jaką korzyścią jest wytrącenie przeciwnikowi broni – zawiesił głos na parę sekund – a jaką obrócenie jej przeciwko niemu…
Zamilkł, dopił wino ze swojego pucharu.
- A teraz pozwoli pan, kapitanie, że ja zadam swoje pytania odnośnie rzeczonego przedsięwzięcia. Jakie przewiduje pan korzyści w zamian za naszą ofiarną służbę miastu Gwarch i Purpurowym Smokom? Co według pana czeka nas w Wormbane? Ciekawi mnie także czy straż miejska miewa problemy z handlarzami nielegalnych substancji? I jeszcze tylko jedno – macie tu miejską bibliotekę?

***

Wychodząc z gospody, jedna po drugiej wyciągał z kieszeni bryłki z szarego kamienia, pokryte czerwonymi malunkami, i podrzucał je w powietrze, one zaś opadając wpadały w jego orbitę i rozpoczynały swój ruch obiegowy.
Do rana załatwił wszystko, czego jeszcze było mu trzeba.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Kozloglowy : 26-08-2011 o 19:18. Powód: poprawki w tekście
Pan Kozloglowy jest offline