Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2011, 02:00   #54
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Pośrodku skrytej w trzewiach góry komnaty stał spowity ciemnością, kamienny tron. Jakaś postać w powłóczystych szatach przysiadła nań, lecz cień był zbyt głęboki by jakikolwiek człek, dostrzegł jej twarz. Blade dłonie o delikatnych, wąskich palcach i długich, zabarwionych na ciemny kolor paznokciach, nerwowo tańczyły po szerokich oparciach. Chrobot zgrzytających o kamień paznokci, zdawał się odbijać echem w pustej sali. Wąskie blade usta szeptały bezgłośnie bluźnierstwa w dawno umarłym języku. Aż nagle dłoń zacisnęła się w pięść i niczym młot spadła na oparcie tronu.

- Do mnie! - Rozległo się z ciemności skrzekliwe zawołanie. - Do mnie!

Gdyby jakiś człowiek zdołał zakraść się, do tej skrytej w trzewiach ziemi komnaty, uznałby pewnie, że to sama ciemność odpowiedziała na wezwanie głosu. Bo zdawało się, że liczne sylwetki jakie powoli zbliżały się do tronu, tym właśnie były - ciemnością. Były bezgłośne i czarniejsze niż bezksiężycowa noc. Na wąskich ustach skrytego w mroku tronu mężczyzny pojawił się okrutny uśmiech. Powoli powstał i rozchyliwszy dłonie, jakby chciał objąć nimi wszystkie stworzenia, które doń przyszły, począł szeptać rozkazy martwym języku Acheronu. A gdy skończył cienie rozpłynęły się w nocy, by wypełnić wolę swego pana.


***

Tłum zafalował i zaszemrał, by po chwili ryknąć niczym rozjuszone zwierzę. Nie tego się spodziewali obserwujący walkę ludzie. Nie krwi dziwacznego małpoluda łaknęli. Skandowali głośno, a raz po raz na głowy ocalonych spadały ciskane kamienie. Nijak nie można było znaleźć schronienia przed wściekłym tłumem. Marcello ruszył szybko wraz z aesirskimi braćmi do kolejnej komnaty. Tym razem wybrali kierunek wschodni i czujnie wypatrywali ukrytych pułapek. Ale tych tym razem nie było.

Jeszcze w wąskim przejściu poczuli straszliwy swąd rozkładu i śmierci, ale dopiero gdy weszli do środka dopiero poczuli go w pełnej mocy. Pośrodku pomieszczenia leżała sterta przemieszanych szczątków, ludzkich i zwierzęcych. Jedne były świeże, a inne na poły rozłożone i zgniłe. Fetor był nie do zniesienia, a widok przerażał, bo w ułożeniu trupów wypatrzeć można było pewną prawidłowość. W jednym miejscu leżały łby ubitych stworzeń, a w drugim ludzkie dłonie i zwierzęce łapy. Lecz to nie makabryczny widok najbardziej przykuł uwagę uciekinierów, a trupi odór nie zdołał zniechęcić. Bo oto w północnej ścianie komnaty dostrzegli przejście inne niż te, przez które dotychczas przechodzili. Było to okratowane wejście, do szerokiego ciemnego korytarza. Za kratą stała jakaś ledwie widoczna w mroku sylwetka. Tajemniczy nieznajomy gestem przywoływał uciekinierów do siebie, choć nie wydał z siebie żadnego głosu. A może to ryk tłumu zagłuszał jego wołania?

Kolejny kamień świsnął koło głowy Marcella wyrywając go przy tym ze zdumienia. I w samą porę, bo oto po przeciwnej stronie okrągłej komnaty właśnie zrzucono z góry solidny kawał liny. Pomiędzy tłumem widzów pojawili się zbrojni wojownicy, o zamaskowanych twarzach, którzy już gotują się do zejścia na arenę.

Tajemnicza postać raz jeszcze dała ucieknierom znak.


***



Najpierw troje rozbitków na plaży obudził wilgotny chłód poranka. Nad intensywnie zielonym lasem królowała szara i lepka mgła, która śmiało przedzierała się przez zawoje wszelkiego odzienia. Po niebie pędziły niskie, szare chmury, w których powoli dojrzewał deszcz. Z lasu dobiegały liczne głosy zwierząt, które ciężko było sobie choćby wyobrazić, a na pewno nikt nie miał ochoty ich spotykać. Ale ściskający żołądek głód i gnębiące gardło pragnienie było przepowiednią rychłej wyprawy w zielone ostępy. Tu, na szerokiej piaszczystej plaży, nijak nie widać było nic co nadawało by się do zjedzenia, czy choćby ugaszenia pragnienia. Poza nieustającymi w szturmie na ląd falami i parą krwisto czerwonych krabów, biegnących po piasku, na plaży nie widać było żadnego ruchu.

Leary już nie trawiła śmiertelna gorączka, choć dziewczyna wciąż była słaba niczym nowo narodzony kocię. Mogła wstać tylko dzięki przyjacielsko wyciągniętej dłoni, ale patrzyła świadomie i czujnie, na świat i towarzyszy. Dziewczyna zdawała się być drobniejsza niż kilka dni temu, gdy to pierwszy raz spotkał ją młody koczownik. Widać choroba zostawiła na niej trwały ślad, po swych kościstych szponach.

Zanim padło choć jedno słowo między rozbitkami w harmider poranka wdarł się niepokojące warczenie bębna. Ich dźwięk był dziwnie szybki i urywany, niczym oddech uciekającej zwierzyny. Niósł w sobie ostrzeżenie i strach...


 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 27-08-2011 o 16:01.
Avaron jest offline