Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2011, 19:35   #113
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Dostanie się do domu wielebnego okazało się dość proste dla doświadczonego żołnierza. Co prawda tylko jeden nie rozważny ruch dzielił go od postrzelenia swojej kuzynki, gdy już znalazł się w środku, jednak na szczęście rozpoznał ją. Lucy radziła sobie całkiem nieźle, zapewne uciekłaby nawet i bez jego pomocy, jednak teraz, gdy się zjawił powinno być łatwiej. Kobieta stanowczo zareagowała na plan Solomona, być może rzeczywiście przesadził? Przekroczyłby pewną barierę i nie byłoby już odwrotu. Z drugiej strony wciąż walczył z ogromną pokusą spalenia tego miejsca, nawet z tym miejscowym w środku. Bo dlaczego nie? Wielebny spoił ich jakimś wywarem, wraz ze swoimi ludźmi uwięził jego towarzyszy, zranił Judith i kto wie co planował zrobić z Jamesem i Samanthą. Gniew zaczynał płonąć w nim na nowo, jednak udało mu się zachować spokój. Musieli ustalić plan działania.

- Ty wracaj do reszty i powiedz im o moich planach. Przeczekajcie gdzieś do mojego powrotu i nie róbcie niczego niezgodnego z prawem. Co ty na taki plan? - spytała Lucy.

- To szaleństwo! Chcesz sama tam jechać?! - rzucił ostro mocno oburzony.

- Już tutaj przyjechałam - odparła - Raz przybyłam tę drogę. Sama, Solomonie. Ale jeśli chcesz mi towarzyszyć, nie mam nic przeciwko temu

- To bez sensu i tak musimy powiadomić pozostałych, nie zostawię cię samej, ale ich również nie mogę.
- Zmarszczył czoło i wyglądało na to, że myśli nad jakimś rozwiązaniem.

- To powiadomimy ich i dacie mi działać - zaproponowała zniecierpliwiona - Ktoś musi się dowiedzieć co, u licha ciężkiego, tutaj się wyprawia. O szaleńcach i trucicielach.

- Myślisz, że ja tego nie chcę? - znów nieco ostrzej zapytał - Tkwię w tym bagnie dłużej, widziałem rzeczy, które nawet mi się nie śniły, Lucy. Adrian wmieszał się w coś co go przerastało. Przerasta także nas.

- Mów za siebie, Solomon. Może ty widziałeś piekło na wojnie, ale ja spoglądałam już raz w oblicze pierwotnego zła. Gdyby nie pomoc Adriana zapewne nigdy nie doszłabym do siebie.


Solomon zrobił krok do tyłu i zmierzył kuzynkę wzrokiem, jej wyznanie mocno go zaskoczyło i nawet nie starał się tego ukryć. Nie podobało mu się to co słyszał, to że Lucy parała się czymś czym nie powinna. Podobnie jak Adrian. Co się stało z tymi ludźmi? Gdzie zaprowadziła ich ciekawość? Dlaczego Willbury zostawił im tak mało informacji? Napisał by wystrzegać się miejscowych, ale to akurat nie dokładnie odzwierciedlało zagrożenie jakie za sobą nieśli. Solomon był żołnierzem, nie uczonym, nie mógł rozszyfrować notatek krewniaka ani tym bardziej dobrze ich wykorzystać. W takiej chwili miał wrażenie, że nadaje się tylko do przelewania krwi.

- Więc - zaczął niepewnie - Adrian nie pierwszy raz to robił, tak?

- Nie on. Ja
- poprawiła go kuzynka.

- Jeszcze ciekawiej. Dlaczego igraliście z czymś takim? Adrian nie zostawił nam zbyt wiele informacji.

- Powtarzam Solomonie. Ja. Nie on. I nie tutaj. To było w 1917 roku w Nowym Meksyku. Nie ma związku z tą sprawą
- twardo tkwiła przy swoim Lucy.

- A co tutaj robił? - warknął - Jak to nazwiesz? Wycieczką krajoznawczą?

Domyślał się w końcu, że Adrian też zaczął czynić coś podobnego. Lucy chyba też powinna to wiedzieć, Willbury natknął się na pierwotne zło. Dlatego zginął, opowieści o jego zgodnie można było włożyć między bajki. Został zamordowany i teraz Solomon był już tego pewien. Być może przez sztuczki wielebnego albo też pofatygowały się do niego pierwotne demony.

- Prowadził swoje badania. Na temat zakazanej wiary. Zakazanego kultu - starała mu się wyjaśnić - Brakującego ogniwa w jego teorii dotyczącej wierzeń Indian Ameryki Północnej. To naprawdę nie czas na wykład.

- Jak widać nie wszystkim się one podobały - rzekł bardziej do siebie niż do kuzynki - W porządku, Lucy, przekradniemy się w bezpieczne miejsce i podejmiemy wtedy decyzję. Ale będzie musiała powiedzieć nam więcej.

- Tyle co wiem, Solomon. Tyle co wiem.

Colthrust przystanął przy jednym z okien, delikatnie wyjrzał tak by nie zwrócić niczyjej uwagi. Grupka wielebnego wciąż tkwiła w tym samym miejscu jednak tym razem był tam ktoś jeszcze. Solomon kojarzył posturę tego człowieka. To mógł być Norman Duffris! W głowie już pojawiło mu się oskarżenie, uznające go za winnego konszachtów z księdzem. Z każdą sekundą był jednak coraz mniej pewny kogo tak naprawdę widzi, mógł się mylić. Przestało to mieć znaczenie, gdy zdał sobie sprawę, że ów mężczyzna celuje do nich z pistoletu. Dyskutowali kilka chwil, aż wreszcie postać zaczęła się wycofywać, a podopieczni wielebnego ruszyli w kierunku kościoła.

- Zadowolę się tym. Zabierzemy nasze rzeczy, może razem wyciągniemy coś z notatek - powiedział Solomon i szybko zabrał się do pakowania, nie omieszkał również zabrać torebeczki należącej do Sam, choć ciężko powiedzieć czemu ją zgarnął.

- Miałam taki zamiar. Wyjdziemy oknem - stwierdziła Lucy.

Solomon skinął głową i uśmiechnął się. Jego kuzynka była twardą kobietą i wiedziała co robić. Oboje ruszyli do wybitego przez Colthrusta okna, żołnierz pomógł jej przedostać się na zewnątrz. Teraz musieli tylko udać się do domu Mirandy, trzymanie się cienia i ciche przemieszczanie miało być kluczem do sukcesu. Lada moment wielebny mógł wyskoczyć z kościoła i rozpocząć poszukiwania. Musieli być szybcy. Poza tym przy aktualnej pogodzie i umiejętnościach rybaków mieli spore szanse, że ich nie wytropią. Żeby szybko przeszukać Bass Harbor i okolicę musieliby się rozdzielić, a to również działałoby na korzyść Solomona i Lucy. Czym prędzej ruszyli do domu Mirandy.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline